Nowy Napis Co Tydzień #148 / Strachy na Lachy
Polski horror w zasadzie nie istnieje. Strach jest jednak pojęciem nader pojemnym, stąd może lepiej mówić o „powieściach niesamowitych”. W takim wypadku można byłoby coś zaproponować – na przykład skorzystać z antologii opracowanej przez Piotra Pazińskiego, gdzie straszy „po naszemu”.
Opowieści niesamowite z języka polskiego to piąty już tom antologii, która przedstawia historie z niepokojem w tle. Do tej pory ukazały się tomy prezentujące geografię strachu z obszaru języków: niemieckiego, francuskiego, rosyjskiego i angielskiego. Czy język polski, giętki i subtelny, ze swoją melodyjnością potrafi zagrać akordy niesamowitości i przerażenia? Wydawałoby się, że skoro powstają wiersze o sferach uczuć tak subtelnych jak miłość, które pomimo upływu wieków nie tracą nic ze swej siły przekazu, to i strach nie powinien być polszczyźnie obcy.
Strasznie, ale inaczej
Nie bez przyczyny tom dotyczy prozy, a nie poezji. Oczytanym w Dziadach Piotr Paziński proponuje spojrzenie tam, gdzie do tej pory sięgał jedynie wzrok literaturoznawców. Polskie opowieści niesamowite istnieją, choć być może nie miały szansy zaistnieć w szerszej świadomości czytelników. Wyobraźnią zawładnęli jednak poeci romantyzmu i tu być może należy szukać przyczyn „nieobecności” opowieści z dreszczykiem. Podstawowe tematy dla utworów grozy, jak wampiry, upiory, strzygonie, zjawy, czerpano z ludowych podań i szybciej zapisywano je w poezji oraz pieśni.
Polska proza niesamowita znajdowała się pod wpływem literatury niemieckiej i angielskiego gotycyzmu, stąd początkowo dużo było u nas naśladownictwa. Otwierająca tom nowela Strach w Zameczku Anny Mostowskiej jest tego najlepszym przykładem: pisarka straszy, ale po to, aby odsłonić dydaktyczny zamiar. Paziński we wprowadzającym eseju Gotycyzm cudzy i własny zauważa, że poetom romantycznym zostawiono „grzebanie się w starych trumnach”, podczas gdy polscy twórcy literatury grozy odczuwali potrzebę demaskacji demonizmu jako zabobonu nieoświeconego ludu. Na potraktowanie serio strachu przyjdzie jeszcze poczekać…
Dwudziestu dwóch autorów reprezentowanych w książce za pomocą jednego lub kilku utworów nie daje możliwości stworzenia pełnego obrazu „polskiego strachu”. Antologia zawiera dzieła powstałe pomiędzy początkiem XIX a końcem wieku XX. Widać, że język, fleksja i ortografia przeszły w tym czasie niejedną reformę. Czy istnieje mimo to coś specyficznie polskiego, jakiś motyw wybitnie nasz, jakiś oryginalny wkład w literackie ujęcie strachu?
Nie uświadczymy w naszej prozie motywów rodem ze świata Wielkich Przedwiecznych (opowieści z mitologii Cthulhu), nie zostaniemy też zaproszeni ani do miasteczka Salem, ani Derry, ani Desperacja. Próżno szukać też obrazów egzorcyzmów, co w przypadku kraju ze znaczącym wpływem religijności na sztukę samo w sobie jest zagadkowe. Powtórzmy: brak tu opętań, brak ścierania się ze złem osobowym. Zupełnie jakby diabeł został zdominowany przez obraz rodem z legend, gdzie pojawiał się jako Boruta, Pan Borowy, Czarny Ułan – postać straszna na początku, ale w sumie pocieszna, którą pokonać można nie wiarą, ale własnym sprytem. Jedynym motywem bezsprzecznie rodzimym jest postać znana jako strzygoń, strzyga, wąpirz, wąpierz, wieszczy, co przedstawił ostatnio w arcyciekawym Upiorze Łukasz Kozak. Antologia Piotra Pazińskiego zabierze czytelnika jednak w zupełnie inne obszary strachu i udzieli niejednoznacznej odpowiedzi.
Serce Europy, czyli miejsce
Wilkołaki, wampiry, zombie, a także przybysze z obcych planet – wiemy, że nie istnieją, a jednak zaprzątają naszą uwagę. Horror, jak głosił jego teoretyk Noël Carroll w swojej Filozofii horroru albo paradoksie uczuć, opiera się na emocji. Czyżby była jakaś przyjemność w strachu? Raczej lubimy być zaczarowywani raz po raz niesamowitą opowieścią. Żyjemy z literatury, jesteśmy utkani ze słów.
Klimat niezwykłości musi mieć godną oprawę. Gdzie angielski gotycyzm wprowadzał celtycki kurhan, ruiny opactwa naruszonego zębem czasu i reformacją, majaczącą pośród mgieł wiejską rezydencję, zaś niemiecka literatura zapraszała do pracowni alchemika i zamku, tam polska literatura zabiera czytelnika na Kresy. To właśnie na Wschodzie rozgrywają się pierwsze polskie powieści niesamowite. Kresy, a raczej ich wyobrażenie, spełniają wszelkie warunki miejsca niesamowitego. Pełne są na wpół zapomnianych dworków szlacheckich zanurzonych w bujnej przyrodzie. Są tam jeziora, wyspy, gęsty las. Obowiązkowo – należyte odległości między jedną a drugą siedzibą ludzką. Dominuje zabobon, pogańskie obrzędy, chłopska mitologia. Do tego istnieje historia wojen, płonącego pogranicza, legenda przemarszów wojsk napoleońskich i błąkających się powstańców. Kresy są jakby skrojone pod powieści grozy. Jak pisze Paziński:
Ich autorzy, wpierw romantycy, czerpiący „od ludu”, potem ich naśladowcy w kolejnych epokach, musieli chyba przeczuwać, że właśnie na Kresach ostało się najwięcej zjawisk nadprzyrodzonych, zaświaty bliższe są żywym, a duchy przodków i pradawne obyczaje traktuje się poważniej niż na zachodnich rubieżach Rzeczpospolitej.
Tam też rozgrywa się Strach w Zameczku wspomnianej już Anny Mostowskiej z 1806 roku. Warto go tu streścić, jako że motywy tam występujące będą charakterystyczne dla wielu późniejszych autorów. Rzecz dzieje się na wsi, w podwileńskim mająteczku, gdzie bawi narratorka-bohaterka, jej przyjaciółka oraz ich wspólny przyjaciel. Sielankę zakłóca pojawienie się ducha, którego początkowo widzi jedynie Edmond. Duch ma postać kobiety o niezwykłej urodzie („Co za piękna kibić! Co za kształt!” – wykrzykuje rozentuzjazmowany mężczyzna w obecności swoich towarzyszek, a każdy czytelnik płci męskiej wie, że Edmond właśnie podpisał na siebie wyrok śmierci…). Edmond nie może jeść ani spać. Widzenia powtarzają się cyklicznie, z coraz większą precyzją, aż wreszcie zaniepokojony sytuacją – o której robi się głośno w okolicy – do majątku przybywa ksiądz. Ale i on nie znajduje nadprzyrodzonego rozwiązania… bowiem nie w zaświatach tkwi cały tutejszy dowcip. Strach w Zameczku Anny Mostowskiej „uczy, bawiąc”, czy też raczej „straszy, ucząc”: prawa fizyki i optyki są silniejsze od męskiej imaginacji.
Rubieżom Rzeczpospolitej, opuszczonym zamkom, zemście i powrocie tych, którzy mieli już nie wracać z wojny, jest poświęconych kilka kolejnych opowieści, sygnowanych różnymi nazwiskami. W tej konwencji pisali między innymi Józef Maksymilian Ossoliński czy Zygmunt Krasiński. I bodaj najciekawiej robi się, gdy z zamków i dworków szlacheckich przenoszą nas kolejni autorzy do miast. Spirytyzm, okultyzm, mediumizm znajdują tu swoich twórców, ale najciekawszym z przedstawicieli „horroru miejskiego” pozostaje jednak Stefan Grabiński. W zbiorze reprezentowany jest on przez dwa opowiadania. Pierwsze to Czad, zmysłowa i drapieżna fantazja erotyczna – wciąż przykuwająca uwagę. Drugie to Błędny pociąg.
Twórczość Stefana Grabińskiego już od kilku lat jest w centrum zainteresowania czytelniczego. Jego cykl nowel fantastycznych zebranych w tomie Demon ruchu pokazywał przeróżne historie niesamowite połączone motywem pociągów, prędkości, wirów powietrznych, mijanych stacji kolejowych. Błędny pociąg, który znajdziemy w Opowieściach niesamowitych z języka polskiego, pozwala choć trochę zrozumieć dzisiejszą fascynację zbiorem wydanym pierwotnie w 1919 roku. Świetnie obrazuje Grabiński senność stacji kolejowej, jej powolne budzenie się w oczekiwaniu na przyjazd pociągu i wreszcie nerwowość, gdy okazuje się, że przyjechać ma pociąg niezapowiedziany. To trochę kolejarska fantazja na temat Latającego Holendra, co nie zmienia faktu, że nowocześnie napisana i czytana dzisiaj niezmiennie zaciekawia czytelnika.
Podobnie uwagę zwrócić może Janusz Meissner ze swoim Dziwnym pasażerem czy Stanisław Lem z Terminusem. W nich uwidacznia się jeszcze jedna cecha polskich powieści niesamowitych: swoista klaustrofobia. Miejsca naszej grozy są dosyć ograniczone: dworek, zamek, ale najlepiej sprawdzają się te o mniejszej powierzchni, jak kokpit samolotu, sterownia rakiety kosmicznej czy stacja kolejowa.
Piękny, straszny język polski
Piotr Paziński zaprezentował swój autorski wybór powieści niesamowitych. Zaskoczyła mnie obecność Brunona Schulza czy wspomnianego już Stanisława Lema, ale przyznać trzeba, że obaj pasują idealnie. Czytając antologię, byłem ciekaw, czy język polski jest w stanie stworzyć klimat, zaczarować i utrzymać uwagę czytelnika. Po lekturze Błędnego ognika Bolesława Leśmiana nie mam wątpliwości, że tak:
Wśród ksiąg, do których najczęściej zaglądam, jest jedna, bardzo stara, w pergamin oprawna, przechowywana od niepamiętnych czasów w naszej rodzinie. Jeszcze będąc dzieckiem, patrzyłem na nią jak na wszechmocną księgę czarów. Nikt nie wie, do kogo należała. Pełno w niej malowideł wyblakłych, rysunków o liniach szlachetnych, subtelnych jak cienie, rzucone wiotkimi skrzydłami przelotnych myśli. Najwięcej – akwarel podobnych do tych, które malowano dawniej na szkle lub na blasze. Są tu widoki z dalekich podróży, trzymane w mglistym nieco i niewyraźnym tonie jak samo wspomnienie, w którym krajobraz pozostawia niby tylko swoje ostatnie, na pożegnanie wyszeptane słowo – jedną barwę, jedną linię, jeden ruch, zaledwo dostrzegalny.
Język polski potrafi zaczarować, rozpisać na wielolinii emocji sugestywne obrazy. Nie w nim zatem leży przyczyna (nie)istnienia współczesnych powieści grozy. Próba napisania iście katolickiego horroru z egzorcyzmami w tle, czyli Czarna Madonna Remigiusza Mroza, okazała się porażką. A zatem być może serce naszego strachu naprawdę leży w „niesamowitej Słowiańszczyźnie”, o czym przekonuje niesłabnąca fascynacja światem ludzi i potworów (właśnie!) wedle mistrza Andrzeja Sapkowskiego i porywający esej Upiór Łukasza Kozaka. Jakkolwiek by było, pytanie: dlaczego nie powstaje dobra współczesna polska powieść grozy? samo w sobie otwiera niesamowite możliwości odpowiedzi…
Opowieści niesamowite (5) z języka polskiego. Wybór, wstęp i noty o autorach Piotr Paziński, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 2021.