Nowy Napis Co Tydzień #182 / Para gońców
Mam dziesięć lat i uczestniczę w turnieju szachowym. To mistrzostwa Polski. Gram partię na pierwszej szachownicy o pierwsze miejsce – moim przeciwnikiem jest zawodnik znacznie ode mnie niższy (siedzi na wielkiej poduszce, bo inaczej w ogóle nie widziałby deski). Ma zaledwie siedem lat. Tamten nazywany jest wschodzącą gwiazdą polskich szachów. Ostatnio w piśmie „Szachy” czytałem o nim artykuł. Autor tekstu wysnuł dość daleko idącą analogię z dzieciństwem legendarnego już amerykańskiego szachisty Bobby’ego Fischera, który znany był z tego, że zacząłgrać w szachy bardzo wcześnie, zdobył mistrzostwo świata w legendarnym już meczu z Borisem Spasskim w 1972 roku w Reykjaviku i odszedł niepokonany. Malec w partii ze mną gra białymi, gra odważnie, uzyskuje przewagę, ale w grze środkowej już nie jest taki dobry. Moje doświadczenie jako dziesięciolatka (sic!) procentuje. Najpierw wyrównuję grę, potem uzyskuję przewagę. Słyszałem od ojca, zapalonego szachisty, że ważne jest, aby na końcówkę zostawić sobie dwa gońce, jak mawiają szachiści, parę gońców: jeden kontroluje białe pola, drugi czarne. Wspaniale się uzupełniają. Z kolei dziadek mówił mi, że dwa gońce w pozycji otwartej dominują nad skoczkami i potrafią uczynić prawdziwe spustoszenie w obozie przeciwnika. Na końcu swojego wywodu dodawał: „i zawsze w najmniej spodziewanym momencie jednego z nich można się pozbyć, czyli wymienić”.
Dziadek i ojciec poprzez reguły szachowe w magiczny sposób wpisali się w moje życie.
Mam więc tylko pozornie dziesięć lat: jest we mnie duch tamtych, choć na sali ich nie ma. Jestem sam, za to mój przeciwnik może liczyć na wsparcie mamy, taty, babci, trenera szachowego, psychologa, a nawet prezesa związku szachowego, odpowiedzialnego za szkolenie dzieci, pana Łajki. Mały chłopiec bardzo chciałby ze mną wygrać, w wieku siedmiu lat zostać mistrzem Polski do lat dziesięciu, ale szala przechyla się na moją korzyść. Gońce kontrolują sytuację. Jestem zdziwiony, że za tamtym chłopcem stoi tyle osób, robi się nawet prawdziwy tłok – sędzia ucisza rozmowy. Ojciec młodszego jest już załamany przebiegiem partii, matka i babcia wciąż liczą na cud, trener jest wkurzony, a psycholog dziecięcy robi dziwne miny i wygląda, jakby potrzebował opieki psychiatrycznej. Tylko pan Łajka tajemniczo się uśmiecha: taki już widać ma styl. Uzyskuję decydującą przewagę, wykonuję długie ruchy gońcem, poprzez całą szachownicę, po diagonali po zwycięstwo. Mój przeciwnik nawet nie dałby rady fizycznie wykonać takiego ruchu, po skosie, na drugą krawędź szachownicy. Powoli wycinam przeciwnikowi wszystkie pionki, zagrożone koniki młodziana pierzchają lub zostają wyrzucone na skraj szachownicy: królują gońce, ich dyskretne lawirowanie jest dla siedmiolatka jeszcze mało zrozumiałe, ale w skutkach dramatyczne.
Łzy w oczach malucha. On bardziej pasowałby do zabaw w piaskownicy niż do gry w szachy. Zegar tyka równomiernie, młodzian widzi, że już nie ma żadnych szans na ratunek, że partia ułożyła się dla niego niedobrze, ale gra do końca, a ja nie spieszę się z egzekucją, powoli zadaję ciosy, jakbym widział, że ofiara już mi się nie wywinie, jakbym był kotem, który już złapał myszkę, lekko ją podgryzł, a teraz pozwalał jej niby odejść, by za chwilę jeszcze bardziej podgryźć.
Szachy mają w sobie element sadyzmu, bo musisz pomalutku zgnieść rywala do końca, zacisnąć pętlę, odebrać mu wszelką chęć gry, pozbawić nadziei. Musisz być konsekwentny i bezwzględny. Chwila słabości może cię drogo kosztować.
I w końcu mat. Maluch szlocha, pocieszają go: mama, tata, babcia, trener i psycholog, a pan Łajka mówi, że chłopiec i tak jest bohaterem. Zwycięzcą nie zajmuje się nikt. Na blankiecie partii z radością wpisuję wynik: 0:1. Czarne wygrały. Taki też wynik podaję sędziemu. Obopólne podpisy blankietów. Łzy młodziana spadają na kartkę, ślamazarnie podpisuje się niezgrabnymi, dużymi literami, a potem salą wstrząsa ryk rozpaczy, jakby malucha ktoś obdzierał ze skóry.
Sześć lat później na turnieju w Katowicach FIBAK NOMA CUP widzę, jak obecny mistrz świata Garri Kasparow, analizując końcówkę jednej z partii, stwierdzi: „Два слона, всё ясно”, co oczywiście oznacza: „Para gońców i wszystko jasne”.
Cieszę się, że dziadek i ojciec mieli rację, że wszystko to już dawno wiedziałem i że kiedyś, w odległej przeszłości, byłem mistrzem Polski do lat dziesięciu, choć pan Łajka, ze względu na koszty, nie wysłał mnie na mistrzostwa Europy.