Strach ma małe oczy dziewczynki
Czasem zamienia się w dwa palce które zamiast salutować
wchodzą tam gdzie mamusia nie kazała patrzeć
wikary zawsze podchodzi tak że nie słychać
a potem każe wziąć w usta owoc jeszcze niedojrzały
zielony i cierpki jak ledwie wylęgłe wiśnie
grożące skrętem kiszek i szybką jazdą na sygnale
mówi by czekać na ślinę jak na deszcz bo to zawsze nadzieja suchej ziemi
a skórka zmarszczy się jak jabłko strącone jesienią
i zimą zawiśnie długim soplem ze szczytu choinki
w śnieżną zadymkę zapuka w oszronione szyby
za którymi dłonie złożone do modlitwy o ciepło
błagają o nagość i zaufanie wargom w ciemności
Potem jest „Krzyk” Muncha i usta pełne obranej skórki z pomarańczy
ciało odzierane z bieli komunijnej sukienki
wiejski pacykarz się poddaje bo nikt już takiego przerażenia nie namaluje
można je tylko usłyszeć za ścianą za którą ojciec ślini się na córce
i nikt nie ma odwagi skorzystać z jakiejkolwiek komórki
wszyscy wpychają palce w uszy
dziurawią strach przed silniejszym sąsiadem
nienaturalnie pochylają głowę udami zabliźniają krzyk
Dobrzy sąsiedzi nie donoszą