Wizyty
Jeszcze w sinym dzieciństwie przyszła do mnie bieda
i wypiła spragniona zimnej wody szklankę,
a Ojciec ślubne spinki na bazarze sprzedał,
bym na Wielkanoc z cukru cieszył się barankiem.
Kiedyś mróz nieproszony pieszo w grudniu przyszedł,
czarny węgiel z piwnicy wyjadł do okruszka
i skrzypiał pod stopami, martwą gniotąc ciszę,
pozamieniał w szron trawę i kołdrę na łóżkach.
Jesienią nawiedzał deszcz, mokre były buty,
sufit ubrany w plamy, na dach zrzucał winy,
przeciekały przez palce paciorki pokuty
i ten wyrzut sumienia, że jestem złym synem.
Doczołgał się także pies, ślady znacząc krwawe,
zaleczył swoją śliną wszystkie moje blizny,
dzieliłem się z nim ciastem, gdy przyszło do kawy
i darłem na bandaże ostatnią bieliznę.
Przyszła naga kobieta, dziecko niosąc w darze,
wyryła jego imię w bieli zwykłej kartki
i karmiąc białą piersią, niosła przed ołtarze
na wszystkie postne piątki i na tłuste czwartki.
Często pukał komornik, rzadziej akwizytor,
brali zamiast pieniędzy naszych twarzy ciszę,
chociaż Bóg błogosławił tym wszystkim wizytom,
to jednak w moje progi sam nigdy nie przyszedł.
Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literata.