Nowy Napis Co Tydzień #189 / By znowu zaczynać. O nowych wierszach Michała Mytnika
Zacznijmy od początku, a konkretnie – początków nowych wierszy Michała Mytnika, autora ubiegłorocznego głośnego debiutu hoodshit (griptape).
Zestawiając pierwsze wersy trzech utworów prezentowanego w niniejszym numerze „Nowego Napisu” zestawu, dostaniemy taką, znamienną, jak sądzę, zbitkę:
nie jestem w formie, by znowu zaczynać
(Lewiatan fromage i serca dwa kilo)
Jestem tak upalony, że świata jest koniec(Vadis)
pamiętam awanturę jakby walił się świat.(Sansevieria)
Zestawmy teraz ostatnie wersy cytowanych wyżej wierszy:
[…] wiem, co tu począć,
co wziąć, a co odstawić.(Lewiatan fromage i serca dwa kilo)
To co tu puszczam, nie może stąd wyjść.(Vadis)
i teraz nie wiem czy postawić lustro w pokoju.(Sansevieria)
Zarówno pierwsze, jak i ostatnie wersy, kiedy przeczytamy je razem, na[1]rzucają się jako różne warianty j e d n e j frazy, jakby potwierdzając to, czego dowiedzieliśmy się już z lektury hoodshit (griptape) – że „mam swoje loopy / i raczej zjazdy”
Tym, co najłatwiej wyśledzić mi w nieznanych wcześniej wierszach czytanego autora, jest jakieś tkwiące w nich przeciwieństwo, sprzeczność, biegunowość, paradoks. U Mytnika takimi współwystępującymi przeciwnymi żywiołami wydają się między innymi jednoczesna „swojskość” oraz hermetyczność, monadyczność (tu idę za uwagami Jakuba Skurtysa)
[…] w hoodshit (griptape) to właściwie nie jest język „ławki”, tylko „ławeczki” – takiej jej miękkiej emo-wersji, w której nie przemoc i rywalizacja o zasoby, a wspólnota i wsparcie dyktują reguły gry […] bohater, chociaż ma swój świat i swój odrębny język, zanurzony gdzieś w blokowiskach, rapie i skejterskiej kulturze, to dobry człowiek – trochę intelektualista, trochę wrażliwiec
Tamże. [5].
Chciałoby się więc, na potrzeby niniejszej konstrukcji analitycznej, postawić cząstkowy wniosek, że jedną z twarzy bohatera wierszy Mytnika jest twarz d o b r e g o z i o m e c z k a. Do czego służy autorowi ta figura?
Żeby lepiej to zrozumieć, trzeba zostawić na moment swojskość, a przyjrzeć się drugiemu żywiołowi, czyli domniemanej wsobności wierszy Mytnika. Wsobności albo hermetyczności i monadyczności, w każdym razie temu, co pozwoliło Skurtysowi, który pisał o wspólnotowym duchu tych utworów, ocenić jednocześnie, że okazują się one „nieskore do nawiązywania połączeń czy szukania komunikacyjnych prześwitów”
Wsobność wierszy autora hoodshit (griptape) można uchwycić, przyglądając się między innymi ich podmiotowi. Ten bywa rozproszony, konstruowany na przestrzeni utworu czy określany raczej za pomocą sytuacji, które mu s i ę p r z y d a r z a j ą, stanów, które ma lub miewa, niż za pomocą tego, kim jest, chciałby być lub co myśli o świecie. Co więcej, okazuje się nieszczególnie zainteresowany frontalną konfrontacją z notowanymi bodźcami. Wydaje się dość biernie relacjonować, w jaki sposób go one budują i z powrotem rozmontowują. Znowu za poręczną i emblematyczną moglibyśmy uznać frazę „mam swoje loopy / i raczej zjazdy”. Bohater wierszy Mytnika okazuje się antybohaterem. Ten zaś – efemeryczny jak sam wiersz – nie wydaje się gotową postacią, którą zastajemy w wierszu albo na którą trafiamy na przestrzeni różnych utworów, ale raczej kimś, kto jest przedmiotem konstruowania i dekonstruowania na przestrzeni wiersza. Ale to kreacja nieco na pokaz, jak pokazowe są deskorolkowe akrobacje; jest świadomie montowaną i jednocześnie e f e m e r y c z n ą p e r s o n ą. Weźmy wiersz Lewiatan fromage i serca dwa kilo. To wręcz wykład swoistej sztuki poetyckiej kreacji takiej persony, a zarazem – przez odsłonięcie mechanizmów tej kreacji – jej podważenie. Utwór składa się z dwóch precyzyjnie zestawionych ze sobą zdań. Pierwsze z nich brzmi
nie jestem w formie, by znowu zaczynać,
że jestem zgubionym spoiwem
(morze i topione kłamstwo),
z którym się mizdrzę pod zachód.
Mamy więc bycie „nie w formie”, nieforemność, mamy spoiwo (a więc coś, co nie pozwala, aby podmiot, będący centralą zawiadującą doznaniami, się rozpadł?), ale jakoś nieudane, o konsystencji „topione[go] kłamstw[a]”. Odpowiedź na pytanie, skąd ta nieforemność, przynosi drugie i ostatnie zdanie wiersza:
takich jak ja jest jedenastu pod sklepieniem transformacji
więc doskonale wiem, co tu począć,
co wziąć, a co odstawić.
Przychodzi zatem wyjaśniające wyznanie: podmiot wcale nie jest zdezorientowany i tak bardzo antybohaterski, jak się przedstawia. „[D]oskonale wie”, co robi, a precyzyjniej – co mógłby zrobić, gdyby chciał. W ten sposób paradoksalna persona wykreowana przez Mytnika zostaje domknięta: w ł a ś n i e d l a t e g o, że „doskonale wie, co tu począć”, nie jest w formie, by „znowu zaczynać”, pozuje na bezforemnego. Okazuje się, że drugie zdanie wiersza każe przeczytać jeszcze raz jego pierwszy czterowers, tym razem inaczej. Wiersz tworzy więc samozwrotną figurę wciąż formującego i bezforemniejącego podmiotu.
Paralelność dwóch bezokoliczników, „zaczynać” i „począć”, wokół których zbudowane są dwie cząstki utworu, wzmacnia ich wzajemną relacyjność. Do kolistej lektury zaprasza także inna gra: bohater zaczyna wszak mówieniem o tym, że nie chce zaczynać (ale właśnie zaczyna…), a kończy stwierdzeniem, że wie, co „począć” (zacząć), ale nie zaczyna, bo wiersz się kończy. Wobec powyższego owo „doskonale wiem” jest stwierdzeniem twórczej nadświadomości, będącej zarówno instancją spajającą, jak i powodem „roztopienia” spowodowanego dostępem do nieskończonych możliwości autokreacji.
Manifestacja tej nadświadomości udaje się Mytnikowi tym niezwyklej, że zostaje podana od niechcenia: nie w formie abstrakcyjnego traktatu, lecz przygodnie, na kanwie prawdopodobnie zupełnie trywialnej. Zarysowaną sytuację liryczną można przecież widzieć, do czego skłania tytuł, jako zakupy w hipermarkecie („sklepienie transformacji” – może to dach galerii, pod którym krąży „zagubiony” klient biorący i odstawiający towary).
Wiersz Lewiatan fromage i serca dwa kilo wydaje się doskonałym punktem wyjścia do czytania poezji Mytnika. Mamy tu idealny przykład charakterystycznego loopu i postulowanej wsobności. Przede wszystkim wiersz zarysowuje kluczową figurę twórcy oraz bohatera bez pomocy rekwizytorni (deski, lufki i ekranu komputera). Lejtmotywy odpowiadają raczej na pytanie „skąd” (z jakiego kontekstu społecznego, z jakiego stanu świadomości, z jakich realiów systemowych i politycznych) mówi nasz bohater, niż na to „jak” mówi. A to właśnie owo „jak” stanowi o autonomii poetyckiej Mytnika i jest w jego poezji najciekawsze. Nie twierdzę, że w lekturze należy pozbawiać się wyżej wymienionych kontekstów. Na pewno trzeba najpierw rozczytać owo „jak”, aby przez jego pryzmat zobaczyć „skąd”. Owo „jak” staje się miarą poetyckiego stosunku do świata, jakikolwiek ten świat jest. To ono ostatecznie uzasadnia istnienie wiersza. Zamykając wątek biegunów „swojskości” i „monadyczności”, na dowód ich współwystępowania można przywołać jeszcze następujący, wręcz emblematyczny dwuwers:
kiedy kilogram słów waży kilogram
kiedy każde to minutaM. Mytnik, Za 1,5h pod Jubilatem, [w:] tegoż, dz. cyt. s. 16. [8].
Pierwszy wers jest „swojską” tautologią, drugi – metaforyczną, eliptyczną konstrukcją, z pewnością nieprzejrzystą. Właśnie to zestawienie wydaje się żywiołem par excellence l i r y c z n y m. Mytnik wynalazł po prostu własną formułę poruszania się w nim i eksperymentowania w taki sposób, że ów żywioł liryczny nie idzie nigdy w odstawkę, pozostając zawsze pewną arché, co tylko wychodzi wierszom na dobre.
Wróćmy jednak do naszego „jak”. W nim, jak już wspomniałem, znajduje się to, co w wierszach Mytnika najciekawsze. To właśnie sposób mówienia wpływa na świat przedstawiony i jego bohatera. Na nich przeprowadza się pewien językowy, a więc także wyobraźniowy eksperyment polegający na drobnych przesunięciach, zaburzeniach w toku wypowiedzi, ustawianiu głosu po swojemu. Wartość dodaną wypracowuje się na materiale byle[1]jakości świata oraz pozornie biernego bohatera, poznającego ów świat. Bohater ten odnajduje swoją sprawczość w dywersyjnej aktywności językowej. Za przykład takiej dywersji weźmy zdanie z podwójnym zaprzeczeniem połączonym ze specyficznym doborem wyrazów, które każe się kilkukrotnie przeczytać i zastanowić, czy na pewno jest ono gramatycznie poprawne:
Nie widzę sensu, by nie zapalić
i puścić filmTegoż, L’OG Kush, [w:] tamże, s. 9. [9]
Albo puentę tomu hoodshit (griptape), w której autor rozbraja własny zbiór jakby prośbą o „wymiksowanie się” z sytuacji żenującej niczym nieudolne odpowiadanie nauczycielowi – równie żenującą, przegrywową odzywką:
Mnożyłem, dzieląc. Dzieliłem, mnożąc,
i stoję z tym jak: eyy mogę już usiąść?Tegoż, Tablica, [w:] tamże, s. 35. [10]
Wiersz Vadis zbudowany jest z kolei dwutorowo – w warstwie obrazowania z ciągu skojarzeń, a w brzmieniowej – z ciągu rymów, głównie wewnętrznych i męskich, przypominających hiphopowe skandowanie:
Jestem tak upalony, że świata jest koniec.
Świadkiem mi ogień – blask łamiący wzrok.
Mrok błędny, a mój kod – trzy litery jak z bram.
Z gładkiej lektury wybijają nas nie tylko niestandardowa składnia pierwszego wersu czy „czkawkowe” rymy, ale także słowo, którego w ciągu wzrok – mrok – kod szukamy, a nie znajdujemy. Wydaje się, że zbitka „błędny krok” jest na tyle sfrazeologizowana, że znalezienie w miejscu spodziewanego słowa „krok” rymu do niego – daje wrażenie glitchu, przejęzyczenia, b ł ę d u. W wyniku tego „mrok” jawi się jako rzeczywiście b ł ę d n y, bo staje się wyrazem nie na miejscu. Wszystkie te zaburzające chwyty – a w wymyślaniu ich nowych wariacji celuje Mytnik – wydają się sednem tego, co jego poezja ma czytelnikowi do zaproponowania jako przygoda „myślenia inaczej”. Naśladując poetykę autora, zakończmy ten zbiór uwag fragmentem, który odeśle nas do loopów z początku tekstu, bo znowu, jak w Lewiatan fromage i serca dwa kilo, mamy w puencie Vadis jakąś nierozwiązywalną figurę:
Otwórz mi nawias, potem klatki, kwadraty.
To co tu puszczam, nie może stąd wyjść.
Postulat otwartych klatek (wierszy?) i puszczanie (na wolność?) zderza się z niemożnością wyjścia. Niemożnością? Wszystko zależy od tego, czy owo „nie może” odczytamy jako stwierdzające „nie potrafi”, czy jako obwieszczenie zakazu: „nie może, nie wolno mu”. Te luźne deski ustawione w wierszach przez Mytnika mogą się okazać dla czytelnika albo potykaczem, albo akrobatycznym środkiem transportu.
*
Wiersz Sansevieria budzi oderwane od powyższych rozważań refleksje i emocje, które notuję w formie postscriptum. Utwór przypomina bowiem wiersz Tak mało Czesława Miłosza, proszę je sobie przeczytać w zestawie. Jest to jedno z doświadczeń piszącego czytelnika, szukającego nitek prowadzących do kłębka, gdy trafia się na pismo, którego się wcześniej nie przewidziało, a które wydobywa ze swojego skarbca rzeczy nowe i stare. „Nigdy się nie wie, co można znaleźć we własnym domu”, jak powiedziała jedna z Kafkowskich bohaterek. Czasami brzmi to groźnie, a czasami – pocieszająco.