02.09.2021

Nowy Napis Co Tydzień #116 / Mniejsza apokalipsa [fragment]

30 marca 2020

Nie umiem pisać. To znaczy umiem, od dwudziestu z górą lat piszę broszury promocyjne i teksty na strony internetowe o urządzeniach dźwigowych. Ale czy umiem w miejsce specyfikacji technicznych postawić siebie w roli głównej, wyjść zza elektronicznej kurtyny instalowanej w nowoczesnych dźwigach i obnażyć się publicznie ze wszystkimi szczegółami, które mogłyby być ewentualnie interesujące, a które nauczyłam się czynić przezroczystymi dla czytelników?

 

Pilch powiedział kiedyś, że trzeba mieć w sobie trochę pychy, żeby pisać. Nie wiem, czy mam jej wystarczająco dużo. Czy powinnam zacząć od przedstawienia się potencjalnym czytelnikom, czy pisać tak, jak ja tego potrzebuję? Czyli dla siebie, dla uporządkowania myśli, dla nadania rzeczom właściwych nazw, dla ustalenia ich hierarchii ważności w życiu – moim i tylko moim. Z drugiej strony, czy warto w ogóle pisać, jeśli nie zahaczy się chociaż małym palcem o kwestie uniwersalne? Może poczucie, że ktoś przeczyta to, co teraz piszę, mogłoby być jednak twórcze, jak ciągłe upominanie się o dystans i obiektywizm w ocenie bardzo przecież osobistych rzeczy…?

Może powinnam zacząć jak Woody Allen w Manhattanie od kilku wprawek różnych narracji, żeby poddać je od razu na wstępie krytyce i w końcu wybrać tę, która będzie odpowiednia? Czy jak już zdecyduję się na właściwy sposób przekazu, usłyszę Błękitną Rapsodię?

PS A tak w ogóle, to pisać czy nie pisać?

PS2 Może powinnam pisać tylko w formie pytań?

5 kwietnia 2020

Pytanie na dziś – czy kwarantanna będzie miała ten plus, że odizoluje mnie chociaż częściowo od ludzi, których w ogóle należałoby unikać, w tym irytujących smarkaczy, czerpiących przekonanie o własnej dogłębnej wiedzy na temat świata z Google’a?

Słońce przebija się między żaluzjami, co chwilę znajduje drogę, żeby oślepić mnie ostrym promieniem wymierzonym prosto w oczy. Siedzę na swoim szezlongu z laptopem przytwierdzonym do sprytnego blaciku z Ikei i odpisuję ma mejle.

 

— Czesiu, wyrównaj natężenie dźwięku w filmach załączonych do prezentacji New Lifts, pls.

— Chodzi o głośność?

— Tak, o głośność, o rozsądne ujednolicenie.

Zaraz mnie zapyta, co to znaczy „rozsądne”.

— Podasz mi jakiś benchmark?

No i masz – jak dorosłemu człowiekowi określić benchmark rozsądku? Tymczasem zaczyna się kolejny dialog:

 

— Uważam, że trzeba usunąć ze slajdu 8 słowo „opalizuje”

— Dlaczego, Czesiu, przecież ten materiał właśnie opalizuje?

— Nie rozumiem tego słowa, nikt go nie rozumie.

— Nikt? A kogo jeszcze pytałeś?

— Nikogo.

Jest w tym jakaś Czesiowa logika – nikogo nie zapytał, to nie ma nikogo, kto by rozumiał.

6 kwietnia 2020

Pytanie na dziś – czy nie wypada powiedzieć głośno, że jest fajnie?

Słońce świeci jak w lecie, a na ulicy cisza jak nigdy. Dzieci nie pokrzykują, nie słychać turkotu hulajnóg i dzwonków rowerowych. Rzadko w oddali przejeżdża samochód, czasem dwa, nie więcej. Na pierwsze piętro przez otwarte drzwi tarasu nie docierają pokrzykiwania sąsiadów ani fragmenty telefonicznych rozmów, ochroniarz pod oknami nie zagaduje nikogo o pogodę. Teraz ludzie w ogóle nie rozmawiają, pochowali się w domach, więc siedząc na tarasie, mogę raczyć się ciszą. Do tego nie muszę widywać Czesia, bąbla chaosu, któremu od roku nie da się nijak wytłumaczyć, że dedykować, to można komuś wiersz, a nie windzie wyświetlacz. Czemu? Bo tak, i nie muszę się z tego tłumaczyć – mój dom, moja twierdza, więc tak twierdzę. I nie widzę tu pola do negocjacji – wyłączam laptop, zamykam zdalne biuro i jestem u siebie. To tylko jedna z zalet pandemii.

7 kwietnia 2020

Pytanie na dziś – jak ludziom w ich zbiorowej mądrości mogło kiedykolwiek przyjść do głowy, że panują nad światem?

 

Na tarasie zakwitły żonkile. Pożółkły im nagle główki, rankiem jeszcze bladozielone. Zwróciły twarzyczki do słońca, skłoniły się całym swoim maleńkim jestestwem do światła i ciepła. Mają wciąż tę samą niezmąconą siłę i wiedzę, żeby działać zgodnie z niezmienną koncepcją natury. Mogę odwrócić skrzynki twardą ręką ogrodniczki, ale ledwo wyrosłe żonkile bez żadnych szkoleń i środków przymusu jutro znowu odwrócą się ode mnie do słońca. Trzeba było zarazy, żeby przypomnieć sobie o własnej bezbronności i kruchości, których nie udało się unieważnić dzięki dorobkowi cywilizacyjnemu i od których nie da się ubezpieczyć?

8 kwietnia 2020

Pytanie na dziś – czy nie warto by tego czasu wykorzystać na istotne refleksje prowadzące do zasadniczych zmian w życiu?

 

To już cztery tygodnie, jest tyle czasu na rozważania, które płyną niekontrolowanie podczas spacerów donikąd. Jamnik znika w chaszczach pośród resztki łąk, których deweloperzy nie odebrali jeszcze Skarpie Wilanowskiej, a ja prowadzę ze sobą dialogi na cztery nogi.

— Gdzie chciałabyś być za rok, dwa? (klasyczne pytanie HR-owców podczas rozmów rekrutacyjnych)

— Nie tutaj.

— ?

— Na pewno nie w korpo, gdzie mam coraz bardziej dojmujące poczucie marnowania czasu. A czy bez zmian w domu, w którym głównie zaspokajam codzienne potrzeby rodziny i niezmiennie od lat wykonuję te same powtarzane do znudzenia czynności, których efekt znika po paru godzinach, paru dniach, w najlepszym razie po kilku tygodniach? Opieram, poję i karmię istoty śmiertelne…

— Czterdziestka to czas rozliczeń, a pięćdziesiątka?

— Najwyższy czas ustalić, co po sobie zostawię. Pandemia dodatkowo nastraja do myślenia o sprawach ostatecznych – na przykład czy powinnam już spisać testament, naprędce stworzyć swoje opus magnum, zastanowić się nad spuścizną, gdyby na przykład jutro przyszło mi stracić oddech pod respiratorem?

 

Dzienniki pandemiczne dostępne są w e-sklepie Instytutu Literatury.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Iwona Czerwieńska, Mniejsza apokalipsa [fragment], „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 116

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...