Nowy Napis Co Tydzień #118 / Kukiełki i samochodziki
Największy problem Jakuba Kani? Wcale nie gangsterzy, ani nawet nie tajne stowarzyszenia. To drugie byłoby najbardziej kuszącą odpowiedzią, jeśli weźmiemy pod uwagę, że prokurator z IPN zajmuje się sprawami, które swój początek mają w dalekiej przeszłości. Największym problemem Kani jest to, że nie umie kłamać. Niezbyt dobrze idzie mu też dyplomacja w relacjach szef i podwładny, co sprawia, że musi przyjąć wymuszony na nim urlop. Ta zawodowa bezczynność jest jednak na rękę stworzonej przez Macieja Siembiedę postaci. Zjawiskowa, niemiecka dziennikarka proponuje Kani prywatne śledztwo: ma wyjaśnić przyczyny tajemniczego pożaru magnackiej rezydencji Trauwitzów w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej. W sprawie zaczynają pojawiać się coraz dziwniejsze odkrycia: puste groby, nazistowska organizacja Freundeskreis marząca o stworzeniu nadludzi. Jednak ani okultyzm rodem z III Rzeszy, ani niemal nieśmiertelne tajne stowarzyszenie sympatyków Heinricha Himmlera, nawet własny szef stojący na czele bezdusznego i uwikłanego w bieżącą politykę IPN nie są tak niebezpieczni dla mężczyzny, który nie potrafi kłamać, jak piękna kobieta. Jakub Kania na własnej skórze przekona się, co to znaczy być kukiełką w czyichś rękach.
Przepis na sukces
Kukły to już czwarta – po 444, Miejsce i imię oraz Wotum – powieść Macieja Siembiedy z prokuratorem Jakubem Kanią jako głównym bohaterem. Siembieda stworzył dla niego dość ciekawą przestrzeń. Na tle prywatnych detektywów, śledczych-amatorów oraz policjantów z różnych czasów, prokurator z IPN prezentuje się całkiem interesująco. Jakub Kania rozwiązuje zagadki kryminalne – czasem bardziej, czasem mniej oficjalnie – które mają swoje początki czasem w dalekiej przeszłości. Najczęściej jego sprawy zaczynają się gdzieś w okolicach drugiej wojny światowej (Miejsce i imię), ale potrafią też sięgać aż czasów potopu szwedzkiego (Wotum). W Polsce tego typu zagadki kryminalno-historyczne cieszą się dużym zainteresowaniem, które Maciej Siembieda całkiem zgrabnie zagospodarował. Jest to zresztą naturalny krok po modzie na kryminały retro osadzone w dawnym Lublinie, Wrocławiu czy Lwowie. Historyczne miejsca to w rzeczywistości miejsca nieistniejące, trudniej jest napisać kryminał ze współczesnym miastem w tle. Detektyw wszak bez swojego miasta nie istnieje. Siembieda robi tu ciekawy unik, bowiem akcja jego powieści dzieje się zarówno trochę w teraźniejszości, jak i trochę w przeszłości. Miejscem akcji nie staje się miasto samo w sobie, ale znacznie częściej jest to po prostu Polska – od Śląska po Gdańsk, jak właśnie w Kukłach. Maciej Siembieda sprytnie zatem unika powtarzalności schematów z powieści detektywistycznych. W dodatku istotniejsze od zbrodni stają się u niego stare obrazy, kościelne krypty, tajemnicze manuskrypty.W Kukłach sięga także do budzących niesłabnącą fascynację mrocznych źródeł ideologii III Rzeszy. Tematy związane z drugą wojną światową od kilku lat cieszą się ponownie wzmożonym zainteresowaniem. Tym razem autor na kartach powieści ożywia nazistowskie marzenia o odnalezieniu niemieckich początków na Atlantydzie lub w Himalajach oraz rozszyfrowaniu pisma runicznego Gotów. Pierwsze skrzypce w Kukłach grają jednak czarownice, które miały być „strażniczkami pradawnych obrzędów pochodzących z czasów, gdy światem rządziła rasa germańska. Kościół katolicki je za to potępił”. Jedna z czarownic miała przekazać rodzinie Trauwitz sekret nieśmiertelności. Od tamtej pory potomkowie Trauwitzów grzebali swoich zmarłych w trumnach naigrywających się z Chrystusa. Trumny zdobiono kwiatami, ubierano zmarłych w kolorowe ubrania, jakby szli na bal, a na wiekach pogrzebowych skrzyń zamiast krzyża umieszczano fantazyjne esy-floresy. No i oczekiwano rychłego powrotu zmarłych do życia – nie dzięki Chrystusowi, ale sekretowi Trauwitzów. Gdyby III Rzesza przejęła tajemnicę nieśmiertelności śląskiego rodu, marzenia o tysiącletnim panowaniu nazistów mogłyby się urzeczywistnić.
Od cieniasa do dupy wołowej
Maciej Siembieda zdaje się mieć gotowy przepis na sukces, w którym tym razem coś jednak nie zagrało. Zacznijmy jednak od pozytywów. Z pewnością dobrym pomysłem jest włączenie do powieści babci Jakuba. Starsza pani jest Kaszubką i wniesiony przez nią bagaż etnograficzny (język, wierzenia, historia) pozwala zakotwiczyć Kukły w realnym tu i teraz. Babcia Jakuba jest postacią charakterną, niełatwą w relacjach międzyludzkich, co oczywiście zjednuje sympatię czytelników. „Miała dopiero osiemdziesiąt lat, a w jej kaszubskim kodeksie osiemdziesięcioletnie kobiety w pełni nadawały się do pracy i nie zasługiwały na żadne wygody jak jakieś staruszki”, opisuje ją autor. Babka, jak o niej mówi Jakub Kania, dźwiga także swoją tajemniczą historię, która w trakcie lektury zacznie się ujawniać. Jakub musi sam powrócić do swoich kaszubskich korzeni, aby zrozumieć zarówno babcię, tajemniczą organizację Freundeskreis, ale i poniekąd siebie samego. W tym celu wprowadza do książki lokalnego znachora Damka, który czyta zarówno w starych runach, jak i ludzkich sercach. To właśnie ta para bohaterów – babka i Damk – przykuwa uwagę znacznie bardziej niż Jakub Kania i piękna dziennikarka.
– To taki żeś Kaszeba, a nie wiesz? – obruszył się Damk. – Nie wiesz, co to kania? Kania sprowadza nieszczęścia. To ptak zła. Ciężko tu mieć takie nazwisko. Twoja starka musiała dużo pracować, by pokazać, że jest dobrym człowiekiem. Ona dlatego nie lubi starych podań. Wierzy w bôjki, ale nigdy się do tego nie przyzna. Taki ma charakter. Na moje oko ty żeś taki sam.
Kukły czyta się dobrze, Siembieda ma wyjątkową łatwość w pisaniu dobrych dialogów. Tempo akcji nie jest szaleńczo szybkie – to wciąż realia polskich dróg i przydrożnych postojów. Siembieda nie pozwala jednak czytelnikowi na nudę: napięcie jest umiejętnie dawkowane, a zwroty akcji płynnie następują po sobie. A jednak coś tu nie gra… O ile największym problemem Jakuba Kani jest kłamstwo, o tyle największym problemem Macieja Siembiedy jest Jakub Kania. Bohater to w powieści detektywistycznej więcej niż połowa sukcesu. Kania wydawał się mieć wszystko, czego potrzeba, aby na dłużej zdobyć czytelniczą sympatię – zamiłowanie do zagadek z mroków dziejów, żyłka detektywistyczna, nawet tło obyczajowe „polskiego piekiełka” z IPN na czele. Bohater musi być jednak równie intrygujący co przestępcy, których ściga. Problem w tym, że Kania przestaje być postacią, która się rozwija. I najwyraźniej czuje to sam Siembieda, skoro w poprzedniej książce, Wotum, zostawia swojego bohatera w (nie)ciekawej sytuacji rodzinnej i zawodowej związanej z „firmą”, w której pracuje. Bohater nie jest popychany do przodu, choć aż się prosi o odpowiedź na pytanie o to, jak się uporał ze śmiercią bliskiej mu osoby. Zamiast tego Siembieda w Kukłach cofa swojego bohatera o kilka lat względem czasu akcji Wotum. Podróże w czasie – zwłaszcza w powieści detektywistycznej – sygnalizują najczęściej próbę wyjścia z impasu, w którym nie wiadomo, co zrobić ze swoim bohaterem. To skok w bok od fabuły, którą samemu się przygotowało. Siembieda podejmuje także ryzykowną grę, w której celowo zaniża wartość Jakuba Kani. W Wotum przestępcy charakteryzowali prokuratora z IPN w taki sposób:
– Frajer z Warszawy. Nazywa się Jakub Kania. Prokurator.
– Prokurator? – zaniepokoił się Szaman. – Skąd wiesz, że to frajer?
– Bo on jest z tego całego IPN-u. Cienias.
Miało to swój niezaprzeczalny urok, bowiem dzięki temu bohater skupiał w sobie społeczne wyobrażenie o instytucji państwowej, która z jednej strony opisywana jest jako wszechmogąca, a z drugiej – jako wyjątkowo nieudolna. „Cienias” Kania pozwalał czytelnikowi na samodzielne wypracowanie opinii. To, co sprawdziło się w Wotum, Siembieda powtarza w Kukłach. Tym razem charakterystyka (dużo młodszego) Kani wygląda tak:
– Pije? – spytał komendant.
– Tylko czerwone wino. Wytrawne – zameldował policjant.
Grzelak skrzywił się z niesmakiem.
– Używki?
– Nie.
– Panienki?
– No właśnie też nie – zdziwił się aspirant. – Przystojny facet, laski na niego lecą, a on jakby był ślepy. – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Ja na jego miejscu…
– Może pedzio? – podpowiedział generał.
– Nie.
– Czyli dupa.
– No – zgodził się człowiek do zadań specjalnych. – Dupa wołowa.
Od cieniasa do dupy wołowej (w porządku ukazywania się książek), albo od dupy wołowej do cieniasa (w porządku chronologicznym wynikającym z fabuły). Można zażartować, że rozwój postaci jest nieznaczny… Rozumiem zamysł Siembiedy: tak „nieszkodliwego” chcą widzieć Kanię jego przeciwnicy, ale czytelnik dostaje jasny sygnał, że autor powiela schemat. To trochę tak, jak z dobrym żartem: bawi tylko za pierwszym razem. Dziwi ten zastój postaci, która między Wotum a Kukłami (albo odwrotnie) zdołała się rozwieść i założyć nową rodzinę. Tym bardziej, że Siembieda wyposaża go w urodę „przypominającą Seana Connery’ego z pierwszych filmów o Jamesie Bondzie”. Kobiety widzą Kanię tak: „to normalny facet, spokojny facet. Chociaż nie wiem, czy normalny, bo kompletnie nieprzystosowany do rzeczywistości. Ma zasady, dotrzymuje słowa, jest szarmancki, szlachetny, lojalny…”. Jak rycerz. Tyle że rycerz w dzisiejszych czasach to zawsze Don Kichot. Czy taki nieżyciowy bohater może zjednać sympatię czytelnika? Za pierwszym razem tak, za drugim – już nie. Jest jakaś przewrotność w celowym zaniżaniu wartości głównego bohatera u Macieja Siembiedy, której zupełnie nie kupuję ani nie rozumiem. Chyba że pójdziemy tym śladem: zagadki wyłaniające się z przeszłości, rycerski sposób bycia, pewna nieprzystawalność do współczesności, wrodzona niechęć do przemocy, w dodatku uroda Seana Connery’ego (czyli Jamesa Bonda)… Jakub Kania to Pan Samochodzik redivivus.
Kukły to porządne czytadło, ot takie, które można zabrać ze sobą na wakacje tam, gdzie toczy się akcja powieści – zarówno nad morze, jak i w góry. To wciąż lektura przyjemna, z gatunku użytkowych. Dla zabicia czasu. Nie oczekujmy od niej odkrycia nowych praw, a już na pewno nie tych rządzących relacjami damsko-męskimi. W ogóle Kukieł nie należy czytać nazbyt serio. Scenę, gdy bohater wkracza na teren strzeżonej posesji (wyposażonej w monitoring, obsadzonej strażnikami) jedynie za pomocą rzucanych dla odwrócenia uwagi kamyków należy traktować parodystycznie. Inaczej nie ma ona sensu. Maciej Siembieda puszcza oko do czytelnika; ten – odpowiada kamienną twarzą.
Maciej Siembieda, Kukły, Agora, Warszawa 2021