02.12.2021

Nowy Napis Co Tydzień #129 / Sentymentalny turysta 

Pisanie o włoskiej sztuce, urokach toskańskich miast czy malowniczych krajobrazach południowej Italii nigdy nie należało do zadań łatwych. Kto sięga po pióro, by utrwalić wrażenia z podróży na Półwysep Apeniński, musi stawić czoła nie tylko bogactwu rzeczywistości, ale także wielowiekowej tradycji pisania o tym bogactwie. Trudno odnaleźć własny głos w gąszczu tekstów, ciężko nie popaść w banał, niełatwo wreszcie uniknąć małostkowości, jeśli tylko nie chcemy rozpływać się w zachwytach nad powszechnie cenionymi perłami malarstwa, rzeźby lub architektury. Chyba dlatego Henry James w Godzinach włoskich, opublikowanych po raz pierwszy w polskim przekładzie Anny Arno przez Wydawnictwo Próby, wyznał już na samym wstępie: „Piszę w pełni świadom, że nie mam do przekazania absolutnie żadnych wiadomości. Nie próbuję czytelnika oświecić, a jedynie obudzić jego wspomnienia. Uważam, że miłość do tematu usprawiedliwia każdego pisarza”H. James, Godziny włoskie, tłum. A. Arno, Warszawa 2021, s. 7.[1].

To przedsięwzięcie musiało być jednak szczególnie skomplikowane w czasach, kiedy James, porzuciwszy studia prawnicze w Harvard Law School w połowie lat 60. XIX wieku, poświęcił się wyłącznie literaturze. Kłopotem nie był brak talentu bądź doświadczenia, kiedy James postanowił ogłosić w 1909 roku swe wspomnienia z licznych wypraw do Włoch, był już cenionym powieściopisarzem, eseistą i dramaturgiem. Był również autorem obszernych relacji z podróży do innych krajów: w roku 1884 opublikował Little Tour in France, zaś w 1905 – English Hours, a dwa lata później The American Scene. Na czym polegał zatem problem? Przede wszystkim na tym, że pisząc o Italii James musiał się zmierzyć z dwiema tradycjami, których spadkobiercami byli niemal wszyscy wykształceni podróżnicy w drugiej połowie XIX stulecia. Pierwsza z nich to tradycja Grand Tour, szczególnie popularna w oświeceniowej Europie. Zamożni arystokraci udawali się w podróż po Starym Kontynencie, by nabrać towarzyskiej ogłady i zapoznać się z najważniejszymi zabytkami. Druga – związana z wędrówkami romantyków, poszukującymi nie tyle obycia i wiedzy, ile emocji towarzyszących każdej wyprawie. Co ciekawe, zarówno przedstawiciele wieku świateł, jak i romantycy za cel swoich wypraw wybierali ze szczególnym upodobaniem właśnie Italię.

Obie tendencje mieszają się w dwóch dziełach, które piszący o Włoszech James musiał mieć nieustannie na uwadze. Pierwsze z nich to The Stones of Venice (1853) Johna Ruskina. James poznał Ruskina osobiście w Londynie w marcu 1869 roku i bez wątpienia długo pozostawał pod wpływem głoszonych przez niego ideiNa ten temat zob. T. Eguchi, Ethical Aestheticism in the Early Works of Henry James. The Shadow of John Ruskin, Newcastle upon Tyne 2016. [2]. Godziny włoskie są jednak dowodem mozolnie wypracowywanej samodzielności. Owszem, James wciąż powołuje się na autorytet Ruskina, przytacza jego sądy, docenia erudycję i drobiazgowe analizy, jednak nie unika też konfrontacji. Z jednej zatem strony przyznaje, iż „[…] właśnie Ruskin, bardziej niż ktokolwiek inny, pomaga się nacieszyć Wenecją”H. James, Godziny…, s. 8.[3], z drugiej zaś, pisząc o florenckiej szkole malarstwa, chwali twórczość Domenica Ghirlandaia i z politowaniem kwestionuje sąd autora Mornings in Florence (1875–1877): „niech Ruskin spoczywa w pokoju”Tamże, s. 339.[4]. Kto wie, czy istotniejszy od Ruskina nie był jednak dla Jamesa twórca Podróży sentymentalnej (1768) Laurence Sterne. Co prawda nazwisko tego pisarza pojawia się na kartach Godzin włoskich tylko raz, przy okazji scenki rodzajowejZob. tamże, s. 125.[5], mimo to trudno nie dostrzec, jak wiele łączy obu wędrowców.

Zacznijmy od tego, że James bardzo chętnie pożycza od Sterne’a i nazywa siebie samego „sentymentalnym turystą”Tamże, s. 10, 11, 97. James w taki sam sposób definiował siebie oraz własny punkt widzenia już wcześniej w relacji z podróży do Francji (A Little Tour in France) – zob. Á.Z. Kovács, The sentimental tourist in rural France, [w:] Henry James’ Travel. Fiction and Non-Fiction, ed. by M. Buchholtz, London 2018, s. 32–33.[6], „rozmarzonym turystą”H. James, Godziny…, s. 75.[7], „dumającym turystą”Tamże, s. 79.[8], „kolekcjonerem wspomnień”Tamże, s. 19.[9], „biednym flâneurem”Tamże, s. 151.[10], „miłośnikiem uroczych zakątków”Tamże, s. 203.[11], „żarliwym pielgrzymem”Tamże, s. 221.[12], „samotnym, obijającym się bez celu wędrowcem”Tamże, s. 258.[13], „kolekcjonerem wrażeń, smakoszem «uroków»”Tamże, s. 312.[14], „zabłąkanym turystą”Tamże, s. 322.[15] czy wreszcie „poszukiwaczem piękna”Tamże, s. 350.[16]. Można by złośliwie rzec, że trudno prześcignąć Jamesa w tworzeniu i modyfikowaniu epitetów, jednak w tym przypadku to stylistyczne skrzywienie wydaje się w pełni uzasadnione. Godziny włoskie są bowiem zapiskami intymnego doświadczenia, spotkania ze sztuką i krajobrazem, w którym arcydzieła mają oczywiście przypisane sobie miejsce, ale podróżnika bardziej intryguje własna myśl oraz meandry uczuć. Znajdziemy zatem w relacji Jamesa niezwykłe opisy (na przykład weneckiego Canal Grande, obrazów Tintoretta czy architektonicznych wspaniałości w Pizie), ale to nie one są najważniejsze. Amerykański autor, podobnie jak bohater Sterne’a, zainteresowany jest przede wszystkim własnymi odczuciami, śledzi delikatne odmiany swojego stosunku do włoskich miast (czego doskonałym przykładem są wyznania dotyczące Sieny), usiłuje przyszpilić emocje, nie przejmując się zanadto tym, co mówi się o włoskich zabytkach w popularnych bedekerach.

Konsekwencją takiej strategii jest również manifestacja szczególnej wrażliwości. James z szacunkiem przygląda się rzeczom codziennym, podgląda zwyczaje, potrafi docenić artyzm obecny nie w muzealnych salach, ale w banalnym – zdawałoby się – życiu. Tak pisarz wspomina wieczorną kolację spędzoną na Capri w towarzystwie bliskiego przyjaciela oraz neapolitańskich muzyków:

Wesoły toast, urocze rozmowy, dobry smak, całkowite stłumienie wszelkiej wulgarności i brutalności rzucały się w oczy, wywołując setki nadziei i obaw co do miejsca, jakie zostało im przypisane w świecie. Tacy ludzie to może największy wkład, jaki mają do zaproponowania narody politycznie słabe, ale czy istnieje optymistyczna perspektywa dla politycznych słabeuszy?”Tamże, s. 410. Warto dodać, że tajemniczy przyjaciel Jamesa to Axel Munthe, zaś kolacja została podana w słynnej willi San Michele. Na ten temat zob. A. Munthe, Księga z San Michele, tłum. Z. Petersowa, Chorzów 2011. [17].  

James z upodobaniem śledzi zatem błahe (przynajmniej z pozoru) drobiazgi, wspomina uczucia, chwyta strzępy pamięci, ponieważ jest przeświadczony, że prawdziwa sztuka to sztuka życia.

Jednocześnie, co widać w przywołanym cytacie, można w Godzinach włoskich odnaleźć wyraźne sygnały nostalgii, melancholijnego rozpamiętywania. James spogląda na Włochy jako przemijający fenomen. Zakusy szalonej modernizacji sprawiły, że wozy są stopniowo wypierane przez kolej, a nawet automobile, zaś powolne życie przed obrazami zgromadzonymi w muzeach musi ustąpić pośpiechowi. Fotografia zabiła przyjemność płynącą z zaskoczenia bądź niespodzianki, sprofanowała objawieniaZob. H. James, Godziny…, s. 153, 287.[18], a doświadczenie aury niegdyś otaczające przedmioty – powiedziałby inny zapalony flâneur Walter Benjamin – w nieodwołany sposób zostało zastąpione przez nieprzyjemne doznanie kulturowego szoku: „Bez cienia wątpliwości nowa Italia wrastając w starą, będzie się rozpychać łokciami, gdzie się tylko da”Tamże, s. 150.[19]. Tymczasem James pragnąłby żyć pośród ruin, ubolewa, co prawda, nad brakiem roztropności konserwatorów, utyskuje na brak środków na podstawowe remonty, jednak ceni przede wszystkim budynki, w których odpadający tynk jest pełen znaczeń, nasiąknął historią i potrafi powiedzieć o wiele więcej niż nowoczesne oraz zadbane fasady. Nie powinna nas zatem dziwić uwaga na temat samotnej wieży Palazzo Pubblico w Sienie: „Opowiada nam o świecie, który dawno został zastąpiony przez coś znacznie bardziej prymitywnego”Tamże, s. 289.[20]. Zresztą, to właśnie w eseju poświęconym Sienie James wyznaje, że „jest miłośnikiem dawnych obyczajów, które chciałby zachować niemal za wszelką cenę”Tamże, s. 296.[21]. Robert Burden słusznie twierdzi, że James jest zaciętym krytykiem współczesnej mu cywilizacji miejskiej, której przeciwstawia miłość do klasycznej i renesansowej sztuki, zaś architekturę traktuje jako szczególne „archiwum”R. Burden, Travel, Modernism and Modernity, London & New York 2015, s. 158.[22].

Godzinach włoskich jest to jednak archiwum niecodzienne, zaskakujące. Nie ma tu fiszek, nie ma alfabetycznego porządku, wszędzie króluje logika uczuć oraz towarzyszące jej przeświadczenie, że ani tego, co się widzi, ani tego, co się czuje, nigdy nie można wyrazić w całej pełni. Podziwiając schody bazyliki Santa Maria della Salute, James wyznaje: „Te stopnie są chłodne o poranku, ale nie wiem, czy umiem uzasadnić moje szczególne do nich upodobanie tak, jak nie potrafię wyjaśnić setki innych niewytłumaczalnych oczarowań, dzięki którym Wenecja sprzyja duchowemu wyrafinowaniu”H. James, Godziny…, s. 41.[23]. To wyjątkowo interesujący aspekt Godzin włoskich – oto wspomnienia z podróży, których autor mierzy się z problemem niewyrażalności i przyznaje się do porażki. Owszem, kolekcjonuje wrażenia, przygląda się arcydziełom włoskiej sztuki, ale zdaje sobie sprawę, że tego doświadczenia tak naprawdę nie da się przełożyć na tekst. Przede wszystkim dlatego, że obcowanie ze sztuką mistrzów jest w przeświadczeniu Jamesa czymś niemal mistycznym. Ale jest coś jeszcze – to obawa przed „literackim frazesem”Tamże, s. 63.[24], który nigdy nie powinien zastępować nam zmysłowego kontaktu z rzeczywistością.

W końcu ogląda się obrazy i pejzaże, by przyszpilić to, co najprostsze, zwykłe „nic, a zarazem wszystko”Tamże, s. 286.[25]. Taka jest też Italia Jamesa – zwykła, codzienna, pełna zapachów i doznań, które wypełniają nie tylko muzealne sale, ale towarzyszą mu też podczas spotkań z ludźmi. Nic dziwnego, że tego typu wrażliwość zapewniła Jamesowi miejsce w elitarnym Travellers Club, przyjmującym jedynie podróżników, którzy „opuścili Wyspy Brytyjskie na odległość co najmniej 500 mil od Londynu w linii prostej”P. Cunningham, Hand-book of London. Past and Present, London 1850, s. 511.[26]. Uroczy drobiazg, tak samo jak urocze są wspomnienia Jamesa zebrane w tomie Godziny włoskie. Dobrze, że trafiły wreszcie do rąk polskich czytelników.

 

H. James, Godziny włoskie, tłum. A. Arno, Warszawa 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Piotr Śniedziewski, Sentymentalny turysta , „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 129

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...