Nowy Napis Co Tydzień #013 / „Karkołomny plan” Jerzego Pilcha i co z tego wynikło
Jak próbujesz pisać Trzeci dziennik, a praktycznie nigdzie nie wychodzisz i nigdzie nie bywasz, siedzisz w domu, czytasz książki, przeglądasz gazety, patrzysz na ligową młóckę w Canal Plus, jedynym człowiekiem, który do ciebie dzwoni, jest Olo Jurewicz i jedynym człowiekiem, do którego ty dzwonisz, jest twoja matka, jak przy tym z całych sił nie chcesz, by twój dziennik stał się dziennikiem mózgu osobnego albo świadomości ściśle izolowanej – wyznaczyłeś sobie, bratku, karkołomny plan.
Te słowa wystarczą, aby dowiedzieć się czegoś – i to niemało – na temat najnowszego, czyli trzeciego z kolei dziennika spisywanego przez autora Miasta utrapienia.
Przypomnijmy: najpierw był Dziennik, obejmujący lata 2009–2011, potem był Drugi dziennik, pisany od czerwca 2012 roku do czerwca 2013 roku, a w bieżącym – 2019 roku – ukazał się Trzeci dziennik Jerzego Pilcha, powstający dokładnie od 7 maja 2017 do 15 lipca 2018 roku. Podstawowa różnica między poprzednimi dwoma dziennikami a trzecim jest taka, że w tych poprzednich znalazły się teksty, które były wcześniej drukowane (na bieżąco) na łamach czasopism, a Trzeci dziennik to dzieło pisane w „skrytości”, o których to okolicznościach tworzenia tak wypowiada się autor:
Wolność tej skrytości wcale nie jest dla mnie lepsza, powiedziałbym nawet: tamte natychmiast publikowane kawałki pisało mi się lżej.
Chociaż więc tworzenie Trzeciego dziennika łatwe nie było, Pilch dzielnie realizował swój „karkołomny plan”. Czy uniknął tego, czego się obawiał? To znaczy, czy w efekcie powstało coś, co nie jest „dziennikiem mózgu osobnego albo świadomości ściśle izolowanej”? Zanim odpowiem na to pytanie, postaram się przybliżyć nieco treść omawianego dzieła.
Pod wpływem Gombrowicza
Przede wszystkim narzuca się spostrzeżenie, że Jerzy Pilch podczas pisania najnowszego dziennika (a także dzienników poprzednich) pozostawał pod dużym wpływem Witolda Gombrowicza. Pilch nie tylko często Gombrowicza wspomina wprost, nazywając go po imieniu; bywa i tak, że odwołuje się do autora Ferdydurke implicite, przy pomocy aluzji. Stylizuje więc swój język na język Gombrowicza, szczególnie na język Trans-Atlantyku. I tak na przykład na pierwszych stronach Trzeciego dziennika, przytaczając swoją rozmowę z pewnym ciekawym człowiekiem z rodzinnej Wisły, cytuje następujące słowa (które sam miał wypowiedzieć):
Myśl dobra i jak mawiał inny klasyk: można by ją z grzybkami podać, gdyby choć cień prawdopodobieństwa w tym był [Podkreślenie moje – J. D.].
Wiele stron dalej natrafiamy zaś na taką konstrukcję:
[…] Stec, stary jak węgiel kamienny wyjadacz piłkarski, stoi na straży nienaruszalnych, chyba świętych, zasad futbolu […] [Podkr. – J. D.].
Coś nam to przypomina?
A oto, jak reaguje Jerzy Pilch na przysłany mu przez Wydawnictwo Literackie egzemplarz nowego wydania Trans-Atlantyku:
Jak tylko otrzymałem, kartkować zacząłem niecierpliwie, co smaczniejsze epizody sobie przypominając, ze śmiechu nad niektórymi fragmentami po staremu się zanosząc.
Po tym cytacie następuje zresztą jeden z najciekawszych, jeśli nie najciekawszy, fragment Trzeciego dziennika. Pilch przytacza tam Gombrowiczowską „receptę na pisanie”, a następnie zabiera się do wcielania jej w życie, czyli podejmuje próbę pisania ściśle według wskazówek wielkiego mistrza. Dzięki temu dowiadujemy się sporo o warsztacie pisarskim nie tylko Gombrowicza, lecz także – siłą rzeczy – samego Pilcha. I tak – skoro Gombrowicz radzi: „Wejdź w sferę snu”, to Pilch w postulowaną sferę wchodzi, jak pisze, z łatwością (choć nie do końca wie, co można nazwać fazą snu: „za dokładnie nie wiem, o co chodzi. O półsen? Ćwierćsen? Zamącenie sensu?”). Problem pojawia się, gdy trzeba przejść do realizacji kolejnej porady mistrza Gombrowicza, która brzmi: „Po czym zacznij pisać pierwszą lepszą historię, jaka ci przyjdzie do głowy, i napisz ze 20 stron”. Pilch jest wprawdzie w sferze snu, ale – relacjonuje – „dwudziestu stron pierwszej lepszej historii, jaka przychodzi mi do głowy, nie napiszę, bo nie umiem, bo nic mi nie przychodzi do głowy, a nawet jakby przyszło, nie potrafię tego zapisać”. Mimo to, na następnych kilku stronach Trzeciego dziennika usiłuje pisać zgodnie z omawianą receptą, ponieważ coś tam mu jednak do głowy przyszło (i to – jeśli mam być szczera – nie byle co). Fragment ten obfituje w akcenty komiczne i każdy, kto próbował czy próbuje pisać cokolwiek, przeczyta go z dużym zainteresowaniem. Podsumowując ten eksperyment, należałoby powiedzieć: pomysł niezły, chyba przedni, i można by go z grzybkami podać.
Komicznych akcentów w Trzecim dzienniku nie brakuje. Sam Pilch najwyraźniej ceni poczucie humoru (gdyby nie cenił, raczej nie mógłby się zachwycić i zainspirować Trans-Atlantykiem), więc zastanawia się na przykład czy Freud je (poczucie humoru) miał, lub stwierdza, że pisarstwo Kafki „miało równie silny, co zupełnie ignorowany aspekt komiczny”. Na temat poważania, jakim darzy zmysł komiczny, Pilch wypowiada się zresztą wprost, tak opisując swego znajomego:
Władek imponował niebywałym poczuciem humoru; jak powszechnie wiadomo, jest to zawsze oznaka lotnej inteligencji. […] W pewnym sensie mówił literaturą, w pewnym sensie były to gotowe kawałki literackie, ich narratorem był zawsze ktoś przyglądający się naszemu światu z pogodnym, ale znacznym dystansem […].
Całkiem serio myślę, że powinien być człowiekiem piszącym, tylko literatura pozwala z dystansem dotknąć sedna rzeczy.
Cóż można powiedzieć? Można jedynie powtórzyć wcześniejszą frazę: spostrzeżenie trafne, chyba ze wszech miar słuszne i można by je z grzybkami podać.
Co wolno w dzienniku (i komu)
Oprócz Gombrowicza literackimi faworytami Jerzego Pilcha są między innymi wspomniany Kafka, a także Babel, Gogol, Nabokov, Mann (Tomasz), Goethe, Marquez, Montaigne. To na tych twórców się powołuje, ich cytuje, ich słowa rozważa. Bywa, że pod poszczególnymi datami Trzeciego dziennika widnieją jedynie przytoczenia fragmentów dzieł wspomnianych idoli oraz informacje o źródłach cytatów. Czy świadczy to o tym, że autor Spisu cudzołożnic całe dnie poświęcał na rozmyślanie o cytowanych urywkach?
Pilch miał, oczywiście, prawo do takich rozmyślań, choć w Trzecim dzienniku sam nie raz zastanawia się nad tym, co można, a czego nie powinno się notować w diariuszach. Na przykład pod datą 24 maja 2017 roku Pilch przytacza fragmenty Niby-dziennika Zygmunta Mycielskiego. Mycielski krytykuje w nich dzienniki pisane z kolei przez Jerzego Andrzejewskiego:
Czy Andrzejewski nie czuje, co jest warte, a co nie, jeżeli już nie zanotowania, to przynajmniej publikowania? Bo publikuje te kartki jak lecą. Czy naprawdę myśli, że jego temperatura 38 stopni o piątej po południu to coś ważnego?
Parę dni później, 29 maja 2017 roku, Pilch znowu nawiązuje do powyższego wpisu:
Czy miał [Andrzejewski – przyp. J.D.] prawo – jak wypomina mu Mycielski – odnotowywać swą „temperaturę o piątej po południu”? Czy w ogóle pisarz ma prawo „uwieczniać” wysokość swej gorączki? Kiedy? O piątej po południu? O szóstej w żadnym wypadku? A jak to ma znaczenie dla twórczości? A jak nie ma? A stan podgorączkowy? Niech Bóg broni? Zapisać może, opublikować nie śmie? I jaki pisarz? Jacy pisarze? Nobliści mogą? Reszta ani mru-mru? Chyba że ma to jakieś znaczenie dla Polski? Nie ma? No to cienko.
Trzeba zaznaczyć, że Andrzejewski nie jest idolem Pilcha, o czym świadczy chociażby to wyznanie:
[…] owszem, był to autor, którego czytałem uważnie, też jego dzienniki na łamach „Literatury”, ale nie był to „mój” autor, cokolwiek to znaczy – w innych rejestrach działał.
Warto w tym momencie przypomnieć, że tak faworyzowany przez autora Trzeciego dziennika Witold Gombrowicz w pisanym przez siebie Dzienniku „uwiecznił” wysokość swej gorączki i nikogo nie pytał, czy ma do tego prawo. (Wprawdzie okazało się, że podwyższona temperatura Gombrowicza wzięła się stąd, iż zepsuty był termometr, którym tę temperaturę mierzył, ponadto stała się ona przyczyną wyjazdu w celach uzdrowiskowych; niezależnie jednak od wszystkiego, temperaturę swą odważnie – jak się okazuje – odnotował).
Uwag autotematycznych dotyczących pisania dziennika – tego, co można czy wypada w nim zanotować – jest w Trzecim dzienniku więcej. Zalicza się do nich i ta:
Porządny dziennik to jest dyscyplina. Porządek i kolejność rzeczy. Śniadanie, obiad i kolacja. Pory roku zaznawane jak PB przykazał. Mroźne i śnieżne Boże Narodzenie, wiosenna Wielkanoc. Podróże, spotkania, korespondencja.
Po niej następuje komentarz jeszcze bardziej – jeśli można się tak wyrazić – autotematyczny:
Praktycznie żadnym z elementarnych składników klasycznego dziennika nie dysponuję, a jak są, to w postaci wysoce szczątkowej. Nie podróżuję, nie spotykam się, nie koresponduję. Jak układać Trzeci dziennik? Jak odnotowywać wszystkie uroki i nieoczekiwane dłużyzny czerwca?
Zbędne obawy i korcące porównania
Należałoby nareszcie powiedzieć, że Jerzy Pilch, pisząc Trzeci dziennik, niepotrzebnie tak się przejmuje tym, że nie bywa, nie prowadzi rozmów telefonicznych (patrz cytat, od którego zaczynam artykuł), nie koresponduje, nie podróżuje i tak dalej. Nie miał chyba bowiem zamiaru napisać dziennika podróży czy raptularza, tylko dziennik zwany intymnym, a w dzienniku intymnym najważniejsze jest przecież wewnętrzne życie bohatera: jego refleksje, wrażenia, przeżycia – także te, zrodzone pod wpływem przeczytanych książek i gazet czy obejrzanych filmów, a nawet meczy futbolowych. Zwierzeń dotyczących tego wewnętrznego życia jest w Trzecim dzienniku niemało. Można by nawet użyć wyświechtanej formułki, iż Pilch ma „bogate życie wewnętrzne”, przy czym nie traci kontaktu z rzeczywistością – czego, zdaje się, obawiał się, pisząc słowa o dzienniku „mózgu osobnego” czy „świadomości ściśle izolowanej”. Lektura Trzeciego dziennika, jak to bywa przy lekturze dzienników intymnych w ogóle, skłania do konstatacji, że „przygody człowieka myślącego” nie ustępują w niczym przygodom w powieści sensacyjnej, a nawet je przewyższają – dużo zależy od tego, jaki rodzaj przygód się preferuje.
W obliczu tego, co napisałam o wpływie Gombrowicza na „dziennikopisanie” Pilcha, nasuwa się pytanie (a wręcz kusi, żeby to pytanie zadać), jak Trzeci dziennik ma się do słynnego Dziennika Witolda Gombrowicza. Żeby na to pytanie odpowiedzieć i przy okazji trochę Pilcha wytłumaczyć, wypada zauważyć, że trudno jest pisać dziennik po Gombrowiczu. Gombrowicz oszałamiał i rzucał na kolana, olśniewał oryginalnością spostrzeżeń i formy przekazu. Wprawdzie Pilch też wypracował własny, charakterystyczny styl (niekiedy, jak już pisałam, inspirowany stylem Gombrowicza), ale porównanie go ze stylem autora Trans-Atlantyku musi wypaść na korzyść tego ostatniego. Pilch też ma własne, czasami „złote” myśli – ale porównajmy je tylko z intuicjami Gombrowicza… I Pilch nie jest człowiekiem przygruntowym, ma polot, fantazję – ale otwórzmy Dziennik Gombrowicza, a zrozumiemy, co to jest mistrzowski polot, mistrzowska fantazja, słowem, prawdziwy geniusz.
Podsumowując: czytania Trzeciego dziennika Jerzego Pilcha nikomu odradzać nie będę, więcej – pochwalę go i powiem, iż jest w tej książce niejeden ciekawy fragment (który „można by z grzybkami podać”). Jednak na szczytach literatury diarystycznej na pewno go nie umieszczę, tam bowiem znalazło się już znacznie wcześniej arcydzieło tej miary, co Dziennik Witolda Gombrowicza.
Jerzy Pilch, Trzeci dziennik, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2019.