Nowy Napis Co Tydzień #132 / Cierpliwe oko dokumentalisty
Pomysł na Film balkonowy zrodził się w głowie Pawła Łozińskiego już w 2018 roku. Pierwotna koncepcja zakładała, że ingerencja autora zostanie ograniczona do absolutnego minimum: twórca miał tylko rejestrować wydarzenia rozgrywające się przed jego balkonem na Saskiej Kępie. Wyłapywać strzępki rozmów, budować na ich podstawie drobne, dokumentalne portrety, pozostawiając wyobraźni odbiorcy miejsce do działania. Innymi słowy, Łoziński miał cichą nadzieję na to, że dokument niejako „stworzy się sam”, czerpiąc siłę z niczym niezmąconej dramaturgii rzeczywistości. Szybko przekonał się jednak, że oryginalną koncepcję należy zmodyfikować, a on, jako medium pomiędzy widzem a bohaterem, musi ujawnić swoją obecność w choćby minimalnym stopniu. Zaczął więc zagadywać przypadkowych przechodniów i zadawać im różnego rodzaju pytania – czasem o samopoczucie i codzienne, błahe sprawy, a czasem, o zgrozo, o sens życia i marzenia.
Potem zaś nadeszła pandemia, a Łoziński został zaproszony do dołożenia swojej cegiełki do antologii filmowej W domu, realizowanej pod egidą HBO. W projekcie udział wzięli między innymi tacy twórcy jak Jerzy Skolimowski, Jan P. Matuszyński czy Magnus von Horn – każdy otrzymał zadanie nakręcenia krótkometrażowego, około dziesięciominutowego filmu, który w jakiś sposób nawiązywałby do aktualnej sytuacji epidemiologicznej. Łoziński uznał, że znakomicie sprawdzi się w tym przypadku koncept wykorzystywany podczas pracy nad Filmem balkonowym: narzędzie wprost idealne do tego, aby dopiąć wszystko na ostatni guzik bez łamania dystansu społecznego. Efektem okazał się jedenastominutowy dokument, bardzo zręcznie oddający nastroje Polaków w dobie pandemii – nasze lęki, nadzieje, a przede wszystkim próby odnalezienia się w nowej, naznaczonej obostrzeniami rzeczywistości. Łoziński zarejestrował ze swojego balkonu cały przekrój reakcji społecznych: od stoickiej, godnej podziwu akceptacji zaczynając, a na otwartym buncie i denializmie pandemicznym (tak popularnym, niestety, w naszym kraju) kończąc.
Zrealizowany na zlecenie short okazał się swego rodzaju preludium, rozgrzewką przed pełnometrażowym Filmem balkonowym (swoją drogą, również współfinansowanym przez HBO). Liczba bohaterów z kilkunastu urosła aż do osiemdziesięciu – niektórzy z nich powracali zresztą pod balkon Łozińskiego (a zatem również na ekran) po kilka razy. Jedni, jak chociażby pani Zosia, z bardzo prozaicznego powodu – jako sąsiadka reżysera, a zarazem dozorczyni kamienicy zmuszona była do regularnego korzystania z chodnika przed jego balkonem. Drudzy natomiast, jak chociażby były więzień Robert, poczuli, że Łoziński i jego obiektyw stanowią zaufany, nadzwyczaj wyrozumiały duet słuchaczy, którym warto powierzyć swoją zawiłą, dramatyczną historię. Robert pojawia się pod balkonem dokumentalisty wielokrotnie, nawiązuje z nim bliższą relację, pożycza od reżysera ubrania, dzieli się wrażeniami z poszukiwania pracy. Traktuje to specyficzne miejsce jak coś w rodzaju świeckiego konfesjonału – zdaje szczegółową relację zarówno ze swojej kryminalnej przeszłości, jak i teraźniejszości, w której stara się funkcjonować zgodnie z prawem. Łoziński nie jest jednak ani duchownym, ani psychoterapeutą – nie może udzielić Robertowi rozgrzeszenia, nie może też przypisać mu odpowiednich leków i odesłać na terapię. Jedyne, co może zrobić, to uważnie wysłuchać swojego rozmówcy, rejestrując tę niecodzienną serię spotkań za pomocą kamery: tylko tyle i aż tyle.
Przez chodnik przed balkonem Łozińskiego przewijają się ludzie reprezentujący pełne spektrum polskiego społeczeństwa. Reżyser nieraz bardzo sprytnie, nieco prowokacyjnie zestawia ze sobą ludzi o bardzo różnych światopoglądach, wykorzystując do tego celu nieograniczone możliwości montażu. W ten sposób na ekranie „spotykają się”: para lesbijek z dzieckiem na spacerze i pobożna chrześcijanka, opowiadająca o korzyściach płynących z codziennego odmawiania różańca; homoseksualista ubolewający nad śmiercią swojego partnera, z którym żył w tajemnicy przez czterdzieści lat i dwóch nacjonalistów wybierających się na coroczny Marsz Niepodległości – z flagami na plecach oraz „Bogiem, honorem i ojczyzną” na ustach (dosłownie). Wszystkich swoich bohaterów dokumentalista traktuje jednakowo, bez uprzedzeń; z każdym chce porozmawiać, nikogo nie osądzając i nie traktując z wyższością (pomimo parometrowej przewagi, jaką zapewnia mu balkon). Dzieło Łozińskiego to piękna, bezpretensjonalna lekcja empatii – gorąca zachęta do tego, żeby w drugim człowieku dostrzec coś więcej niż ideologię, którą się w życiu kieruje.
Film balkonowy można również potraktować jako dosłowną egzemplifikację bodajże najpopularniejszej scenariopisarskiej tezy głoszącej, że „tematy leżą na ulicy” – wystarczy otworzyć swój umysł, nadstawić ucha, a następnie wydobyć z otaczającej nas rzeczywistości fragment, który stanie się inspiracją do stworzenia oryginalnej, zupełnie nowej całości. Zresztą Łoziński już od dawna udowadnia na polu dokumentalnym, że najciekawsze tematy często tkwią pod samym nosem filmowca. Tak było chociażby w przypadku Takiej historii oraz Ojca i syna. W pierwszym z tych filmów Łoziński opowiedział o swoich sąsiadach z warszawskiego Powiśla (miejsca, w którym mieszkał zanim przeprowadził się na Saską Kępę), w drugim zaś – o skomplikowanej relacji, jaka łączy go z charyzmatycznym ojcem, również dokumentalistą. W obu filmach reżyser twórczo przetworzył najbliższą rzeczywistość, wybrał się z kamerą do ludzi, z którymi obcował na co dzień. Ktoś może powiedzieć, że to pójście na łatwiznę, maskowanie braku inwencji twórczej. Dla mnie taka decyzja stanowi niebywały akt odwagi, z którym nierozerwalnie związana jest ogromna odpowiedzialność – praca nad dokumentem dobiegnie przecież końca, życie tymczasem trwa dalej, w tym samym otoczeniu, z tymi samymi ludźmi dookoła. Jeżeli realizuje się filmy na temat najbliższej rzeczywistości, to nie ma innego wyjścia – trzeba być wobec niej uczciwym. Filmbalkonowy jest kolejnym dowodem na to, że Łozińskiego, jako reżysera i jako człowieka, taka uczciwość po prostu cechuje.
Nowy dokument autora Miejsca urodzenia ma także dość jawny, autotematyczny charakter – to nie tylko film o ludziach przechodzących pod warszawskim balkonem, ale również o filmowcu wytrwale poszukującym bohaterów do swojego najnowszego projektu. Człowieku z kamerą, uzbrojonym w statyw, słuchawki i tyczkę od mikrofonu. Na podobny, metafilmowy poziom próbował wznieść się niegdyś inny uznany dokumentalista znad Wisły – Marcin Koszałka. Wyreżyserowany przez niego Cały dzień razem, w założeniu poświęcony podróży polskiego twórcy do Japonii, niepostrzeżenie przeistoczył się w film o powstawaniu filmu – udany dokument opowiadający o nieudanej próbie zrealizowania dokumentu. Więcej było w tym jednak przypadku, spontanicznej reakcji na nieprzystępną rzeczywistość niż świadomej strategii twórczej. Łoziński osiągnął bliźniaczy efekt w zdecydowanie bardziej zdyscyplinowany sposób i bez wyprawiania się na inny kontynent – wystarczyło, że wyszedł na własny balkon. Jego dokument, w przeciwieństwie do projektu Koszałki, funkcjonuje znakomicie na obu płaszczyznach: zarówno tej metafilmowej, jak i stricte dokumentalnej, bardziej dosłownej.
Liryczną atmosferę wprowadza do Filmu balkonowego delikatna ścieżka dźwiękowa autorstwa Jana Duszyńskiego – kompozytora, który do tej pory specjalizował się we współpracy z reżyserami teatralnymi (między innymi z Agnieszką Glińską, Piotrem Cieplakiem, Michałem Zadarą i Krzysztofem Garbaczewskim). W świecie filmowym zapisał się natomiast przede wszystkim jako twórca muzyki do popularnych filmów sensacyjnych Władysława Pasikowskiego: Pokłosia, Jacka Stronga i Kuriera. Duszyński nie był więc w kontekście Filmu balkonowego najbardziej oczywistym wyborem, a mimo to okazał się wyborem jak najbardziej trafionym. Subtelne, osnute wokół pojedynczych dźwięków pianina kompozycje pozwalają widzowi na złapanie oddechu pomiędzy kolejnymi konwersacjami – pełnią dokładnie tę samą funkcję, co klasyczne utwory Straussa, Ivanovicia i Szatrowa, wykorzystane przez Marcela Łozińskiego we Wszystko może się przytrafić (jednym z najsłynniejszych polskich dokumentów, również zbudowanym na bazie rozmów z przypadkowymi przechodniami). Stanowią swoiste interludium, znacząco przysługujące się niespiesznemu, refleksyjnemu klimatowi filmu. Łoziński korzysta z muzyki Duszyńskiego przede wszystkim w momentach czysto obserwacyjnych – na przykład podczas rejestracji powolnego przemarszu starszej pary czy pielgrzymki umęczonego ojca z kilkuletnim dzieckiem wygodnie rozłożonym na drewnianych sankach. Za sprawą ścieżki dźwiękowej te prozaiczne wycinki rzeczywistości zdają się nabierać zaskakującej, uniwersalnej głębi – tak jakby spacer pod balkonem Łozińskiego był czymś znacznie więcej niż tylko zwykłą przechadzką; fragmentem czyjejś podróży przez życie, zarejestrowanym przez cierpliwe oko dokumentalisty.
Dość paradoksalnie cierpliwość okazała się nie tylko największym atutem, ale również zagrożeniem dla projektu Łozińskiego. Reżyser otwarcie przyznaje w wywiadach, że miał spory problem z zakończeniem realizacji Filmu balkonowego. Przesiadywanie na balkonie i rozmawianie z ludźmi okazało się doświadczeniem uzależniającym – zdarzało się, że dokumentalista spędzał w ten sposób od ośmiu do dziesięciu godzin dziennie, stawiając pracę nad filmem ponad sprawy domowe, rodzinne. „Czasem bałem się pójść do toalety, wolałem nie zjeść obiadu, bo się bałem, że jak wyjdę nawet na pięć minut to przejdzie akurat ten człowiek, który zrobi mi film”
Film balkonowy, reżyseria Paweł Łoziński, Polska, 2021.