Nowy Napis Co Tydzień #133 / Wiedźmin Geralt jako podróżnik w czasie
Dla mnie problem zaczął się od rozmowy z Bogusławem Polchem. Zakochany w Sapkowskim zaklepał sobie zilustrowanie Granicy możliwości, by raptem stwierdzić, że nie wiadomo, jak Geralt z Rivii powinien wyglądać. Jest białowłosy, ale nie może być stary, przecież mieczem wywija i staje w boju nadto zręcznie. Zbyt często poczyna sobie jak mędrzec, filozof i moralista, więc nie pasuje doń twarz – maska kulturysty Conana-Schwarzeneggera. Nie koniec na tym – naszkicowany w spodniach przypominał urzędnika, bez spodni widział się ilustratorowi niepoważnie. „Boguś – zareagowałem wyniośle – literatura to jest właśnie to, co się ciężko rysuje”. Czułem jednak, że to dopiero początek i że udzielam Bogdanowi bardzo ogólnikowej odpowiedzi.
Powieściowy detektyw prywatny jest tworem wyobraźni, który zachowuje się i mówi jak autentyczny człowiek. Może być całkowicie realny pod każdym względem prócz jednego – w znanym nam życiu taki człowiek nie mógłby być detektywem prywatnym. […] Robiąc go detektywem prywatnym, omija się konieczność usprawiedliwiania jego przygód
R. Chandler, Mówi Chandler, tłum. E. Budrewicz, Warszawa 1983. [1].
Kłopoty z Geraltem mogą być podobne do tych, jakie mamy z Chandlerowskim Marlowem. Drugi nie powinien być prywatnym detektywem i dyskutować o prozie Hemingwaya z brutalnymi policjantami. Pierwszy okazuje na co dzień zbyt wiele godności, by włóczyć się z mieczem po smrodliwych karczmach i piaszczystych gościńcach. Obaj zostali wrzuceni z woli autorów w barwne światy, są postaciami umownymi, są maszynami do przeżywania przygód, pokonywania zła i wygłaszania autorskich morałów.
Niestety, kolejne stwierdzenie, że Geralta można po części traktować jako porte-parole autora, to żadne odkrycie ani demaskacja. W dodatku wiedźmin jest postacią bardziej zagadkową niż Sapkowski. Wiemy, że zabrano Geralta z domu rodziców, bo tak kazało Prawo Niespodzianki. Możemy podejrzewać, że nawet nie zna swojej matki, bo taką obelgę rzuca mu w twarz jeden z terrorystów, wspólników zdeklasowanej księżniczki Renfri. Tamże mowa o Geralcie jako wybryku natury. Geralt zna tajemnice magii, choć Visenna i Fregenal, Nivellen, Stregobor, Yennefer i Dorregaray są w niej lepsi, a Myszowór swobodnie mu dorównuje. O niektórych z tych postaci wiadomo, że są długowieczne, potrafią się odmładzać.
Geralt używa za to tajemniczych eliksirów, które zwiększają siłę, odporność i refleks, dyskutuje ze znajomością rzeczy na temat mutantów i o dziedziczeniu z przeskokiem, jego rodowód jest więc zamazany, a wiedza nadmierna – nie na tamte czasy.
Howardowski Conan był inny, ale Sapkowski, co wiemy z wywiadu Ziemkiewicza (Rozpędzam się, „Fantastyka” 8/1988), nie cierpi Howarda. Wiedźmin wbrew pierwszemu wrażeniu porusza się zresztą w zupełnie innym świecie niż Conan. Jaki to świat?
„Istnieje na ten temat parę nieporozumień. Brakowało mi czystej, klasycznej fantasy […] dysponujemy materiałem nie gorszym niż mitologia celtycka czy normańska” – powiedział Sapkowski Ziemkiewiczowi, więc skwapliwie uznano, że doczekaliśmy się w Sapkowskim animatora polskich baśni. Guzik prawda! Polski był Zmorski i jego Strzyga. Potem przyszła kolej na braci Grimm, na aluzje do Andersenowskiej Księżniczki na ziarnku grochu i Disneyowskiej Śnieżki, na dyskretne odwołania do Kopciuszka. Dopiero niedawno wrócił Sapkowski do uchodzącego za polskiego, choć nie w Polsce wymyślonego smoka (tego znajdziemy już w biblijnej Księdze Daniela). Dzielny Szewczyk Skuba u Sapkowskiego zastąpiony został pogardy godnym Kozojedem, a całość leży bliżej Polowania na smoka z falkonetem Buzzatiego niż polskiej baśni.
W listach do redakcji, dołączanych do opowiadań, deklaruje się Sapkowski jako ten, który poda nam prawdziwą wersję wydarzeń w miejsce kanonicznych, będących idealizacjami i przeinaczeniami. Ale sam też dopuszcza się znaczących przeinaczeń. Jego świat pełen jest anachronizmów źle dopasowanych do reguł baśniowości, także w warstwie języka: koegzystencja, broń konwencjonalna. Pełno tu scen i problemów, które bardziej kojarzą się ze współczesnością niż ze światem fantasy. Albo – uwaga! – z naszą przyszłością.
Skąd w tym świecie tylu mutantów, skąd tyle obcych istot – czyżby to był nasz świat po kataklizmie podobnym do atomowego, a może po kosmicznej inwazji? Skąd dokładna wiedza, że mutanty muszą być sterylne? W jaki sposób funkcjonuje w takim świecie teoria Eltibalda, czyżby znano w nim naukę? Skąd bardzo naukowy nawyk Stregobora sekcjonowania trupów, a nawet wiwisekcjonowania żywych?
W tymże opowiadaniu o Czarnym Słońcu mówi się jak o najzwyklejszym w świecie zaćmieniu (znają tam zaawansowaną astronomię kopernikańską?). Napomyka się o artefakcie (to znaczy sztucznie wytworzonej strukturze), którym jest cudowne lustro niedobrej królowej, dybiącej na życie Śnieżki, to znaczy Renfri. Gnomy chrzci się tu bardzo współcześnie mianem humanoidów, a o kikimorze wiadomo, że jest skrzyżowaniem pająka z krokodylem. Może wiedźmin przeżywa swoje przygody w Afryce? Albo był kiedyś w Afryce i tam widział krokodyla?
Takich dziwnych sygnałów znajdziemy tu więcej, choć faktem jest, że nie zjawiły się od razu. Przybywa ich z każdym opowiadaniem. W Wiedźminie zwraca jedynie uwagę zdecydowana rezygnacja Geralta z ręki księżniczki jako nagrody. W świecie baśni klasycznej korona miała znacznie większą wartość niż u Sapkowskiego. W następnym opowiadaniu, które de facto nie traktuje o Geralcie, ale nie wyłamuje się z cyklu, mowa jest o dobrym Samarytaninie (przedtem i potem ani słowa o chrześcijaństwie), zaś ciałem Bobołaka rządzą prawa całkiem różne od ludzkich. Kim, do diabła, jest Bobołak – przybyszem z kosmosu?
W zmodyfikowanej opowieści o smoku czarownicy Yennefer i Dorregaray oraz bard Jaskier i Geralt wiodą dysputy godne dzisiejszych etnografów oraz kulturoznawców, ponadto znają wagę legend w życiu ludzkości. Zupełnie jakby czytali Bettelheima i Junga. W dodatku Dorregaray zachowuje się jak żywe wcielenie dzisiejszego „zielonego” i ekologa – wszystkie smoki są dobre, więc chroni potwory co najmniej z taką zaciekłością, z jaką my chronilibyśmy tury i daniele, gdyby powrót do przeszłości był możliwy.
Powrót do przeszłości – może to jest dobry trop? Albo jeszcze inaczej – świat Sapkowskiego to niby-przeszłość przeżywana powtórnie, w świecie po kataklizmie, w którym ludzkość, zaczynając od nowa, ma jednak niejasną pamięć minionych doświadczeń. I minionych grzechów! Czy terroryzm, czyli tridamskie ultimatum, był do pomyślenia w feudalnym świecie czystej fantasy, kiedy życie plebsu nie znaczyło zbyt wiele?
Meredith, Conrad, Henry James i Hardy wydmuchiwali wielkie, tęczowo się mieniące bańki mydlane, i opisywane przez nich postaci ludzkie, jakkolwiek naturalnie podobne do rzeczywistych ludzi, dopiero we wnętrzu tych baniek uzyskują swoją pełną rzeczywistość
D. McCarthy, Portraits, Londyn 1931 [w]: R. Wellek, A. Warren, Teoria literatury, Warszawa 1976. [2].
Andrzej Sapkowski prowadzi z czytelnikiem grę bardziej przewrotną i bardziej inteligentną, niż to się wydaje na pierwszy rzut oka. „Mam ambicję pisać dobrą literaturę rozrywkową i tyle” – kiedy wyznawał to Rafałowi, nie dopracował jeszcze swojej metody i nie rozpoznał możliwości.
„Rozpędzał się”. Do czego się rozpędził? Do bardzo ciekawego świata, którego bohaterowie są postaciami z legendy, właściwie z różnych legend, niektórzy z nich w dodatku mają tego świadomość. W przygotowanej w „Fantastyce” do druku nowej opowieści Sapkowskiego Maladie, drugoplanowe postacie legendy o Tristanie i Izoldzie wiedzą, co ma się przydarzyć, ale postanawiają przeciwstawić się losowi i wyszarpnąć mu swoją porcję szczęścia. Sapkowski nie tworzy klasycznej fantasy. Tasuje problemy, konwencje i epoki, gra z czytelnikiem w nowoczesny seans postmodernistyczny. Wie, że wszystko już było, że wszystko już przeczytaliśmy, więc proponuje nam starych bohaterów w nowych sytuacjach, prześwietlonych rentgenem autorskiej i czytelniczej wiedzy. Także samowiedzy. I pokazuje ich z punktu widzenia dzisiejszej świadomości.
Na przykład opowieść o smoku przepojona jest takim wstrętem do plebejusza szewca-truciciela, że napisanie podobnej noweli lat temu czterdzieści miałbym za niemożliwe. Ze względów nie tyle nawet cenzuralnych, ile mentalnych. Wtedy świat lewicował, Europa Zachodnia bardziej może niż Wschodnia, i mit marksowskiego świętego proletariusza był wówczas bardzo silny. Duch czasu stanowczo nie sprzyjał zmienianiu morału starych bajek. Musiało przelecieć kilkadziesiąt lat doświadczeń z realnym socjalizmem, by można było dzisiaj ów mit z pogardą obalać. I by ujawniać silne tęsknoty za arystokratyzmem – jeśli nie rodowym, to w każdym razie arystokratyzmem ducha.
Sapkowski rozpędzał się do jeszcze jednego. Do zabawy, do coraz mniej skrywanego humoru, nawet do niejakiej frywolności. Chyba znam przyczyny tego rozluźnienia. Także przedtem, przed opowieścią o smoku, pijało się i jadało w jego opowiadaniach oraz folgowało potrzebom seksualnym, ale dość statecznie. Dopiero jednak jesienią 1990 roku na olsztyńskim Polconie, kiedy Sapkowski zjawił się po raz pierwszy wśród pisarzy i fanów SF zobaczył, jak daleko przesunięta jest w tym względzie ich „granica możliwości”. Podejrzewam, że właśnie dzięki temu doświadczeniu możemy znaleźć w Granicy możliwości erotyzm w balii i ucztę rozpasaną do rozmiarów gargantuicznych. Podobnie, bez rozmów z pisarzami, zapewne nie włożyłby Sapkowski w usta Jaskra chełpliwego wyznania: „Była o tym ułożona ballada, ale nędzna, bo nie moja”. Na Polconie Sapkowski zaprzyjaźnił się między innymi z Inglotem, z Ziemkiewiczem, z dziesiątkami młodych autorów jednego opowiadania. Zresztą o bezwiedne podpowiedzenie Sapkowskiemu tej kwestii podejrzanych może być wielu:
Pan Prowok pyta, skąd się wziął Geralt. To mu odpowiadam: ano z życia. […] Mówi Pan: hybryda? Zgoda, ale my wszyscy jesteśmy po trosze hybrydami. Czy Tolkiena również zaatakuje Pan za tworzenie hybryd? […] Wszystkie wady, jakie ma według Pana Geralt, są dla mnie jego zaletami. […] Rekapitulując: to nie Geralt jest papierowy, raczej jego tło już się zużyło.
Wszystkie te składniki opowieści o Geralcie sprawiają, że Sapkowski ma dziesiątki tysięcy zwolenników i miłośników na całym świecie. Jest autorem, o którego najczęściej pytają zagraniczni tłumacze i redaktorzy. Choćby z tego wynika, że robi fantasy uniwersalną, a nie lokalną. Lecz faktem jest też, że jego przeciwnicy podnoszą głowy, o czym świadczy paszkwilancki list Starego Prowoka [„Nowa Fantastyka” 6/1991). Prowoka i jemu podobnych, jak sądzę, niepokoi standardowość świata fantasy, w którym zdaje się poruszać Geralt. Znaczących modyfikacji tego świata, rewolucji, jakiej Sapkowski dokonał w jego konstrukcji i prezentacji, zauważyć nie potrafią bądź nie chcą.
Postanowiłem dopomóc zwolennikom, choć niektórzy z nich radzą sobie z obroną mistrza bardzo przytomnie („Fantastyka” 11/1991
W jednym tylko Perrij Tex nie ma racji. Oczywiście – Geralt jest papierowy. To jego chwała i specyfika. Jest zbyt niedopowiedziany, jest sklejony ze zbyt wielu mitów, zbyt różnych doświadczeń i emocji, zbyt różnorodnych konwencji i nadto zaawansowanej wiedzy, by był postacią, której bogactwo można oddać inaczej niż za pomocą słów zapisanych na papierze.
Wiedźmin na celuloidzie? Wiedźmin w ołówku bądź tuszu? Widzę duże kłopoty czekające na tych, którzy spróbują dokonać tej sztuki. I tak wracamy do punktu wyjścia – prawdziwa literatura to jest to, co się ciężko rysuje i trudno filmuje.
„Nowa Fantastyka” 12/1991