12.09.2019

Nowy Napis Co Tydzień #014 / W cieniu odpływających karpi

Recenzji zbioru opowiadań Andrzeja Pilipiuka nie można rozpocząć ot tak, bez sakramentalnego przypomnienia, kim piewca dziwów rodzimej wsi jest dla polskiej fantastyki. Niezwykle płodny pisarz, kontynuator serii o Panu Samochodziku, gawędziarz konwentowy, współtwórca sukcesu wydawnictwa Fabryka Słów. Jako autor, Pilipiuk debiutował jeszcze w poprzednim wieku, ale sławę przyniósł mu dopiero pierwszy tom przygód Jakuba Wędrowycza, egzorcysty i bimbrownika. Od 2001 roku Pilipiuk raczy nas przygodami dziarskiego staruszka i kreuje magiczny świat Starego Majdanu pod Wojsławicami – miejsca wakacyjnych przygód autora, jak i stolicy fantastycznych wyobrażeń polskiej rural fanatsy.

Terminu tego pozwalam sobie użyć z braku innych, zasiedziałych w rodzimym literaturoznawstwie. Najbliżej opowiadaniom Pilipiuka do humorystycznego urban fantasy, magii betonu i rubasznych przygód nie zawsze ludzkich bohaterów. Jednak na kartach zbiorów Pilipiuka odwiedzamy wieś na Lubelszczyźnie, w której czas się zatrzymał: czasem mamy wrażenie, że w głębokim PRL, a czasem, że przed chrztem Polski.Okładka ksiązki

Krainę wyobraźni Pilipiuka zasiedlają wilkołaki, wampiry, strzygi i rody neandertalczyków, które cudem uniknęły wymarcia (łączenie stylistyki fantasy z elementami science fiction i historii alternatywnych stało się w ostatnich latach znakiem firmowym autora). Wszystko to podlane jest sosem swojskości: religijności wiejskiej, mieszającej ortodoksję z neopogaństwem oraz metapolitycznym tradycjonalizmem, który jednak nie wyklucza możliwości napicia się bimbru z komunistą. Trzecim elementem tej układanki jest etos zaściankowego libertarianizmu, który czyni z nielegalnej produkcji alkoholu wręcz sposób na sprawdzenie własnych cnót w obliczu nieprzychylności aparatu państwowego. Podczas swego długiego żywota (w 2019 roku Jakub Wędrowycz musiałby dźwigać dwunasty krzyżyk; w powszechnej interpretacji fanów, jest on w wieku komandora Jamesa Bonda, czyli zawsze w takim, w jakim być powinien) nasz bohater zmagał się z siłami nadprzyrodzonymi, odwiedzinami kosmitów, czerwonym i brunatnym zaborcą oraz nielubianymi sąsiadami. Niby wszytko już znamy. Czy Pilipiuk w dziewiątej odsłonie przygód Jakuba potrafił nas zaskoczyć? Nie, ale podczas lektury Karpie bijem zdałem sobie sprawę, że właściwie bym tego nie chciał.

Tom napisany jest w typowym Pilipiukowym stylu lekkiej gawędy. Nie ma tu miejsca na barokowe popisy stylistyczne, tylko na przezroczysty język, który nie chce zasłaniać wartkiej akcji. Autor przyzwyczaił nas do tego, a my nie domagamy się zmian. Przyjrzyjmy się samym opowiadaniom, a właściwie zawartym w nich pomysłom. Gumofilc to krótka gawęda o tym, co kosmici mają wspólnego z gumofilcami. Chatka to opowieść wojenna o nie zawsze chwalebnym szlaku bojowym Jakuba i jego najlepszego przyjaciela: Semena. Pilipiuk miesza tu kilka wątków, jak koncept przetrwałych neandertalczyków z satyrycznym, ale nie sensacyjnym dekonstruowaniem mitów o okupacji. Zlecenie to typowa historia wędrowyczowa (o czym nie powiem, aby nie psuć niespodzianki), Sztuka kopania stanowi kolejny szort jednego żartu, nieco podobny do późniejszego Bekonu z jednorożca. Najcenniejsza ze złotych myśli jest opowieścią prawnuka Wędrowycza, usiłującego przełożyć historię z magicznej wsi polskiej na język zrozumiały dla miastowych. Rycerz burej onucy vulgo Leonidas współczesny to historyczna krotochwila o Bitwie pod Grunwaldem. Złota kaczka jest żartobliwym moralitetem, w którym Jakub i Semen walczą o sprawiedliwość za pomocą warszawskiej legendy. Polak potrafi stanowi kolejną odsłonę walki Wędrowycza z klanem Bardaków. Najlepszy samogon świata to znów historyczno-literacka zabawa Pilipiuka, rozwijającego wątek polski w twórczości Juliusza Verne’a. Indiańskie lato ponownie przedstawia zmaganie bimbrownika z Bardakami, tym razem o bardzo zaskakującym zakończeniu. Drzwi i Nadgorliwy to zabawa autora konceptem „gniazda światów”. Żona zdradza kilka bardzo istotnych szczegółów z biografii Wędrowycza. Kolejka jest ukłonem wobec miejskich powieści autora i klasycznego urban fantasy. Wujaszek Edward to znów rubaszny antykomunizm Piliupiuka. Zbiór kończy opowiadanie Wizyta, które jest następnym szortem jednego dowcipu, ale wyjątkowym, o czym zaraz porozmawiamy.

Jeśli wrzucić wszystkie pomysły, motywy i bohaterów tych opowiadań do wielkiej tabeli arkusza kalkulacyjnego, niechybnie wyjdzie nam, że nie tyle carpe diem, a nihil novi sub sole. I to nie musi być krytyką tomu. Fani Wędrowycza i tak sięgną poń z nadzieją otrzymania czegoś znanego w nowszej, odświeżonej formie. Ba! jestem przekonany, że większość starych czytelników Pilipiuka miało nadzieję na powtórkę, dostarczenie jeszcze raz tego samego. W pewnym sensie mogą się czuć usatysfakcjonowani, ale jednocześnie: zawiedzeni.

Pilipiuk żegna się ze Starym Majdanem. Nie pisze tego wprost, ale atmosfera pogodnego rozstania przesyca karty zbioru. Prawnuk głównego bohatera nie ma ze wsią przodków niemal nic wspólnego, to tylko miejsce, gdzie spędza krótki wyjazd wakacyjny. Każda wyprawa Jakuba poza rodzinną wioskę kończy się postawieniem wyraźniej granicy, już nie światów, ale rezerwatu, jakim są okolice Wojsławic, oraz całej Reszty normalności. Świat magicznej wsi kurczy się szybciej niż ziemskie czapy lodowe, a choć bohaterowie nie mówią tego wprost, przeczuwają swój koniec. Nowoczesność wdziera się niemal w każdy aspekt życia miejscowych, a klimat bezczasowej epoki zmierzchowego PRL odchodzi na dobre w przeszłość. Nawet Jakub się zmienia, zyskując przyjaźniejsze oblicze: widzimy go jako dziadka, męża, podporę lokalnej społeczności, a nawet człowieka niepozbawionego litości wobec odwiecznych wrogów. Bardakowie, dotychczas karykaturalni rywale zza miedzy, w tym tomie otrzymują wiele cieplejszych akapitów od autora i bohatera. Nawet oczadziały z nienawiści Wędrowycz rozumie, że wrodzy sąsiedzi są częścią jego świata, współobrońcami oblężonego miasta… właściwie: oblężonej wsi magicznych tradycji i fantazji utraconego dzieciństwa. Stary Jakub, choć cieszy się dobrym zdrowiem, a nawet przeżywa spotkanie z Kostuchą, powoli dojrzewa do świadomości, że jest dziwacznym przeżytkiem dawno minionej epoki. Żyje, gdy cały jego świat już dawno umarł.

Ciężko tu wejść w umysł autora, a zwłaszcza w te bardzo osobiste zakamarki pamięci, ale mam nieodparte wrażenie, że nowe opowiadania o Jakubie są prozatorskim trenem po magicznej krainie dzieciństwa Pilipiuka. Wsi, na którą pisarz jeździł w latach osiemdziesiątych, i której zmiany obserwował w następnej dekadzie, już właściwie nie ma. Co więcej, autor musi dostrzegać tę różnicę także wśród swoich czytelników. Jakuba znają i kochają też ludzie młodzi, w tym tacy, którzy nigdy nie załatwiali się w sławojce, nie widzieli dojonej krowy, a kolejki po mięso znają tylko z lekcji historii. To z jednej strony doświadczenie budujące, gdyż gawędziarski talent Pilipiuka pokonał barierę pokoleń, ale jest to też doświadczenie przemijania. Niektórzy odwiedzający go goście traktują te opowieści jako historie fantasy, nie zaś nasycone magią obrazy prawdziwego życia.

W dodatku Pilipiuk nie ma siły bronić się przed współczesnością w najbardziej podstawowym, tekstualnym wymiarze. W jego wcześniejszych utworach nawiązania do współczesnej literatury, kina, komiksu były zwykle tylko szpileczkami pisarza, patrzącego z wyższością na przemijające mody i trendy. Jeśli Pilipiuk dyskutował, to z klasykami, choć jego lista klasyków zawsze była pełna niezwykłych nazwisk (nie tylko Verne i Brzechwa, ale też Ossendowski). I nadal to robi w Karpie bijem, ale nie tylko to. W opowiadaniu Żona dowiadujemy się, że „Jakub-verse” dzieli tę samą rzeczywistość nie tylko z powieściami Juliusza Verne’a, ale też J.K. Rowling. Jakub musi korzystać z telefonu komórkowego, staje się też bohaterem szkolnego wypracowania prawnuka. Semen Korczaszko okrasza swoje kozackie mądrości wywodami o współczesnych modelach chemii organicznej, a przedstawiciel wspomnianego rodu Bardaków ze śmiertelnego wroga staje się towarzyszem broni i niemal przyjacielem. Jakub i jego kamraci odchodzą w przeszłość. Klną, klną na nadchodzący mrok, ale współczesny świat zdaje się tego nie słyszeć. I dlatego musimy zadać sobie to sakramentalne pytanie: czy to już koniec?

Uważam, że nie. Pilipiuk zapewne dostarczy nam jeszcze tom lub dwa przygód Wędrowycza, ale będą to zbiory pokrewne Karpie bijem; podsumowujące, rozliczające, kanonizujące wspomnienia nieistniejącej już magicznej wsi w baśń. Pewnie trwać będzie swoiste uspokojenie autora też w innych aspektach. Andrzej Pilipiuk, niegdyś wojujący apostoł konserwatywnego liberalizmu, piewca filozofii DIY i cnót pokoleń ludowego antykomunizmu, coraz mniej uwagi poświęca nawiązaniom politycznym, czy ideowym deklaracjom. Nie ogłasza kapitulacji, nie dekonstruuje swoich młodzieńczych fascynacji. Po prostu trochę spuszcza z tonu, rozumiejąc, że pewne rodzaje radykalizmu już dzisiaj nie uchodzą. W świecie, w którym naszej wolności nie odbiera zaborcza władza, ale oddajemy ją sami, bezmyślnie klikając zgody regulaminów usług internetowych i sycąc kieszenie międzynarodowych korporacji, jest to postawa równie mądra, co i smutna.

Jakub Wędrowycz jest jak Bond, nie umiera nigdy (o ile nam wiadomo), nie starzeje się zgodnie z prawidłami natury i zawsze jest gotów dostarczyć nam chwilę odpoczynku od zaborczej współczesności. Tym starszym czytelnikom odświeżyć w głowie, zabrać w sentymentalną podróż, tym młodszym pokazać bramy do innego świata. Już nie pojedziemy odrapanym pekaesem marki Jelcz. Nie pomożemy dziadkom wydoić krowy, nie napijemy się bimbru wujka Staszka, ale możemy o tym przeczytać na kartach opowiadań Pilipiuka. Pewnie będzie nas bawić (piszę tutaj familiarnie o czytelniku, który pamięta jeszcze resztki peerelowskiej wsi) co innego niż tych młodych, ale razem pośmiejemy się, czytając o głupocie milicjantów lub wiejskich sposobach połowu ryb za pomocą agregatu i znalezionych w lesie niewybuchów.

Czy warto sięgnąć po nowego Pilipiuka? Tak. Zapewne nie jest to ostatni tom przygód Wędrowycza, ale to początek długiego pożegnania. Tak jak opisany w Panu Tadeuszu ostatni zajazd na Litwie, o ile Litwa zaczyna się za Lublinem, składa się z odwiecznego lasu, porzuconego pegieeru i sklepu, gdzie kupuje się na zeszyt. Odwiedzający Wojsławice kosmici, podróżnicy po wymiarach i nieumarli są tu też miłymi gośćmi. Wyobraźmy sobie, że towarzyszą nam w niezwykłych wakacjach.

Andrzej Pilipiuk, Karpie bijem (Oblicza Wędrowycza, tom 9), Fabryka Słów 2019.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adam Podlewski, W cieniu odpływających karpi, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 14

Przypisy

    Loading...