Nowy Napis Co Tydzień #144 / Pośród bezbrzeżnej samotności
Słońce wylewa promienie na twarze,
które przelewają sól w morze.
Małż sercówka jadalna nie cierpi – nie przeczuwa
wolności biegnącej po falach, lekko przeskakującej
mewę śmieszkę skupioną na odpoczywaniu.
Piach – sypka przestrzeń zwiastująca
kryształowe szkło, grzebiąca w sobie klepsydrę.
W wądole po mokrej stopie dziecka
leśny żuk szuka łapkami oparcia w powietrzu
wysokim jak przestrzeń; nie umie przypuszczać,
że wiem jak należy powstać,
jak należy się przede mną bronić.
Wiatr popycha skrzydełka i żagle, sprzymierzone
z rozumem, który szuka, by odkryć.
W chwili ciszy opada nasionko sosny znad wydmy;
widzę: rysują się słoje, są kołem, które pomaga uciekać
albo zdążyć; nawisają ramiona napięte pod ciężarem cienia.
Brzeg – wystarczy jeden, by było morze,
by do niego przybijał szum
wieczny jak woda.
O świcie przygalopuje tu, jak co dzień,
płowa sarenka, której obce są konwencje,
która nic nie wie o Wojnach Punickich, nie słyszała
o Szekspirze i nie przypuszcza,
że mógłbym jej tego zazdrościć.
Słońce także nie przypuszcza, że jestem
– tylko w sobie, pośród bezbrzeżnej samotności.