14.04.2022

Nowy Napis Co Tydzień #147 / Jestem człowiekiem szczęśliwym. Wspomnienie o ks. Jerzym Popiełuszce

1.

Życie, duszpasterska działalność i męczeńska śmierć księdza Jerzego Popiełuszki stały się integralną częścią mojej ziemskiej obecności. Ale nie tylko. Wypada powiedzieć, że to jeden z najważniejszych „znaków tożsamościowych” pokolenia, które zyskiwało polityczną i kulturową samoświadomość w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Wówczas coraz mocniej zagęszczało się w nas przekonanie, że napór sowieckiej ideologii w końcu musi osłabnąć, choćby dlatego że wewnątrz samego imperium zła zaczynają kiełkować drobiny oddolnego sprzeciwu społecznego, a gliniane nogi władzy, choć dysponującej potężną siłą wojskowego nacisku, nie są już w stanie utrzymać równowagi całego gmachu.

Tuż po zakończeniu II wojny światowej nic jednakowoż nie wskazywało na tego typu rozpoznania. Alfons Popiełuszko urodził się (14 września 1947 roku) na ziemiach tego skrawka archidiecezji wileńskiej, który pozostawiono w granicach Polski, i gdzie bardzo szybko usadowiła się sowiecka władza, ostrze śmiercionośnego miecza kierując głównie przeciw poakowskim organizacjom podziemnym, działającym aktywnie, zwłaszcza na tym wschodnim pasie przygranicznym. Choć właściwie starano się zwalczać wszystkich (nie wyłączając ówczesnej legalnej opozycji stanowionej od 1945 roku przez PSL i Stanisława Mikołajczyka), którzy w jakikolwiek sposób wyrażali niezgodę na narzucone siłą rządy czyniące z Polski marionetkowe państwo komunistyczne. Były to trudne lata historycznego oswajania się z nową rzeczywistością, tym bardziej że spora część polskiego społeczeństwa dała przyzwolenie na dokonujące się przemiany, włączając się w proces podboju państwa i Kościoła katolickiego.

Kardynał August Hlond, uznany przez mocodawców z Moskwy za nieprzejednanego wroga socjalistycznego ustroju, czynił, co było możliwe, żeby w środowiskach kościelnych nie wygasał protest wobec poczynań masonerii, liberałów, komunistów. Na progu wojny, we wrześniu 1939 roku, umacniał ducha narodu, wołając na antenie Radia Watykańskiego: „Nie zginęłaś Polsko! Nie zginęłaś, bo nie umarł Bóg. Bóg nie umarł i w swym czasie wkroczy w wielką rozprawę ludów i po swojemu przemówi. Z Jego woli, w chwale i potędze zmartwychwstaniesz i szczęśliwa żyć będziesz, najdroższa Polsko – męczennico”. A kiedy po jego śmierci papież Pius XII mianował biskupa Stefana Wyszyńskiego arcybiskupem gnieźnieńskim i warszawskim oraz prymasem Polski, po jakimś czasie okazało się, że kompromisy z poplecznikami komunistycznymi muszą mieć granice. Bo przecież instytucje diecezjalne zostały przez wojnę niemal całkowicie zniszczone bądź ogołocone z dóbr materialnych, większość świątyń rozgrabiono lub zburzono, a napór propagandy partyjnej nadal się rozprzestrzeniał. Wschodnie rubieże kraju nie należały do wyjątków. Tutaj szczególnie rozpasali się żołnierze Armii Czerwonej, uwolnieni z niemieckich obozów jenieckich, obywatele polscy narodowości żydowskiej i białoruskiej. Dzięki ich działaniom radziecka policja polityczna (NKWD) miała rozjaśnione pole do działania. W Suchowoli dokonywano stałych aresztowań mieszkańców, sołdaci grabili, gwałcili, nie oszczędzając nawet domów zakonnych.

Mimo to w rodzinie Popiełuszków, zamieszkującej w Okopach, panował duch religijnego spokoju i patriotycznej dumy. Pielęgnowano pamięć o Alfonsie Gniedziejce, wujku przyszłego duszpasterza „Solidarności”, żołnierzu Armii Krajowej, zamordowanym przez Sowietów w 1945 roku pod Suchowolą. Nie słabła też wrażliwość religijna, umacniana obecnością w kościele podczas najróżniejszych świąt i nabożeństw, zwłaszcza organizowanych w maju i w czerwcu. Młody Popiełuszko wzrastał więc w aurze dalekiej co prawda od zamożności, lecz wzbogaconej surowością codziennej pracy, autentycznością duchowych przeżyć i przede wszystkim intensywnością wiary rozkwitającej w przestrzeni kultury przykościelnej.

2.

W tym właśnie momencie rozważań mogę już nawiązać do osobistych wspomnień. Pochodzę bowiem z tych samych co ksiądz Jerzy podlaskich stron. Urodziłem się wszakże nieco później, ale przynależymy do tej samej generacji, te same wydarzenia dziejowe kształtowały nasz sposób myślenia i widzenia rzeczywistości. Wyrośliśmy również na wychowawczym gruncie zbudowanym przez księży parafialnych, których roli w ocalaniu ówczesnej młodzieży przed tak zwaną ideologią socjalistyczną nie sposób przecenić. Rodzinny dom, choć ważny w życiu każdego z nas, nie mógł ofiarować nam czegoś, co otrzymywaliśmy, pozostając w kręgu oddziaływania Kościoła. Był to całkowicie inny świat odczuć, dążeń, rozumień przeszłości; świat otwarty na historyczną ciągłość polskości, która miała źródła jeszcze w czasach Mieszka I oraz w chrześcijańskiej przynależności polskiego narodu do cywilizacji łacińskiej, a nie w narzucanej siłą wizji Polski nabierającej znaczenia dopiero w ramach sowieckiego władztwa, dążącego do realizacji idei państwa ateistycznego – „raju na ziemi”. Księża spontanicznie odgradzali młodych ludzi od wpływu partyjnej propagandy, podsuwali odmienne lektury niż te umieszczane w obowiązkowych zestawach szkolnych, organizowali alternatywne spotkania, obozy wakacyjne, zakładali w parafiach szkółki teatralne i zespoły muzyczne, wprowadzali w arkana sztuki liturgicznej.

Zdarzało się, że przekazywali wiadomości płynące z Zachodu, gdzie tworzyła się znaczna emigracyjna wspólnota Polaków, którzy nie zaakceptowali porządku pojałtańskiego w Europie. W majowym numerze paryskiej „Kultury” z 1951 roku ukazały się po raz pierwszy teksty Witolda Gombrowicza i Czesława Miłosza. W ten sposób rozpoczął się wielki ruch kultury, który zaczął przenikać nad Wisłę, choć stosunek do Polski i polskości wspomnianych pisarzy bywał dosyć skomplikowany. W każdym razie życie przykościelne pokaźnej części młodzieży toczyło się w świetle podsycanym przez ducha chrześcijańskiego stylu istnienia.

Alek Popiełuszko (tak o nim wówczas mówiono) zetknął się z tym nowym światem w 1956 roku, kiedy został przyjęty do grona ministrantów. Gorliwie oddawał się tej służbie, niemal codzienne podążając do suchowolskiej świątyni z nieodległych Okopów. Był chłopakiem delikatnym, wrażliwym na treści religijne, lubiącym samotność i trochę skryty sposób bycia. Dysponował wrodzoną otwartością na innych ludzi, poczuciem zakorzenienia w historii, która jest historią zbawienia, choć w latach młodości zapewne nie myślał o tych kwestiach w tak wysublimowanym języku teologicznym. Odczuwał jednak w głębi serca, że jego duchowość kieruje go w stronę kapłaństwa, lecz swego postanowienia nie rozgłaszał. Być może z obawy przed szykanami aparatu bezpieczeństwa. W suchowolskim środowisku duszpasterskim odnalazł tę ostateczną pewność, że własne życie ma poświęcić ludziom jako ksiądz katolicki.

Ksiądz Piotr Bożyk, wielce zasłużony w pracy z młodzieżą kapłan archidiecezji białostockiej, od 1960 roku pełnił funkcję prefekta w Suchowoli. Tam zwrócił specjalną uwagę na młodziutkiego Alka, zajął się nim serdecznie, wspomagając w codziennym trudzie. Widywał go często zamyślonego, skupionego, wpatrzonego w figurę Jezusa na krzyżu. Odwiedzając parafian podczas corocznej kolędy, poznał rodzinę Popiełuszki i od razu zauważył istotny wpływ matki Marianny i ojca Władysława na zachowanie i myślenie ich syna, szczególnie na jego rozumienie patriotyzmu i chrześcijaństwa. Z dzisiejszej perspektywy wiem na pewno, że trzy obszary oddziaływania sprawiły, że Alek Popiełuszko stał się swego rodzaju przywódcą duchowym Polaków w czasie rewolucji solidarnościowej, przebitej ościeniem stanu wojennego. Mam na myśli wychowanie rodzinne, blask kultury przykościelnej, jak też niewidzialne promieniowanie Ducha Świętego. Wspomniany ksiądz Bożyk nigdy nie zachęcał Alka do wstąpienia w szeregi kapłańskie; kiedy jednak dostrzegł w nim wzmożoną chęć studiowania teologii, umacniał go w tym postanowieniu, zwłaszcza że ze strony ówczesnego proboszcza Nikodema Zarzyckiego nie płynęły żadne oznaki wsparcia.

„Masz pod bokiem seminarium białostockie, po co będziesz się pchał do dalekiej Warszawy?” – Alek nazbyt często słyszał to strofujące zdanie. Mimo to nie poddał się naciskom. Uzbrojony w opinię o swej pobożności (tak zwane świadectwo moralności), napisaną przez księży Hlebowicza i Bożyka, w czerwcu 1965 roku wsiadł po raz pierwszy w życiu do pociągu i udał się do Warszawy. Chciał być jak najbliżej swego ulubionego miejsca, Niepokalanowa, z którego wyrosło męczeństwo i świętość ojca Maksymiliana Kolbego. Nie bez znaczenia pozostawał nadto fakt, że w Warszawie mieszkał i duszpasterzował kardynał Stefan Wyszyński, do którego intuicyjnie lgnął Alek w sposób niepojęty chyba także dla niego samego. Z biegiem lat ta duchowa więź z Prymasem stała się bardziej jasna i zrozumiała, wtedy jednak dopiero zaczynała kiełkować. A poza tym gnała go jakaś nieuchwytna siła, by mierzyć się z najwyższą powagą życia, z czymś, co wymaga rozstrzygających poświęceń, kiedy człowiek całkowicie zdaje się na tajemną wolę samego Boga.

3.

Co mnie w latach 60. zeszłego stulecia wiązało z Alkiem Popiełuszką? Otóż, moja mama, Franciszka, przyjaźniła się z siostrą jego matki Walerią Kalinowską, która pracowała w Białymstoku, w kościele św. Rocha jako gospodyni, i zdarzało się, że odwiedzała moją mamę w Wasilkowie, miasteczku, gdzie się urodziłem. Podczas tych gościn słyszałem, jak rozmawiały o „jakimś” Alku Popiełuszce. W tym też czasie ksiądz Piotr Bożyk został przeniesiony z Suchowoli do Wasilkowa, gdzie rozpoczął posługę duszpasterską w parafii pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego. A ponieważ widywał się z Walerią Kalinowską, pytał ją o to, jak sprawuje się jego dawny wychowanek. Tak oto Alek zaczął odwiedzać księdza Piotra w Wasilkowie i kilka razy miałem okazję zetknąć się z nim na tamtejszej plebanii. Byłem wtedy zbyt młody, by wyprowadzać z tego wydarzenia dające do myślenia wnioski, ale zapamiętałem stroskaną twarz Alka, który właśnie decydował się na najważniejszy krok w życiu: porzucenie rodzinnych stron i rozpoczęcie studiów w stolicy.

Doświadczyłem podobnych ekscytacji. Włączony w obszar kultury przykościelnej, której nie należy łączyć z wartościami tandetnymi, wywiedzionymi, jak powiadają ludzie niechętni Kościołowi, z kruchty, a raczej z tymi o wysokich, szlachetnych standardach, zostałem wprowadzony w krainę wartości odmienną od tej oficjalnej, powiązaną w późniejszych latach ze świecką kulturą niezależną i tak zwanym drugim obiegiem. Ksiądz Piotr Bożyk podjął wręcz niebotyczny wysiłek, by uczynić ze mnie i z moich kolegów ministrantów ludzi, którzy nie dadzą się zagarnąć przez socjalistyczną miernotę, odkryją osobiste pasje i marzenia, wejdą w rytm kościelnej liturgii i aksjologii.

Nie było to wcale łatwe. Nacisk partyjnych ideologii, ciągła „opieka” urzędników bezpieczeństwa, zastraszanie, szantażowanie i kompromitowanie duchownych było na porządku dziennym. Lecz ksiądz Bożyk nie dawał się zastraszyć. Poświęcił prawie cały swój materialny dorobek, żeby utworzyć zespół beatowy Cor unum, zakupić odpowiednie instrumenty, wzmacniacze, mikrofony. Grałem z kolegami podczas cotygodniowych Mszy świętych w parafialnym kościele, najpierw utwory z płyty Pan przyjacielem moim Katarzyny Gärtner (teksty Kazimierz Grześkowiak) i Czerwono-Czarnych z roku 1968, a później już pieśni do słów Marka Skwarnickiego. Uczestniczyliśmy w organizowanych wówczas Sacrosongach w Podkowie Leśnej, w Gdyni, w Krakowie. Wszystko to działo się pod czujnym okiem partyjnej cenzury i – trzeba przyznać – dość sceptycznym spojrzeniem ówczesnego środowiska księżowskiego. W ten sposób mężnieliśmy, nabieraliśmy odwagi, by się uczyć, nie marnować czasu na płoche atrakcje wieku młodzieńczego, szkolne prywatki czy zachęty świeckich prominentów. Weszliśmy na drogę ukształtowaną przez kulturę przykościelną.

4.

Podobnie jak Alek Popiełuszko, marzyłem o wyruszeniu w świat. W tamtym okresie było to skryte marzenie, gdyż właściwie niemożliwe do zrealizowania. Któż wówczas mógł się spodziewać, że mury Układu Warszawskiego tak szybko skruszeją i nastanie 1989 rok? Niemniej po ukończeniu studiów polonistycznych zamieszkałem już na stałe w Warszawie, podejmując się różnych zajęć, a to bibliotekarskich, a to dziennikarskich. W końcu przyciśnięty przez Boga do egzystencjalnego muru rozpocząłem studia teologiczne w Warszawskim Metropolitalnym Seminarium Duchownym. Powoli zacząłem dostrzegać, że w kapłaństwie rzeczą normalną jest brak powodzenia, niewygoda, poczucie społecznego niedocenienia. Dlatego usłyszawszy wezwanie Jezusa, nie mogłem godzić się na żaden kompromisowy sposób działania, zatrzymujący coś dla siebie, choćby tylko tę kroplę – wydaje się – niegroźnych ludzkich satysfakcji.

Czy byłem (jestem!) zdolny do takiego heroizmu? Do porzucenia dosłownie wszystkiego? Nie odważam się na odpowiedź pozbawioną wahań. Odkryłem natomiast, że przywołane „wszystko” sugeruje, że należy dać się ponieść żywiołowi wolności. Nie jest to wolność egoistyczna, wolność pożądliwych uniesień ani nawet estetycznych kontemplacji. To wolność pochodząca od Chrystusa, która nie wyzwala człowieka od walki ze sobą, z własnymi słabościami, ale prowadzi tam, gdzie pierwszeństwo zyskuje prawda, także prawda o narodowej historii, ukierunkowanie na potrzeby bliźnich, szacunek wobec różnorodności poglądów, modlitewny stan umysłu.

Podczas seminaryjnych studiów nieraz słyszałem o księdzu JerzymPo 1971 roku ks. Popiełuszko przestanie używać imienia Alfons i zamieni je na Jerzy Aleksander, ponieważ imię Alfons kojarzono, zwłaszcza na Mazowszu, ze stręczycielstwem, sutenerstwem, prostytucją.[1] Popiełuszce, ale rzadko się z nim widywałem. W reżimowej prasie zaczęły się wówczas pojawiać pierwsze wzmianki o jego duszpasterskiej aktywności, nieraz podszyte sarkazmem i oskarżeniami o działanie na „szkodę państwa socjalistycznego”. Naturalnie zjawiałem się niekiedy na warszawskim Żoliborzu, by uczestniczyć we Mszach świętych w intencji Ojczyzny i tych, którzy dla niej najbardziej cierpią, odprawianych przez księdza Popiełuszkę, ale początkowo nie mogłem się przekonać do „bojowej” atmosfery panującej wśród jej uczestników. Dopiero po pewnym czasie zacząłem wyraźniej wyłuskiwać wieloraki sens owych comiesięcznych modlitewnych spotkań. Teraz jestem wręcz przekonany o ich kerygmatycznym wymiarze religijno-społecznym.

5.

Po przyjęciu święceń kapłańskich, odbyciu studiów specjalistycznych, zamieszkałem w parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie, w mieszkaniu uprzednio zajmowanym przez księdza Popiełuszkę. Nasze drogi ponownie się niejako zbliżyły do siebie, a sprawy jego duszpasterstwa, męczeńskiej śmierci i rozwijającego się kultu stały się, by tak określić, moimi sprawami. Postanowiłem głębiej zastanowić się nad dokonanym przez niego dziełem. Zacząłem przypatrywać się temu, co po nim pozostało w znaczeniu materialnym. Nagrania magnetofonowe kazań, odręczne zapiski i notatki, dyspozycje do różnych wystąpień i homilii, dzienniki, także te powstałe podczas wypraw za granicę Polski, wspomnienia osób, z którymi się spotykał, nawiązywał więzi przyjaźni i duszpasterskiej troski. Z intensywnej lektury poczęła się wyłaniać osoba, której do tej pory właściwie nie znałem. Popiełuszko, o którym mi w młodości opowiadano, którego przelotnie spotykałem na plebanii u księdza Piotra Bożyka, nagle stał mi się osobą bliską, przemawiającą do mnie, jak do kogoś bliskiego, duchowo spokrewnionego. Pojąłem, że Bóg postawił na tym samym gruncie księdza Piotra Bożyka, księdza Jerzego Popiełuszkę i mnie, abym z doświadczenia obu księży czerpał siłę, by żyć i naśladować Jezusowy styl bycia. Wiem, że to, co piszę, zaczyna pobrzmiewać egzaltowanym tonem, ale niech tam… egzaltacja w tym przypadku jest znakiem autentycznego doznania.

Dlatego rozpocząłem edytorski wysiłek, żeby udostępnić w formie krytycznej przede wszystkim kazania księdza Popiełuszki, zawierające zasadnicze przesłanie jego misji religijno-społecznej i zaangażowania w wyzwolenie z obręczy komunistycznego usidlenia. Ujrzały one światło dzienne dzięki staraniom Wydawnictwa Archidiecezji Warszawskiej, poprzedzone przedmową biskupa Władysława Miziołka. Pamiętam, ileż trudu musieliśmy ponieść, by doprowadzić do sfinalizowania tego wydawniczego zamierzenia. Mieliśmy do dyspozycji wersję kazań przygotowanych przez samego księdza Popiełuszkę i wydanych przez Warszawską Kurię Metropolitalną, jak też ich edycję w paryskiej Libelli, w opracowaniu graficznym Andrzeja Majewskiego, lecz sporo kwestii nadal pozostawało niezbyt dokładnie rozpoznanych. I do dzisiaj wiele z nich wciąż trudno odtworzyć i zrozumieć, mimo że zasoby Instytutu Pamięci Narodowej oraz Ośrodka Dokumentacji Życia i Kultu księdza Jerzego Popiełuszki na warszawskim Żoliborzu stoją przed badaczami otworem. Wpływy pogrobowców dawnego, partyjnego układu nie dają się tak łatwo wyrugować z publicznej przestrzeni i świadomości historycznej, czego wyrazistym przykładem jest atencja pewnych środowisk (na przykład „Gazety Wyborczej”) wobec generała Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka.

Jeszcze bardziej zbliżyła mnie do żoliborskiego męczennika decyzja kardynała Józefa Glempa, prymasa Polski, żebym postarał się wesprzeć prace postulatora generalnego w przygotowaniu Pozycji o męczeństwie w związku z rozpoczętym procesem beatyfikacyjnym Sługi Bożego Księdza Jerzego Popiełuszki, przygotowując jego monografię o charakterze hagiograficznym, zgodnie z wymogami Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Nastąpiło to 11 czerwca 2001 roku. Odtąd cały swój badawczy namysł poświęciłem księdzu Popiełuszce, zresztą w niewdzięcznym momencie historycznym, kiedy na terenie żoliborskiej świątyni ścierały się ze sobą odmienne poglądy warszawskich środowisk opozycyjnych, próbujących przeforsować własny program naprawy kraju i wykorzystujących postać księdza Popiełuszki do swoich partykularnych celów.

To były w moim doświadczeniu duszpasterskim jedne z najtrudniejszych dni. Próbowałem w prowadzonych dyskusjach prezentować jak najbardziej obiektywne stanowisko, zgodne z postulatami społecznej nauki Kościoła, lecz często zagłuszano mnie racjami ściśle politycznymi i, tak bym nazwał, egoistyczno-emocjonalnymi. Niektórzy z księży, przydający sobie przydomek najbliższych przyjaciół księdza Popiełuszki, rościli sobie prawo do zarządzania pamięcią męczennika oraz dysponowania jedyną prawdą o nim.

Innym traumatycznym przeżyciem stały się wizyty w moim domu na warszawskiej Saskiej Kępie morderców księdza Popiełuszki. Było to podyktowane prawną koniecznością zadania im fundamentalnego pytania: czy ksiądz Jerzy, kiedy go męczono, nie prosił o darowanie mu życia? Gdyby się bowiem okazało, że tak właśnie uczynił, byłaby to przeszkoda zrywająca proces beatyfikacyjny w zarodku. Ale trzej mordercy (każdy z osobna) potwierdzili, że nic takiego się nie wydarzyło. Między innymi i dlatego po wielu latach udało się doprowadzić – starania kardynała Kazimierza Nycza warte są tu podkreślenia – całą sprawę do końca i obecnie możemy z nadzieją oczekiwać kanonizacji Sługi Bożego Księdza Jerzego Popiełuszki.

6.

Ksiądz Jerzy Popiełuszko wtargnął w moją egzystencję jak wicher. Przewartościował dotychczasowe postrzeganie rzeczywistości, także tej kościelnej. Po wielu latach zmagań z tym wszystkim, czego doświadczałem, pozostając w kręgu jego osoby, stałem się trochę innym człowiekiem. Kimś duchowo wzbogaconym i zarazem przeświadczonym o potędze ofiary, o niezbywalności Jezusowego przesłania, że najwyższą ekspresją miłości jest oddanie życia za innych, za Ojczyznę, za Kościół.

W epoce, w której pojęcie patriotyzmu, narodu, służby wartościom chrześcijańskim wyszydza się na każdym publicznym kroku, a na ulicach polskich miast pojawiają się gromady kobiet wykrzykujących najbardziej obrazoburcze, obraźliwe dla katolików hasła postulujące wizję świata pozbawioną jakichkolwiek norm moralnych, gdyż jakoby sam tylko człowiek ma prawo decydować o tym, jak chce żyć i jak postępować, ufam, że męczeńskie świadectwo księdza Jerzego Popiełuszki pozostanie nadal ważnym punktem odniesienia, jednym z chrześcijańskich wzorców myślenia, budowania relacji międzyosobowych i społecznych.

7.

Co bym uczynił, gdybym nie spotkał na przygodnych ścieżkach codzienności księdza Piotra Bożyka i księdza Jerzego Popiełuszki? Spotkałem wszakże, więc jestem człowiekiem szczęśliwym. Doprawdy, proszę mi wierzyć!

Warszawa-Bielany, lipiec 2021 r.

Tekst pochodzi z 11. numeru kwartalnika „Nowy Napis”, dostępnego w e-sklepie Instytutu Literatury.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jan Sochoń, Jestem człowiekiem szczęśliwym. Wspomnienie o ks. Jerzym Popiełuszce, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 147

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...