14.04.2022

Nowy Napis Co Tydzień #147 / Powieść (nie tylko) sentymentalna

Uwaga! Tekst zawiera spoilery.

Pierwsze wrażenia

Przed rozpoczęciem lektury debiutu Jacka Paśnika obawiałem się, że zetknę się z literaturą naiwnie sentymentalną. Strach podjudzała promocja wydawnicza Dzieci, podkreślająca ich pokoleniowy charakter i każąca wierzyć, że jest to „powieść pełna błyskotliwych spostrzeżeń oraz ożywczych metafor, w której odbijają się doświadczenia milenialsów oraz przedstawicieli i przedstawicielek pokolenia Z”. Nie mogłem uwierzyć w to, że jeden utwór może oddać krajobraz życiowy dwóch tak obszernych, zróżnicowanych grup. Nie zachęcał też blurb Olgi Drendy, ponieważ właściwie niczego mi nie mówił – miałem wrażenie, że służy tylko temu, żeby umieścić na okładce jej nazwisko (przy jednoczesnym abstrahowaniu od jej działalności związanej z czymś więcej niż estetycznymi zdjęciami artefaktów minionych czasów). Wydaje się to służyć budowaniu grupy docelowej, która miałaby się składać z nostalgików.

Tęsknota za rzeczywistością materialną mojego dzieciństwa jest mi obca. Właściwie czuję pretensję, że musiałem dorastać wśród szmelcu zepchniętego z zachodu na wschód i wciąż istniejących wykwitów jeszcze dawniejszych czasów. Choć w dzieciństwie uwielbiałem anime Pokémon, dzisiaj czuję się tym dziwnie oszukany, ponieważ dało się z czasem poznać jako byle jak zrobioną reklamą serii gier.

Okazało się jednak, że Dzieci doskonale współgrają z moim sceptycyzmem wobec nostalgii za czasami dzieciństwa.

Gawęda

Było to nieopodal miejsca, w którym Wariat złożył ubrania w kostkę.

O tym za chwilkę, rozumiem, przepraszam. Tutaj? W porządku. Nie, nie za twardo, dziękuję. Nie no, spróbuję. Sporo pamiętam. Trochę znam z opowieści, resztę sobie dopowiem. Jeszcze chwilkę? Dobrze. Zaraz, tak? Czy to już?

Tak zaczyna się powieść Paśnika. Łudząco to przypomina pierwsze akapity Traktatu o łuskaniu fasoli:

Przyszedł pan fasoli kupić? Do mnie? To przecież w każdym sklepie dostanie pan fasoli. 

Ale proszę, niech pan wejdzie. Psów się pan boi? Niech się pan nie boi. Obwąchają pana tylko. Kto pierwszy raz, muszą go obwąchać. Żebym to ja wiedział. Nie uczyłem ich tego. Same z siebie tak. Pies, jak człowiek, jest nieprzenikniony. Pan ma psa? To powinien pan mieć. Od psa można się dużo nauczyć. No, siadł, Reks, siadł, Łaps. Dosyć.  

Ta korelacja może być przypadkowa, choć obydwie powieści dotyczą wspominania i są utrzymane w duchu gawędy. Jednak w Dzieciach sprawy mają się nieco inaczej, tutaj gawędziarski ton nie jest niezbędny dla całej opowieści, jest tylko pewnego rodzaju grą, stylizacją. Tą konwencją już nie opowiada się tak, jak u pisarzy z pokolenia Myśliwskiego i starszych. Dziś stanowi ona pewnego rodzaju zabytek. Jedni pisarze stylizują na nią swoje dzieła (Radek Rak, Wit Szostak), a inni biorą ją w ironiczny cudzysłów i aktualizują zestaw przynależnych jej słów (taką grę z gatunkiem gawędy prowadzą Jakub Baran i Piotr „Puldzian” Płucienniczak w swoich tekstach eseistycznych, jak i ukrywający się pod pseudonimem „Popularza” autor Gesta biedronis – przy którego wydaniu dwaj poprzedni brali udział). Tego typu zabieg jest czymś nienaturalnym w kontekście tego, jak dziś się pisze i mówi; jako stylizacji służy usadowieniu czytelnika w kontekście prozy historycznej. Jeśli mówimy o ironicznej grze z gawędą, to wchodzimy w przestrzeń, w której nawet styl podlega krytyce. Jeśli u Myśliwskiego „gadana” narracja jest tym, co stałe, to u Paśnika jest żartem, parodią – taką samą parodią, jaką jest opisana rzeczywistość materialna.

Narracja i świat przedstawiony

Pierwszy rozdział stanowi swego rodzaju Genesis dla świata powieści (już tytuł Kamień węgielny to sugeruje); mamy tu historię ojca bohatera, opis realiów życia końca PRL i obraz robót budowlanych. Powszechny, betonowy chaos, świat in statu nascendi.

W rozdziale Żebro świat przedstawiony już się konstytuuje na drodze transformacji ustrojowej. Powstaje Szpital Kosmos, gdzie ojciec przejmuje aptekę i zaczyna karierę drobnego biznesmena.

Momentami miałem nieodparte wrażenie, że narratorów jest dwóch. Pierwszy to Teodor, główny bohater – a drugi jest specjalistą-duchologiem. Zauważyłem, że narracja raz po raz odrywa się od spraw głównego bohatera i jego rodziny w celu opisania wyszukanych, specjalistycznych kwestii związanych z przebiegiem transformacji ustrojowej, z architekturą, czy przytaczania wręcz koneserskich opisów produktów.

Właściwie w dalszych partiach powieści Teodor-narrator ma niewiele więcej do powiedzenia. Jego wspomnienia często się urywają, są typowe i nieinteresujące. Nie poznajemy go – trudno się czegokolwiek o nim dowiedzieć, co nie byłoby osobliwą cechą wyglądu (wiemy, chociażby, że ma nadzwyczaj wielkie stopy). Przeważającą przestrzeń narracyjną zajmują opisy produktów i mediów. Narrator-ducholog, specjalista od produktów, mediów i architektury, wypiera dorastającego chłopaka i jego życie.

Rzeczy, artefakty i Wiesław Myśliwski

Podobnie jak w powieściach Wiesława Myśliwskiego, każdy rozdział Dzieci posiada swojego sokoła. Takie zestawienie opisu dzieciństwa przełomu lat 2000–2010 ze wspomnieniami z przełomu lat 40. i 50. prezentuje się dość ciekawie. U autora Kamienia na kamieniu przedmioty są zazwyczaj przede wszystkim funkcjonalne. Skórzany but z Widnokręgu jest istotny jako but. Dowiadujemy się, jak wyglądał, z jakiej konkretnie skóry został zrobiony (co wiązało się z istotnym szczegółem fabularnym), wiemy, jaką miał wartość, ale na tym się to kończy; najważniejsze jest, że kwestia buta ewokowała perypetie, emocje i tak dalej. U Paśnika but jest ciekawszy od głównego bohatera. Masowo produkowany, gumowo-tekstylny trampek ma bardziej złożoną historię niż Teodor i można o nim wiele opowiedzieć. O jego cenie, genezie, skąd wziął się jego projekt, jakie miał i ma znaczenie w społeczeństwie, czy też jak wygląda jego produkcja. Rozdział Trampki na żółtej podeszwie jest w całości mu poświęcony, dzięki czemu tytułowy but zyskuje więcej osobowości niż większość bohaterów Dzieci (z narratorem na czele).

Tak tu jest ze wszystkim, co materialne. Nieważne, czy mówimy o figurkach z plastiku, czy o spiraconych grach komputerowych. Jest wrażenie, że każdą taką duchologiczną refleksję można prowadzić jeszcze dłużej i dłużej, za to ludzie są tu zazwyczaj nudni i powtarzalni. Przez całą powieść ciągnie się kpina z tego, jak pod koniec pierwszego tysiąclecia Polacy drastycznie zmienili repertuar dziecięcych imion, wybierając te mniej typowo polskie, brzmiące – w pewnym sensie – neutralnie („Przyglądałem się moim szkolnym koleżankom i kolegom, Klaudiom i Kubom, i cieszyłem się, że mam na imię Teodor, bo – jeśli się dobrze orientowałem – na trzydzieści osób w klasie Klaudii było czternaście, obok nich jeszcze Magdalena, a Kubów dwunastu”).

Z tej szarej, ludzkiej masy Klaudii i Kubów wyłania się jedna osobliwa postać.

Trickster

Adam po raz pierwszy – przynajmniej z imienia – pojawia się w rozdziale Parasolka z bibuły. W toku przewidywalnej, ułożonej narracji już wtedy wprowadza destrukcję i zamieszanie w świat przewidywalnie poukładanych zachowań i obiektów. W przemyślany, subtelny sposób dzieli kalendarz z papieżem na trzydzieści siedem elementów, a swój szwajcarski zegarek rozbiera na najdrobniejsze części. Symbolizuje to również jego funkcję narracyjną, ponieważ jego postać w podobny sposób dekonstruuje treść całej powieści.

Już przy pierwszej prezentacji jego rola przestaje ograniczać się do powiązań z jakimś atrybutem epoki, jak ma to miejsce w przypadku większości bohaterów. On robi coś, co naprawdę wychodzi poza porządek rzeczy: przy pierwszej komunii świętej, kiedy wszyscy ośmio-dziewięciolatkowie grzecznie przełykają eucharystię, on dopuszcza się bluźnierczego gestu. W trakcie pokomunijnego bankietu wypluwa na oczach wszystkich opłatek, by udowodnić, że „nie ma żadnego ciała Chrystusa”. Wtedy zostaje ochrzczony jako „Wariat”.

Od jego pojawienia się narracja staje się mniej skupiona na opisie rzeczywistości materialnej, choć w znacznym stopniu taka pozostaje. Teodor oraz jego przyjaciele, Dawid i Szymon, razem z Adamem spędzają czas poza szkołą. Oglądają Szybkich i wściekłych, piją pierwszy alkohol i za każdym razem „Wariat” robi coś osobliwego. Ze swoim stylem, koszulką ze smokiem, żelowanym irokezem i trampkami na żółtej podeszwie stanowi uosobienie swojej epoki, ale, przewrotnie, nie jest doskonałym jej produktem tak jak inni bohaterowie.

Postać Adama jest uosobieniem dzieciństwa, a jego samobójcza śmierć stanowi dla bohatera doznanie jak z klasycznej powieści Bildungsroman. Poprzez tak drastyczne zdarzenie świadomość narratora zostaje naznaczona traumą i kończy się jego dzieciństwo. Zaraz po nim zostaje wprowadzony bardzo krótki rozdział przestawiający rewolucję w świecie powieści – pojawienie się smartfonów. Po kolejnym rozdziale, przedstawiającym mniejszą rewolucję, czyli telewizor plazmowy, powieść dokonuje dużego skoku w przód do czasów studenckich narratora. Nagły przeskok do wczesnej dorosłości i do zaburzonych, poprzez tragiczne wspomnienie, interakcji z przyjaciółmi z gimnazjum daje znać o tym przerwaniu.

Traumatyczny charakter zdarzenia podkreśla również fraza: „Wariat złożył ubrania w kostkę”, powtarzana w różnych konfiguracjach przez całą relację Teodora. Tak też zaczyna się powieść, od wspomnienia tragedii.

Wrażenia po przeczytaniu

Dzieci Jacka Paśnika to powieść żałobna. Opłakuje dzieciństwo, przemijanie, produkty, ale i człowieka. Mniej więcej tak pomyślałem po zakończeniu lektury. Jak już mówiłem we wstępie, bałem się, że będzie to powieść naiwnie sentymentalna, ale moje lęki okazały się chybione. Nostalgia jest, ale w rozsądnych ilościach. Autor wziął pod rozwagę – choć nie bezpośrednio, co bardzo szanuję – jeden z wielkich problemów późnego kapitalizmu. W nostalgicznej powieści o dzieciństwie wspominane są produkty, reklamy i projekty budowlane: życie dziecka nie jest już jego życiem, a historią konsumowanych produktów. Do tego te rzeczy nie są zbyt wysokiej jakości, to wszystko rupiecie, którymi zalano rynki zbytu byłego bloku wschodniego oraz pozostałości po PRL i transformacji.

Jedyne, co może zaciekawić czytelnika w głównym bohaterze, to jego trauma po zmarłym przyjacielu – ciekawszy jest od niego nawet wspomniany gumowo-tekstylny trampek. Jedyna postać wyłamująca się z grona schematycznych, jednoimiennych kolegów – musiała umrzeć. Czy musimy się bać tak tragicznych unifikacji? Zalewu Klaudii i Kub, śmierci Adamów? Całe szczęście najpopularniejszymi imionami 2021 roku były: Zuzanna, Zofia, Antoni, Jan. Może jest jeszcze jakaś nadzieja?

Jacek Paśnik, Dzieci, W.A.B., 2022.

Zachęcamy do słuchania rozmowy z Jackiem Paśnikiem w dwunastym odcinku Nowego Gramofonu.

 Dzieci_Okladka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Filip Matwiejczuk, Powieść (nie tylko) sentymentalna, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 147

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...