Nowy Napis Co Tydzień #152 / W sidłach sobowtóra
Edward Pasewicz jest poetą – to zdanie, choć oczywiste i banalne, stanowi clou obcowania z książką Pulverkopf. Najnowsza powieść autora Śmierci w darkroomie, na którą czekaliśmy od 2007 roku, to opowieść o wyraźnie poetyckiej, śpiewnej frazie. Kolejne zdania powieści mają swój wyraźny rytm, charakterystyczną składnię:
Pomieszczenie nie było idealnie okrągłe. Raczej jajowate. Przeszedłem z jednego do drugiego i do następnych. Wszędzie to samo. Czółna, liny, smród. O ile w pierwszym nutą podstawową zapachu było spalone mięso, o tyle w pozostałych przeważały stęchlizna, deszcz i coraz intensywniejsza woń spleśniałego ziarna. W niektórych pomieszczeniach zauważyłem kamienne ławy. A na nich wyrzeźbione kruki, lisy, dziki i ludzie bez głów
E. Pasewicz, Pulverkopf, Warszawa 2021, s. 101. [1].
To nawet nie kwestia języka, lecz świata, który się z tego języka wyłania. A jest to świat taki jak język jego opisu: skrywający w sobie tajemnicę – poetycka fraza uwypukla tajemniczość świata przedstawionego. Tajemnica ta dotyczy dwóch sfer – które czytam jako kluczowe – inności oraz tożsamości dwóch bohaterów tej opowieści: Patryka Werhunta i Norberta von Hannenheima. Dodajmy, że ten drugi jest postacią historyczną. Von Hannenheim był niemieckim kompozytorem, który zmarł w Międzyrzeczu cztery miesiące po upadku hitleryzmu.
W Pulverkopf przenikają się światy oraz języki. Przenika się świat Werhunta i Hannenheima, przenika się język niemiecki i polski, ale nie tylko. To przenikanie na poziomie kompozycyjnym widać w niemieckojęzycznych tytułach rozdziałów, zaś w treści sygnalizują je litery oraz słowa pochodzące z różnych języków. W tym samym sensie poezja dopełnia tutaj prozę – finalnie powstaje bowiem pełnowymiarowa, wielowątkowa powieść, która jedynie nosi w sobie cechy prozy poetyckiej, ale nią nie jest. Wystarczy spojrzeć na ten fragment:
Hax uczy Waltera grać. Siedzą od rana w pokoju muzycznym i ćwiczą. Wyglądają obaj niepokojąco pięknie. Podkarmiony Hax jest szalenie dowcipny i pobudzony. Co chwila wrzeszczy na Waltera: Du hast aber keinen Rhythmus? Ubrałem go w białą jedwabną koszulę ojca, ma podwinięte rękawy. Widać jego nabrzmiałe ze złości żyły. Walter jest ubrany podobnie, tyle że jego koszula jest lniana i chyba nieco gustowniejsza w kroju niż staroświecka koszula Haxa. Hax chciał pograć Brahmsa na cztery ręce. Ale Walter prawdopodobnie nie da rady
Tamże, s. 253. [2].
To język opisu pozbawiony zbędnego efekciarstwa czy przegadania. Prosty, lecz zarazem sugestywny sposób budowania narracji sprawia, że jest ona wyważona. Pasewicz nie sili się na nadmierne sięganie po przebudowane zdania, decyduje się w tym fragmencie postawić na siłę prostoty.
W książce przeszłość i teraźniejszość to wzajemnie uzupełniające się opowieści. Z pozoru to Werhunt opowiada historię Hannenheima, jednak w gruncie rzeczy bez jednej druga nie może zaistnieć. Obaj są sobie potrzebni, aby ich historie „stały się” i zostały wypowiedziane.
Obok nich mamy jeszcze jednego niezwykle ważnego, choć z pozoru mało istotnego bohatera – miasto Meseritz, czyli polski Międzyrzecz. To nie tylko miejsce akcji, to łącznik, portal między tym, co teraźniejsze, a tym, co minione. Już sama nazwa wiele ujawnia: wieki temu, pierwotnie polską nazwę miejscowości zgermanizowano, by – po odzyskaniu czy też zagarnięciu (zależnie od wybranej narracji) osady przez Polaków w 1945 roku – ją (re)polonizować. Dużo o tym świecie mówi następujący fragment:
– To jest jakaś zupełna bzdura z tym umieraniem – upierałem się.
– Mów po niemiecku i unikaj egzaltowanych tonów, będziesz się z tego kiedyś śmiał.
– Ale teraz mnie przeraża – powiedziałem po polsku.
– Do czasu – odrzekła po niemiecku.
Nie lubiłem przechodzić z jednego języka na drugi. Jednak tutaj, w domu, rządziła babka. Doskonale znała polski. Znała, bo wszyscy w Meseritz od setek lat mówili po polsku, niemiecku, francusku, holendersku, w jidysz. Zmieniło się to po wojnie. Ale za czasów babki nie było różnicy, kto w jakim mówi. Do lat trzydziestych
Tamże, s. 26. [3].
Międzyrzecz to miasto, które padło ofiarą hitleryzmu. To świat, w którym po wojnie każdy musiał na powrót określić swoją tożsamość. Zdecydować, kim jest. Zostaje czy wyjedzie? Meseritz to skrzyżowanie światów, prawdziwy kulturowy tygiel, który w obliczu najpierw nazizmu, a potem wojny, przestał tym tyglem być. Musiał na powrót stać się jednorodny, zhomogenizowany. Mieści się to w wyznaniu babki, która wie, że należy mówić po niemiecku, podczas gdy Patryk Werhunt jest rozchwiany. Już samo nazwisko mówi wiele o bohaterze – to Niemiec, który żyje w Polsce. Wobec wydarzeń, które miały miejsce w czasie i po wojnie nie ma już pogranicza. Kultury oddaliły się, rozdzieliły. Wszystko dookoła przeorała wojna, wciąż żyjąca w mieście, a co ważniejsze – w babce. „Miałem już trochę dość tych wojennych przypowieści”
Fragmentem książki jest historia Hannenheima, którego losy stanowią powieść w powieści. Pulverkopf jest zbudowane ze szkatułek, które wzajemnie się dopełniają, dopiero złączone w całość dają pełny obraz świata. „Wielka epicka powieść, wielowarstwowa, wielowątkowa, właściwie powieść «pełną gębą», napisana przez poetę jednak […] Takich książek się teraz właściwie nie wydaje. Tutaj mamy kilka planów czasowych, kilka miejsc, wątki historyczne – stwierdza w rozmowie z Edwardem Pasewiczem Dawid Mateusz
Jednocześnie Pulverkopf to świat bezustannego braku. Widać to wyraźnie w tym, że tak naprawdę każdy – nie tylko Norbert – ma swojego sobowtóra, bez którego nie istnieje. Hannenheim wyznaje:
Oczywiście, że go widzę, ciągle gdzieś tu jest. Siedzi przy biurku i pisze, zawzięcie. On nie musi liczyć się z jedzeniem, piciem, poceniem się, szczaniem i sraniem. Nie, on jest pozbawiony tych wszystkich cielesnych uciech, na które skazany jestem ja. On siedzi i wymyśla nerwowe tematy, spiętrzone nonowe akordy. Tylko czasami spogląda na mnie i smętnie się uśmiecha. W miejscu, gdzie wszyscy mają czerwony, żywy, tętniący krwią płatek języka, on ma czarną czeluść. Kiedy zaczęliśmy z Nikosem pić, on usiadł przy biurku i zaczął pisać. On nie wie, co to wino, chleb i burczenie w brzuchu. On nie wie, co to sen, bo kiedy zasypiam, on spokojnie spaceruje po mieszkaniu, mój doppelgänger
E. Pasewicz, Pulverkopf…, s. 122. [7].
W pewnym sensie Hannenheim sam jest sobowtórem Werhunta. Łączy ich Międzyrzecz: pierwszy w nim umarł, drugi w nim żyje. Łączy ich homoseksualizm. Łączy komponowanie, tworzenie sztuki. Życie Hannenheima jest rodzajem symfonii, którą Werhunt próbuje rozpisać. Jednak ta symfonia splata dzieło z twórcą. Splata z nim również miasto. Te pierwiastki są nierozwiązalne połączone. Dlatego też poszukiwania Werhunta są poszukiwaniami samego siebie. Nie przystaje do otaczającej go rzeczywistości – jest gejem oraz Niemcem mieszkającym w Polsce: najpierw w Międzyrzeczu, a później w Poznaniu. To inność silna, wiążąca, ale także definiująca tożsamość, wskazująca na to, kim jest bohater. Jednocześnie seksualność bohatera jest ważna, ale nie stanowi wytrychu, który pozwoliłby ją kategorycznie zaszufladkować stwierdzeniem: literatura gejowska.
Bo czy Pulverkopf jest literaturą gejowską? Z pewnością można powiedzieć, że pobrzmiewają tu echa Lubiewa, w powieści pojawia się także wiele homoerotycznych opisów, ale w moim odczuciu najsilniej słychać w Pulverkopfie przede wszystkim echa wybitnych dzieł polskiej literatury najnowszej: pobrzmiewa Huelle, pobrzmiewa Tokarczuk. Dostrzegam również Manna. Temat gejowski nie stanowi w moim odczuciu głównego przyporządkowania. Owszem, Pasewicz opowiada o nieheteronormatywności i wynikającej z tego inności, może wręcz obcości w świecie. Jednak przede wszystkim to opowieść o Międzyrzeczu, o jego historii i o ludziach z nią związanych. To także przypowieść o tym, skąd wzięła się specyficzna społeczność Ziem Odzyskanych, o narodzinach tego świata w czasach wielkiej zawieruchy. O poszukiwaniu ucieczki od rozpaczliwej wojennej rzeczywistości, co w obliczu otaczającej nas rzeczywistości staje się niezwykle ważnym wątkiem. O psychozie tworzenia sztuki. Wreszcie to coś na miarę apokryfu, o którym czytamy pod koniec powieści:
Było tam kilka kartek z przypisanym tekstem rozszerzonej Ewangelii Świętego Marka. Babka zakradała się do gabinetu Ottona Vollmera i przepisywała papirus. Kartki chowała. Robiła tak prawdopodobnie z czystej przekory, tylko dlatego, że Otto Vollmer nie pozwolił jej oglądać cennego kodeksu. Długo też nie wiedziała, dlaczego szukali tego tekstu zarówno naziści, jak i komuniści. Potem musiała go schować. W końcu znalazłem go ja. Spoczywał podklejony pod okładkę notatnika z czterdziestego siódmego roku. Znalazłem go przez przypadek. Że jest to odpis tej Ewangelii, domyśliłem się dopiero po przyjeździe Nemetha
Tamże, s. 584. [8].
Wszystko to przepełnia magia: zamknięta częściowo w języku, częściowo w opowieści, częściowo w miejscu. I w tym tkwi siła powieściowego świata. Pulverkopf to kawał solidnej, choć ciężkiej, literatury, w której nie brakuje autotematyzmu. Nie wolno przecież zapominać, że Pasewicz pisze o swojej „małej ojczyźnie”, pisze także o sobie, ponieważ z Werhuntem łączy go wiele – orientacja seksualna, Międzyrzecz, Poznań, fascynacja niemieckim kompozytorem. Ale jednocześnie tej powieści z całą pewnością nie można zamknąć jedynie w szczelnych szufladach autotematyzmu czy literatury gejowskiej. Byłoby to zbędnym kategoryzowaniem, a zarazem grzechem zmarnowania jej potencjału.
Edward Pasewicz, Pulverkopf, Warszawa: Wielka Litera, 2021.