Nowy Napis Co Tydzień #164 / Pies, pamięć i szaleństwo…
W pierwszym rozdziale powieści Wiesława Myśliwskiego Kamień na kamieniu
Jakkolwiek obie powieści można lokować w obrębie realizmu, który – jak pisał Piotr Zając – przesuwa się u Myśliwskiego z czasem w stronę widmo-realizmu[9], trzeba zauważyć, że Kamień na kamieniu jest szczytowym osiągnięciem kompozycyjnej maestrii autora i sztuki fabularyzowania[10], którą z czasem wypiera bardziej statyczna poetyka portretu w Widnokręgu oraz rosnąca skłonność do snucia narracji refleksyjno-filozoficznej, zawsze przecież obecnej w twórczości Myśliwskiego, ale z kolejnymi powieściami pozostawiającej coraz mniej miejsca dla ekspansji fabularnej.
Trzy sekwencje
Przyjrzyjmy się zatem wspomnieniu o dokumentach nadającym ziemię podarowanych dziadkowi przez powstańców styczniowych. Okazuje się zwarte, rozwija się linearnie i zmierza do puenty, co oznacza, że Myśliwski traktuje je jako zamknięty jednorazowy epizod, elementarną jednostkę fabularną swej rozległej, wielowątkowej, dygresyjno-asocjacyjnej opowieści[11]. Potencjał fabularny, który zdaje się rozsadzać anegdotę od środka, jakby istniała ciągła pokusa, by otwierać i przemycać nowe wątki, jest tym razem trzymany przez narratora w ryzach[12] i objawia się w kilku rozszerzających perspektywę dodatkowych uwagach, jak te o pożarze wsi lub śliwce masztanówce (wzmianki narratora) czy o zarazie i oszukiwaniu (wypowiedź dziadka), które trudno nawet nazywać dygresjami.
Rozwój wydarzeń zdaje się przebiegać zgodnie z jakimś (umownym) porządkiem gradacji, który ustanawiają kolejne działania ojca mające na celu przywrócenie dziadkowi pamięci o zakopanych dokumentach. Najpierw więc jest stymulacja ruchowa – oprowadzanie dziadka po obejściu; następnie próba wdarcia się do jego umysłu – nakłanianie do opowiadania snów w nadziei, że pamięć o papierach ukryła się gdzieś pod progiem świadomości; potem – niejako w kontrze do wiary w sny – wymuszanie na dziadku bezsenności, czyli prześcielenie łóżka ze słomy na grochowiny; dalej podawanie piołunu (ponoć wspomaga pamięć); wreszcie wyprawa do karczmy, bo może alkohol otworzy furtkę pamięci, której piołun nie podołał.
I tu pojawia się pierwszy silniejszy sygnał zamknięcia anegdoty, można powiedzieć pierwsza puenta, którą funduje przemiana potulnego dotąd bohatera w bestię i hulakę:
Ale dziadek rozweselił się, jakby mu z pięćdziesiąt lat ubyło, i zachciało mu się śpiewać, hulać, a nawet do bitki się rwał. i kto tylko w karczmie był, wszystkim stawiał, ma się rozumieć, na koszt ojca. a próbował go ojciec mitygować, że dosyć, tata, bo z torbami pójdziemy, to go wyprzezywał, głupi synu, o, już ty mi się drugi raz nie urodzisz! Nie! (Knk, 21)
Moc tej puenty wynika z jej potencjału komicznego, który rodzi się z nagłego zwrotu akcji, odwrócenia relacji między postaciami, sprzeczności między podjętymi środkami a rezultatem (zamiast spodziewanego zysku konieczność sprzedania cielaka), wreszcie – w warstwie logicznej i językowej – ze wstecznej groźby („już ty mi się drugi raz nie urodzisz!”), jaką na koniec wykrzykuje dziadek do ojca[13].
Jakby jednak narratorowi żal było porzucać tak obiecującą fabułę, dokłada jeszcze jej dwie odsłony – o słabszej dynamice, bo pozbawione już napięcia między ojcem i dziadkiem, jak też zabarwione nutą melancholii, ale konsekwentnie rozwijające wątek obsesji ojca. Drugi akt tej historii to zatem niespełnione obietnice dziadka – że przypomni sobie, gdzie zakopał papiery, kiedy Polska odzyska niepodległość, a następnie, że na pewno pamięć wróci w chwili jego śmierci. w tej odsłonie ojciec jest już biernym uczestnikiem wydarzeń, czeka na przełomowe momenty, czuwa przy łożu śmierci dziadka i oczywiście, jak nietrudno się domyślić, zasypia na krótką chwilę akurat wtedy, kiedy dziadek umiera. Trzecia odsłona, trochę jakby rozbudowana wersja epilogu, to dalsze poszukiwanie dokumentów po śmierci dziadka, a więc dalsze kopanie na chybił trafił, przynoszące rozmaite szkody, które Szymek jako gospodarz próbuje ograniczyć. Te wysiłki – i tu puenta jest najbardziej spodziewana, więc najsłabsza – kończy śmierć ojca i jego przesłanie, by syn szukał dalej[14].
Wir i obsesja
Zarysowaną tu linearność i enumeratywność precyzyjnie skonfigurowanego ciągu wydarzeń, układających się w trzy sekwencje oddzielone puentami, wzbogaca stały rytm kopania i zasypywania, najpierw wspólnego, ojca z dziadkiem, potem już tylko ojca. Jednocześnie na ten przejrzysty porządek nakłada się inny wewnętrzny progres, związany z afektywną postawą ojca i jej konsekwencjami. Jego obsesja odnalezienia papierów i powtarzalność uporczywych wysiłków sprawiają, że opowieść przypomina wir, który wciąga czytelnika w głąb, w otchłań szaleństwa. Wirują w niej owładnięty głodem ziemi ojciec, bezradny wobec niedomagań swej pamięci dziadek, sceptycznie nastawieni wobec działań ojca inni członkowie rodziny (matka, syn), wreszcie kompletnie zdezorientowany pies. Ten ostatni, na prawach anegdoty lubiącej przesadę i absurd, zostaje – niczym siłą odśrodkową – wyrzucony z fabuły i kończy ogłupiały i odmieniony gdzieś na jej obrzeżach:
To od tego przestawiania budy już nie wiedział, na kogo ma szczekać. i szczekał na wszystkich, na ludzi, konie, krowy, kury, gęsi, kaczki. i nawet na ojca już szczekał. w końcu którejś nocy zerwał się z łańcucha i przepadł. Podobno widzieli go ludzie gdzieś w polach wściekłego (Knk, 22–23).
Poetykę wiru, wskazującą na działanie siły wymykającej się spod kontroli i zagarniającej wszystkie elementy, które znajdą się w jej zasięgu, można odnaleźć także w innych partiach Kamienia na kamieniu . Zasada „piekielnego” wiru, jak pisze Piotr Biłos[15], działa również w przypadku opisu bestialskich mordów dokonanych przez Niemców po rozbiciu oddziału Szymka w Maruszewie. Okupanci tak zasmakowali wówczas w zabijaniu, tak się „rozwieszali”, jak mówi narrator, że wieszali każdą osobę, którą napotkali po drodze (Knk, 330–333). z kolei taneczny wir w scenach wiejskiej zabawy zamienia się w szaloną bijatykę, kłębowisko ciał i sprzętów, nad którym nikt nie jest w stanie zapanować (Knk, 57–59). w innym miejscu Szymek daje upust swym emocjom, chłoszcząc batem wróble w stodole i wzniecając z nich wirującą zamieć (Knk, 139–140)[16].
Wir – przywoływany wprost jako obraz lub sugerowany układem zdarzeń – wolno uznać za metaforyczny model ekspresji afektów targających bohaterami prozy Myśliwskiego, czy to w odniesieniu do jednostki, czy do zbiorowości. Ojciec Szymka, podejrzliwy i nerwowy, skory do wybuchów gniewu, owładnięty obsesją dziadkowych papierów, mieści się z pewnością w pierwszym planie tej galerii postaci, jako że „podmiotowość obsesyjna – jeśli wierzyć Michałowi Pawłowi Markowskiemu – jest u swych podstaw podmiotowością afektywną”[17]. w ogóle obecność bohaterów obsesjonatów wydaje się charakterystyczną cechą twórczości Myśliwskiego[18]. Te obsesje można traktować jako fiksacje napędzające indywidualną egzystencję, utrzymujące psychikę w stanie aktywności. z drugiej jednak strony bywają groźne, bo deformują międzyludzkie relacje, zawężają spektrum emocji, zakleszczają umysł w jednej idée fixe: „[…] obsesje pożerają też wszystkie inne treści psychiki, żądają dla siebie wyłączności, redukują świat do tej jednej jedynej myśli”[19]. Inaczej zatem niż w objaśnianej przez Markowskiego koncepcji Gombrowicza, który obsesje postrzega jako stabilizujące punkty w chaosie świata i próbuje budować wokół nich jakiś egzystencjalny porządek[20], obsesja ojca w ten sposób definiuje rzeczywistość, że kurczy się ona do… obsesji. Tak konstruowany stosunek do świata nie ugina się nawet pod naporem Historii. Dlatego udział Szymka w kampanii wrześniowej, a zwłaszcza jego służba w partyzantce to dla ojca fanaberie
i wymówki syna, który zrobi wszystko, byle tylko nie pracować na roli:
– […] a wymyśliły tę partyzantkę, żeby tylko nie robić. Pozostawiali ojców, matki i co ich obchodzi. a ty nie masz nawet kiedy w tyłek się podrapać, jeszcze módl się o nich, płacz o nich. Skończyły się zabawy, to się teraz w wojsko bawią.
– Tam nie taka znów zabawa, ojciec – powiedziałem, ale bez obrazy. – Tak samo trzeba się urobić.
– i cóż niby robita? – zasyczał z wściekłością.
No, to też mnie poniosło i powiedziałem:
– Zabijamy.
– Zabijata? To nie co dzień zabijata. Byś był dobry syn, tobyś przyszedł kiedy i pokosił.
O, zwozić nie ma z kim. Antek się jeszcze pod snopkami gnie!
– Co dzień, ojciec. a nieraz dnia nie starcza – ledwo wściekłość tłumiłem.
– To nie zabij z raz i przyjdź (Knk, 339).
Wracając do fabuły o powstańczych papierach – już w pierwszej odsłonie mamy do czynienia z wysoką amplitudą emocji: nastrój skupienia (poranna modlitwa i troskliwe, powolne oprowadzanie dziadka po obejściu) po kilku nieudanych próbach kopania ustępuje wybuchowi złości i pretensji do dziadka, aż „pieklenie się” ojca próbuje łagodzić matka. z kolei późniejsza złość na dziadka, który – wbrew umowie – umarł milcząco i niepostrzeżenie, wyraża się w przygotowaniu skromnego, by nie rzec skąpego pogrzebu i ostentacyjnym nieprzychodzeniu na jego grób i niewymienianiu jego imienia. Mania ojca z czasem się pogłębia i jego uporczywe kopanie na starość da się postrzegać jako natręctwo[21] i opisywać w kategoriach medycznych – ze świadomością anegdotycznej hiperbolizacji zachowań tej postaci – jako symptom OCD (obsessive-compulsive disorder, czyli zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne)[22]. Mielibyśmy wówczas do czynienia z przerysowanym, smutno-komicznym przykładem patografii lub, inaczej mówiąc, dyskursu maladycznego, w którym człowiek jako jednostka chorobowa uchwycony został w zapisie literackim – fabularnym i kreacyjno-znakowym[23]. Zważywszy na poboczność i epizodyczność zarówno tego wątku, jak i narracji o wujku Władku, o czym za chwilę, można mówić tu, za Iwoną Boruszkowską, o strategii dygresji (w odróżnieniu od strategii abstrakcji lub rejestracji),
gdzie opisanie doświadczenia medycznego ani nie jest oparte na własnych przeżyciach i nie jest analizą przeżytego bólu, ani nie stanowi osi wykreowanej fabuły czy świata przedstawionego, a jest jedynie wspomniane, muśnięte, przywołane, stanowi kontekst, bez nadmiaru i intensywności tak charakterystycznych dla pozostałych strategii[24].
Obietnica
Oczywiście w późniejszych partiach powieści postać ojca doczeka się wzbogacenia, nowych odsłon i rozmaitych uzupełnień, także przeciwstawnych[25], ale tu została naszkicowana przez narratora w całościowym zarysie (bo domknięta śmiercią), przez pryzmat jednego kluczowego wątku, zyskując określoną tożsamość narracyjną[26], której głównym rysem jest obsesyjny głód ziemi przeradzający się w szaleństwo. Ta jednowymiarowa konstrukcja, to „opowiedzenie ojca” dokonuje się mocą pamięci i wyobraźni, z naciskiem na tę drugą, zważywszy, że Szymek, urodzony w 1917 roku, nie mógł pamiętać zdarzeń, o których opowiada, a które miały miejsce przed odzyskaniem niepodległości. w toku powieści obsesja ojca, ukazanego w omawianej anegdocie cokolwiek groteskowo, zyskuje głębszą motywację. Ziemia okazuje się przecież źródłem przetrwania, wyznacznikiem losu, bóstwem większym i bardziej namacalnym niż Trójca Święta[27]. Stosunek do ziemi, jak trafnie zauważa Kaniewska, staje się miarą ojcowskiej miłości – w tym sensie umiłowanym synem jest Staszek, a zakałą rodziny Szymek[28]. Potęga lub słabość ziemi, biorąc za miarę jej płodność, koresponduje ze zjawiskami przyrody. Kiedy nieurodzaj spowodowany ulewnymi deszczami zredukował zbiór ziemniaków do trzech marnych furmanek, cała rodzina Pietruszków siada i płacze, rozumiejąc, że nadchodzi nieuchronny głód (Knk, 311). Ojciec martwi się, czy ziemia „ozdrowieje” po pogodowych anomaliach.
Więź z ziemią nabiera mistycznych znamion, wytwarza się swoista teologia ziemi, jak pisze Myśliwski w Kresie kultury chłopskiej[29]. Najlepszym przykładem spojenia kultu agrarnego z chrześcijaństwem jest wątek zapładniania gleby kromką chleba ukrojoną w Wigilię z nowego bochenka. Największym bluźnierstwem – zjedzenie świętej kromki przez Szymka. Antropomorfizacja ziemi i świadomość pełnej od niej zależności („Nie daruje nam ziemia!” – woła ojciec; Knk, 316) kończy się niemal synobójstwem. i znów interwencja matki hamuje paroksyzm ojcowego gniewu.
Powracający w końcowej części opowieści obraz człowieka owładniętego manią poszukiwań utraconego skarbu, ojca kopiącego zawzięcie, jakby dla samego kopania – urasta do rangi metafory ludzkiego losu, czyli beznadziejnego Syzyfowego trudu, podążania za obietnicą, która przecina trzy pokolenia[30]. Jedno pokolenie (dziadek) przechowało ją, ale chyba nie do końca uwierzyło, tak wydawała się odległa i nierealna, drugie (ojciec) uwierzyło i zainwestowało w nią całą życiową energię, ponieważ sam moment historyczny okazał się zapowiedzią spełnionej obietnicy (perspektywa odzyskania niepodległości), trzecie (syn), w obliczu przemian polityczno-cywilizacyjnych dokonujących się na wsi po wojnie, zignorowało, bo ziemia przestała być obietnicą – deficytowym dobrem i świętością (bohater nawet sprzedaje kawałek pola, by zebrać pieniądze na grób – Knk, 9). Nie mówiąc już o tym, że sam Szymek robił wszystko, by uwolnić się od ziemi[31] i dlatego wojna, która pozwoliła mu odciąć się od pracy na roli, była najszczęśliwszym okresem w jego życiu, choć przecież wcale jej jako narrator nie idealizuje. Ironią losu okazało się to, że jako jedyny z braci, choć najbardziej zbuntowany przeciw ziemi, przejął gospodarkę po rodzicach i podjął trud scalenia, afirmacji i mitologizacji chłopskiego losu, „strażnika kultury, której się wyparł”[32].
Ojciec Szymka i wujek Władek
Badacze twórczości Myśliwskiego zwracają uwagę na powtarzalność lub korespondencję pewnych tematów i jakości fabularnych pojawiających się w jego utworach. Można w związku z tym rozważać, czy istnieje zależność między praktyką perseweracji, jaka rządzi strukturą narracyjną powieści autora Widnokręgu[33], a koncepcją psychiczną jego bohaterów. Ostatecznie pojęcie „perseweracja” to także termin z dziedziny psychopatologii, który wskazuje na zaburzenie psychiczne polegające na obsesyjnym powracaniu do tych samych słów, tematów czy wyobrażeń, także w sposób nieadekwatny do sytuacji[34]. Zarówno ojciec w Kamieniu na kamieniu, jak i wujek Władek w Widnokręgu są postaciami, które cechuje podobna przypadłość. Na pokrewieństwo tych bohaterów wskazuje między innymi Beata Adamiec-Czubaj: obaj popadają w obsesję, ich starania nie przynoszą pożądanego rezultatu, a narracje, w jakich się pojawiają, pełnią funkcje ludyczne z inklinacją do czarnego humoru[35].
Fragmenty o powstańczych papierach i wybitym oku Kruczka potwierdzają, że obie powieści są skomponowane epizodycznie[36]. w obu przypadkach chodzi o reakcję osobistą, ale też uchwytną w ramach obiektywnej oceny etycznej – w Kamieniu… o nagrodę (papiery na ziemię za pomaganie powstańcom), w Widnokręgu o karę (za wybicie Kruczkowi oka). w obu sytuacjach chodzi więc o sprawiedliwość, czyli przywrócenie światowi ładu. Jednocześnie niemożność zrealizowania obu celów prowadzi do konstatacji, że świat znajduje się w stanie trwałej nierównowagi.
Zasadnicza różnica między Kamieniem… a Widnokręgiem w operowaniu mniejszymi całostkami fabularnymi jest taka, że w Kamieniu… występują często zwarte konstrukcje respektujące zasady dramaturgii i suspensu, gdy w Widnokręgu mamy do czynienia z rozbudowanymi, rozlewnymi narracjami, które pozostają niedokończone lub już na wstępie są rozstrzygnięte – wprost lub przez silną sugestię[37]. w tym sensie anegdoty w Widnokręgu, co dotyczy również opowieści o Kruczku, nie są anegdotyczne – to znaczy nie przygotowują efektu zaskoczenia i rozwiązania, bo brak im zwięzłości i nie szukają puenty.
Opowieść o wybitym oku Kruczka wyłania się w ramach narracji o Fredku Guzie i jego śmierci po przejściu frontu zimą 1945 roku. Mamy tu dwa płynne, asocjacyjne przejścia, które podprowadzają nas pod centralne zdarzenie. Najpierw wyliczanie miejscowych ofiar wojny kończy obrazoburcza wypowiedź wujka: „Kto zginął, to zginął. Wojna, to wiadomo, że muszą ludzie ginąć. O, gorzej, że Kruczek dotąd nie wrócił” (W, 156–157). z kolei zaginięcie psa, na które skarży się wujek Władek, wywołuje pocieszające wspomnienie dziadka o wydarzeniu z czasów okupacji, kiedy czworonóg stracił oko i też wówczas zniknął, ale jednak wrócił. Ta zdublowana ucieczka psa zaciemnia nieco obraz zdarzeń (trzeba uważnie czytać, aby odkryć, do jakiego momentu odnosi się zarówno dziadkowe, jak i narratorskie „wtedy”) i wydaje się jedynie pretekstem do skoncentrowania się na oku Kruczka i gniewie wujka Władka. Bo też afektywną postawę wujka i przemieniające go doświadczenie, czyli spotkanie z burmistrzem, trzeba uznać za rdzeń tego rozdziału. w reakcji Władka na wybite oko Kruczka uderza eksplozywność i nieproporcjonalność jego gniewu. Wszystko wydaje się ponad miarę – i złość, i groźby, jakie miota: „zabiję”, „z dymem puszczę” (W, 159), tym bardziej że dla samego Kruczka rana szybko przestała być problemem. Co więcej, przy całej sympatii dla psa, traktowanego przecież przez członków rodziny Piotra jak domownik, to on był równocześnie głównym obiektem wcześniejszych wyładowań wujka: „Bo wujek Władek miał zwykle najwięcej pretensji do Kruczka, można by powiedzieć, że wszystkie pretensje i żale odnosił do Kruczka” (W, 143).
Znakomitą formą ekspresji wujkowej zawziętości w poszukiwaniu winowajcy jest operowanie wyrazistą topografią posądzeń, co z niezrównanym humorem wydobywa narrator. Najpierw ruch podejrzeń penetrujących przestrzeń wsi wydaje się uporządkowany odśrodkowo (w stronę coraz dalszego sąsiedztwa), a jeśli nawet nie, to respektuje przynajmniej zasadę kolejności domów:
[…] zakipiał gniewem i miotając najwymyślniejszymi przekleństwami, zaczął od razu posądzać najbliższych sąsiadów, potem trochę dalszych, aż dojechał z jednej strony do kapliczki, a z drugiej do młyna. Potem jakby go olśniło, przerzucił się aż pod kościół i pomstował po kolei, jak chałupy szły, chałupa po chałupie, z jednej, z drugiej strony drogi, nie przepuszczając i wiekowym siostrom Maziejkom […] (W, 158).
Wkrótce jednak ruch ten, jakby znudzony swą metodycznością, rozkręcając się w spiralę gniewu, staje się nieprzewidywalny i chaotyczny, skokowy. w tym momencie poetyka opisu przypomina dynamikę epizodów z Kamienia na kamieniu:
To ponownie skoczył pod młyn i na młynarza, że mógł zwabić Kruczka do młyna, a miał o co, bo go kiedyś wujek Władek wyprzezywał, że oszukuje […]. To przeniósł się pod szkołę, lecz stracił do porządku chałup cierpliwość, a jeszcze złość go wyniosła na takie wyżyny, że zaczął jeździć na chybił trafił, wybierając chałupy jakby przez zaskoczenie, kogo mu tylko rozsierdzona pamięć podsunęła, do kogo miał najmniejszy, choćby dawno zapomniany żal (W, 158–159).
Złość obraca się finalnie także przeciw Kruczkowi, którego wujek wyzywa i odrzuca na środek izby. Wszystkie te objawy czynią jego afektywność uchwytną anomalią. Nie jest to już mieszcząca się w normie (przy wszystkich wątpliwościach, dotyczących granic normy) „kondycja afektywna” określająca „podstawowy sposób bycia-w-świecie, którego jednym z podstawowych wyznaczników jest ludzka skończoność i świadomość, że człowiek nie jest w stanie w pełni kontrolować siebie i świata, w którym żyje”[38], ale hiperrozdrażnienie, stan nadpobudliwości, która nie daje się wyhamować.
Jak zauważają badacze, nadmierność i perseweracyjność reakcji bohatera, obsesyjne epatowanie otoczenia sprawą psiego oka pełnią w powieści w sposób oczywisty funkcje zastępcze[39]. Skąd bierze się nieproporcjonalna reakcja wujka? Sam narrator sugeruje, że sprawa reakcji na wybite oko Kruczka okazuje się wyrazem „pogłębiającej się niezgody na los” (W, 188)[40]. Domniemany sprawca jawi się jako pretekst, a burmistrz jest tym, kto odkrył tajemnicę wujka Władka i zabrał ją do grobu[41].
Nerwowe, afektywne reakcje wujka, które pojawiają się także w wielu innych sytuacjach, dają się tłumaczyć po Freudowsku, choć bez wątpliwego poznawczo kontekstu seksualizacji[42], jako reaktywacje wypartego lub stłumionego pierwotnego afektu. Jeśli przyjąć, że wyparciu uległa „treść afektu”, gdy on sam jako „forma” pozostał, trzeba zgodzić się z Markowskim, że afekt jest „formą w poszukiwaniu treści”[43], czyli gniewem w poszukiwaniu okazji do wybuchu. w ten sposób wyjaśnia się nieustanna gotowość wujka do zastępczych wyładowań, przy czym podmiot zdaje się nieświadomy owej pretekstualności. Stan „czuwania”, jaki charakteryzuje konstrukcję psychiczną wujka Władka, można przyrównać do odsłoniętej rany, która reaguje na każdy bodziec. Oznaką wujkowego niepokoju są też jego oczy – „rozżarzone jak gdyby tą samą gorączką co zawsze” (W, 192).
Burmistrz
Jednak w odróżnieniu od ojca w Kamieniu na kamieniu wujek Władek zostaje poskromiony, gdy zderza się z dziwakiem potężniejszym od siebie, czyli burmistrzem, i ulega jego rozumnemu szaleństwu. w długim monologu burmistrza (W, 180–184), na zasadzie powieściowej polifonii[44], pojawiają się wywrotowe racje, które robią silne wrażenie na wujku Piotra.
Burmistrz przede wszystkim zachęca go, żeby zmienił perspektywę i – jak czyni to Bóg – spojrzał „z nieba na ziemię”. Przekonuje, że Bóg zląkł się człowieka i wymyślił grzech jako źródło porządku. Bo liczy się tylko porządek. Mówi o relatywizmie sprawiedliwości i prawdy, ponieważ „sprawiedliwość jest zawsze w czyichś rękach”. Przepowiada, że „piekło czeka nas wszystkich”. i wreszcie upomina, że nie trzeba się pozbawiać „bogatej udręki niewiedzy”. Burmistrz poszukiwanie przez wujka sprawcy Kruczkowego kalectwa przeniósł na wyższy poziom, właściwie na poziom meta: dlaczego wujek tak uporczywie i obsesyjnie skupia się na drobiazgu, gdy wokół zmienia się porządek świata? Dlaczego pyta o marginalne zło, gdy sytuacja okupacyjno-wojenna domaga się refleksji nad maksiproblemami, jak ująłby to Leszek Kołakowski – sprawiedliwością i prawem, prawdą i pięknem, Bogiem i piekłem, historią i teraźniejszością, sensem istnienia po prostu? „Boska ironia”, jaką dostrzega burmistrz, pochylając się nad przypadkiem wujka Władka, każe widzieć mu w swym rozmówcy z jednej strony postać komicznie niedopasowaną do sytuacji, z drugiej – reprezentanta pierwotnej afektywnej reakcji na świat, w której kiełkują wszakże filozoficzne przesłanki: chęć poznania i niezgoda.
Wywód burmistrza zmienił poglądy wujka Władka, skłonił go do sformułowania wątpliwości: „[…] może to właśnie wzbudziło w nim podejrzenie wobec samego siebie, czy tak naprawdę chodzi mu o to Kruczkowe oko, bo cóż tam w końcu psie oko. i burmistrz to odkrył” (W, 185).
Dlatego klęska powierzchniowego, racjonalnego poznania (kto i dlaczego wyrządził krzywdę psu) nie jest w tym wypadku kresem postawy intelektualnej[45], ale wiedzie ku wyższym i głębszym zagadnieniom, które stawia burmistrz. Jednocześnie z perspektywy chłopa to on jawi się jako postać niesamowita i szalona, choć w przewrotny, szatański sposób przekonująca.
W wywodzie burmistrza pojawiają się sądy i słowa, które na tyle dają wujkowi Władkowi do myślenia, że – sądząc po dalszym jego zachowaniu – przerażenie miesza się z respektem, a przekonanie o szaleństwie z uznaniem mądrości. Na wujka poddającego się do tej pory swym buntowniczym afektom spływa coś w rodzaju otrzeźwienia, którego źródłem jest rozniecona przez burmistrza iskierka samowiedzy. Burmistrz swym wystąpieniem częściowo rozbraja i wycisza afekt wujka Władka, choć go nie wymazuje, bo przecież w epilogu tej historii, w trakcie wizyty Piotra i Pawełka, wujek wraca do sprawy Kruczka[46]. Na tę chwilę jednak niemiecki urzędnik tłumi reaktywność bohatera, uspokaja go, co poświadczają dalsze obserwacje narratora.
Trudniejsze od cierpienia…
Ta spokorniała postawa wobec życia, dotknięta poznaniem, wydaje się trudniejsza niż dotychczasowe gniewno-buntownicze nastawienie. Bo też, jak poucza narrator, „zrozumienie jest trudniejsze od cierpienia” (W, 320). Poznanie – jak w przypadku starzejącego się Szymka w Kamieniu na kamieniu – wyraża bowiem melancholijną akceptację losu i jakąś formę rezygnacji, pogodzenia się z życiem[47]. Niezgoda podszyta cierpieniem lub marzeniem okazuje się łatwiejsza. Można powiedzieć, że jest przywilejem młodości gdyby nie to, że zarówno ojciec w Kamieniu na kamieniu, jak i wujek Władek w Widnokręgu do końca wytrwali w swej obsesji. Więcej, próbowali rozciągnąć ją na sferę pośmiertną: ojciec – nakazując kopać nawet po swym zgonie, wujek – poszukując sprawcy wybitego oka Kruczka na cmentarzu, pośród zmarłych:
Znajdę go, znajdę. Jeszcze mi tylko trochę grobów zostało i któryś mi powie. Myślisz, że może zgłupiałem? Nie zgłupiałem, Pietruś. We wsi tak samo o mnie myślą. Ale nie zgłupiałem. Groby to najmądrzejsza księga. Nie dowiesz się od żywych, co dowiesz się od umarłych (W, 198).
Metaforyczny wymiar obu epizodycznych patografii wpisuje się w ogólną koncepcję ludzkiego życia, jaką prezentuje Myśliwski – jako zmagań z przeciwnościami losu, ze światem, który stawia opór i zsyła nieszczęścia[48]. Przedstawione obsesje można postrzegać jako reakcję psychiki na zmaganie się człowieka z przerastającą go rzeczywistością, ale też niewykluczone, że charakter relacji bohatera ze światem jest funkcją jego wcześniejszych predyspozycji umysłowych. w efekcie sprzężenia obu tych uwarunkowań otrzymujemy portrety dwóch wyrazistych postaci, które ufundowane zostały na silnym zaangażowaniu emocjonalnym w jedną, jak się okazuje, z góry przegraną sprawę, co czyni ich afektywną inwestycję jeszcze bardziej nieopłacalną i nieracjonalną. i być może dlatego mamy dla nich tyle współczucia i zrozumienia.
Trzynasty numer kwartalnika, z którego pochodzi tekst można zakupić w e-sklepie.