22.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #170 / Falowanie w poezji Wojciecha Wencla

Nie tak dawno temu, bo w 2020 roku, w wywiadzie dla „Toposu” Wojciech Wencel ogłosił, że „po ukończeniu tomu Polonia aeterna w poezji napisał już wszystko, co miał napisać”Napisałem już wszystko, co miałem napisać. Z Wojciechem Wenclem rozmawia Małgorzata Juda- -Mieloch, „Topos” 2020, nr 2 (171), s. 72.[1]. Miłośnicy jego twórczości mogli zatem poczuć uzasadnioną obawę, że spod pióra autora z Matarni nie wyjdzie już żaden wiersz. Milczenie zostało jednak przerwane w pierwszym kwartale następnego roku – Wencel wydrukował kilka nowych utworów w „Arcanach”W. Wencel, Moneta, Tornister Mirka, Tajemniczy ogród, Deus vicit, „Arcana” 2021, nr 1–2 (157– –158), s. 7–10.[2]. Przypływ inwencji zaskoczył chyba także samego autora. Na swoim blogu odnotował: „A jednak myliłem się....”Tegoż, Nowe wiersze w „Arcanach”, https://wojciechwencel.blogspot.com/2021/03/nowe-wier[3]sze-w-arcanach.html [dostęp: 28.02.2022].[3]. Teraz, po rocznej przerwie, czytelnikom „Nowego Napisu” – wśród kilku publikowanych już wcześniej tekstów – zaprezentowane zostały dwa nowe utwory: Tutor i... Ostatnie słowo. Czy tytuł tego drugiego sugeruje, że miłośnicy znów mają powody do zmartwień? Nic bardziej mylnego. Zanim jednak wyjaśnię, dlaczego ewentualne obawy dotyczące zamilknięcia poety wydają się przesadzone, przyjrzyjmy się pierwszemu wierszowi.

Tytułowym nauczycielem okazuje się gabinet. Mamy tu do czynienia nie tylko z personifikacją przestrzeni, lecz także z nieco bardziej skomplikowanym zabiegiem, polegającym na metonimicznym przesunięciu. Świat wewnętrzny artysty – przynależący do porządku abstrakcyjnego – zmaterializował się niejako w granicach prywatnego pokoju poety. Podmiot, zamiast wprost wyznać, że czuje się „zgrzybiałym profesorem” (z wciąż doskonałą pamięcią!), korzysta ze sztuczek liryki pośredniej i opisuje swoje otoczenie. Czego jednak dowiadujemy się o tej mikrorzeczywistości? Zdaje się mieć ona wiele wspólnego z doskonale znanym wiernym czytelnikom poezji Wencla pejzażem duchowym. To miejsce, gdzie – we właściwy dla gdańskiego twórcy sposób – teraźniejszość spotyka się z tym, co dawno minione. Wpływy przeszłości okazują się bardzo silne. Jest to zauważalne już za sprawą nastrojowego obrazowania. Obserwujemy swojską, lecz nieco tajemniczą przestrzeń. Podłoga w pomieszczeniu trzeszczy, a szyby w oknach zachodzą wilgocią. Domyślamy się, że wzdłuż ścian ustawione są regały wypełnione po brzegi książkami, gdyż wokół krążą „myśli dziesiątków pokoleń”.

W dalszej części wiersza duch przeszłości odsłania swoją twarz. To szeroko pojęta tradycja, utrwalająca tożsamość właściciela gabinetu. Mężczyzna zaczytuje się w literaturze antycznej i Piśmie Świętym, tutor mówi bowiem biegle po łacinie, zna „drogę do słodkiej Itaki” i „rozumie sens księgi Hioba”. Nieprzypadkowy wydaje się wybór akurat tych dwóch epizodów z nieprzebranego bogactwa opowieści mitologicznych i biblijnych. Dzieje Odysa i Hioba mają kilka punktów stycznych, które ciekawie korespondują także z biografią Wencla. Każdy z nich, zarówno grecki król-awanturnik, jak i starotestamentowy święty, poddaje się działaniom sił nadprzyrodzonych. W pierwszym przypadku o to, jak potoczą się losy Odyseusza, walczyli między sobą boscy mieszkańcy Olimpu, życie zaś drugiej postaci stało się przedmiotem zakładu między Stwórcą a diabłem. Doświadczenia, które poprzedzają szczęśliwe zakończenie obu historii, są nad wyraz dramatyczne. Obaj bohaterowie tracą niemal wszystko. Władca Itaki po dziesięciu latach tułaczki dociera do domu jako żebrak, a Hiob siada na gnoju i glinianą skorupą rozdrapuje ropiejące rany. Podobne ogołocenie stało się udziałem głównego bohatera autobiograficznego poematu Wojciecha Wencla Imago mundi. Dzieło to jest swoistym studium nawrócenia. Proces odkrywania przez protagonistę prawdziwego, miłosiernego oblicza Boga został okupiony długimi duchowymi zmaganiami. Autor opisał je niegdyś, nie okrywając wstydliwych wydarzeń poetyckim woalem, w formie świadectwaW. Wencel, Po szóste. Jestem Cienkim Bolkiem, http://niniwa22.cba.pl/wencel_jestem_cien[5]kim_bolkiem.htm [dostęp: 20.02.2020][4]. Jeśli przyjmiemy, że przedstawiona w najnowszym wierszu pracownia jest metonimicznym korelatem poety, można dać wiarę zapewnieniom podmiotu z otwierającego drugą strofę wersu.

Kolejny wers („wie co to Kresy multańskie świron i sztuka krzyżowa”) zdradza inny kierunek czytelniczych poszukiwań właściciela księgozbioru – prowadzący w głąb polskiej historii. Kresy Multańskie są zatartą dziś już w powszechnej świadomości nazwą południowo-wschodnich rubieży Rzeczypospolitej w XVII wieku, świron to archaiczne określenie spichlerza lub innego rolniczego magazynu, współcześnie stosowane już tylko w wiejskiej gwarze, sztuka krzyżowa zaś była staropolską techniką władania szablą. Każdy z tych trzech elementów pochodzi z wymarłego już świata, wciąż jednak żywego w jaźni podmiotu lirycznego. Są jednak czymś więcej niż od czasu do czasu odkurzanymi przez gospodarza rekwizytami przywołującymi wspomnienie dawnej Polski. Doskonale wpisują się w kreślone od 2010 roku w kolejnych zbiorach poetyckich – De profundis, Podziemnych motylach, EpigoniiPolonia aeterna – Wenclowe imaginarium. Składająca się z ryngrafów i litografii scenografia odsyła zatem do wcześniejszej spuścizny poety, w tej zaś ukazana została nieustanna i ze wszech miar przejmująca „próba przeniknięcia duchowego sensu dziejów Polski”M. Urbanowski, [nota na 4. stronie okładki], [w:] W. Wencel, De profundis, Kraków 2011.[5].

Cieszy kontynuacja innej, znacznie mniej obecnej w twórczości Wencla ścieżki. Autor zaczął nią iść dopiero w ostatnim tomiku. Jak trafnie zauważył Krzysztof Dybciak: „obok powagi, uroczystego tonu, czasem tragizmu [w Polonia aeterna – przyp. M.P.] pojawiły się pierwiastki fantastyczne, humorystyczne...”K. Dybciak, O ważnych sprawach tym razem z fantazją i humorem, „Arcana” 2018, nr 6 (144), s. 210.[6]. Dostrzegamy je również w analizowanym Tutorze. Uczynienie pokoju, w którym powstaje Wenclowa poezja, głównym bohaterem wiersza i nadanie mu postaci „zgrzybiałego profesora” wywołuje komiczny efekt. Przypomnijmy, że za pośrednictwem tego obrazu poetyckiego autor prawdopodobnie opisuje własne „ja”. Nie sposób więc odmówić mu autoironicznego dystansu. Z przekąsem określa gabinet/siebie mianem „eleganta ze starej szkoły”, z czułością śmieje się z jego/swojej „marsowej miny”. Zażyłość między uosobioną przestrzenią a jej właścicielem najmocniej podkreśla zakończenie wiersza. Gdyby umarł ten poczciwy staruszek, ja też nie miałbym tu już nic do roboty – zdaje się mówić podmiot liryczny. Dokładnie brzmi to tak: „nie chciałbym nowych mądrości / wszedłbym do niego raz jeszcze jak w trumnie bym się położył”. Zatem tytułowy bohater magister vitae est. Bez wznoszonego latami wewnętrznego świata człowiek nie chce... lub wręcz nie może żyć. Konstruując go, scala siebie.

Powiązaną z tym zagadnieniem zagwozdkę badawczą stanowi pytanie, czy wykreowane w poezji Wojciecha Wencla uniwersum należy uznać za skończone. We wspomnianym na początku wywiadzie autor wyznał, że „zbudował kosmos, który w jego rozeznaniu jest pełnią”W. Wencel, Napisałem już wszystko..., s. 72.[7]. Dlatego też

Ma swoje morza i lądy, otchłanie i gwiazdy na niebie, proste ścieżki i labirynty, a przede wszystkim pulsuje życiem. Oczywiście, może się zdarzyć, że jeszcze coś do tego dzieła dopiszę, bo „Duch wionie, kędy chce”, ale dziś wydaje mi się to mało prawdopodobne. [...] Ten kosmos już się zasadniczo nie poszerzyTamże.[8].

– przewiduje poeta. Bardzo istotna wydaje się tu jednak niepewność wynikająca z zawierzania swojej artystycznej drogi Bogu. Choć bez wątpienia dorobek gdańskiego twórcy stanowi integralną całość, gdy się prześledzi poszczególne etapy jego powstawania, oczom badacza ukazuje się bardzo interesujące... falowanie tej rzeczywistości. Określenie zapożyczam z kultowych Listów starego diabła do młodego Clive’a Staplesa Lewisa. Bardziej doświadczony kusiciel wyjaśnia w nich swojemu bratankowi, że życie istot ludzkich podlega tak zwanemu prawu falowania:

Jako duchy należą one do świata wiecznego, lecz jako zwierzęta tkwią w czasie. Oznacza to, że podczas gdy ich duch może być skierowany ku celom wiecznym, ich ciała, namiętności i wyobrażenia ulegają ciągłej zmianie, gdyż trwać w czasie znaczy zmieniać się. Dlatego to, co w nich jest najbardziej stałe, to właśnie owo falowanie – powtarzający się nawrót do poziomu, od którego ponownie się oddalają, szereg dolin i szczytów. […] Okresy emocjonalnego i fizycznego bogactwa i żwawości występować będą na przemian z okresami odrętwienia i ubóstwaC.S. Lewis, Listy starego diabła do młodego, tłum. S. Pietraszko, Warszawa 1990, s. 55.[9].

Podobną sinusoidalność widać w poezji Wojciecha Wencla. Nie dziwi to, zważywszy na fakt, że jest ona bez wątpienia artystycznym zapisem duchowej ewolucji autora. Pierwsze wyraźne zejście ze szczytu do doliny można dostrzec w tomiku Oda chorej duszy z 2000 roku. Następuje wówczas wyraźne obniżenie tonu. Afirmację bytu obecną w poprzednich zbiorach zastępują wyrazy zwątpienia i skruchy człowieka doświadczającego skutków własnych grzechów oraz związanego z tym cierpienia. Mowa tu o tych samych zmaganiach, o których wspominałam przy okazji poematu Imago mundi. Przypomnijmy – w jego początkowych pieśniach obecny jest żywioł kenotyczny, a więc dotyczący samoograniczenia Syna Bożego, który stał się człowiekiem. Punkt kulminacyjny stanowi moment całkowitego ogołocenia głównego bohatera z dotychczasowych wyobrażeń o samym sobie, świecie i jego Stwórcy. Lewisowy diabeł pisał o tym stanie, że jest pożądany przez samego Boga:

Liczy On nawet bardziej na doliny niż na szczyty; niektórzy z Jego szczególnych ulubieńców przeszli przez dłuższe i głębsze doliny niż ktokolwiek inny. […] W tych właśnie okresach dolinowych, w o wiele większym stopniu niż w okresach szczytowych, przeobraża się [człowiek – przyp. M.P.] w takie stworzenie, jakim On je mieć pragnieTamże, s. 56–58.[10].

Naturalnym skutkiem tego przełomu w życiu Wenclowego bohatera jest odbicie w górę na fali sinusoidalnej. Okres oschłości ustępuje miejsca radosnemu ożywieniu. Najdoskonalszą afirmację tego stanu ducha znajdujemy w końcowej pieśni zatytułowanej Miłość:

i biegniesz bez zmęczenia bez znużenia idziesz
a to co niepojęte: szaleństwo i rozpacz
daje ci się oswoić ujarzmić językiem
[…]
ta sama wieczna miłość wszystkie pieśni śpiewa
rozlewa się po łąkach i wskrzesza umarłych
[…] czarny anioł pożądań pychy i zgorszenia
nie zdoła nas odłączyć od Jego miłości

Anioł, za którego sprawą dojdzie do kolejnego przesilenia w twórczości poety z Matarni, będzie miał inne proweniencje. Po pięciu latach ciszy idylliczny nastrój zostaje gwałtownie przerwany – ukazuje się tomik De profundis, a w nim podmiot liryczny ponownie, jak wskazuje sam tytuł, woła z otchłani. Tym razem mogił poległych za ojczyznę. Patronką całego tego okresu staje się tajemnicza postać, która wprost ujawnia się dopiero w nazwanym jej imieniem zbiorze wierszy – Epigonii.

Kim jest towarzysząca Wenclowi od 2010 roku poetycka muza? Wiele zdradza już sam słowotwórczy zabieg dokonany przez autora na wyrazie „epigon”. Rzecz jasna w jego pierwotnym znaczeniu – nie tego, który biernie naśladuje wielkich poprzedników, lecz „później urodzonego”W. Wencel, Dawni poeci, [w:] tegoż, Epigonia, Kraków 2016, s. 6.[11], kogoś, kto rozminął się ze swoją epoką. Zgodnie z tym tropem epigonia to duchowa jedność z dawnymi poetami. W drugim wierszu zbioru zostają oni przywołani wprost; podmiot wyznaje: „[…] wciąż słyszę ich głosy / szepczą krzyczą śpiewają we mnie”Tamże.[12]. Jeszcze więcej dowiadujemy się z otwierającego tomik wiersza o tym samym, co on, tytule:

moja muza jest siostrą nicości
mieszka w wieży poległych
wieczorami zapala latarnię
odprowadza wzrokiem okrętyW. Wencel, Epigonia, [w:] tamże, s. 5.[13]

W utworze poczucie wspólnoty z minionymi pokoleniami poetów nabiera osobowych kształtów. Przywodzi ona na myśl anielską postać z umieszczonej na oprawie tomu reprodukcji obrazu Wlastimila Hofmana Eloe nad zwłokami Anhellego. Przypomnijmy, że bohaterka ta w poemacie Słowackiego „zgrzeszyła ulitowawszy się nad męką ciemnych Cherubinów i umiłowała jednego z nich, i poleciała za nim w ciemność”Por. J. Słowacki, Anhelli [rozdz. XI], https://literat.ug.edu.pl/anhelli/0011.htm [dostęp: 28.02.2022].[14]. Patronka wierszy Wencla, tak jak sybirska anielica, odnalazła swoje miejsce i czuwa przy dotkniętych męką, zapomnianych, wyklętych. Jest personifikacją bolesnych odczuć podmiotu lirycznego.

To drugie zejście do ciemnej doliny nie mogło umknąć uwadze krytyków śledzących rozwój twórczości poety z Matarni. Niektórzy doceniali nowy, melancholijny plan estetyczny i towarzyszącą mu etykę odpowiedzialności za pamięć o poległych, w innych ta maksymalistyczna wizja wierności wobec duchów przeszłości budziła bunt, zażenowanie lub po prostu niepokój. Wojciech Kudyba pisał w tym kontekście o wyraźnej „niemożności przepracowania pamięci o stracie”W. Kudyba, Historia i transcendencja. O poezji Wojciecha Wencla, [w:] Dzieje najnowsze w lite[16]raturze polskiej. Szkice o współczesnej poezji i prozie, red. A. Buchała, Warszawa 2019, s. 104.[15], lecz z drugiej strony dostrzegał też w poezji Wencla „otwartość na zmianę”Tamże, s. 105.[16]:

Jeśli nawet zawarty w książce obraz świata można odczytywać jako projekcję melancholicznego poczucia uwięzienia w stracie, to wypada przecież zaznaczyć, że właśnie ofiara i utrata stają się tu stanem szczególnie uprzywilejowanym, otwierającym drogę do Boga, który ocalaTamże.[17].

Prawo falowania. Badacz kierowany tą samą głęboko chrześcijańską intuicją co Lewis dostrzegł szansę na obranie nowego kierunku. I rzeczywiście, w ostatnim jak dotąd tomiku Wencla Polonia aeterna wyczuwalne jest kolejne przesilenie. Motyw zwątpienia w zmartwychwstanie, który nie sposób przeoczyć w wierszu Chrystus utraconych miast (ze zbioru Epigonia), ustępuje miejsca na powrót harmonijnej wizji świata. Jakże odmiennej na tle ostatnich trzech publikacji.

Przygnębiający obraz „utraconych miast” („po kamieniach został gruz / po ludziach kości rozeschnięte”) został więc w Wieczorze w Przemyślu (a tym samym w całym tomie Polonia aeterna) przezwyciężony przez posiadającą biblijną proweniencję wizję odbudowanego i wiecznego Ładu […]J. Nowak, „Odnaleźć co zaginęło w morowy czas / żeby się słowa zakorzeniły w tym jeszcze raz”. Prolegomena do rozważań o nowych książkach poetyckich Wojciecha Wencla, „Topos” 2018, nr 6 (163), s. 75.[18].

– pisał o tym przewartościowaniu Janusz Nowak. Daje się ono zauważyć także na innych polach. Mowa była już o pojawieniu się w najnowszej poezji Wencla niespotykanej wcześniej tonacji buffo. Głęboka refleksja przeplata się z elementami humorystycznymi. Czymś nowym jest także tendencja, której zamiary rozwinięcia twórca sygnalizował już w wywiadzie udzielonym „Arcanom” w 2016 roku. Mówił wówczas o nasyceniu w większym stopniu tkanki poetyckiej zmysłowym konkretem. Dzięki temu wykreowana wizja staje się maksymalnie uszczegółowiona, a to z kolei rodzi w poezji… czułość. Widać działanie tej prawidłowości w całym tomie Polonia aeterna, szczególnie zaś w wierszach wołyńskich. „Będę próbował przekładać fakty historyczne, konkretne zdarzenia w konkretnych wioskach, na obrazy poetyckie z oddechem metafizycznym […]”Poezja jest dla mnie modlitwą. Z Wojciechem Wenclem rozmawiają Anna Czartoryska-Sziler i Dariusz Kawa, „Arcana” 2016, nr 4 (130), s. 47.[19] – zapowiadał Wencel i plan ten zrealizował. Najbardziej efektownie warstwa sensów symbolicznych współistnieje z silnie wyostrzonym obrazowaniem w wierszu Korzec. Miasteczko na Wołyniu, w którym ukraińscy nacjonaliści dokonali mordów na polskiej ludności, zostało ukazane czytelnikowi w zaskakujący sposób, bo przez pryzmat długoletniej tradycji ceramicznej tego miejsca. Jeszcze w XVIII wieku została założona tam fabryka porcelany. W wizji Wencla widzimy tę urokliwą okolicę namalowaną na ozdobnych naczyniach. Dramatyzm wydarzeń na koreckiej ziemi w latach 40. minionego wieku uchwycony został za pomocą nad wyraz sugestywnego obrazu:

piękny był w dawnych czasach Korzec na Wołyniu
chciałoby się mieć w zbiorach to wystawne cudo
niestety pewnej nocy ktoś szarpnął witryną
drzwiczki się otworzyły miasteczko się stłukłoW. Wencel, Korzec, [w:] tegoż, Polonia aeterna, Kraków 2018, s. 18[20]

To naprawdę godna uwagi synteza symbolizmu z konkretem. Zbliżanie się do tego sposobu opisywania rzeczywistości było procesem bardzo stopniowym, lecz od początku w jego twórczości obecnym. Przypomina się wiersz z 2000 roku, w którym informacja o śmierci nienarodzonego dziecka została przedstawiona za pomocą oszczędnego w słowach, lecz dobitnego obrazu: „bocian zawracał nad dachem kostnicy”Tegoż, Pieśń nad pieśniami, [w:] tegoż, Wiersze zebrane, Warszawa–Ząbki 2003, s. 163.[21].

Czas wrócić do problemu postawionego na początku niniejszych rozważań. Czy to możliwe, by Wojciech Wencel rzeczywiście napisał już wszystko, co miał do napisania? Czy jego kosmos nie rozszerzy się o nowe jakości? Czy oto padło… ostatnie słowo?

Przed dwoma laty twórca ze swadą stwierdził, że śmieszą go wysiłki ciągłego odkrywania nieznanych lądów artystycznych. „Kiedy słyszę, że jakiś starzejący się poeta »nie powiedział jeszcze ostatniego słowa« myślę, że widocznie źle zaplanował budowę”Tegoż, Napisałem już wszystko..., s. 72.[22] – zażartował wówczas. Teraz możemy zapoznać się z poetycką refleksją na ten właśnie temat. Wojciech Wencel zdaje się ponownie wspinać na wierzchołek sinusoidy. Wykreowane przez niego liryczne „ja” oddaje się Stwórcy w akcie całkowitego zawierzenia. Każde słowo, które zrodziło się we wnętrzu podmiotu i zostało przezeń wypowiedziane, nie do niego należy, jest dziełem Bożym. Aby zobrazować tę myśl, autor posłużył się nawiązaniem do dotyczącego trosk doczesnych fragmentu Kazania na górze.

Nie byłem panem swych wierszy:
sadziłem lilie na polu
potem patrzyłem jak rosną

nie ja poiłem je deszczem
nie ja ogrzewałem je słońcem
ich zapach był tajemnicą

– czytamy w Ostatnim słowie. Dzieła poetyckie, niczym kwiaty z Ewangelii, nie były pielęgnowane ręką ludzką, lecz Boską, i możemy się domyślać, że dzięki temu mają w sobie więcej piękna niż cieszące się największym przepychem wytwory człowieka. Dlaczego? Skrywa się w nich nadprzyrodzona niewiadoma. Metafizyczny oddech będący nieodłączną częścią artystycznych starań Wojciecha Wencla.

Dlatego po lirycznym wprowadzeniu przychodzi moment właśnie na uchylenie rąbka tajemnicy. Jest nim rozróżnienie dwóch postaw: uprawiania sztuki dla niej samej (l’art pour l’art) lub jako służby Najwyższemu.

poeta współczesny podkreśla
że nie powiedział jeszcze
ostatniego słowa

sługa nieużyteczny prosi:
Panie spraw żeby ostatnie słowo
nie należało do mnie

Bo wykonał to, co powinien wykonać. Znów zgodność z ewangelicznym duchem. Podmiot-artysta wie, że jest tylko narzędziem. Ostatnie słowo? Nie należy do niego.

Tekst został opublikowany w 14. numerze kwartalnika „Nowy Napis”.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Magdalena Piwnikiewicz, Falowanie w poezji Wojciecha Wencla, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 170

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...