29.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #171 / Wzlot i upadek Luciena de Rubempré

W tym roku mija dwieście lat, od kiedy Honoré de Balzac zaczął publikować swoje pierwsze powieści. Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy świadomy plan dystrybutora, ale wpuszczenie na polski rynek adaptacji jednej z jego najbardziej znanych powieści wydaje się dobrym pomysłem: nie tyle na uczczenie pamięci autora Ojca Goriot, co wydobycie go z niepamięci. Balzac jest jednym z tych klasyków, którzy nie zakotwiczyli się w umysłach mas. Brytyjscy czy rosyjscy mistrzowie literatury mogą w Polsce liczyć na zdecydowanie lepszą pamięć. Tyle roboty Boya-Żeleńskiego z tłumaczeniem w błoto, chciałoby się powiedzieć. Ale dwie i pół godziny spędzone na Straconych złudzeniach Xaviera Giannoliego nie są akurat marnowaniem czasu.

W przeciwieństwie do wersji literackiej, reżyser skupia się przede wszystkim na wątku Luciena Chardona (Benjamin Voisin), który używa nazwiska matki: de Rubempré. Lucien pracuje jako drukarz w Angoulême i marzy o karierze poety. Udaje mu się zdobyć pewną pozycję, jego wiersze są publikowane w lokalnej gazecie, lecz ze względu na to, że odkryto jego romans z mecenaską madame de Bargeton (Cécile de France), zostaje potajemnie wywieziony przez nią do Paryża. Lucienowi wydaje się, że będzie mógł tam częściej spotykać się z ukochaną, liczy ponadto na realizację pisarskich marzeń. Bardzo solidnie szykuje się na wspólną wizytę w operze. Ma to być jego wprowadzenie na salony, otwarcie przed nim drzwi do świata o wiele lepszego niż prowincjonalne Angoulême. Na jego nieszczęście wszystko idzie nie tak, jak powinno. Nie dość, że jego ludowy, prowincjonalny habitus zdradza źle trzymana chusteczka, to wśród paryskich salonów prędko rozpowszechnia się wieść o tym, że jego szlacheckie pochodzenie jest wątpliwe. Lucien zostaje zmuszony do opuszczenia salonów i zbliżenia się do miejskiego plebsu.

Wtedy na jego drodze pojawia się dziennikarz Étienne Lousteau (Vincent Lacoste). Étienne to Mefisto prasy – absolutnie cyniczny i amoralny pismak, zmieniający poglądy w zależności od potrzeby. Pracuje dla liberalnej prasy, lecz gdyby tylko chciał, z łatwością pisałby dla rojalistów. Niejeden jogin pozazdrościłby mu giętkiego kręgosłupa. Étienne, podobnie jak Lucien, również przyjechał do Paryża z wielkimi marzeniami o karierze literackiej, lecz klęska wyleczyła go ze wszelkich złudzeń. Okazało się, że o wiele bardziej opłacalne jest dziennikarstwo. Lucien, skuszony wizją łatwego zarobku, dołącza do liberalnej redakcji jako recenzent teatralny.

Istnieje takie powiedzenie, że muchę i polityka można zabić gazetą. Dzisiaj jest ono anachronizmem: papierowa prasa powoli odchodzi do lamusa, a i politycy są odporni na dziennikarskie rewelacje. Film Giannoliego pokazuje czasy, kiedy to powiedzenie było ze wszech miar aktualne. Dziennikarz w Straconych złudzeniach jest niemal panem życia i śmierci. Budzi powszechny lęk przed tym, co napisze i kogo zmiażdży jadowitym piórem. Gazety boi się nawet dwór i arystokracja. Prasa wywraca hierarchię społeczną. Redaktor w paryskiej gazecie, bez licznych posiadłości czy tytułów książęcych, staje się ważniejszy od jaśnie panów. Błękitna krew jest bezbronna wobec ostrego pióra. Lucien to dostrzega, kiedy zauważa w teatrze madame de Bargeton. Obie strony wiedzą, że warunki gry się zmieniły.

Życie Luciena jako dziennikarza zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie musi już liczyć na pieniądze od rodziny z Angoulême i przyjaciela Davida Secharda (równorzędnego bohatera w powieści, ostentacyjnie wyciętego z filmu). Prowadzi wystawne życie, jego pióro budzi lęk, ma władzę wprowadzania na szczyt i zrzucania w czeluści. Jest nawet w stanie wprowadzić tam Coralie (Salomé Dewaels), swoją kochankę i aktorkę z podrzędnego teatru do Comédie-Française. Tylko pragnienie kariery poetyckiej zanikło, jest gdzieś obok. Ale Lucien ma słaby punkt: trapi go kompleks pochodzenia. Choć jego ojciec jest farmaceutą i w świetle prawa jego „de Rubempré” to uzurpacja, nadal posługuje się tym nazwiskiem. I chce, by jego szlacheckie pochodzenie zostało usankcjonowane. To rozdarcie między nienawiścią do arystokracji, która go odrzuciła, a równocześnie pragnienie, by uznała go za jednego ze swoich, determinuje jego zachowanie.

W Straconych złudzeniach Giannoliemu udało się świetnie przedstawić zjawisko, które węgierski filozof György Lukács nazwał (opisując upadek tradycyjnych formacji społecznych) „kapitalizacją ducha”. Najmocniej widać to w bardzo brutalnym, może wręcz przejaskrawionym portrecie dziennikarstwa okresu Restauracji. Z obu stron, od liberałów po rojalistów, leją się hektolitry cynizmu i obłudy. Wszystko ma swoją cenę. Jako że Lucien zajmuje się w redakcji krytyką literacką i teatralną, prędko dowiadujemy się, że recenzowanych książek w gazetach się nie czyta, a opinia zależy od tego, czy dziennikarz dostał łapówkę. Zarówno liberałowie, jak i rojaliści są skorumpowani, szerzą kłamstwa (dziś powiedzielibyśmy fake newsy)jak opętani, a ich horyzont poznawczy ogranicza się do pełnej kiesy. Nawet nie ukrywają, że zaprzeczają deklarowanemu etosowi (jak w scenie „ochrzczenia” Luciena, w której parodia sakramentu włącza go nieodwracalnie w świat dziennikarskiego zakłamania).

Kwestia etyki dziennikarskiej to element szerszego problemu społecznego, jakim jest portret całego dziewiętnastowiecznego kapitalizmu. Dziennikarze nie są wyjątkiem w sprzedawaniu siebie i swoich umiejętności, ponieważ cała rzeczywistość jest regulowana zasadami turboliberalnymi. Dauriat (Gérard Depardieu), księgarz i wydawca, u którego Lucien opublikował swoje debiutanckie wiersze, nie raz odkrywa zasady rządzące w świecie literackim, polegające na reżyserowaniu nakręcających sprzedaż literackich sporów czy kupowaniu pozytywnych recenzji. Aktorki stać na luksusowe życie, ponieważ są utrzymankami bankierów, przemysłowców i wielkich kapitalistów opłacających im mieszkania, służbę i tym podobne. Nawet oklaski można kupić. Jeśli chcesz wielkich braw na spektaklu, idź do Singalego (Jean- François Stévenin), on ci je zapewni. Jeśli chcesz, by spektakl zakończył się kanonadą zgniłych pomidorów, idź do Singalego, również i to jest w stanie załatwić. Singali ma tę zaletę, że jest bardzo obrotny, a jeśli zdążysz przed czasem i masz dość pieniędzy, jego ludzie na skinienie ręki zmienią nastawienie i zaczną buczeć, zamiast klaskać. Taki to jest świat. Lepiej nie mieć w nim pustych kieszeni.

Czy jednak Giannoli ma nam do powiedzenia tylko to, że kapitalizm demoralizuje, a od nadmiaru bogactwa kotłuje się w głowie i traci kontakt z rzeczywistością? Czy nie byłoby to zbyt proste, rzucić widza w szambo pesymizmu, zamknąć właz i krzyknąć „To teraz się tam kiś!”? Reżyser nie daje bowiem widzowi jakichkolwiek szans na nadzieję. Wyciął i sfastrygował powieść Balzaca tak, by każdy kolejny bohater był jeszcze gorszy, jeszcze bardziej cyniczny, zdemoralizowany, niezależnie od proweniencji społecznej czy ideowej. Nieważne, czy to liberał, czy rojalista. Każdy musiał coś kupić, każdy musiał kogoś sprzedać, każdy musiał kogoś symbolicznie zabić. Trudno o iskrę nadziei w świecie leseferystycznego kapitalizmu, gdzie utowarowione jest wszystko, włącznie z człowiekiem.

Nie przypadkiem Engels twierdził, że najwięcej o społeczeństwie dowiedział się z książek Balzaca, a nie z opasłych książek ekonomicznych i historycznych. Czy jednak my, oglądając ten film, je poznamy? Czy nie zadławimy się gorzkimi pigułkami? Może potrzebujemy wstrząsu, by zobaczyć, dokąd prowadzi nihilistyczna chęć zysku, wybicia się w hierarchii społecznej i gromadzenie w sobie urazy. Patrzmy zatem w otchłań dziewiętnastowiecznej Francji Burbonów, by zobaczyć, dokąd ona prowadzi. Tylko nie wychylajmy się za bardzo, byśmy w nią nie wpadli.

Stracone złudzenia, reż. X. Giannoli, scen. X. Giannoli, J. Fieschi, Francja 2022.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mateusz Wojda, Wzlot i upadek Luciena de Rubempré, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 171

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...