06.10.2022

Nowy Napis Co Tydzień #172 / Pisarz katolicki dzisiaj

I

Będziesz znał prawdę,

Prawda uczyni cię innym niż wszyscy.

Flannery O’Connor

Od lat rozmyślam nad kulturowym i społecznym paradoksem pomniejszającym żywotność oraz bogactwo sztuki amerykańskiej. Ta kulturowa zagwozdka obnaża też intelektualną peryferyjność i bezproduktywność amerykańskiego życia religijnego. Rzymscy katolicy stanowią największą– w aspekcie religijnym i kulturowym – grupę wyznawców w Stanach Zjednoczonych, mimo to katolicyzm de facto nie jest reprezentowany w twórczości tamtejszych artystów – w literaturze, muzyce, rzeźbie ani malarstwie. Sytuacja ta nie tylko wyraża pewien paradoks natury demograficznej, ale wyznacza również historyczną zmianę polegającą na zubożeniu czy wręcz zniekształceniu katolicyzmu, który przez dwa tysiąclecia odgrywał w sztuce światowej rolę niezwykle inspirującą i formatywną.

Katolicyzm rzymski jest dziś w Stanach Zjednoczonych zdecydowanie naj-liczniejszym wyznaniem, obejmuje ponad sześćdziesiąt osiem milionów wiernychDodajmy, że drugie pod względem liczebności wyznanie, Południowa Konwencja Baptystyczna, liczy szesnaście milionów członków.[1]. Choć stanowią niemal jedną czwartą amerykańskiej populacji, katolicy są również najliczniejszą z mniejszości kulturowych. O ile większość Kościołów protestanckich nadal przechodzi kryzys, o tyle katolicyzm w ciągu ostatnich dwustu lat odnotowuje stały przypływ wiernych – a to za sprawą czynników takich jak imigracja, narodziny nowych członków oraz konwersje. Na gruncie czysto demograficznym można oczekiwać potężnej i wciąż narastającej obecności katolickiej w sztuce Stanów Zjednoczonych.

Gdybyśmy jednak któregoś z dziennikarzy poprosili o wskazanie jakiegoś żyjącego malarza czy rzeźbiarza, dramaturga albo choreografa, kompozytora lub poety będącego praktykującym katolikiem, krytyk ów, jak przypuszczam, nie potrafiłby podać żadnego konkretnego nazwiska. Gdyby tak sformułowane pytanie miało objąć również powieściopisarzy– przedstawicieli tej najbardziej „socjologicznej” z ważnych form sztuki – wówczas dobrze poinformowany krytyk literacki mógłby przywołać Rona Hansena czy Alice McDermott. Wspomniani autorzy jako nieliczni zupełnie otwarcie poruszają tematykę katolicką w naszej kulturze. Dlaczego poważny krytyk miałby w ogóle zadawać sobie trud zaznajomienia się z tak niszowymi artystami? W dzisiejszych czasach sztukę zdaje się łączyć z chrześcijaństwem związek nader odległy – o ile taki związek w ogóle istnieje. Kultura współczesna to bowiem kultura świecka, nieprawdaż?

Nikt nie chciałby dziś finansować artystów katolickich. Czyż nie wydaje się godne odnotowania, że religia wyznawana przez jedną czwartą populacji Stanów Zjednoczonych jest zjawiskiem w twórczości artystycznej niemal niezauważalnymPozycja katolicyzmu w przemyśle rozrywkowym to temat na osobny esej.[2]? Osobliwa ironia kryje się w fakcie, że zniknięcie katolicyzmu nastąpiło w czasie, gdy jako pierwszoplanowy cel we wszystkich dziedzinach sztuki zaczęto stawiać celebrowanie różnorodności kulturowej. Pewne typy różnorodności są wszakże ewidentnie „równiejsze” od innych. Czy kontrowersje w sferze kultury stanowią rezultat ogólnego kryzysu? Niezupełnie. Ani świat sztuki, ani establishment katolicki nie wydają się szczególnie zatroskani tą sprawą. Najwyraźniej obie strony zgadzają się, że nawet jeśli nie w teorii, to w praktyce katolicyzm i sztuka już się ze sobą nie łączą – konsensus ten zdumiałby nie tylko Dantego, ale również Jacka Kerouaca. Konsekwencje tego stanu rzeczy są nader niefortunne – w każdym przypadku z innych przyczyn – zarówno dla świata sztuki, jak i dla Kościoła.

Stawki w tej w grze okazują się skomplikowane, rozległe i zadziwiająco nieuchwytne. Kiedy analizuje się ten problem – co zdarza się niezwyklerzadko – wówczas nawet w kręgach katolickich mówi się zazwyczaj w sposób abstrakcyjny i niejednoznaczny, a opinie przyjmują formę lamentuczy diatryby. Aby więc podjąć odpowiedzialne omówienie kwestii związków katolicyzmu i sztuki, na wstępie dokonam skrupulatnej definicjizagadnienia kryzysu katolicyzmu, aby następnie ustalić jego specyfikęi związane z nim fakty. Kryzys katolicyzmu widać we wszystkich dziedzinach sztuki, lecz w moim eseju skupię się na literaturze. Na jej przykładziemożna bowiem przyjrzeć się możliwym relacjom artystów z Kościołem.

 

II

Od niedorzecznych aktów dewocji i od świętych o cierpkim obliczu ocal nas, dobry Boże.

św. Teresa z Ávili

Czym jest literatura katolicka i co sprawia, że określonego autora nazywa się pisarzem katolickim? Spróbuję zdefiniować te pojęcia w możliwie najściślejszych kategoriach. Zaskakująco mały odsetek katolickiej beletrystyki ma charakter otwarcie religijny, a jeszcze mniejszy odsetek stanowią teksty dewocyjne. Większość porusza wątki religijne nie wprost, zajmując się w istocie innymi problemami – nie są to problemy natury sakralnej, lecz tematy na wskroś świeckie, jak miłość, wojna, rodzina, przemoc, seks, śmierć, pieniądze czy władza. Tymczasem w tekście stricte katolickim wspomniane zagadnienia wiążą się z określonym światopoglądem.

Nie istnieje żaden pojedynczy czy jednolity katolicki obraz świata, można jednak wskazać pewne jego cechy charakterystyczne, obejmujące zarówno wizje twórców prawomyślnych, jak i pisarzy renegatów. Autorzy katoliccy skłonni są ujmować bohaterów w ich zmaganiach z upadłym światem. Tęsknota za łaską i odkupieniem splata się tutaj z dojmującym poczuciem ludzkiej grzeszności i niedoskonałości. Zło istnieje, świat fizyczny jednak nie jest zły. Natura staje się czymś uświęconym i obfituje w znaki sakralne. W rzeczy samej: wszelką rzeczywistość w tajemniczy sposób przepełnia nieuchwytna obecność Boga. Ponadto: katolicy postrzegają cierpienie jako coś, co ma moc odkupieńczą – przynajmniej wówczas, gdy wypływa ono z chęci naśladowania Chrystusa wydanego na mękę i śmierć. Ponadto: ujmują wszelkie rzeczy i sprawy w szerokim horyzoncie czasowym – spojrzeniem sięgającym wstecz, ku czasom Chrystusa i Cezara, a także wybiegają ku wieczności. Katolicyzm ze swej istoty jest tworem wspólnotowym, co zdecydowanie wykracza poza uczęszczanie na mszę i obejmuje mistyczne z ducha poczucie więzi łączącej żywych z umarłymi. W końcu: wierzący mają zwyczaj analizować własne wnętrze i przeprowadzać moralną analizę własnego sumienia.

Katolicki obraz świata nie domaga się postulowania sakralnej tematyki, nieodzownej do wyrażenia poczucia boskiej immanencji. Największym nieporozumieniem w kontekście literatury katolickiej są próby jej sklasyfikowania wyłącznie na podstawie poruszanej przez nią problematyki. Oznaczają one redukcjonizm, a także ignorowanie duchowych elementów, którym najlepsze teksty zawdzięczają swoją szczególną wartość. Religijne intuicje zazwyczaj w zupełnie naturalny sposób pojawiają się w kontekście opisów życia „tu i teraz” – nie zaś dopiero potem, w rezultacie intelektualnego oglądu całości dzieła.

Literatura katolicka z rzadka cechuje się świątobliwością. Dzieła autorów katolickich – w sposób budzący nieraz konfuzję czy niepokój czytelników zarówno z kręgów protestanckich, jak i laickich – odznaczają się często-kroć duchem komizmu, rubasznością, są awanturnicze czy wręcz brutalne. Katolicy na ogół wolą pisać o grzesznikach niż o świętych (skądinąd: grzesz-nicy bywają z reguły bardziej interesującymi protagonistami, również ich upadki stanowią żywszą egzemplifikację upadłej kondycji ludzkiej). Na przykład w Sprzysiężeniu osłów John Kennedy Toole ukazuje galerię postaci, zagubionych dusz i łotrzyków, którzy oddając się rozmaitym grzeszkom i złudzeniom, wśród zabawnych perypetii doświadczają okruchów łaski i odkupienia. Powieść Rona Hansena Atticus rozpoczyna się od śledztwa w sprawie morderstwa. Również utwory Flannery O’Connor są pełne przemocy, poczucia frustracji i gniewu. „W każdej kulturze dobro i zło zdają się wypływać z jednego źródła”, zauważa pisarka, z kolei przemoc „posiada osobliwą zdolność” przywracania bohaterów „samej rzeczywistości, tak by stali się gotowi na przyjęcie okruchów łaski”. Tytułując tom swoich wierszy Sinners Welcome [Grzesznicy mile widziani – przyp. red.], Mary Kerr znakomicie wpisuje się w tradycję literacką katolicyzmu.

Pewnych rozróżnień domaga się również pytanie, kto jest, a kto nie jest autorem katolickim. Odpowiedź na nie zmienia się w zależności od tego, z jakim stopniem precyzji zdefiniujemy kategorię „katolik”. Istnieją co naj-mniej trzy stopnie literackiego katolicyzmu, z których każdy zasługuje na uwagę z innych przyczyn. Po pierwsze: są pisarze praktykujący katolicyzm i pozostający aktywnymi członkami Kościoła. Po drugie: można wskazać przynależnych do kultury katolickiej autorów, wychowanych w wierze i częstokroć wyedukowanych w katolickich szkołach. Uczestnicy tak rozumianej kultury zazwyczaj nie dokonywali dramatycznego gestu zerwania z Kościołem. Ich światopogląd zachowuje cechy zasadniczo katolickie, choć ich poglądy religijne, jeśli w ogóle je posiadają, są częstokroć nieortodoksyjne. Po trzecie: istnieją jeszcze katolicy antykatoliccy, a więc pisarze, którzy wprawdzie zerwali z Kościołem, wciąż mają jednak obsesję na punkcie jego błędów i uchybień – zarówno realnych, jak i urojonych. Wszystkie trzy grupy twórców wysuwają zasadne roszczenia do tego, by stać się obiektem uwagi czytającej publiczności. W moim eseju skupiam się jednak przede wszystkim na pierwszej z nich – z zachowaniem pewnych odniesień do drugiej. To właśnie ci autorzy najlepiej wpisują się w formułę pisarzy katolickich, choć ich obecność jest dziś najtrudniej uchwytna w sferze kul-tury literackiej, w której jakiś stopień rozpoznawalności staje się udziałem przedstawicieli trzeciej z wymienionych grup: katolickich dysydentów.

III

Każdy z ludzi każdej z epok ma w sobie dwie równocześnie dochodzące do głosu skłonności, skłonność popychającą go ku Bogu i tę pchającą go ku Szatanowi.

Charles Baudelaire

Należy tutaj wyjaśnić niewygodny fakt – wątpliwą z perspektywy moralności reputację wielu autorów katolickich. Niektórzy katoliccy pisarze– jak św. Jan od Krzyża czy św. Teresa z Ávili – byli w istocie świętymi. Tomasz z Akwinu, kiedy nie pisał traktatów teologicznych, tworzył znakomitą poezję, podobnie jak i błogosławiony John Henry Newman. Dzisiaj podejmowane są starania mające na celu kanonizację Gilberta Keitha Chestertona oraz Flannery O’Connor – dwójki autorów odznaczających się iście diabelskim poczuciem humoru, a zarazem nieposzlakowaną reputacją (być może niezbędne okażą się więcej niż dwa przewidziane akty świętości, by znany humorysta mógł oficjalnie trafić do kanonu świętych). Tak czy owak, autorzy ci zarówno w swoim życiu, jak i twórczości wykazali się cnotą heroizmu. A więc nie o wszystkich świętych można rzec, że zawsze byli święci. Przypomnijmy sobie słowa pobożnej modlitwy, wypowiedziane przez pełnego cielesnych żądz młodego Augustyna: „Panie, uczyń mnie cnotliwym, ale jeszcze nie teraz!”.

Wielu pisarzy katolickich to ludzie pełni ewidentnych wad. Kiedy William Butler Yeats powiada: „intelektem swym musi człek wybierać / doskonałość życia czy też dzieła”, to nie wyraża uniwersalnej prawdy, jednak formuła ta ujmuje kariery pewnej części wybitnych katolickich autorów. Biografia Grahama Greene’a dostarcza ilustracji wszystkich siedmiu grzechów śmiertelnych – i jeszcze kilku innych jego autorstwa. A przecież Greene pozostaje wielkim katolickim powieściopisarzem. Muriel Spark – fatalna matka, okrutna i niedbająca o własne dziecko – była obdarzona pisarskim geniuszem komicznym. Swoje wspaniałe ballady religijne łotrzyk i włóczęga François Villon najpewniej napisał, oczekując wykonania wyroku śmierci przez powieszenie (jak zauważył Samuel Johnson, „świadomość, że za dwa tygodnie nas powieszą, cudownie poprawia zdolność koncentracji”).

Czy katoliccy autorzy nie powinni wieść życia zgodnego z nakazami wiary? Rzecz jasna, że powinni. Ale nie zawsze im się to udaje. Katolicy zapewne nie postępują ani lepiej, ani gorzej niż przedstawiciele jakiegokolwiek innego wyznania. Ich podstawowa zaleta moralna polega dziś głównie na tym, że grzesząc, potrafią to stwierdzić. „Łajdactwo nigdy nie zasługuje na wybaczenie – pisał Charles Baudelaire – jednak pewną zasługą jest świadomość, że się je popełniło”. Taka samowiedza nie musi się jednak przekładać na doskonałość moralną, czego najlepszą ilustrację stanowi nieuporządkowane i na zatratę skazane życie samego Baudelaire’a. W świecie skazanym na grzeszność trudno zapanować nad wolną wolą. Ale może da się powiedzieć choć tyle, że bez wiary ludzie ci staliby się jeszcze gorsi. Kiedy Nancy Mitford wyraziła zdziwienie, że Evelyn Waugh jest zdolny do okrucieństwa i jednocześnie uważa się za chrześcijanina, pisarz odparł: „Nie masz pojęcia, jaki byłby ze mnie łajdak, gdybym nie był katolikiem. Gdyby nie pomoc nadprzyrodzonego, nie mógłbym uchodzić za człowieka”.

W dziedzinie sztuki ułomny geniusz może stworzyć skończone arcydzieło, nawet arcydzieło o charakterze religijnym. Parsifal, Lohengrin i Tannhäuser to trzy największe opery chrześcijańskie, jakie kiedykolwiek napisano (może z wyjątkiem Dialogów karmelitanek Poulenca). Zarówno ich wspaniałe libretta, jak i muzykę stworzył Ryszard Wagner, który sam nie prowadził się moralnie. Z ulgą mogę napisać, że Wagner nie był katolikiem, faktem jednak pozostaje, że pewni artyści potrafią wznieść się na wyżyny uduchowionej wyobraźni, chociaż życie ich samych bywa jakże niedoskonałe.

Jeśli można wskazać jakiś podstawowy motyw literatury katolickiej, to jest nim pełna trudów wędrówka grzesznika ku zbawieniu. Dante, sam nielichy grzesznik, rozpoczyna swą Boską Komedię od skonfrontowania się z własnymi słabościami, wyobrażonymi w alegorycznej postaci trzech znanych z dzikości zwierząt – lwa, wilczycy i pantery – symbolizujących odpowiednio: pychę, żądzę i okrucieństwo. Następnie poeta zstępuje po-między zaludniających piekło potępionych, by zgłębić prawdziwą naturę zła. „Oto czego domaga się tak naprawdę status »katolickiego« poety – pisał elżbietanin Jennings – gotowości dotarcia aż na krawędź piekła w poszukiwaniu Boga i Prawdy”. Nielicznym udaje się powrócić z otchłani bez uszczerbku na duszy. Być może jedynie grzesznik potrafi wyrazić całą prawdę potępienia i łaski odkupicielskiej.

IV

Tożsamość nie jest czymś,

 co można by odnaleźć na powierzchni.

Flannery O’Connor

W jaki sposób można najtrafniej scharakteryzować obecny kryzys katolicyzmu, który odnotowujemy w dziedzinie amerykańskiej beletrystyki? Wedle jakich kryteriów należałoby zmierzyć i określić jego skalę? Jedną z możliwych perspektyw wyznaczałby powrót do połowy minionego stulecia, dzięki czemu można poddać analizie dwie dekady twórczości literackiej: od końca II wojny światowej w roku 1945 – do śmierci Flannery O’Connor w roku 1964. Porównanie epoki powojennej ze współczesnością mówi wiele, może nawet szokuje.

Przed sześćdziesięciu laty katolicy odgrywali w kulturze literackiej Ameryki rolę prominentną, prestiżową i niemożliwą do zastąpienia. Pisarzy katolickich darzono estymą także w świecie. Byli to autorzy beletrystyki– Flannery O’Connor, Katherine Anne Porter, Walker Percy, James Farl Powers, Ernest Hemingway, Paul Horgan, Jack Kerouac, Julien Green, Pietro di Donato, Hisaye Yamamoto, Edwin O’Connor, Henry Morton Robinson oraz Caroline Gordon(Socjolog Andrew Greeley dopiero miał spróbować swoich sił w fikcji). W powyższym gronie znaleźli się również twórcy fantastyki naukowej oraz powieści detektywistycznych, jak Anthony Boucher, Donald E. Westlake, August Derleth oraz Walter Miller Junior, którego Kantyczka dla Leibowitza jest klasyczną pozycją zarówno fantastyki naukowej, jak i literatury katolickiej.[3].

Jeśli chodzi o amerykańską poezję katolicką, tutaj znaleźliby się: Allen Tate, Robert Lowell, Robert Fitzgerald, John Berryman, Kenneth Rexroth, Isabella Gardner, Phyllis McGinley, Claude McKay, Dunstan Thompson, John Frederick Nims, Brat Antoninus (William Everson), Thomas Merton, Josephine Jacobsen oraz bracia Berrigan, Ted i Daniel. Autorzy ci repre-zentowali niemal każdy nurt estetyczny w amerykańskiej poezjiDo tego grona – tak na marginesie – należeli nawet katoliccy twórcy haiku, zwłaszcza Raymond Roseliep i Nick Virgilio.[4].

W międzyczasie w USA pojawiła się grupa znakomitych imigrantów katolickich, jak Jacques Maritain, Czesław Miłosz, Dietrich von Hildebrand, Henri Nouwen, René Girard, John Lukacs, Padraic i Mary Colum, José García Villa, Alfred Döblin, Sigrid Undset oraz Marshall McLuhan. Część emigrowała do Stanów Zjednoczonych, uciekając przed komunizmem lub nazizmem, choć na przykład jezuicki filozof Pierre Teilhard de Chardin schronił się w Ameryce pod koniec życia, uchodząc przed hierarchami katolicyzmu europejskiego. Pisarze ci mieli poparcie społecznie zaangażowanych katolickich krytyków i wydawców o ustalonej reputacjiTakich jak Walter Kerr, Wallace Fowlie, Hugh Kenner, Clare Boothe Luce, Robert Giroux, William K. Wimsatt, Thurston Davis i Walter Jackson Ong. Intelektualizm elity uległ pogłębieniu za sprawą „niekonfesyjnych katolików”, których umysłowe zaplecze i rodzaj wrażliwości ukształtowały się pod wpływem wychowania religijnego – tu warto wymienić Eugene’a O’Neilla, Johna O’Harę, Jamesa Vincenta Cunninghama, Jamesa T. Farrella, Johna Fante’a, Mary McCarthy oraz Johna Ciardiego, jak również – piszących pod koniec omawianego okresu.[5]. Kulturowe znaczenie tworzących w połowie wieku amerykańskich beletrystów o nachyleniu katolickim uległo pogłębieniu za sprawą międzynarodowych trendów literackichBrytyjskie czasopismo „Catholic Revival”, prowadzone przez takich pisarzy jak Graham Greene, Evelyn Waugh, John Ronald Reuel Tolkien, Edith Sitwell, Ronald Knox, Hilaire Belloc, David Jones, Muriel Spark, Elizabeth Jennings i Anthony Burgess, stanowi dobry współczesny przykład tego, w jak szybkim tempie z ducha protestancka, świecka kultura literacka może się odnowić dzięki pojawieniu się w jej przestrzeni nowych głosów (Chesterton zmarł w roku 1936, nadal jednak wywierał przemożny wpływ na pisarzy zarówno brytyjskich, jak i amerykańskich). W tym samym czasie również we Francji dokonało się katolickie odrodze-nie za sprawą takich powieściopisarzy jak Georges Bernanos i François Mauriac oraz poetów jak Paul Claudel i Pierre Reverdy – wszyscy oni zyskali rzeszę czytelników w Stanach Zjednoczonych. Kolejny czynnik inspirujący katolickich autorów w USA – wśród których było nieproporcjonalnie wielu Amerykanów o korzeniach irlandzkich – stanowiło powstanie współczesnej literatury irlandzkiej. Przez długi czas będąca domeną protestantów dwudziestowieczna literatura irlandzka nagle rozbrzmiała głosem o wyraźnym wydźwięku katolickim w dziełach takich pisarzy jak James Joyce, Sean O’Casey, Frank O’Connor i Flann O’Brien.[6]. Nic dziwnego zatem, że amerykańscy pisarze katoliccy tego czasu postrzegali samych siebie jako element szerszego ruchu o skali międzynarodowej.

V

Zaludnione gwiazdy zdają się domagać tego,

by je zrozumiano.

Gilbert Keith Chesterton

Wysyp tekstów amerykańskich pisarzy katolickich w ciągu dwóch dekad po zakończeniu II wojny światowej nazywany bywa odrodzeniem, ale to określenie wydaje się nieadekwatne. Nie istniała bowiem żadna wcześniejsza tradycja amerykańskiego katolicyzmu, która mogłaby się odrodzić. Aż do czasu wybuchu wojny literatura amerykańska miała głównie charakter protestancki, urozmaicony sporadycznie pojawiającymi się akcentami żydowskimi (przy czym obie te grupy podlegały pogłębiającej się sekularyzacji). A chociaż katolicy od 1890 roku byli najliczniejszym w Stanach wyznaniem religijnym, istniały społeczne, językowe, edukacyjne i kulturowe bariery utrudniające rozwój literatury katolickiej.

Pomimo sukcesu nielicznych popularnych postaci (jak Joyce Kilmer) przed-stawiająca trwałą wartość literatura katolicka w owym czasie niemal nie istniała. Musiało upłynąć pół wieku nieustającego rozwoju katolickich szkół i uniwersytetów, katolickiego dziennikarstwa i katolickich domów wydawniczych – aby możliwe stało się ożywienie tej literatury w połowie wieku XX. W latach 1945–1964 po raz pierwszy nastąpił pełny rozkwit amerykańskiej wyobraźni katolickiej, przejawiający się potężną ekspansją literatury narodowej, oddziałującej za sprawą energii, głębi i oryginalności na wyobraźnię zarówno pogańską, jak i religijną. Nie było to jednak odrodzenie, lecz narodziny wrażliwości sięgającej korzeniami do starożytnej wiary: po raz pierwszy usłyszanej w Nowym Świecie. Ubogie społeczności imigranckie, nadające nowy kształt amerykańskiej populacji, teraz przyczyniały się do rekonfiguracji amerykańskiego piśmiennictwa.

Dekada powojenna nie była okresem katolickiej dominacji w literaturze, ani atrakcyjnej, ani wartej pożądania. Była to jednak epoka, w której głosy katolickie odegrały aktywną rolę w procesie kształtowania debaty publicznej. Katolicyzm postrzegano jako światopogląd spójny z literackim czy artystycznym powołaniem, a bogaty w rytuały, znaki i symbole Kościół rzymski częstokroć uważano za krzewiciela wiary najłatwiejszej do pogodzenia z artystycznym temperamentem. Nie budziło niczyjego zdziwienia, że jakiś pisarz się nawrócił – czy byli to przeżywający konwersję w młodym wieku Robert Lowell bądź Ernest Hemingway, nawróceni w wieku średnim Allen Tate i Edith Sitwell, nawracający się w wieku podeszłym Tennesee Williams czy Claude MacKay, czy wreszcie – przyjmujący katolicyzm na łożu śmierci Wallace Stevens i Jaime de Angulo. Ostatecznie, jak zauważył Oscar Wilde, inny nawrócony na łożu śmierci autor, „dla tego, kto umiera, katolicyzm to jedyna właściwa droga”.

 

Przed sześćdziesięciu laty znaczna część amerykańskich pisarzy katolickich publikowała zarówno w pismach i prasie, które należały do głównego nurtu, jak i w mediach sytuujących się poza nim. Zdobywali również znaczące nagrody literackie. W okresie 1945–1964 katoliccy powieściopisarze i poeci otrzymali łącznie jedenaście nagród Pulitzera oraz pięć razy National Book Award [Narodową Nagrodę Książkową – przyp. red.].

Autorów katolickich recenzowano i omawiano w ogólnodostępnej prasie. Poświęcano im komentarze w różnorodnych czasopismach katolickich. Występowali osobiście przed szerszym audytorium szkółek niedzielnych i towarzystw religijnych. Na przykład Flannery O’Connor, choć cierpiała na toczeń rumieniowaty, dzięki inicjatywom tego rodzaju mogła podreperować rodzinny budżet. Wbrew pozorom: to niezmiernie ważne. Gościła więc w szkołach, na konferencjach i seminariach, a także konwencie sióstr zakonnych. Podróże uważała za wyczerpujące, ale spotkania z ludźmi często sprawiały jej radość. Jak sama zauważyła, „mając świadomość, że słuchacze podzielą twoje poglądy, możesz się nieco rozluźnić”. Piszący w połowie stulecia katolicki autor zwracał się zarówno do szerokiej publiczności, jak i do czytelnika katolickiego – mając świadomość, że audytoria te nie czuły do siebie wzajemnej wrogości, ale w jakiejś mierze się pokrywały.

VI

Nadprzyrodzoność wzbudza dziś zakłopotanie.

Flannery O’Connor

Spoglądając na lata 50. – kiedy tworzyli O’Connor, Merton, Porter i Tate – pozycję środowisk katolickich w USA można opisać, podając cztery cechy charakterystyczne. Po pierwsze: wielu znaczących pisarzy deklarowało swoją katolickość publicznie. Po drugie: elity kulturalne akceptowały katolicyzm jako pewną artystyczną tożsamość – dopuszczalną i niebudzącą podejrzeń. Po trzecie: istniała w wyraźny sposób obecna w kulturze dynamiczna i pełna życia – literacka i intelektualna – tradycja katolicyzmu. Po czwarte: istniało, współtworzone przez krytyków i akademików środowisko, w którym żywo czytano, dyskutowano i wspierano najlepszych katolickich autorów. Obecnie żaden z tych punktów nie opisuje rzeczywistości. Paradoksalnie, pomimo postępów poczynionych przez nas, katolików, w sferze społecznej, politycznej, gospodarczej i edukacyjnej, rola, jaką odgrywamy w kulturze literackiej, dramatycznie straciła na wartości. Chcąc opisać obecną sytuację, należy każdą z powyższych czterech obserwacji w radykalny sposób przeformułować.

Przed sześćdziesięciu laty wielu uznanych pisarzy deklarowało się jako praktykujący katolicy. Wspomniałem o tym wcześniej. Również dzisiaj istnieje pewna liczba autorów otwarcie przyznających się do wiary i wynikającego z niej postępowania, na przykład Ron Hansen, Alice McDermott, Mary Karr, Tobias Wolff czy Richard Rodriguez. Stanowią oni jednak wyjątek od reguły, czyli agresywnie laickiej kultury literackiej. Wielu autorów katolickich nie ujawnia swojej religijnej postawy. Co znamienne, większość młodych pisarzy nie postrzega wiary jako czegoś określającego tożsamość w kategoriach duchowych czy estetycznych. Wolą ją ukryć albo odrzucić, by móc osiągnąć sukces w świecie sztuki, który wydaje się wrogo nastawiony do chrześcijaństwa. Z praktycznego punktu widzenia trudno ich o to obwiniać.

 

Rzecz druga – kulturalny establishment niegdyś akceptował katolicyzm jako możliwą do przyjęcia tożsamość artystyczną, ale on sam również do-maga się zasadniczego przeformułowania. Wspomniany establishment spogląda dziś na katolików z podejrzliwością, pogardą i poczuciem wyższości. Od początku istnienia społeczeństwo amerykańskie cechowało się pewnym rysem antykatolickości, której źródłem była wrogość protestantów – zwłaszcza purytanów – wobec Rzymu. Nienawiść do papiestwa stanowiła element populistycznej bigoterii, której egzemplifikacją stały się Partia Nic Niewiedzących oraz Ku-Klux-Klan. Ta od samego początku zaszczepiona Amerykanom postawa utrwaliła się za sprawą motywowanej klasowo niechęci do ubogich imigrantów – najpierw Irlandczyków, Włochów, Niemców, Polaków, Węgrów, Meksykanów, następnie Filipińczyków, Kubańczyków, Portorykańczyków, Wietnamczyków, Haitańczyków czy uchodźców z Ameryki Łacińskiej, którzy przybyli z nadzieją na lepsze życie. W Stanach Zjednoczonych Kościół katolicki z przyczyn historycznych był i jest kościołem ubogich oraz imigrantów. W rezultacie wiarę katolicką w znacznej mierze zaczęto postrzegać jako przejaw wstecznych poglądów, przywożonych do USA przez ludność napływową.

Antykatolicyzm stał się popularny również w kręgach inteligencji. Jak zauważył Patrick Moynihan, postawa ta jest „jedyną otaczaną szacunkiem formą intelektualnej bigoterii”. Podczas ceremonii pośmiertnego przyznania O’Connor National Book Award wydawca jej książek Robert Giroux przy-wołał opinię pewnego pisarza, literackiej znakomitości, który miał powiedzieć: „Czy naprawdę uważa pan Flannery O’Connor za wielką autorkę? To przecież rzymska katoliczka”. Czy ktokolwiek pozwoliłby sobie na podobną uwagę podczas ceremonii wręczania literackich nagród Philipowi Rothowi albo Ralphowi Ellisonowi? Jak zauważył poeta i historyk Peter Viereck: „szczucie katolików to antysemityzm w wydaniu liberałów”. Lewica nie posiada jednak monopolu na antykatolickość. Mimo pewnych postępów w sferze ekumenizmu, możliwych do zaobserwowania w ciągu ostatnich lat, antykatolickość pozostaje dominującą postawą fundamentalistów i ewangelików z Południa. Nowojorski lewicowiec albo członek Kościoła zielonoświątkowców z Alabamy w niejednym by się ze sobą nie zgodzili, niemniej często pozostają złączeni niechęcią do katolików.

Pomimo propagowania w przestrzeni publicznej postulatów różnorodności i tolerancji, antykatolickość postaw akademików i intelektualistów w ciągu ostatniej dekady znacząco się nasiliła za sprawą skandali seksualnych, walki o prawa gejów, eskalacji ateizmu czy uwarunkowanych historycznie uprzedzeń. Katolicyzm w najlepszym razie postrzega się jako sprawę prywatną, nie zaś jako tożsamość deklarowaną w przestrzeni publicznej, a z pewnością nie jako zalecany czy budzący respekt fundament osobistych wyborów estetycznych. Niedawno brytyjska powieściopisarka Hilary Mantel stwierdziła: „W dzisiejszych czasach Kościół katolicki nie jest instytucją dla ludzi mogących zasługiwać na szacunek”.

Trzecia z przytoczonych obserwacji – że niegdyś istniała dynamiczna i żywotna tradycja literatury katolickiej – również domaga się przeformułowania. W głównym nurcie amerykańskiej kultury nie istnieje obecnie żadna taka– żywa czy wpływowa – tradycja katolicyzmu. Nieliczni wybitni pisarze przyznający się do katolickości przeważnie działają, można odnieść wrażenie, w kulturowej próżni. Próżnia ta nie musi bynajmniej osłabiać ich sił twórczych. Hansen, McDermott, Rodriguez i Wolff należą do czołówki amerykańskich pisarzy. Jednak poprzez brak jakiejkolwiek zbiorowej identyfikacji wpływ ich dzieł pozostaje ograniczony – jako katolików – i to zarówno wpływ na kulturę ogólnonarodową, jak i na młodych pisarzy. Zarazem autorzy o mniej ugruntowanej pozycji, dla których katolicyzm jest samym rdzeniem tożsamości artystycznej, tworzą zasadniczo poza głównym nurtem życia literackiego, przynależąc do małej katolickiej subkultury, w nieznacznym stopniu oddziałującej na kulturę narodową.

W końcu: obserwacja czwarta – że onegdaj istniało środowisko krytyków i akademików, w którym omawiano i wspierano najlepszych pisarzy katolickich – być może domaga się rewizji w stopniu mniejszym niż pozostałe, jednak w obecnej sytuacji scena intelektualna, o jakiej mowa, znacząco się zmniejszyła. Owe środowiska okopały się bowiem na swoich pozycjach (trend ten pogłębił się zwłaszcza w wielu katolickich szkołach i na uniwersytetach, które obecnie zdają się nieco zakłopotane własną religijną tożsamością). W dalszym ciągu istnieje doborowa stawka nielicznych, mających niekwestionowaną pozycję katolickich czasopism, jak „America”, „Commonweal” czy „Crisis”. Ukazują się również poważne katolickie pisma ekumeniczne, jak „First Things” czy „Image”, oraz naukowe, jak „Christianity & Literature” czy „Renascence”. Łączny zasięg i krąg odbiorców wspomnianych periodyków uległ jednak zmniejszeniu.

W konsekwencji wspomnianych podziałów intelektualnych głos katolików coraz rzadziej i coraz słabiej rozlega się przy okazji debat publicznych obecnych w amerykańskiej kulturze. W rezultacie katolicy utracili zdolność promowania swoich najlepszych autorów na szerszym forum. W dzisiejszych czasach nawet jeśli któryś z żyjących powieściopisarzy czy poetów zyskuje reputację wybitnego, to i tak jest ona efektem komentarzy świeckich środowisk literackich, i częstokroć zostaje wypracowana pomimo religijnej tożsamości autora. Katolickie media nie mają już tak wielkiej siły prze-bicia, by efektywnie wspierać najlepsze dzieła powstałe w katolickiej wspólnocie. Czy sytuacja ta budzi niepokój liderów środowisk katolickich? Chyba nie. Subkultura katolicyzmu wydaje się nieszczególnie zainteresowana sztuką.

VII

Wielu ludzi osądza religię na podstawie sztuki, jaka z tej religii się wywodzi – ale dlaczego mieliby tego nie robić?

Elizabeth Jennings

Jak zauważa Hilary Mantel, w gronie „ludzi szacownych” katolicyzm uchodzi za coś wstecznego, degradującego i niegodnego szacunku. Nic dziwnego, że pisarze katoliccy nie ujawniają swoich przekonań. Cóż bowiem może zyskać autor deklarujący się jako katolik? Może liczyć na znikome wsparcie własnej wspólnoty – i zgoła żadne wsparcie duchowe ze strony jakiejkolwiek-wiek żywej tradycji artystycznej. Ogólnonarodowa kultura intelektualna i akademicka zachowuje – przynajmniej w domyśle – charakter antykatolicki. Sytuacja ta przywodzi na myśl dowcipną, wypowiedzianą z wyrzutem pod adresem Boga, uwagę Teresy z Ávili: „Jeśli w taki sposób traktujesz przyjaciół, to nic dziwnego, że masz ich tak niewielu”.

Gdybym miał przywołać jakąś metaforę opisującą obecną, amerykańską katolicką kulturę literacką, powiedziałbym, że przypomina ona dawne przedmieścia zamieszkiwane przez naszych dziadków imigrantów. Mimo ogólnego zaniedbania mają one pewien lokalny koloryt. Zasadniczo jednak są to miejsca, które ludzie woleliby opuścić. W dotkniętych gospodarczym kryzysem okolicach nie można znaleźć godziwej pracy. Niewiele oferują możliwości w sferze społecznej czy kulturowej. Chcąc sobie wyobrazić dzisiejszą sztukę katolicyzmu, należy przywołać obraz nie tyle Florencji czy Rzymu, ile Newark w New Jersey. Pomimo haseł propagujących różnorodność i wielokulturowość literackie salony współczesnej Ameryki nie na wiele mogą się przydać katolicyzmowi, którego wyznawcy znaleźli się poza głównym nurtem kultury.

Rozpad katolickiego życia literackiego odzwierciedla głębszy kryzys zaufania do Kościoła, dotykający wszystkich aspektów życia religijnego, kulturalnego i intelektualnego. Nie trzeba dodawać, że dla katolicyzmu takie wycofanie się ze świata kultury – będące de facto abdykacją – oznacza radykalne wyrzeczenie się tradycyjnej roli Kościoła jako patrona i arbitra sztuk. W ciągu niespełna pięćdziesięciu lat patron stał się pariasem.

VIII

Sprawdzianem wartości religii jest to, czy możesz na jej temat żartować.

Gilbert Keith Chesterton

Schizma w obrębie chrześcijaństwa i sztuki, pojętych jako całość, miała dwie poważne konsekwencje, oznaczające zubożenie zarówno sztuki, jak samego Kościoła. Co ważne: dla twórczości artystycznej utrata transcendentnej w swej istocie wizji religijnej, subtelnego i żywego doświadczenia świętości, zanegowanie i odrzucenie dwóch tysięcy lat chrześcijańskiego mythosu, chrześcijańskiej symboliki i tradycji poskutkowało duchowym zubożeniem współczesnego świata artystycznego. Jałowe nowinkarstwo, tani nihilizm, wątpliwe i pełne sentymentalizmu duchowe aspiracje – a to w znacznej mierze udział dzisiejszej sztuki, widoczny w każdej jej sferze – wszystko to jest dziedzictwem owego rozłamu, a także cynizmu przesycającego świat artystyczny.

Ta ostatnia kwestia domaga się kilku słów wyjaśnienia. Otóż sztuka wcale nie musi mieć charakteru religijnego. Istnieją wielkie arcydzieła bynajmniej nieodsyłające do transcendencji. Kultura jest rozmową. Żywa kultura zawiera w sobie rozmaite głosy, częstokroć toczące ze sobą ożywioną dyskusję. Głos wiary wzbogaca i ożywia całokształt tej kulturowej dialektyki, i to nawet wśród niewierzących – na tej samej zasadzie, na jakiej głos świeckiego społeczeństwa wyostrza inteligencję i uważność pisarzy religijnych. Z chwilą wyeliminowania pierwiastka religijnego jako jednego z możliwych wymiarów sztuki, z chwilą oddzielenia kultury od utrwalonych tradycji i dyscypliny życia duchowego – bynajmniej nie eliminujemy duchowych pragnień artystów czy ich odbiorców, a jedynie dostarczamy im podlejszej strawy, złożonej z tego, co mętne, pretensjonalne i sentymentalne. Rozkład kultury doprowadził do narodzin kultury odbiorców paranormalnych powieści, spirytystycznych reality show oraz internetowych wiccan.

Wielkim zagrożeniem dla dzisiejszej literatury jest wciąż pogłębiająca się homogeniczność twórczości naszych pisarzy, zwłaszcza należących do młodszego pokolenia.

IX

Zmrużywszy oko, wszystko to mogę uznać za błogosławieństwo.

Flannery O’Connor

Cóż zatem w takiej kulturze, dzisiaj w Kościele i w dzisiejszym czasie ma począć katolicki pisarz? Wyobcowany, wyalienowany, zdyskredytowany, ignorowany – jak zdoła przetrwać, a cóż dopiero działać? Czyż sprawy nie zaszły za daleko, by cokolwiek można było zmienić? Odpowiedź na to może być jedna – oczywiście: nie. Każdy czas jest złym czasem. Barbarzyńcy zawsze stoją u bram, a niektóre przybytki Kościoła nieuchronnie domagają się porządnego wietrzenia.

Dla artysty każdy problem to ocean możliwości. Musimy pamiętać o tym, że problemów nie rozwiązuje ani historia, ani kultura – a jedynie ludzie. Historia Kościoła oraz historia sztuki nieustannie dowodzą, że jednostki obdarzone pasją, odwagą i mocą twórczą mogą przeobrazić całą epokę. Nawet jeśli z życia świętych nie wynika dla nas żaden inny morał, z pewnością powinniśmy sobie uświadomić, że ich dzieła i dawany przykład miały w sobie moc, która odmieniała oblicze wielu epok. Święty Franciszek z Asyżu wywarł większy wpływ na europejskie społeczeństwa niż jakikolwiek władca świętego Imperium Rzymskiego.

Wszelkie nowe tendencje artystyczne zostają zapoczątkowane w podobny sposób. Wyrastają z inicjatyw nielicznych twórczych jednostek, odrzucających martwotę, status quo i artykułujących jakąś nieodparcie nową wizję. Wielu ludzi już wcześniej podziela ten czy inny nowy ideał, nie czując się jednak na siłach go propagować, dopóki nie pojawi się wiarygodny sygnał do podjęcia jakichś działań. Określonych działań. Prawdziwym wyzwaniem nie jest liczba uczestników danej inicjatywy, lecz pojawienie się kilku wpływowych innowatorów, mogących zapoczątkować przemiany. Dwaj wielcy poeci mogą zdziałać więcej niż dwa tysiące miernot.

Pisarzowi katolickiemu do odniesienia sukcesu tak naprawdę niezbędne są trzy rzeczy: wiara, nadzieja i pomysłowość. Po pierwsze: musi wierzyć zarówno w moc sztuki, jak i w siłę ducha. Wszechobecny w dzisiejszej kulturze cynizm powinien ustąpić miejsca niewzruszonej wierze w cele, jakie stawia sobie człowiek, a także w doniosłość sztuki. Sztuka nie jest luksusem dla elit ani zabawą intelektualnych koterii, ale koniecznym elementem rozwoju zarówno w sferze jednostkowej, jak i wspólnotowej. Sztuka kształtuje emocje i wyobraźnię. Rozbudza, poszerza i wysubtelnia nasze człowieczeństwo. Z chwilą jej wyeliminowania, zbagatelizowania czy wypaczenia dana społeczność czy cały naród doznaje głębokiej straty – jeśli idzie o zdolność empatii, zainteresowania czy wrażliwość – staje się gruboskórny, ograniczony oraz skupiony na sobie.

Pisarz katolicki musi też odzyskać wiarę we własną tożsamość – duchową, kulturową oraz indywidualną. Na przykład: w jaki sposób Amerykanin pochodzenia włoskiego czy meksykańskiego może osiągnąć samoświadomość, nie uznając swoich zasadniczych powiązań z katolicyzmem? Jest on wszak wpisany w jego kulturowe DNA, i to od wielu pokoleń. Katolicyzm jest jego wiarą, jego dziedzictwem, jego światopoglądem, mitologią i wspólnotą. Tak samo jak moim.

Pisarz katolicki musi również być pełen nadziei. Musi mieć nadzieję, że sztuka jest możliwa i że jego starania mają sens. Musi mieć nadzieję i pokładać ufność w tym, że historyczny Kościół potrafi dokonywać nieodzownych przemian. Największą przeszkodą w dziele odnowy literatury katolickiej i odnowienia przymierza między wiarą i sztuką jest rozpacz, a może raczej acedia, pełna martwoty obojętność we wzajemnych relacjach katolickich artystów z intelektualistami – a więc wzajemna obojętność ludzi, którzy mogliby zmienić sytuację. Nadzieja motywuje pisarskie przedsięwzięcia i czyni je żywymi – ponieważ sukces przychodzi późno i bywa poprzedzany przez wiele niepowodzeń.

A wreszcie: kolejny element niemający nic wspólnego z samą religią. Muza nie jest kalwinistką, nie uważa też, by wyłącznie wiara mogła usprawiedliwić artystę. Pisarz powinien tworzyć dobre dzieła – dobre z literackiego punktu widzenia. Cel poważnego autora katolickiego nie różni się od celu wszystkich prawdziwych pisarzy: jest nim tworzenie przejmujących, pełnych wyrazu, zapadających w pamięć dzieł sztuki. Jak zauważyła Flannery O’Connor, „powieściopisarz katolicki nie musi być świętym, nie musi być nawet katolikiem, niestety jednak musi być powieściopisarzem”. Podążający drogą do Damaszku pielgrzym może nagle doznać cudownej interwencji opatrzności, wiara jednak nie zapewni nikomu skróconej drogi na Parnas. Wśród wielu religijnych autorów (a także wydawców) pokutuje naiwne przekonanie, że świątobliwe intencje mogą zrekompensować słabe pisarstwo. Ta niczym nieuzasadniona wiara (czy oczekiwanie łaski) to nonsens. Niemniej pisarz katolicki posiada nieoceniony atut: to głęboki i nacechowany prawdą światopogląd, artykułowany, analizowany i udoskonalany w ciągu dwóch tysięcy lat w sferze sztuki i filozofii. Chcąc być katolikiem, pisarz – w kategoriach czysto artystycznych – musi się usytuować w samym sercu zachodniej tradycji. Perspektywa ta jest czymś wprost nieocenionym w czasach, które – jak nasza epoka – uległy intelektualnemu rozproszeniu.

X

Jak długo, myślałem, może trwać rzecz ta?

A jednak wiek cudów wciąż dobrze się ma

Ira Gershwin

Odrodzenie literatury katolickiej nastąpi – bądź nie nastąpi – dzięki staraniom pisarzy. Kultura nie jest intelektualną abstrakcją. To ludzka energia wyrażająca się poprzez twórczość, rozmowę czy formy wspólnotowe. Kultura zasadza się na działaniu jednostki dającemu początek świadomości, która następnie rozszerza się i wysubtelnia dzięki krytycznym formom konwersacji. Obcowanie świętych nie jest jedynie konceptem teologów, lecz dostarcza wzorca żywej kultury literackiej katolicyzmu. W jego obrębie nie brak literackich talentów – w dziedzinie twórczości, krytyki czy nauki – jednak w większości przypadków podlegają one rozproszeniu i wyobcowaniu. Jeśli katoliccy pisarze zdołają odzyskać poczucie zbiorowej misji, niewątpliwie wzbogacą i przekształcą kulturę literacką.

Artykuł ukazał się pierwotnie w czasopiśmie internetowym „First Things” w grudniu 2013 roku. Następnie został włączony do zbioru The Catholic Writer Today: And Other Essays [Pisarz katolicki dzisiaj i inne eseje, 2019]. Skróty pochodzą od redakcji.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dana Gioia, Pisarz katolicki dzisiaj, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 172

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...