01.12.2022

Nowy Napis Co Tydzień #180 / Uwolnić się od Emila

„Potrzebna, ważna, uświadamiająca o istnieniu problemu” – te słowa wytrychy są wyznacznikiem jakości w przypadku pewnego gatunku literatury. Chodzi o książki o dużym ładunku emocjonalnym, nie roszczące sobie prawa do wzbudzenia zachwytu ekwilibrystyczną grą z konwencją, sztuczkami narracyjnymi czy podejmowaniem artystycznego ryzyka. Porażki literackie są bowiem tym bardziej dotkliwe, im bardziej autor nie zdaje sobie sprawy, że ambitne założenia, na jakich oparł tekst, nie znalazły odzwierciedlenia w ich realizacji – języku, formie wyrazu, mimetyzmie, a co za tym idzie, w sensie dzieła czy też w jego przesłaniu. A tak dzieje się w Powrocie Orfeja.

W powieści Ahsana Ridhy Hassana, pisanej najprawdopodobniej ze szlachetnych pobudek, podjęto kilka prób: wniknięcia w świat osoby zmagającej się z depresją; zinterpretowania jednostkowego cierpienia;opisania tego stanu psychicznego, w którym człowiek staje się bezbronny wobec lęku i ataków paniki; opisania, kiedy rozmowa z przypadkowo poznaną osobą staje się szansą na wyzwolenie z ucisku i nadzieją na wyjście ze strefy naznaczonej brzemieniem pustki, ciszy i wewnętrznego mroku. Opowiedzenia historii choroby uniwersalnej, naszych wspaniałych kapitalistycznych czasów. Niestety, Powrót Orfeja Hassana nie daje się określić jako tour de force. Choć książka została zbudowana na, wydawałoby się, dość ciekawym koncepcie narracyjnym, jakim jest nieciągłość wypowiadanego i wewnętrznego monologu jednego bohatera, bliskiego formalnie teatralnemu monodramowi, a fabularnie umocowanego w realizmie, nie sprawdza się jednak ani jako eksperyment powieściowy, ani jako próba oddania głosu ofierze, która próbuje rzucić wyzwanie samotności.

Choć wiele jest w tej powieści momentów pretensjonalnych, nie chodzi o to, aby dokonywać skrupulatnej sekcji zwłok literackiego trupa – komu sprawia przyjemność patrzenie, jak grzebie się w bebechach słabej powieści, która nie ożywa (w procesie lektury)? To historia trzydziestoletniego grafika, absolwenta Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych w Krakowie, „cioranowskiego” Emila, który żyje w izolacji, w kawalerce będącej jego pokojem zwierzeń z bólu nie-egzystencjalnego, dawkowanego w ilościach tak dużych, że nawet popularny xanax nie daje rady go znieczulić. Z pomocą symbolicznemu Orfeuszowi (Orfejowi), który utracił swoją Eurydykę, co w tym przypadku oznacza, że zerwała z nim dziewczyna w tragicznych okolicznościach, przychodzi przypadek.

Do zamkniętego we własnym bezpiecznym mieszkaniu Emila (oprócz depresji cierpi na agorafobię) dzwoni telefon – otrzymuje typową ofertę z call center. Dzwoni kobieta z Rzeszowa, Zofia. Tak chciał los, taki wybór Zofii. Po trzech próbach rozmowy, w czasie których potencjalny klient Emil nie wyraża zainteresowania przyjęciem oferty, mogłoby się wydawać, że przy czwartej zablokuje numer dzwoniącej lub że jego rozmówczyni z infolinii zmieni cel sprzedażowy. Ale że scenariusz jest tu inny, to już sprawia wrażenie błędu motywacji psychologicznych i nieprawdopodobieństwa sytuacji: Emil decyduje, że może z Zofią porozmawiać dłużej. Emil okazuje się sprawnym manipulatorem, sugeruje możliwość popełnienia samobójstwa. Zofia, jego naiwna ofiara, oddzwania do niego z troski z telefonu prywatnego. Bohater, już spokojny, bo nieznajoma kobieta wzięła go pod opiekę, kończy przez telefon swoją historię, jedną z wielu, w której próbuje wydobyć na zewnątrz swoje skrzywdzone JA. Dodam, że praktycznie w całej dwustustronicowej powieści nie słyszymy innego głosu niż Emila i poznajemy jego reakcje na domyślne pytania, co potęguje monotonię narracji. Między krakowianinem a rzeszowianką zaczyna tworzyć się nić porozumienia i więź emocjonalna. Dowiadujemy się o źródłach choroby depresyjnej głównego bohatera – o partnerce będącej „miłością jego życia”, która go zostawiła, traumatycznych zdarzeniach z obozu żeglarskiego, gdzie został wyśmiany przez swoją pierwszą miłość, czy o molestowaniu seksualnym przez dużo starszą kobietę. Przy czym Zofia nie jest jego jedynym rozmówcą – Emil ma też innych: zakupioną roślinę doniczkową, którą nazywa Matyldą, pająka kątnika domowego, mamę, tatę, gracza, z którym gra w „Dark Souls”, starszego brata Tadka, Darka Hermesa, Tyriona z Gry o tron, własne ciało, które odmawia posłuszeństwa pod wpływem ataku paniki. Emil rozmawia też z księżycem, a nawet z Bogiem. Wszyscy są niejako pozbawieni głosu, słyszymy ich przez to, co myśli i odpowiada im Emil. Rozmowa pełni dla niego funkcję terapeutyczną, pozwala przepracować traumy, a z czasem pokonać własny strach przed kontaktem z obcymi ludźmi i spotkać się z oswojoną jako człowiek Zofią. Oto pojawia się szansa na wyleczenie, którym, zgodnie ze starą prawdą, okazuje się być drugi człowiek.

Zdarzało mi się zwiedzać, dzięki wirtuozom literatury, szczególnie tej modernistycznej i nowoczesnej, światy wewnętrzne postaci ciekawszych od Emila. Założeniem autorskim było przedstawienie bohatera próbującego wyjść z cienia, którym na jego życiu położyła się depresja i agorafobia. Wszystko to wydaje się jednak pozbawione wartości literackiej, która ożywiałaby powieść. Konstrukcja powieści, oparta na nadmiarowej i pobieżnej relacji Emila, oraz rozwlekła fabuła nie są jej jedynymi wadami. Hassanowi nie udało się wynaleźć języka i formy, które byłyby naznaczone depresją, samotnością, wstydem i strachem. Nie znalazł języka żywego i zarazem martwego, bo należącego do osoby będącej poza krwiobiegiem świata; języka poza człowiekiem; języka bólu, który uderzałby autentyczną emocją. Czym innym jest bowiem mówić o samotności, a czym innym mówić nią, z nią i przez nią. Zamiast tego mamy nazywanie przy użyciu sztanc, skostniałych terminów i zasłyszanych stwierdzeń albo pretensjonalnych literacko-naukowych opisów.

Każdy jednostka chorobowa, każdy przypadek depresji jest w swojej istocie, w swoim źródle niepowtarzalny. Należało znaleźć język będący nośnikiem doświadczenia autentycznego, które wywoływałoby w nas współczucie, empatię. Autor nie poznał jednak wystarczająco problemu, co nie pozwoliło mu nadać indywidualnego, a zarazem uniwersalnego charakteru opisywanym problemom.

Niejednoznaczne jest zakończenie książki – trudno wskazać, jaki jest status ontologiczny głównego bohatera i co się z nim stało po spotkaniu, podczas którego Zofia wyjawiła mu, że wraca do swojego byłego chłopaka. Ten finał jest niewątpliwym atutem Powrótu Orfeja, ale to zdecydowanie za mało, żeby ocenić pozytywnie książkę Ahsana Ridhy Hassana. Powieść ta – wobec dokonań samotników literatury wraz ze swoimi bohaterami przemierzających krainy ciemności umysłu – wydaje się tylko niezbyt udanym literackim eksperymentem, będącym próbą konfrontacji z modnym tematem. Wbrew intencjom autorskim uwolnienie się od Emila na ostatniej stronie okazuje się więc długo oczekiwanym małym, czytelniczym katharsis.

Ahsan Ridha Hassan, Powrót Orfeja, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2022

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tymoteusz Milas, Uwolnić się od Emila, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 180

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...