02.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #188 / Wyemancypowany bohater

Szpok. Próby Karola Maliszewskiego to niewielka książeczka, która robi niezły bałagan w głowie czytelnika. Od początku zostajemy wytrąceni z wszelakich ram bezpieczeństwa: gatunkowych, narracyjnych, społecznych. Primo, chociaż sam wydawca przedstawia na swojej stronie internetowej książkę jako powieść, to już w trakcie jej lektury, a tym bardziej po, nie zgadzam się z taką klasyfikacją.Bo chociaż istnieje jeden główny bohater, z udziałem którego autor prowadzi akcję (dodajmy, z wieloma narracyjnymi meandrami), rzekome rozdziały brzmią jakoś zadziwiająco samodzielnie, jakby nie potrzebowały ani wstępu, ani dalszego ciągu. Ich samodzielność zadziwia, tym bardziej że mają niewielkie gabaryty – od kilku stron przez półtorej do jednej. Nie powinnam się temu dziwić, mając świadomość, że autor jest również poetą, tworzącym wiersze skondensowane. Być może owo poczucie zaskoczenia-wytrącenia wzięło się u mnie ze zderzenia z ostatnio czytanymi opowiadaniamiMam tu na myśli opowiadania Tomasza Teodorczyka, Jacka Bieruta czy Marka Wawrzyczka.[1], których autorzy potrzebowali większej przestrzeni na wyrażenie swoich myśli. A co one mają wspólnego ze Szpokiem…? W moim odczuciu bardzo wiele, boodbieram tę książkę nie jako klasyczną powieść, a raczej nowy twór – pomiędzy powieścią a zbiorem opowiadań, w dodatku mocno zakrapiany poezją. Nie mogę w tym miejscu nie przywołać słów Olgi Tokarczuk z jej mowy noblowskiej o wychodzeniu z ram gatunku, którego to zabiegu jestem wielką fanką.

Coraz częściej gatunkowe dzieło przypomina foremkę do ciasta, która produkuje bardzo podobne rezultaty, ich przewidywalność uważana jest za cnotę, ich banalność za osiągnięcie. […] Zawsze intuicyjnie byłam przeciwko takim porządkom, ponieważ prowadzą one do ograniczania wolności pisarskiej, do niechęci wobec eksperymentu i transgresji, która jest istotną cechą tworzenia w ogóle. I zupełnie wykluczają z procesu twórczego wszelką ekscentryczność, bez której nie ma sztuki. Dobra książka nie musi się opowiadać za swoją 7 gatunkową przynależnościąPrzemowa noblowska Olgi Tokarczuk, https://www.nobelprize.org/uploads/2019/12/tokarczuk-lecture-polish.pdf [dostęp: 10.12.2022].[2].

Według Maliszewskiego mieszanie gatunków w jednym utworze, jego sylwiczność, jest podyktowana nie tylko chęcią eksperymentu twórczego. Zostaje niejako wymuszona przez życie, które jest „takie nieustawne”K. Maliszewski, Szpok. Próby, Wrocław 2020, s. 7.[3], a także przez konstrukcję umysłu człowieka.

Szereg jest najmniej trafnym obrazem pojawiania się myśli, ich dryfowania. Czy fale ustawiają się w szeregu? Głosowałby raczej za bezładnością fal, chociaż wie, że to nieprawda. Zatem – myślał, że myśli w określonym porządku, co do którego był przekonany, że jest bałaganemTamże, s. 5.[4].

Sylwa nadaje się świetnie do oddania tego „bałaganu myśli”, nad którym może zapanować tylko autor. Maliszewski jednak nie do końca ma na to ochotę, a to już robi się niebezpieczne. Czy autor nie próbuje wkręcić siebie i nas w spiralę chaosu? Autor podejmuje to ryzyko i obok logicznej akcji „powieści” buduje różne poboczne narracje pierwszoosobowe.

I tu dochodzimy do secundo, czyli ram narracyjnych. Już na pierwszej stronie zostajemy wytrąceni z kolein klasycznej narracji prowadzonej przez wszechwiedzącego narratora, kiedy zostajemy ewidentnie zaczepieni słowami: „Hej, wy tam, powiedzcie, jak żuć każde następne słowo, jak smakować całe łańcuchy, skoro z języka lecą wióry, wiechcie, skoro posypały się śrubki”Tamże.[5]. To pytanie o sens literatury, proces pisania będzie przewijało się przez całą książkę. Ale o tym może później. Na razie stoimy przed konstrukcją zbudowaną z kilku narracji. Najbardziej oczywistą jest ta prowadzona przez wspomnianego już narratora wszechwiedzącego. Tu i tam słychać inne głosy – w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Czasem jest to czysty głos autora, pozbawiony wszelkich kostiumów, czasem głos jednego z jego bohaterów. Na nasze szczęście Maliszewski rozgranicza te narracje dodatkowym światłem między akapitami, dzięki czemu udaje się w nich nie pogubić. Jednym z najbardziej urzekających, nieoczekiwanych wtrąceń jest monolog głównego bohatera – Jakuba Szpoka:

Już nie zatańczę na deskach tej sceny, chyba że autor w ostatniej chwili coś wymyśli. Obawiam się jednak, że w ostatniej chwili będzie zajęty czym innym; więc jakie są moje szanse? ZnikomeTamże, s. 83.[6].

Brzmi tak, jakby bohater stworzony na potrzeby książki nagle się z niej uwolnił. Notabene, czy to nie przypomina Pinokia? A gdzie podział się autor? Szuka swojego „dziecka” jak opuszczony Dżeppetto.

Gdzie teraz jest? Dlaczego go nie widzę? Wierzę, że sobie jakoś radzi. Nigdy nie chciałem, żeby był ciapą, niemrawym ponurakiem na jednym tylko sznurku. Pomyślałem nawet, że korzystając z chwili słabości i nieuwagi, wyrwał się w nieznane i teraz celebruje całkowitą wolność. […] Jak ci tam jest, Kubusiu? W jaką lecisz przepaść? Każdy ma swoją, wiem. A czy ci nie zimno? Jadłeś coś?Tamże, s. 53.[7]

Ponadto autor serwuje nam porządną samokrytykę, tyle że ustami narratora: „Typowy infantylizm, autor myśli o bohaterze jak o własnym dziecku i chciałby dla niego jak najlepiej. A bohater sobie nie życzy. Każde dziecko po jakimś czasie już sobie nie życzy”Tamże.[8].

Zostawmy na chwilę ten dylemat zależności bohatera od jego kreatora i wyzwolenia się spod jego władzy i przejdźmy do tertio, czyli ram społecznych, które, jako się rzekło na wstępie, Maliszewski też łamie w swojej książce. Już w pierwszym rozdziale-opowiadaniu zaznacza, że nie lubi oglądać ludzi na fotografiach, bo się zawsze czymś maskują, zasłaniają, upiększają, „odwracając uwagę od nich samych”Tamże, s. 7.[9]. Tu powinna zapalić się nam czerwona lampka – autor żadnych pudrów swoim bohaterom nie zaserwuje. Dlatego będzie podkreślał bezbarwność głównego bohatera, stając w poprzek odziedziczonej po przodkach-pisarzach zasadzie kreowania go na wyrazistego, intrygującego, a mówiąc językiem współczesnego rynku wydawniczego – takiego, którego da się sprzedać. Nie ma więc super bohatera, jest raczej antybohater, który już samym nazwiskiem ujawnia prowincjonalne korzenie. A wiadomo, jak są odbierane „przezroczyste słoiki” przez wielkomiejskich mieszkańców. Tyle że ani autor, ani sam bohater nie zabiegają o niczyją przychylność. O, przepraszam, jest jeden wyjątek – są nim dzieci. W ich towarzystwie Szpok czuje się najlepiej, oczywiście poza swoim. Tak, w końcu, dojrzał do cieszenia się swoim towarzystwem,

Zaczął sobie wystarczać. Siebie samego smakować, przeżuwać. A uzbierało się sporo. Nie wiedzy czy gotowych na każdą odpowiedź formułek. Uzbierało się czegoś pomiędzy. Pomiędzy rozumieniem a przeczuciemTamże, s. 5.[10].

On chodzi własnymi ścieżkami, nie czując wagi i znaczenia słów typu „społeczeństwo”, „podzielić się”, „ludzie”. Zatem śpiewa sobie a ścianom niedużej kawalerki. Słyszą go tylko kaktusyTamże, s. 67.[11].

A ponieważ większość społeczeństwa ma tendencję do uproszczeń, więc łatwo przyszywa takiemu osobnikowi łatkę aspołecznego. W dodatku przekracza kolejne granice ustanowione przez Dulskie i jej podobnych, zadając się, również na polu cielesnym, ze starszą od siebie kobietą. Dosłownie po grób. Ale kiedy umierają, jakoś nie chce się płakać. I nie dlatego, że byli tacy „aspołeczni”, ale dlatego, że słyszymy zadziwiająco spokojny głos autora: „Nażyli się, wygadali, wystarczy. Oszczędźmy im pustki. Są zmęczeni, chcieliby się już położyć” Tamże, s. 89.[12]. I razem z autorem pozwalamy im odejść – wyzwolonymi z wszelkich ram.

Raz ośmieliłam się napisać w kontekście książki krytycznoliterackiej Maliszewskiego, że najbardziej ujął mnie szczerością w nazywaniu swoich interpretacji „koślawymi”, niepewnością w konstruowaniu tez w recenzjach i szukaniem słów na nazwanie swoich polekturowych odczućA. Sroczyńska Kostuch, Ćwiczenia z kobiecej optyki [w:] „Twórczość” 2020, nr 12, s. 128–132.[13]. A przecież mógłby wybrać o wiele prostszą, a na pewno bezpieczniejszą drogę – bycia pewnym swego krytykiem, który przeprowadza analizę wierszy językiem akademickim, z którą nikt nie ośmieli się wejść w polemikę. Sam Maliszewski stawia w Szpoku… pytanie, które ciśnie się jego czytelnikowi na usta: „po co błądzić?”Tamże, s. 80.[14]. Z pomocą w udzieleniu odpowiedzi przychodzi niezastąpiony Tadeusz Różewicz:

Nowa sztukapowstaje przez wynalezienie nowej formy, nowego wyrazu, nowego języka i składni, nie przez składanie najszlachetniejszych deklaracji, nie przez angażowanie się w „słuszne” i jedyne poglądy polityczne […].Twórca zaangażowany to twórca zaangażowany w walkę o nową formę… treści są dane wszystkim […] jednak tylko artyści są skazani na rozwiązywanie problemów formalnych. Dlatego epigon nie jest twórcą, bowiem najcięższe problemy rozwiązują za niego prawdziwi TwórcyZ mowy Tadeusza Różewicza wygłoszonej na Uniwersytecie w Ottawie 2.05.1991 r., „Dialog” 1991, nr 10.[15].

Maliszewski jest jak bohater przypowieści, którą poznałam dzięki książce Płacz cykady (2021) Tomasza Teodorczyka. Proszony o pomoc Mistrz najpierw poradził poecie zapamiętać tysiące wersetów starożytnej poezji, a kiedy ten to uczynił, kazał mu je zapomnieć. Kiedy po wielu latach i ta sztuka się udała, usłyszał od Mistrza: „Teraz idź i pisz”T. Teodorczyk, Płacz cykady, Brzeg 2021, s. 174.[16]. Kiedy czytam teksty Maliszewskiego wyczuwam podobną walkę z tym całym bagażem literatury, która przecież go ukształtowała, którą ceni i wykłada na uniwersytecie [sic!], ale z drugiej strony – której znajomość stanowi obciążający balast w procesie twórczym. W Szpoku. Próbach wychodzi z niej zwycięsko.

 

K. Maliszewski, Szpok. Próby, Wydawnictwo j, Jacek Bierut, Wrocław 2020.

okładka książki

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agnieszka Kostuch, Wyemancypowany bohater, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 188

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...