20.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #199 / Tajemnica. Notatki o prawdzie, raju, matematyce w religii i granacie wrzuconym do mózgu

Gdyby mnie poproszono o definicję prawdy, odpowiedziałbym, że jest nią tajemnica. Bo tajemnica stanowi istotę naszego bytu, wszystkiego, co nas otacza (dobrze wiedzą o tym naukowcy), zaś człowiek postawiony w obliczu tajemnicy pragnie ją natychmiast rozgryźć. Drąży i zadowala się jedynie okruchami. Bo tajemnicę można tylko nadgryźć. Jeśli jednak zejdziemy do poziomu kultury popularnej, okaże się, że wszelka zagadkowość w ogóle zanika. Wszystko zostaje wyjaśnione. Wiadomo, kto zabił, o co chodzi.

Mówi się, że filmy sytuują się na pograniczu snu, a sen przecież jest alogiczny. Jednak kino w swojej formule masowej staje się raczej bastardyzacją onirycznej poetyki, gdyż oferuje proste wytłumaczenia i powoduje u odbiorcy odruch Pawłowa, w którym niczym pies śliniący się na dźwięk dzwonka widz oczekuje, że akcja wyjaśni to, co w rzeczywistości bywa niewytłumaczalne i tajemnicze. Proste kino akcji satysfakcjonuje umysły zagubione oraz trwające w chaosie. Opowieść się domyka, szkatułka pasuje do szkatułki. A przecież pragnienie, żeby za wszelką cenę rozświetlić mroki, logicznie wyjaśnić niewytłumaczalne, stworzyć systemy, zbyt często prowadzi do oszustwa, do naciąganych interpretacji, czasami zaś nawet do zbrodni.

W rajskiej przypowieści biblijnej znajdziemy korzeń mądrości. Nietzsche pisał: „»Nie będziesz poznawał« – usłyszał pierwszy człowiek od Boga. Było to jedyne, więc najważniejsze przykazanie dane mu na początku na całą długą drogę reszta wynika z tego. Podstawowa wiedza tam zawarta brzmi: nie spożywaj owocu z Drzewa Wiadomości Złego i Dobrego, czyli jak ujął to św. Jan od Krzyża – „Nie ciesz się ani nie smuć, bo nie znasz odległości złego od dobrego. Wiele rzeczy, które nas cieszą i które uznajemy za dobre, prowadzi do jak najgorszych skutków. I odwrotnie. Można zatem podjąć próbę określenia czterech praw Raju:

1. Rozróżnienie Dobra i Zła jest początkiem zguby. Nie prowadzi do mądrości, mądrość bowiem nie dopuściłaby do wygnania z Raju.

2. Mądrość jest świadomością tajemnicy. Z mądrości rośnie obszar nieznanego i nierozpoznawalnego wiedza, że nic się nie wie (Sokrates).

3. Poznanie jest cierpieniem.

4. Tajemnica jest Rajem.

A tajemnica człowieka? Żyjemy z osobami, z którymi dzielimy stół, łoże, życie, a często tak niewiele o nich wiemy są oni, jak na Heideggerowskiej polanie, oświetleni tylko częściowo, jednostronnie. Istnieje w nas przecież sporo uśpionych cech, które mogą się pojawić, ale czekają na odpowiednie do zaistnienia warunki. Tadeusz Borowski, patrząc w Auschwitz na oprawców, na kapo i na esesmanów, nie mówi: to oni, a to ja, ofiara, ktoś diametralnie inny. Borowski stwierdza: oni są ludźmi i ja jestem człowiekiem, oni są oprawcami, zatem i ja mam w sobie cechy oprawców, nasiona zła. Posiadamy przecież wspólną matrycę, zatem ja też ponoszę za nich i ich czyny odpowiedzialność.

Wielcy naukowcy mają pełnąświadomość magii, cudu i boskości istnienia tajemnicy. Najwybitniejszy umysł XX wieku Albert Einstein siedział przy biurku w zapyziałym urzędzie patentowym i w wyobraźni podróżował na promieniu światła. Zakładał kapelusz z gazety i ujeżdżał promień słońca z prędkością trzystu tysięcy kilometrów na sekundę. Czy to nie magia? Gdyby ktoś sto lat temu powiedział, że będziemy mieć dziwne pudła z ekranami, na których będą poruszać się ludzkie podobizny, uznano by go za szaleńca. Tymczasem fizyka XX wieku oraz logika Godla, Turinga, Russella i von Neumanna stworzyły podwaliny komunikacji cyfrowej. Wszystko zaczęło się od kwestionowania tradycyjnej logiki oraz niektórych aksjomatów matematycznych. Dla wielu ludzi nauki to właśnie matematyka pozostaje wyspąświatła w mroku tajemnicy. Nigdy nie zapomnę, że gdy uczyłem na Uniwersytecie Yale, zaciągnięto mnie niemal siłą na wykład matematyczny (a przecież w szkole nienawidziłem lekcji tego przedmiotu). I doznałem olśnienia. Nagle zrozumiałem, że mam do czynienia z najczystszą poezją, z rozsadzającą umysł wielością przestrzeni, światów, wymiarów. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby wiersz tak podziałał na moją wyobraźnię jak ów wykład.

Powtarzałem jedenastą klasę, miałem najniższe oceny z matematyki, fizyki, chemii, rosyjskiego i zachowania. Musiałem ciągle wkuwać coś, czego kompletnie nie rozumiałem, bo problemem edukacji jest obowiązek uczenia się formułek bez dążenia do pojmowania ich istoty. Trafiłem do tak zwanego Oxfordu, czyli do liceum dla uczniów niemieszczących się w normalnym systemie nauczania. Moi rodzice byli załamani, lecz właśnie w nowej szkole w końcu spotkałem prawdziwych pedagogów. Dzięki nim odkryłem, że system edukacji wcale nie musi być opresyjnym terrorem, a nauczyciele mogą nawet stać się moimi przyjaciółmi. Ale życie lubi paradoksy. Wiele lat później na Uniwersytecie Yale uczyłem analizy filmowej oraz scenariopisarstwa. Pewnego dnia założyłem się z innym wykładowcą o wynik meczu futbolu amerykańskiego. Przegrany miał zrobić coś, czego nienawidził. A najbardziej tak mi się wtedy wydawało nienawidziłem matematyki. I to ja przegrałem, więc musiałem pójść na wykład. Miałem jednak szczęście lekcję prowadził człowiek, który dostał Medal Fieldsa, najwyższe wyróżnienie wśród matematyków. Tamten wykład o zbiorach nieskończonych okazał się najpiękniejszym wieczorem poezji w moim życiu. To, co kiedyś zabili we mnie przeciętni nauczyciele przedmiotów ścisłych, uczący przeciętnie w przeciętnych szkołach, po tym doświadczeniu eksplodowało. Profesor Stephen Smale tego dnia opowiadał o zbiorach Cantora tak prostym językiem, jakby mówił do dzieci. Zresztą wszyscy profesorowie, których miałem okazję słuchać w Yale, mówili niezwykle zrozumiale. Zauważyłem też, że im wybitniejszy umysł, tym prościej i jaśniej mówi. Kompletne przeciwieństwo dysertacji naukowych w Polsce, pełnych zdań powykręcanych w konwulsjach neologizmów, w których treści gdy uda się przedrzeć przez pseudonaukowy bełkot okazuje się, że nic nie ma. Pustka. Zero. Zamaskowana słowami próżnia. Szczególnie w naukach humanistycznych komplikacja lingwistyczna służy osłonie nicości.

Tamten wykład, do którego byłem przecież uprzedzony, całkowicie mnie porwał. Na prośbę profesora studenci mieli w dziesięciu znakach zapisać największą możliwą do wyobrażenia liczbę pisali więc silnie silni wyciągnięte z macierzy. Liczby absolutnie gigantyczne, niespotykane, o niekończącej się ilości cyfr. A profesor Smale na końcu tej zabawy po prostu stwierdził: Dobrze, a teraz pomyślcie sobie, że te niewyobrażalne dla człowieka liczby są jednymi z najmniejszych liczb dla matematyki. I tym zdaniem zrobił mi trepanację czaszki. Otworzył przede mną kosmos. Dla mnie wykład profesora Smalea był rzeczywiście eksplozją. Zdałem sobie wówczas sprawę z potęgi matematyki, która przecież jako byt materialny nie istnieje. Rozgrywa się w umyśle, lecz jej prawidła powiela natura. Zadziwiające są złożone równania, w których gigantyczne konstrukcje po jednej stronie znaku równości odpowiadają jedynce po drugiej stronie owych dwóch poziomych kresek. W odróżnieniu od literatury, która poddaje się wielu możliwościom interpretacji, matematyka to język ścisły i doskonały. Właśnie dlatego Pitagoras nazwał ją językiem Boga, gdyż jest ona bytem idealnym, platońskim; czymś zupełnie niezwykłym, bowiem nie zna granic już sama idea nieskończoności zakłada brak jakiegokolwiek kresu.

Natomiast fizyka jest nauką o ograniczeniach. Fizyka zawęża matematykę do liczb sprawdzalnych w świecie materii. Lecz owa ograniczoność praw świata i tego, co się w nim wydarza, zarządza nieustającym balansem energii i masy, grawitacji i pędu. Dzięki niej można pojąć schizofreniczną naturęświatła, a także dostrzec materię w tańcu niezwykłych spinów i prędkości. Opisane doświadczenia z Uniwersytetu Yale doprowadziły w końcu do tego, że stałem się entuzjastą nauki. Zacząłem uczęszczać na wykłady z matematyki, fizyki, chemii i biologii. Nasłuchałem się wtedy fenomenalnych rzeczy. Było to tak, jakby mi ktoś wrzucił granat do mózgu i rozsadził wcześniej niezdobywalną twierdzę głupoty. Zdałem sobie wówczas sprawę, że kosmos przepływa wokół nas w wielostronnym oglądzie samego siebie.

Kiedy przeżyłem osobistą tragedię, mroczny czas, w którym nie znajdowałem pocieszenia w sztuce, jedynie kontakt z nauką przynosił ukojenie. Zacząłem pisać powieści, których bohaterami stali się naukowcy. Główną postacią książki Metafizyka jest kobieta pisząca doktorat na temat obrazu Hieronima Boscha Ogród rozkoszy ziemskich (na podstawie tej powieści nakręciłem film o takim samym tytule). Partneruje jej inżynier pracujący nad dysertacją z zastosowania złotej proporcji w budowie okrętów człowiek nauki. Dochodzi zatem do zderzenia dwóch perspektyw. Kobieta interpretuje świat symbolicznie, mężczyzna odczytuje go za pomocą praw fizyki, poprzez współbrzmiący język znaków matematycznych. Z kolei moja powieśćHipnotyzer, napisana w duchu literatury Jana Potockiego, opowiada historię współczesnego astrofizyka z Uniwersytetu Yale, który zostaje sprowadzony siłą hipnozy do pałacu przy Canal Grande w Wenecji. Znajdują się tam inni naukowcy matematyk, chemik, biochemik, także sprowadzeni przez hipnotyzera, by edukować głównego bohatera tej powieści, jedenastoletniego chłopca. Nie uczą go jednak gotowych formułek, ale właśnie opowiadają o cudowności naukowych praw świata. Przygotowują go do przejścia w inny wymiar.

Matematyka to gmach z wolna wydzierany ciemności. W jego pokojach rozświetlono mroki, ale, paradoksalnie, im większy gmach, tym większa oblega go ciemność. Podobnie wszelkie problemy eschatologiczne, kwestia Boga, śmierci, opierają się na tajemnicy. Mistycy rożnych religii są zgodni: nie poznamy umysłu Stwórcy. Nasza natura okazuje się na to zbyt uboga, skazana na ograniczoną percepcję. Co może objąć? Poczuć powiew tajemnicy i to stanowi naszą transcendencję oraz pozwala przekroczyć próg przyziemności. Stąd też każda dziedzina nauki dociera w końcu do pewnej granicy, za którą widnieje tajemnica. Astrofizyka nie wie, co jest istotą grawitacji, gdzie są jej nośniki grawitony, ani czy można je w jakiś sposób zobaczyć. Liczne próby ich detekcji zawsze kończą się niepowodzeniem, choć grawitony niewątpliwie istnieją. Inna niewiadoma dotyczy materii w kosmosie. Możemy doliczyć się tylko pięciu procent masy kosmosu, zatem gdzie jest pozostałe dziewięćdziesiąt pięć? Naukowcy nazywają je masą i energią ciemną.

Nie zapomnę wykładu, który usłyszałem na XXXIV Zjeździe Fizyków Polskich w Katowicach. Niemiecki uczony, laureat Nagrody Nobla Rudolf Mossbauer, zajmujący się spektroskopią i fizyką zjawisk zachodzących na Słońcu, w swoim wystąpieniu stwierdził, że to, co wiemy na temat tej gwiazdy, okazuje się niewspółmiernie ubogie w stosunku do znaczenia, jakie ma ona dla nas. Choć Słońce decyduje o życiu na Ziemi, nie za bardzo je rozumiemy. Wszystko, co żyje, składa się z redystrybuowanej energii słonecznej. Wszystko, co rośnie, jest konsumentem Słońca i to nie w przenośni, ale dosłownie. My też konsumujemy Słońce, na końcu łańcucha pokarmowego zjadamy energię solarną bezpośrednio, zdeponowaną za pomocą fotosyntezy w owocach i warzywach, albo pośrednio, zjadając zwierzęta. Paradoksalnie między naszą egzystencją a Słońcem można postawić znak równości, gdyż w procesie życia spalamy się, dosłownie spalając jego energię.

Pewnie dlatego, że pochodzę ze Śląska, patrzę na węgiel również jako na depozyt energii słonecznej. Ta pozorna oczywistość zawsze mnie zadziwia. Przecież węgiel to lasy, które wzrosły, posiłkując się energią solarną, później padły, przykryte innymi warstwami materii, i w wodzie bez tlenu, uległy sprasowaniu, sczerniały i stały sięnegatywem Słońca. Zatem węgiel to czysta kumulacja energii słonecznej w postaci ciemnej. Jeśli jednak zgniecie się węgiel bardzo mocno, powstanie przezroczysty diament charakteryzujący się niezwykłymi własnościami optycznymi, które opierają się na silnym załamywaniu i rozszczepianiu promieni. Zatem do ciemności powraca światło.

A tajemnica religii? Nie jestem władny przy pomocy ograniczonych zmysłów i wiedzy, którą posiadam, wyeliminować pojęcia zaświatów. Wierni stwarzają Boga na swoją modłę, jak zauważył Feuerbach, a przecież nieodgadniona pozostaje Jego istota. Kiedyś w Wenecji, obserwując wiernych w kościele, wyobraziłem sobie, jak materializacje Stwórcy, wykreowane przez poszczególne osoby, spływają z niebios na posadzkę, patrzą po sobie i nie rozpoznają się wzajemnie.

Wiele religii opiera się na zasadach matematyki. To, czym jest chrześcijaństwo, można zapisać w formie wzoru. Jest jedynką, która zastępuje wielość: 1 > n. Owo nrówna się bóstwom chtonicznym w religiach prymitywnych, gdzie każde drzewo, potok, ognisko domowe miało przydzielone odrębne bóstwo. Właściwie to jeden w formie czystej zaanektowało w chrześcijaństwie wszelkie bóstwa chtoniczne w postaci świętych, którzy są odpowiedzialni za poszczególne miejsca i czynności. Gdy ktoś jedzie taksówką i widzi medalik św. Krzysztofa, to wie, że ten święty zajmuje się bezpieczeństwem na drogach. W pewnym sensie oznacza to powrót do ukrytej formy politeizmu.

Nie doceniamy otaczającej nas rzeczywistości. Domagamy się cudu chodzenia po wodzie, nie zdając sobie sprawy z tego, że już chodzenie po ziemi staje się samoistnym cudem. Każdy aspekt życia jest bezustannym cudem. Poznawanie podstawowych praw fizyki, chemii i biologii okazuje się wejściem do krainy cudów. Jednak, mówiąc po kantowsku, widzimy tylko fenomeny, a nie noumeny. Ta idea pojawia się także u Hölderlina ludzkie doznania opierają się na wiedzy ciemnej. Wielu owa tajemniczość sinusoidalna, mroczna. Wystarczy przejść się wzdłuż Wisły i zobaczyć, że w żadnym miejscu rzeka nie płynie prosto, gdyż okazuje się to fizycznie niemożliwe. Wszędzie pojawiają się zawirowania, śródprądy, gdyby zaś Wisłęprzekroić, wówczas zobaczylibyśmy, że płynie ona ruchem śrubowym i jak świder wkręca się w przestrzeń. Tak samo rośliny pnącza nie unoszą się w prostej linii, lecz okręcają się wokół własnej osi. Nic nie zmierza linią prostą. Jesteśmy w stanie rozszyfrowywać owe detale, ale nie zmieni to faktu, że ogólna zasada pozostanie tajemnicą. przeraża. Spróbujmy przyjrzeć się zwykłej ścianie. Jej istota wyraża dążność człowieka do zaprowadzenia ładu w czymś, co budzi w nim niepokój zagubienia. Człowiek buduje prosty, równy mur, maluje go jednym kolorem, żeby odgrodzić się od natury. Ale natura drwi z geometryzującego strachu człowieka i nie pozwala mu na abstrakcyjną perfekcję. Fascynuje mnie, jak wszelkie pęknięcia i rośliny z upływem czasu zjadają owąścianę. Człowiek dąży do geometrii euklidesowej, uważa, że może ogarnąćświat w momencie, kiedy go uprości, usystematyzuje, wyszpachluje równą powierzchnię, lecz natura krok po kroku odzyskuje swoją prawdziwą własnośćściana najpierw pęka tu, potem tam i wystarczy zostawić ją na jakiś czas, a stanie się kartą, którą, metaforycznie, zapisze ręka Boga. Kąty i linie proste, wymierne płaszczyzny i bryły to wieczna walka uproszczeń człowieka ze złożonością natury. Chcielibyśmy chodzić po równo ułożonych płytach chodnikowych, podczas gdy one, nie licząc się z naszą wolą, zarastają chwastami, pojawiają się na nich pęknięcia o naturalnym kształcie błyskawic jednym słowem uporządkowane kwadraty człowieka powracają do fraktalnej natury.

Pamiętam, jak w Rio de Janeiro przygotowywałem się do filmu Więzień Rio i szukałem obiektów zdjęciowych. Asystent zawiózł mnie na skraj dzielnicyBotafogo do starego domu z barokową fasadą, z której wystawałagałąź. Gdy weszliśmy do środka, moim oczom ukazał się jeden z najbardziejniezwykłych widoków: muskularne rośliny dżungli, niczym ramionakulturystów, umięśnione, masywne, rozsadzały dom od środka. W łazienceżeliwna wanna była rozdarta na poł przez korzeń, na którym kwitłystorczyki. To był wstrząsający widok krucha roślina, który przedarła sięprzez żeliwną wannę. Natura zanegowała uproszczony porządek człowieka,aby wprowadzić tam swoje komplikacje. Przyroda jest tajemnicza, sinusoidalna, mroczna. Wystarczy przejść się wzdłuż Wisły i zobaczyć, że w żadnym miejscu rzeka nie płynie prosto, gdyż okazuje się to fizycznie niemożliwe. Wszędzie pojawiają się zawirowania, śródprądy, gdyby zaś Wisłęprzekroić, wówczas zobaczylibyśmy, że płynie ona ruchem śrubowym i jak świder wkręca się w przestrzeń. Tak samo rośliny pnącza nie unoszą się w prostej linii, lecz okręcają się wokół własnej osi. Nic nie zmierza linią prostą. Jesteśmy w stanie rozszyfrowywać owe detale, ale nie zmieni to faktu, że ogólna zasada pozostanie tajemnicą.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Lech Majewski, Tajemnica. Notatki o prawdzie, raju, matematyce w religii i granacie wrzuconym do mózgu, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 199

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...