01.06.2023

Nowy Napis Co Tydzień #205 / Dzielić się słowem jak chlebem

Człowiek jest istotą werbalną, nic zatem dziwnego, że właściwie od momentu narodzin, kiedy w krzykliwym przeczuciu boleści wita się z tym światem, aż do samego końca, gdy rozpaczliwie chwyta swe ostatnie tchnienie, żyje on z otwartymi ustami. Z tych ust niemal nieprzerwanie spływają mu potoki, spadają ulewy, schodzą lawiny słów, które w skali globalnej idą w kwadryliony, kwintyliony i sekstyliony. Nazwy tych monstrualnie wielkich liczb brzmią złowrogo i przywodzić mogą na myśl jakieś związki taktyczne czy formacje militarne – ale to na szczęście tylko jedno z zastosowań produkowanych na masową skalę wyrazów. Rzeczywiście można nimi atakować, ranić, smagać; pieśniarz przekonywał, że „słowem złym” można nawet zabić „tak jak nożem”To oczywiście nawiązanie do nieśmiertelnego przeboju Czesława Niemena Dziwny jest ten świat.[1]. Inni posługują się słowami po to, aby nas do czegoś przekonać, namówić, coś nam sprzedać. Słowami można też kusić, czarować, mamić; „śmieszyć, tumanić, przestraszać”. Słowo jest doprawdy narzędziem wielofunkcyjnym, a jego zastosowanie zależy nie tylko od inwencji tego, kto słowo daje, ale przede wszystkim – od jego intencji: można więc mówić w dobrej lub złej wierze, można mówić ku zbudowaniu lub ciskać w zapamiętaniu słowa burzące, miażdżące, rujnujące. W biblijnych przypowieściach słowo porównywane jest do ziarna – może przynieść plon stukrotny lub zachwaścić ogród duszy. Dobrym słowem można kogoś obdarować, ale można też wężową mową ograbić kogoś z dóbr osobistych i godności. W przypadku słów działają też chyba ogólne prawa ekonomii – zwiększanie podaży prowadzi niechybnie do dewaluacji ich sensu. Pewnie dlatego węgierski pisarz Sándor Márai przestrzegał przed gadulstwem, przekonując, że „człowiek myślący, gdy tylko może, milczy”Zob. S. Márai, Księga ziół, Warszawa 2003.[2]. Rzeczywiście, warto czasami przymknąć nieco usta, otwierając szerzej oczy, uszy, serca. A jeśli już decydujemy się posłużyć słowem, warto czynić to z rozwagą i świadomością intencji. Nie należy szastać nim bezmyślnie ani rzucać na wiatr. Czasami warto poczekać, aż dojrzeje, wyrośnie w piecu naszej duszy – wtedy można się nim podzielić jak chlebem z drugim, głodnym lub w potrzebie. Na szczęście wśród wielu fabrykantów słów są też ludzie taką kierujący się dewizą.

Odnoszę wrażenie, że z taką właśnie intencją przemawia też w swoim najnowszym tomiku poetyckim Piotr Wiesław Rudzki. Wydany przez diecezjalne wydawnictwo Bernardinum z Pelplina pod patronatem sopockiego dwumiesięcznika „Topos” take flight to niewielki cykl trzynastu utworów zilustrowany dwudziestoma ośmioma fotografiami autora, które – podobnie jak wiersze – są tematycznie związane z podróżą na Bałkany (głównie do Serbii) jesienią 2017 roku. Książkę poprzedzają dwa motta, oba przejmujące. Pierwsze to fragment wiersza Czesława Miłosza W malignie1939 z tomu Ocalenie: „Nie dlatego, żebym wiary nie miał – / Jest może jedna moc i jest to moc zachwytu”. Drugie ma charakter odautorski: „W roku odzyskania wzroku w prawym oku, dziękując Opatrzności za cud przejrzenia”. Rudzki ów „cud przejrzenia” pozwala nam przez całą lekturę metaforyzować, umiejętnie balansując pomiędzy dosłownym widzeniem ludzi i rzeczy a duchowym dostrzeganiem piękna, harmonii, cudu istnienia przeżywanego w niemym czasami zachwycie. Na końcu, w poprzedzającym notę biograficzną słowie Od autora,odsłania się jednak, opisując dosłowny cud przywrócenia widzenia w prawym oku, dokonany wprawną ręką amerykańskiego chirurga polskiego pochodzenia w stołecznym Szpitalu Klinicznym Dzieciątka Jezus na początku 2022 roku.

Czy to osobiste świadectwo uzdrowienia i wdzięczności wpływa jakoś na nasz sposób obcowania z tymi wierszami? W sensie czysto poetyckim chyba nie, w sensie ludzkim – myślę, że tak. Mamy bowiem świadomość, że przemawia do nas człowiek, który wie, co mówi; że nie jest to papierowa poezja ułożona z motywów, toposów, aluzji czy tropów, ale prawdziwe „życiopisanie”Termin ten w odniesieniu do twórczości Edwarda Stachury jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku wylansował Henryk Bereza.[3] – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – wyrastające z konkretnego, dla wielu zapewne ekstremalnego, doświadczenia.

Kompozycyjnie zbiór jest minipoematem podróżnym, składającym się z jedenastu części, poprzedzonych prologiem i podsumowanych mądrym epilogiem. Kazimierz Nowosielski w posłowiu nazywa go też „poetyckim reportażem” oraz „traktatem antropologicznym”. Angielskie take flight – polecieć jest nie tylko tytułem, ale również ostatnim słowem tej książki wyrażającym jej myśl przewodnią, nawiązującą bezpośrednio do rozpoczynającej niemal każdy utwór frazy „o jakże / wysoko jest człowiek” (ewentualnie: pielgrzym, rycerz, służbista z lizakiem, król-ojciec, szalona kobieta, meloman). Tytułowe pragnienie lotu – mające przebogatą i dość oczywistą tradycję literacką i szerzej: kulturową – nabiera tu jednak nowego sensu. Jest nie tylko owym wertykalnym ruchem ku sferom niebieskim, jak mówi poeta – „ku wiekuistej wyży”Sformułowanie z pieśni Jana Kasprowicza Dies irae.[4]; nie tylko próbą wzbicia się ponad poziomy w celu zyskania nowej perspektywy i „sięgnięcia, gdzie wzrok nie sięga” – ale przede wszystkim egzystencjalną koniecznością. Dla człowieka ociemniałego szybowanie to przecież najprostszy i najbardziej oczywisty sposób pokonywania barier, przekraczania granic, doświadczania przestrzeni. W tym miejscu dosłowne po raz kolejny spotyka się z metaforycznym. Podróż po Bałkanach wraz z grupą sopockich licealistów odbywa się co prawda raczej po drogach i bezdrożach aniżeli w przestworzach, a jednak owa peregrynacja – jak sam określił ją autor w krótkim wprowadzeniu – obejmuje przecież dwie płaszczyzny: tę horyzontalną, wyznaczoną marszrutą, i tę wertykalną, szybującą raczej ku duchowym doznaniom. W komplementowanym już Epilogu poeta pisze o locie „doczesnym wehikułem ponad zielonymi wzgórzami bałkanów”. Znaczące jest tu właśnie owo „ponad”, dyskretnie różniące się od prostszego „nad” – jakże często oznaczającego wyniosłość i pychę. To „ponad” nie jest też ikaryjskim uniesieniem w sferę niebezpiecznego zapomnienia – to raczej bycie idealnie pośrodku: „pomiędzy brzegiem życia a brzegiem życia INACZEJ / pomiędzy ludzkim TU a błękitnym TAM”. Z jednym okiem (tym lewym) skierowanym na materialne kształty i powaby rzeczywistości, drugim zaś wypatrując innego światła, innego blasku i „jakiegoś wyższego ładu”.

Celem bałkańskiej peregrynacji jest – zgodnie ze słowami poety – nie tylko „coś wyżej”, ale również „coś więcej”. Oba te wyzwania są zresztą komplementarne: „wyżej” zapewnia „więcej”. Perspektywa „ponad” rozszerza pole widzenia, pozwala właściwie skalibrować ostrość, określić proporcje, znane ujrzeć na nowo i wskrzesić uwiędły nieco zachwyt nad światem. Rudzki pisze o tym już w Prologu, posługując się przekonującą, szczególnie w sezonie zimowym, metaforą:

[…]
w prosty powszedni prozaiczny dzień jak co dzień
[…]
zwyczajnie odbić się
od prostego progu
życia

i
jak na paralotni
poszybować w kierunku
wysokich
górP.W. Rudzki, take flight, Pelplin 2022, s. 9.[5]
 

Szybowanie nie oznacza tu bynajmniej eskapizmu – nie jest ucieczką, ale raczej powrotem do rzeczywistości. Tak jak podczas oglądania obrazów impresjonistycznych – oddalenie umożliwia dokładniejsze zbliżenie, zobaczenie detalu w harmonijnej kompozycji całości. Podobnie w take flight: podmiot liryczny nieustannie podrywa się do lotu, nie tracąc wszak z oczu swej ziemskiej marszruty. Z reporterską precyzją w kolejnych wierszach, niczym stacjach swojej podróży po Serbii, rejestruje jej kolejne etapy: bałkańską samotnię Sopociani, nasuwającą fonetyczne skojarzenia z rodzimym Sopotem; serbskie monastyry Studenica i Đurđevi stupovi; masyw górski Kapaonik na granicy z Kosowem; stację kolejową Kisač, na której zatrzymuje się pociąg jadący w kierunku Suboticy; malownicze Kraljevo przy ujściu rzeki Ibar do Morawy Zachodniej; stołeczny Belgrad i również niepozbawiony wielkomiejskich ambicji Nowy Sad; wreszcie Wielka Nizina Węgierska, przez którą wiedzie droga do Szeged.

Skojarzenie z techniką impresjonistyczną jest tu uzasadnione również dlatego, że poeta nie usiłuje epatować nas epickimi opisami przemierzanego wzdłuż, wszerz i wzwyż kraju, ale zadowala się efemerycznymi wrażeniami, ulotnymi chwilami, pojedynczymi iluminacjami. Ich obiektem są uroki przyrody, detale architektoniczne, ale przede wszystkim – człowiek. To na nim skupia się uwaga podmiotu lirycznego, niezależnie od powagi czy urody miejsca. A jest to człowiek w całym swoim zróżnicowaniu zadziwiający: kolejarz na stacji Kisač pozdrawiający pasażera przyjaznym skinieniem głowy; dzieciak „z bezczelnie dymiącym petem w paszczęce” widziany nocą w Kraljevie; mężczyzna wspinający się na wybujały platan w centrum Belgradu; szalona kobieta na rynku w Nowym Sadzie o świcie wskazująca niebo i machająca rękami, jakby zamierzała stąd odlecieć. Mam wrażenie, że decydująca nie jest w tym przypadku osobliwość tych wyróżnionych z tłumu postaci, ale przede wszystkim szacunek dla ich tajemnicy. Szalona kobieto z Nowego Sadu, tajemnico Boga! Dzieciaku z papierosem w ustach, tajemnico Boga! Nieznajomy mężczyzno wspinający się na czubek platana, tajemnico Boga! – można by zaintonować stylizowaną na świętego Franciszka litanię apologii człowieczeństwa.

Żeby dostrzec tę tajemnicę, trzeba najpierw odzyskać wzrok. A żeby go odzyskać, może trzeba go utracić. Błogosławiony jest zatem nie tylko cud odzyskania, ale również cud utraty, skoro dzięki niej udało się dotrzeć wyżej i dostrzec więcej. W Epilogu sformułowany zostaje pewien imperatyw:

teraz tylko
wiedząc już o istnieniu jakiegoś wyższego ładu
nie wolno stracić tego obrazu spod powiek –
nie wolno nie pójść dalejTamże, s. 47.[6]

Potrzebujący prosi, a obdarowany winien wdzięczność okazać. Mam wrażenie, że cały ten tom jest pięknym słowem podziękowania poety za cud przejrzenia na nowo. Eksplicite wdzięczność ta wyrażona jest w wierszu 2 [studenica], który kończy się zawołaniem Gloria! w różnych językach: „panie! / господин!… / chwała! – chwała! – chwała! – chwała! – chwała panu! / хвалитe господа!” – ale wdzięczność odczuwa się właściwie od pierwszej do ostatniej strofy. Tą wdzięcznością Rudzki dzieli się ze swoimi czytelnikami i uczy jej niewdzięczników.

Dobre słowo podarowane ze szczerą intencją może być jak chleb powszedni (pokarm dla ducha) lub życiodajna woda. Oba te motywy sugerowane są na ilustrujących poezję Rudzkiego fotografiach: piekarz podający pieczywo i człowiek nabierający wody z ulicznego wodotrysku. Ta druga scena rozwinięta została zresztą w wierszu 11 [szeged], w którym woda nalewana do butelki z zielonkawego szkła nieprzypadkowo nazywana jest „wodą odrodzenia”. Podobną funkcję może pełnić również poezja – dobre słowo, którym ktoś dzieli się z nami ze szczerego serca. Szczodry darmo daje, a obdarowany wdzięczność okazuje.

Piotr Wiesław Rudzki, Take flight,Pelplin: Wydawnictwo Bernardinum, 2022.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Dzielić się słowem jak chlebem, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 205

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...