Nowy Napis Co Tydzień #208 / Moje miasto – Paryż
„Stary Paryż już zniknął”[1], pisał nie bez pewnej melancholii Charles Baudelaire. A może nigdy go nie było? Bo ten Paryż to niezwykłe miasto, nie tylko kawałek zabudowanej przestrzeni, ale raczej marzenia, sny i troski ludzi, którzy poszukiwali w nim szczęścia oraz dostatku, a czasami klepali biedę. Tak jak Baudelaire, któremu trudno było się zdecydować, czy wąskie uliczki Dzielnicy Łacińskiej ceni bardziej od szerokich bulwarów i pasaży. Jak Abbott Joseph Liebling, poszukujący w paryskich restauracjach dań zdolnych wprawić w rozkosz jego podniebienie. Jak Walter Benjamin, który ponad wszystko ukochał błądzenie po mieście zbudowanym nad Sekwaną. I wreszcie jak Ernest Hemingway, autor Ruchomego święta, który nazywał Paryż „naszym miastem”, a Sekwanę – „naszą rzeką”[2]. Hemingway miał przy tym świadomość, że „Paryż nigdy się nie kończy, a wspomnienia wszystkich ludzi, którzy w nim mieszkali, różnią się między sobą”[3].
Do rąk polskiego czytelnika trafił właśnie nowy przekład Ruchomego święta Hemingwaya, przygotowany przez Miłosza Biedrzyckiego i opublikowany przez warszawskie wydawnictwo Marginesy. Warto przypomnieć, że pierwsze polskie tłumaczenie, autorstwa Bronisława Zielińskiego, ukazało się w roku 1966 nakładem Czytelnika[4]. Przekład nie był zły, ale jego podstawą był tom, za którego kształt odpowiedzialna była Mary Welsh, czyli czwarta żona pisarza. W nocie wydawniczej stwierdziła ona, „że książka została ukończona wiosną 1960 roku, po dokonaniu przez autora kolejnej redakcji maszynopisu”[5]. Tymczasem, jak przekonuje nas we wprowadzeniu do nowego wydania angielskiego z roku 2009 Seán Hemingway – wnuk pisarza, „Hemingway nigdy nie uznał książki za skończoną”[6]. Nowe wprowadzenie zostało przełożone na język polski i dodane do przekładu Biedrzyckiego. W ten sposób otrzymujemy książkę, która ma nieco inny układ w porównaniu z pierwotną edycją, ponieważ zawiera niepublikowane dotąd fragmenty rękopisów i – w zamierzeniu Seána Hemingwaya – jest bliższa intencjom pisarza[7].
Wydaje się zresztą, że tego rodzaju książki ukończyć nie można. Nie chodzi w tym przypadku o to, że Hemingway opisuje w niej czas swojej młodości. Nawet nie o to, że książka jest w dużym stopniu próbą odzyskania dawnych miłości oraz przyjaźni, bowiem powstała dzięki zapiskom i notatkom skrzętnie prowadzonym przez pisarza w czasie okresu paryskiego, potem – zagubionym i przekazanym na powrót Hemingwayowi w roku 1956 przez kierownictwo paryskiego hotelu Ritz[8]. Autor podjął pracę nad odzyskanymi tekstami rok później i zatytułował je początkowo: Zapiski paryskie. Ostatecznie – z inicjatywy Mary Hemingway – tom został wydany pod tytułem Ruchome święto, co miało znaczyć, że Paryż był w biografii jej męża właśnie ruchomym świętem – zmieniającym daty, niewrażliwym na miejsca, ale usiłującym na zawsze zachować pierwotny sens.
I w tym właśnie kryje się niemożliwość tej książki: Hemingway usiłuje w niej dotrzeć do siebie samego i do miasta sprzed lat, stara się zrekonstruować przeszłość, choć ma świadomość, że jest to akt pozbawiony logiki oraz nadziei, bo składa strzępy, rozgrzebuje osad, by z niego wyczarować prywatną mitologię. To nie katalog czy spis rzeczy, to świadomie tworzona fikcja („Opowieść ta jest fikcyjna”[9]), której zadaniem jest ocalenie tego, co bezpowrotnie minęło. „Ta książka – pisał – zawiera materiał pochodzący z remises mojej pamięci i mojego serca”[10]. Resztki, pozostałości, ślady, z których krok po kroku, strona po stronie wyłania się pisarz i jego życie.
Zdecydowanie te dwa elementy bezsprzecznie dominują w Ruchomym święcie. Być może pewną przewagę na początku zyskuje problem pisania oraz tożsamości Hemingwaya jako początkującego autora. Pierwszy rozdział książki, zatytułowany Dobra kawiarnia na Place Saint-Martin, został poświęcony właśnie pisaniu, poszukiwaniu swojego kąta, w którym można – zamówiwszy café au lait bądź café crème – w spokoju notować obserwacje, snuć plany przyszłych fabuł. Hemingway stwierdza, że: „[…] pewne miejsca lepiej niż inne nadawały się do pisania”[11], a zaraz potem dodaje: „[…] cały Paryż do mnie należy, a ja należę do tego notesu i ołówka”[12]. Opowieść Hemingwaya o Paryżu jest rzeczywistym „portretem artysty z czasów młodości”[13], bo Paryż to „miasto oferujące najlepsze na całym świecie warunki do pracy pisarskiej”[14]. To w nadsekwańskiej stolicy Hemingway dojrzewa jako autor, umacnia się w przeświadczeniu, że jego powołaniem nie jest dziennikarstwo, ale wymagające rzemiosło pisarza. Tam również chroni się przed niedostatkiem, siadając w ustronnych miejscach ulubionych kawiarni, by skrzętnie notować to, co potem może mu się przydać podczas pracy nad jakąś powieścią, o której bezustannie marzy. Patrick Hemingway, syn Ernesta i Pauline, słusznie podkreśla w Słowie wstępnym, że „[…] młodzieńcze lata spędzone w Paryżu […] ukształtowały go [Ernesta] jako pisarza”[15].
Hemingway był jednak przekonany, że prawdziwym pisarzem może zostać tylko osoba, która uważnie obserwuje rzeczywistość, smakuje ją, ogląda, doświadcza, by zbierać materiał niezbędny do tworzenia. Bez tej urodzajnej gleby nic nie zakiełkuje. Co ciekawe, nie ma w Ruchomym święcie opisów paryskiej przestrzeni (choć zapoznajemy się z ulubionymi trasami spacerów Ernesta), nie ma zabytków, bo ta książka to nie bedeker. W zamian otrzymujemy wnikliwe portrety ludzi, których Hemingway spotkał w Paryżu – w zasadzie bardzo przypomina to pisarską strategię Laurence’a Sterne’a, którą znamy doskonale z Podróży sentymentalnej. Dlatego na kartach Ruchomego święta trafiamy na Gertrudę Stein (i poznajemy przy tej okazji genezę słynnego epitetu une génération perdu[16], który został spopularyzowany przez Hemingwaya w powieści Słońce też zachodzi z 1926 roku), Sylvię Beach (odpowiedzialną za księgarnię i wypożyczalnię Shakespeare and Company[17]), Ezrę Pounda, Forda Madoxa Forda czy Scotta Fitzgeralda.
Na tym tle szczególnie poruszająca jest historia przyjaźni Hemingwaya z Evanem Shipmanem, „[…] który był świetnym poetą i któremu ani trochę nie zależało na publikacji swoich wierszy”[18]. To od Shipmana Ernest uczył się poszukiwania tajemnicy, która winna być nieodłącznym elementem każdego istnienia. Trudno przy tej okazji nie zaznaczyć, że Ruchome święto jest także zapisem dramatycznych zdarzeń z życia osobistego Hemingwaya, który w roku 1927 rozwiódł się z Hadley i związał z Pauline. Utwór jest świadectwemtego, jak ogromny był to dramat – widzimy, z jak wielkim trudem Hemingwayowi przychodzi pisanie o tym zdarzeniu[19], jak ciąży mu wspomnienie szczęśliwych chwil spędzonych z Hadley i jaką niepewnością napawa nadzieja związku z Pauline. Te wahania wybrzmiewają w zarzuconym przez Ernesta projekcie wstępu do Ruchomego święta. Z jednej strony czytamy w zapiskach: „Wiele pominąłem, zmieniłem i wykreśliłem, i mam nadzieję, że Hadley to zrozumie. […] Ona jest bohaterką i jedyną osobą, której życie ułożyło się dobrze i tak jak należy”[20]; z drugiej – odnajdujemy wyznanie, w którym Hemingway stwierdza, że Paryż jest zbyt wielki, by zamknąć go w jednym tomie, więc historię związku z Pauline „zachował […] jako początek innej książki”[21].
Tak oto pisarz snuje opowieść o sobie, o mieście, w którym spędził chwile urocze i pełne beznadziei, o spotkanych ludziach oraz o miłości. A także o pisaniu. I wie, że nie uda mu się utrwalić wszystkiego, że wiele utracił, coś zmienił:
[Paryż] zawsze sprawiał na mnie wrażenie innego niż wszystko, co kiedykolwiek o nim przeczytałem. Ten Paryż nigdy nie zmieściłby się cały w jednej książce, więc starałem się pisać zgodnie ze starą zasadą, że o jakości książki w oczach jej autora decyduje jakość fragmentów, które z niej wykreśla. Wiele interesujących i pouczających treści zostało pominiętych, a książka ta ma na celu raczej wydestylowanie niż nagromadzenie[22].
„Paryż wart jest mszy” – mógłby rzec Hemingway, choć te słowa, wypowiedziane niegdyś przez króla Henryka IV, straciłyby w ustach pisarza cyniczny charakter. Tak, Paryż wart jest mszy; można dla tego miasta poświęcić wszystko; można się w nim zakochać, a z tej miłości uczynić literacki temat – wielu pisarzy przed Hemingwayem i wielu po nim tak właśnie zrobiło. A mimo to ich opowieści nie są marnymi reprodukcjami, kopiami, bo – jak słusznie zauważył Hemingway – każda historia o Paryżu jest inna od pozostałych. A miasto? Ono wymyka się opisowi, jakby chciało nam przypomnieć, że słowo pisane jest tylko odpryskiem zmysłowego doświadczenia. Dlatego Ruchome święto wydaje mi się tak ważne – stanowi próbę pochwycenia tego, co zmienne, ulotne, nietrwałe, zaś próbie tej towarzyszy pragnienie wydobycia głębokiego sensu zdarzeń. Do Paryża wraca się po to, by zrozumieć siebie – takie było chyba kluczowe odkrycie Hemingwaya.
E. Hemingway, Ruchome święto, tłum. M. Biedrzycki, Warszawa 2022.