Nowy Napis Co Tydzień #116 / O generale, który zachwycił Ernesta Hemingwaya
– […] Rozkaz wydał Golz. A kto to jest Golz? Dobry generał. Najlepszy, pod jakim służyłeś. […] Im dłużej tu był, tym Golz wydawał mu się mądrzejszy.
To żołnierz odważny, to wódz przewidujący:
Golz patrzał na samoloty swymi twardymi, dumnymi oczami, które wiedziały, jak mogło być, a jak będzie w rzeczywistości […].
Przy tym serdeczny:
– Nie będę tu do was wygłaszał żadnej mówki. Teraz się czegoś napijmy. Od tego gadania zaschło mi w gardle, towarzyszu Hordan.
Nieomal panegiryczny obraz zaczyna przypominać wizerunki cesarzy antycznego Rzymu:
Wtedy po raz ostatni widział Golza, jego dziwną, bladą twarz, której nigdy nie chwytała opalenizna, jego sokole oczy, duży nos, wąskie wargi i ogoloną głowę, poznaczoną zmarszczkami i bliznami.
Oto kilka cytatów z najsłynniejszej powieści o wojnie domowej w Hiszpanii – Komu bije dzwon Ernesta Hemingwaya, a pierwowzorem generała Golza był Karol Świerczewski „Walter” (1897–1947), którego podobiznę pamięta każdy Polak wychowywany w PRL, a w złotej epoce prosperity Edwarda Gierka jeden „generał” wystarczył na cztery kilo cukru i „Trybunę Ludu”. Ten sam „sokoli wzrok” i „ogoloną głowę” znają turyści wędrujący bieszczadzkim szlakiem, zaś wiersz o dumnym generale (wraz z życiorysem) należał do kanonu szkolnych lektur i gotów jestem stawiać „dolary przeciw orzechom”, że recytować go może – na wyrywki – nieomal każdy sześćdziesięciolatek. Mit Świerczewskiego, ten jego nimb romantycznego bohatera, uwodzi nie tylko amerykańskiego noblistę. Wszak urodzony na warszawskiej „czerwonej” Woli pierworodny syn gisera i robotnicy w fabryce platerów po latach – przywdziewając aureolę nieomal świętości – stanie się (według prasowych ankiet) jednym z dziesięciu najwybitniejszych w historii Polaków. Już sam fakt śmierci i zbudowana wokół niej legenda, uzasadniona setkami gazetowych artykułów, uczyni ze Świerczewskiego – być może wbrew autorom i wbrew intencji prasowych tekstów – hagiograficzną postać, której ostatnie chwile przywodzą na myśl kolejną z lektur szkolnych – wzorcowy przykład chansons de geste, Pieśń o Rolandzie. Scenariusz ostatnich chwil jest podobny, nawet krajobraz bieszczadzki udawać może Pireneje, znienawidzonym wrogiem narodu (i wiary) w miejsce Saracenów są tu żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii. Nawet ta skaza na życiorysie, ta brawura podlana podobno procentami i wreszcie ten orzeł na słynnym pomniku, który zamiast na Zachód spogląda w przeciwną stronę – to wszystko elementy wykreowanej legendy, im bardziej pękniętej, tym bardziej uwielbianej. Oto opowieść o socjalistycznym świętym, którą odtwarza Krzysztof Potaczała w Świerczewskim. Śmierci i kulcie bożyszcza komunizmu
Porównań do dzielnego rycerza Karola Wielkiego oczywiście tu nie znajdziemy, nie jest to również publikacja sensu stricto historyczna, a dzięki formule reporterskiej, autor – dziennikarz, twórca między innymi reportaży KSU – rejestracja buntu, Bieszczady w PRL-u, Zostały tylko kamienie. Akcja „Wisła” – odsłania mechanizm powstania hagiograficznej legendy „Waltera”. Elementy tak skrzętnie budowanego mitu są nieomal kanoniczne – tragiczna (lecz na poły cudowna i trochę owiana tajemnicą) śmierć, niezwykłe artefakty związane z postacią – płaszcz, w którym Świerczewski zginął, apokryficzne druki, pochwalne pieśni i oficjalny utwór, owa „legenda aurea”, którą staje się najpierw wiersz Władysława Broniewskiego, a później opowieść jego żony Janiny O człowieku, który się kulom nie kłaniał. Nieodzownym elementem mitu jest eliminacja faktów niewygodnych – zarówno z życia osobistego: spotęgowany alkoholizm, który przez kilkanaście lat wyniszczał psychikę generała, prowokując wielokrotnie decyzje brawurowe, nieprzemyślane i irracjonalne; liczne romanse (w tym z hiszpańską artystką) sprzeczne z dość ascetyczną etyką wczesnego komunizmu; polityczne wybory i decyzje mogące wzbudzać sprzeciw Polaków. Jest wreszcie szlak pielgrzymek do pomnika w Jabłonkach (jeden z rozmówców Potaczały, emerytowany wojskowy, nazywa go wprost „ołtarzem”), jest sanktuarium – muzeum wzniesione w schyłkowym PRL u stóp obelisku. Jest wreszcie cały przemysł relikwii (medale, proporce, znaczki, wspomniany już banknot o nominale pięćdziesięciu złotych), są doroczne uroczystości okolicznościowe z towarzyszącym im odpustem (oferującym tym razem unikalne i niedostępne w normalnym obrocie „uspołecznionego handlu” cytrusy, kawę i eksportowe słodycze). Odtwarzam ten mechanizm – sygnalizowany w każdym nieomal miejscu Świerczewskiego…, by pokazać jak Potaczała – przede wszystkim dzięki metodzie reporterskiej: wyimkom z gazet, fragmentom wspomnień, relacjom żyjących świadków oraz notatkom oficerów służby bezpieczeństwa, a nawet anonimom – ukazał schematyczną (w gruncie rzeczy) formę, którą socjalizm wyzyskiwał dla budowania splendoru swych bohaterów. Formę zapożyczoną z religijnego kultu, nieznacznie i powierzchownie zmieniając tylko dekoracje.
Nim przejdę do rozprawy i dekonstrukcji owego kultu, który w reportażowym tonie dokonał się na kartach naszej książki, wypada wspomnieć, iż ten, swoiście pojmowany, sakralny entourage, nie jest bynajmniej polską specjalnością, nie przynależy nawet wyłącznie do naszej szerokości geograficznej.
Mechanizm podobny, lecz zwielokrotniony przynosi Che Guevara. The Making of An Icon, dokumentalny film Jeana Huguesa Berrou z 2014 roku pokazujący, jak kadr, pojedyncze zdjęcie Alberta Kordy stało się jednym z najbardziej rozpoznawalnych wizerunków XX wieku. Wokół miejsca śmierci Che, w odległej wiosce boliwijskiej selwy, powstało sanktuarium. Indianie i kreolscy chłopi z odległych krain Ameryki Łacińskiej pielgrzymują do jego grobu. Prosząc o zdrowie, bogactwo, posag dla córki, lepszą szkołę dla syna. Oko kamery pokazuje kolejne stacje Via Dolorosa rewolucjonisty, wystylizowane na Chrystusa popiersia, pośmiertne fotografie, zestawiane z arcydziełami Andrei Mantegny. Pozostają nam w pamięci wizerunki, te właśnie wizerunki świeckich świętych – o twarzy Benicio del Toro z epopei Che Stevena Soderbergha, Borisa Baboczkina w Czapajewie braci Wasiliewów. Świerczewski wprawdzie nie trafia na T-shirty, co stało się losem Che Guevary (nie taki był popkulturowy model socjalistycznej kultury), ale w wielości gadżetów ze swoim wizerunkiem nie ustępuje zbyt najbliższemu towarzyszowi Fidela Castro. Przywoływany w tym kontekście Żołnierz zwycięstwa Wandy Jakubowskiej (dwuczęściowa biografia generała) staje się dopełnieniem kulturowego obrazu. Przy tej okazji autor relacjonuje efekty kolaudacji, konstrukcję filmową świata przedstawionego – „To właśnie Świerczewski, zaufany stalinowski bojowiec, jest w filmie najważniejszym ojcem-założycielem nowej Polski. Ten bliski przyjaciel sowieckich marszałków, otoczony gronem doświadczonych rewolucjonistów z różnych stron świata, prowadzi wojsko do boju, pomaga odbudować zniszczony kraj”. Wskazuje zarazem Potaczała na przyczynę swoistego zapomnienia, w które popadnie dzieło Jakubowskiej mimowolnie ukazujące „pogardę generała dla śmierci, lecz jednocześnie czyni[ącego] go człowiekiem nonszalanckim”.
Popatrzmy teraz, jak przebiegło „śladów zacieranie” i jak zostaje „Walter” ikoną zbiorowej wyobraźni. Potaczała spina ten los klamrą – początkiem i finałem jest demontaż pomnika w Jabłonkach niedaleko Baligrodu (miejsce śmierci w zasadzce oddziału UPA). Świerczewski, na potrzeby propagandy, otrzymał dość dokładnie wyczyszczony życiorys. Zabrakło w nim informacji lub jedynie enigmatycznie wspomniano o młodzieńczym wyjeździe do Moskwy, o walce w wojnie polsko-sowieckiej 1920 roku, ale po stronie Armii Czerwonej, o szybkiej karierze w stalinowskim wojsku i wreszcie o współpracy z wywiadem. Hiszpańska wojna ubrana zostaje w romantyczny płaszcz Hemingwaya. Brak również – w oficjalnej biografii – słowa o czasie Wielkiej Czystki i nieudolnym dowodzeniu radzieckimi oddziałami w trakcie inwazji 1941 roku. Odradza się Świerczewski dopiero w armii Berlinga, „wsławiając” się między innymi klęską w bitwie pod Budziszynem, brutalnym traktowaniem i wyrokami na żołnierzach Armii Krajowej. Tyle faktów, przemilczeń i wybielonej biografii. Są w tym reporterskim ujęciu bohaterowie czterej. To oni tworzą fakturę tej (na swój sposób niezwykle fascynującej) opowieści – Jan Gerhard, ukraińscy wysiedleńcy, polscy turyści w Bieszczadach i monumentalny pomnik w górskiej wiosce.
„Jan Gerhard aż siedmiokrotnie w trakcie przesłuchania próbuje wycofać się ze złożonych wcześniej zeznań, ale śledczy zawsze potrafią przekonać go do wygodnej dla nich wersji”, czytamy. Aresztowanie bliskiego współpracownika Świerczewskiego ma stać się elementem ogromnej „czystki” zaplanowanej w polskim wojsku na połowę lat 50. To z wymuszonych zeznań wyłania się plotka, a później mit o spisku i zabójstwie „Waltera”. Już jako emerytowany oficer i redaktor naczelny „Forum” Gerhard napisał bestsellerową powieść Łuny w Bieszczadach. I tutaj mit ulega wzmocnieniu – ta sensacyjna, przeinaczona relacja z powojennych walk z oddziałami UPA staje się kanwą filmu Ogniomistrz Kaleń. Potaczała dość interesująco odtwarza emocje, które towarzyszą obrazowi Ewy i Czesława Petelskich – gdy Wiesław Gołas wzbudza sympatię, niechętnie traktowani są Leon Niemczyk i Janusz Kłosiński (za role dowódców podziemia i oficerów ukraińskich). Film z gruntu zakłamany, tworzony wedle klisz antyukraińskich, jest jednak doskonale zagranym arcydziełem wojenno-przygodowej propagandy. Nie mamy w nim postaci Świerczewskiego, lecz – na równi z trochę późniejszym easternem Wilcze echa – buduje wizję romantycznej (w krwi skąpanej) krainy Bieszczad, utwardza narodowe stereotypy i niechęć do „niepolskiej” przeszłości przygranicznych terenów (a zatem również do Łemków, Bojków). Ukraińscy mieszkańcy to ledwie skromne migawki na kartach Świerczewskiego… Pojawiają się, przemykają przez kadr, usiłują wtopić w tło, rozpłynąć w historii. Ukazując ich w niewielkich fragmentach, odtwarza Potaczała rzeczywisty los po akcji „Wisła”. To ciągły strach, to zapomnienie języka, wyparcie z pamięci własnych przodków, milczenie wobec bliskich, to zmiana nazwiska.
Są wreszcie dwaj „bohaterowie” najważniejsi: pomnik w Jabłonkach – centrum kultu, ale i miejsce pracy dla właścicieli sklepu z pamiątkami, poczty, to wreszcie sanktuarium – dom pamięci z marmuru i złoconych klamek, wzniesiony dwa lata przed upadkiem realnego socjalizmu. Monument z tym orłem wpatrzonym w odwrotną stronę to metafora – bałwochwalczy kult, zabawa radosna, upadek powolny znaczony czerwoną farbą, to drzewa wyrastające nieomal na „kamiennym ciele” generała, to regularne bitwy u jego stóp, to wreszcie spokój, zniechęcenie i fascynująca jedynie dziennikarzy rozbiórka. Lecz wokół pomnika zaprojektowanego przez Franciszka Strynkiewicza toczył się nieomal nieustanny karnawał. To jeszcze jeden aspekt reportażu Krzysztofa Potaczały – archiwum fotograficzne, dokument epoki ukazujący tłumy podczas oficjalnych uroczystości i tłumy przy straganach z towarem deficytowym, i surrealistyczne kadry z harleyowcami przed „Walterem” i z wielką białą „twarzą” pomnika w śniegu, niczym najlepszym pożegnaniem, klatką z bieszczadzkich klechd Franciszka Kluby. Są wreszcie ludzie i – niczym w czeskiej humoresce – ich zabawne historyjki, jest i kierownik muzeum wieszający, a potem zdejmujący podarowany landszaft z generałem, jest i sekretarz partii narzekający na gastronomię, jest szlak pełen turystów, jest wino, harcerze i nocne śpiewy przy ognisku.
Niezwykle ciekawy obraz dwoistości codziennej (i odświętnej), ludyczno-oficjalnej w PRL.
Krzysztof Potaczała, Świerczewski. Śmierć i kult bożyszcza komunizmu, Prószyński i S-ka, Warszawa 2021.