21.09.2023

Nowy Napis Co Tydzień #221 / Slalom w miejskim labiryncie

Bydgoski poeta Wojciech Banach zmarł we wrześniu 2022 roku. Tworzył przez czterdzieści pięć lat, a na jego znaczny dorobek składa się siedemnaście zbiorów i cztery wybory wierszy. O ile krytycy interesowali się jego najnowszymi książkami, które pojawiły się na rynku wydawniczym po roku dwutysięcznymWarto wspomnieć, że recenzowali je znamienici krytycy i poeci, tacy jak: Teresa Tomsia, Hanna Strychalska, Ewa Piechocka, Krzysztof Kuczkowski, Janusz Kryszak, Maciej Krzyżan, Jarosław Jakubowski, Grzegorz Kociuba, Filip Ludwik Czech.[1], o tyle te, które ukazały się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zeszłego wieku, nigdy nie doczekały się należytego komentarza. Powyższy tekst może być odbierany jako sygnał, że warto zająć się tym tematem.

***

Książkowy debiut Wojciecha Banacha – Chwilowy obraz świataW. Banach, Chwilowy obraz świata, Bydgoszcz 1977.[2] –przypadł na rok 1977. Czas stanie się ważnym elementem w tej poezji, jakby poeta dzięki językowi (a może nawet w języku) próbował zatrzymać obraz świata, by utrwalić go choćby na chwilę. Do pierwszego Banachowego zbioru weszło zaledwie szesnaście utworów, z tego kilka to jedynie wprawki, zapisane intuicje, poetyckie błyski. Wśród nich są nawet dwa dystychy (Retoryka, Co pewien czas), które ciężko jest nazwać pełnoprawnymi wierszami. Ten niewielki zbiorek (właściwie arkusz poetycki) został wydany skromnie, wręcz purytańsko, lecz zawarto w nim kilka interesujących tekstów.

Już pierwszy wiersz zbioru zatytułowany Po trzech latach wprowadza ciekawy trop: w środku liryku dwukrotnie pojawia się słowo „niepokój”: „noc niepokoi / dzień niepokoi”. To jedno słowo – tak ważne w powojennej poezji polskiej – wiedzie nas oczywiście do zbioru wierszy Tadeusza Różewicza, mistrza wielu współczesnych poetów. Wiersz kończy typowa dla bydgoskiego twórcy przewrotność, która jeszcze nie osiągnęła pełni siły rażenia.

Ale w tamtym czasie inny poeta był dla niego ważny – Stanisław Barańczak. Banach wielokrotnie wspominał o lekturze jego książki Jednym tchem. Musiała zrobić na nim olbrzymie wrażenie – nie tylko sama książka, ale też idea przyświecająca Barańczakowi, który we wstępie zatytułowanym Parę przypuszczeń na temat poezji współczesnej zdradził swoje poetyckiego credo, wedle którego poezja: „powinna być nieufnością”„Więc powinna być nieufnością. Krytycyzmem. Demaskacją. Powinna być tym wszystkim aż do chwili, gdy z tej Ziemi zniknie ostatnie kłamstwo, ostatnia demagogia i ostatni akt przemocy. […] Od tego musimy zacząć. Od nieufności, która oczyści drogę temu, czego wszyscy potrzebujemy. Mam na myśli – to nic nowego, zgoda, ale już niemal zapomnieliśmy, na czym nam powinno zależeć – mam na myśli, oczywiście, prawdę”. S. Barańczak, Jednym tchem, SAW „Universitas” suplement do publikacji „ORIENTACJA”, Warszawa 1970, s. 2.[3].

To jest właściwa droga, którą będzie podążał poeta. Być może to – jak mówi Barańczak – oczywiste, ale wydaje się, że gdy młody poeta zwraca uwagę na postulaty etyczne, to już jest dobrze, to już znaczy, że stąpa po właściwej drodze. a czy to jest przypadek, że jeden z najlepszych tekstów, jaki znalazł się w tomie Chwilowy obraz świata, nosi tytuł: Kiedy brakuje oddechu? Wydaje się, że Banach pozostawał przez wiele lat pod dyskretnym urokiem strof Barańczaka, najbardziej chyba inspirującego poety Nowej Fali. Ale o Nowej Fali jeszcze będzie mowa, bo bez niej nie sposób zrozumieć fenomenu pisarskiego Wojciecha Banacha.

W tym pierwszym zbiorze pojawił się też wiersz (Dalszym znajomym), który można odbierać jako pierwociny tego, w czym się będzie Banach później specjalizować – w pisaniu wierszy zaangażowanych politycznie czy społecznie. Poeta opowiada się po stronie konserwatywnej, co zdecydowanie będzie go dzielić od reszty twórców Nowej Fali. Nieraz z tej właśnie perspektywy komentować będzie najbardziej ogniskujące opinię publiczną sprawy, nurzając się w problematyce etycznej. Poruszane przez niego tematy często budzą społeczne kontrowersje, niektóre wręcz wydają się mało poetyckie, ale wiemy dobrze, że nie ma tematów mało poetyckich – wszystko zależy od umiejętności, które posiadł poeta. Od samego początku swej twórczej drogi Banach potrafi na stary problem spojrzeć z odpowiednią dawką świeżości. Właśnie w wierszu Dalszym znajomym posiłkuje się głośnym, opisanym przez prasę przypadkiem Amerykanki Karen Ann Quinlan, która w 1975 roku zapadła w śpiączkę i ostatecznie, na mocy decyzji amerykańskiego Sądu Najwyższego, została odłączona od respiratora. Wiersz ten jest głosem tamtej młodej kobiety, na stałe przykutej do łóżka:

Wciąż wydaje się wam że jestem
jeszcze żywa Więc spędźcie
ze mną dzień Podłączony do naturalnych otworów.

Ciekawe, że problem przedstawiony przez poetę tak dawno temu, dla człowieka żyjącego w trzeciej dekadzie XXI wieku wciąż wydaje się aktualny.

W późniejszych zbiorach można będzie dostrzec to wyraźniej, ale już w wierszu Kalendarz z reprodukcjami pojawi się zapowiedź, że poetę interesują też inne tematy, mocno publicystyczne, które w przyszłości będą wzburzały opinię publiczną, takie jak terroryzm czy imigracja. Biorąc pod uwagę te niepokoje końcowe, słowa wiersza o „uzbrojonych cudzoziemcach / o kolorowych twarzach” brzmią niemal proroczo.

I jeszcze słówko o innym wierszu, zamieszczonym w Czasowym obrazie świata, a mianowicie o Ikarze. Banach nie popełnia tego błędu, który często popełniają młodzi poeci, nie traktuje mitów aż nadto rygorystycznie. Mit pełni dla niego rolę otwierającą, daje energię, żeby dzięki niemu powiedzieć coś ciekawego „o nas tu i teraz”. Interesują go współcześni buntownicy, zarozumialcy, śmiałkowie łamiący regulaminy i systemowe ograniczenia. Poeta, gdy mówi o „obrastających w pióra”, ma pewnie na myśli niektórych swoich kumpli po poetyckim fachu, którzy wskutek pochwał i poklepywań bardzo szybko tracili kontakt z rzeczywistością. Mit o Ikarze jest dla niego okazją do napiętnowania buńczucznych zachowań, które zawsze kończą się źle – albo mówiąc wprost: są po prostu szkodliwe dla środowiska i stwarzają zagrożenie. w tym kontekście należy rozumieć ten wiersz jako przestrogę.

***

W 1978 roku ukazuje się drugi zbiór wierszy Pole rażeniaW. Banach, Pole rażenia, Gdańsk–Bydgoszcz, 1978.[4]. Jego wydawcą jest renomowane Wydawnictwo Morskie z Gdańska, które w tamtych latach miało swoją filię w Bydgoszczy. Książka została wydana lepiej niż poprzednia, w znacznie większym nakładzie, liczącym prawie tysiąc egzemplarzy. Objętość tomu jest nie do porównania, ponieważ liczy sto stron.

Tytuł zbioru jest zastanawiający i na pewno wieloznaczny. Wdać tu wpływ przedstawicieli poezji lingwistycznej, a konkretnie Tymoteusza Karpowicza i wspomnianego już Stanisława Barańczaka. Wieloznaczny tytuł ma związek z ówczesną sytuacją społeczno-polityczną. Nikt nie chciał ryzykować kłopotów z cenzorami, stąd ucieczka w giętkość i elastyczność języka wykorzystująca jego potencjał maskujący. Sam czasownik „razić” ma wiele znaczeńZob. https://sjp.pwn.pl/sjp/razic;2514193.html [dostęp: 10.02.2023].[5], na pierwszy plan wysuwają się te związane z technicznym wykształceniem poety. Przyrostki rozszerzają pole semantyczne jeszcze bardziej – można zostać „porażonym” (choćby wierszem), można też „narazić się” (poecie). Można także „zarazić się” na przykład wirusem. Tytułowy związek frazeologiczny należy odnieść do czasów, w których tworzył poeta, pamiętając, że o ewentualnej publikacji decydowali cenzorzy. w urzędzie tym nie pracowali ludzie przypadkowi, nie tak łatwo było ich „wyprowadzić w pole”; oni również potrafili wytworzyć swoiste „pole rażenia”. Piszę o tym tytule nieco żartobliwie, w kontekście lingwistycznym, bo wydaje mi się, że bez tych informacji niektóre wiersze bydgoskiego poety mogłyby zostać odebrane niewłaściwie.

W poezji – jak i w ogóle w całej literaturze – pobrzmiewa echo spraw społecznych danej epoki, ale jeszcze bardziej wybija się na pierwszy plan kondycja człowieka i jego najbliższej wspólnoty. z dzisiejszej perspektywy koniec epoki Gierka to niezwykle marne i ciężkie czasy: po raz kolejny okazało się, że ludzie, którzy zaufali partii, zostali oszukani; brak wolności, społeczeństwo jest zmęczone niewydolnym systemem i fatalnie zarządzaną gospodarką. Nie są to też dobre czasy dla przeciętnych zjadaczy chleba, którym oferuje się coraz mniej towarów, drożyznę i dłuższe kolejki. z opozycją władza ludowa woli rozmawiać za pomocą pałki (Czerwiec 1976) lub w skrytobójczy sposób eliminować swoich wrogów (sprawa Stanisława Pyjasa). Złe to czasy również dla twórczych indywiduów – nie można przecież swobodnie wyrażać swoich poglądów. Los artysty jest w dużym stopniu zależny od przyjętej postawy: konformista ma w tym systemie szansę na więcej, choć i on nie może czuć się niczego pewny.

Pogarszająca się sytuacja społeczno-polityczna źle wpływa na życie jednostki i potęguje jej wewnętrzny dramat. Poeta to dostrzega. Nie jest przypadkiem, że w wierszach KołysankaPranie pojawia się „sznur” kojarzący się z samobójstwem. Oba liryki oddziela wiersz Spod sufitu, gdzie pojawia się depresyjny rekwizyt w postaci „klosza”. Ale to tylko początek makabrycznej wyliczanki: w wierszu Taki zwykły człowiek pojawia się kat, a w utworze *** [Powiedział – wybieram się w drogę…]dowiemy się o samobójstwie jakiegoś everymana, który wybierając się w ostatnią drogę, otrzymał od żony czystą koszulę i zacerowane rękawiczki.

Edward Balcerzan w Przygodzie piątej: samopoczucie pokolenia 76 chętnie sięga do wierszy Wojciecha Banacha zawartych w tym właśnie zbiorze, choćby do fragmentu liryka rozpoczynającego się od słów: „Proponowali mi / zawód Judasza / widocznie mam predyspozycje / aby zostać ścierwem”. Co opatruje komentarzem: „Poeta […] odwraca wektory, pokazuje kanalię w sobie. Autoportret poety staje się rysunkiem podwójnym: za obserwatorem kryje się uczestnik-sobowtór, który w każdej chwili może przeciągnąć go na stronę podłości świadomej i butnej”E. Balcerzan, Przygoda piąta: samopoczucie pokolenia 76 [w:] Przygody człowieka książkowego (ogólne i szczególne), Warszawa 1990, s. 83.[6]. w jeszcze innym miejscu tego tekstu Balcerzan zauważy:

Świat gasnących znaczeń i nikczemniejących wartości zostaje opanowany przez brzydotę i jednocześnie przez grozę, w rezultacie przez śmierć, nicość. Te ciemne moce nieodłącznie towarzyszą myśli poetyckiej pokolenia ’76. Niekiedy wizja poetycka poprzestaje na brzydocie odczuwanej i prezentowanej tak samo, jak w reportażu interwencyjnym czy w kolejkowych rodaków rozmowach. Jest to brzydota ubóstwa, tandety, bubla. w tym nurcie zostaje całkowicie sponiewierana lekcja liryki Białoszewskiego: rzeczy brzydkie nie rodzą już pięknych skojarzeń, nie wywołują uroczystego zdziwienia. Tutaj słowa znaczą tyle, ile znaczą w obiegu potocznym umęczonej ulicy PRL-u, są tak samo brzydkie, jak ona. Brzydkie słowa awansują do rangi słów-kluczy. Gdy czytamy w wierszu Banacha (Koniec drugiej wiosny): «na krawędzi balkonu pęka cement / gówno», to poetyka tego tekstu z góry przekreśla możliwość samopoczucia w jakimkolwiek innym planie niż plan codzienności – w paronomazji, w baśni dziecinnej, w ułożonej naprędce fabułce, czy w innym chwycie à la Białoszewski. Niekiedy brzydota Polski uzyskuje sens filozoficzny, wyłania się w osobliwym wzruszeniu metafizycznym, ale nie jest to metafizyka nadziei”Tamże, s. 85.[7].

Do zbioru Pola rażenia wszedł wiersz Recenzja, który wcześniej był publikowany w debiutanckim zestawie prasowym zamieszczonym w bydgoskim piśmie „Fakty” jeszcze w 1976 roku. w wierszu tym Banach po raz kolejny robi ukłon w stronę poezji Tadeusza Różewicza, zdradza, że właśnie twórczość poety z Radomska jest źródłem jego młodzieńczej fascynacji. w zbiorze tym można też odnaleźć czarny humor i pierwociny tego, co takie charakterystyczne dla dojrzałego pisarstwa Wojciecha Banacha – ironię. Pięknie wybrzmi ona w wierszu Wujek i koty.

Z kolei liryk Drzewo z którego wyrastam to pierwsza próba zmierzenia się z tematem rodzinnej traumy – poetycka refleksja na temat dramatu, który był udziałem jego dziadka Juliana i stryja Wojciecha, zamordowanych przez Niemców w Auschwitz-Birkenau. w przyszłości temat ten jeszcze nieraz będzie przez niego eksplorowany.

Właśnie w tym zbiorze pięknie wybrzmiały wiersze polityczne, z których później bydgoski poeta będzie słynął. To jego reakcja, próba odreagowania tego wszystkiego, czym był PRL, czyli świata niestrawnego, topornego, a czasami wręcz beznadziejnego. z wielogodzinnych przemówień partyjnych wiało nudą, karierę robiła nowomowa, popularne było wodolejstwo. Żyliśmy – zdaje się mówić nam poeta odczytywany po ponad czterech dekadach – w chorym, zamkniętym, odizolowanym od świata kraju, który na dodatek (pod sztandarami pokoju) często też prężył muskuły i był gotów nieść „bratnią pomoc” innym demoludom. Reperkusje tego odnaleźć można w wierszu, który zaczyna się charakterystyczną frazą: „A co ty zrobiłeś dla swojej organizacji / śmierci…” – z bardzo ładnie wmontowaną przerzutnią. Ale czy w tym zdaniu nie brakuje może znaku zapytania? Na partyjnych plakatach promujących socjalistyczną organizację młodych ten znak był, bo to było autentyczne pytanie, tutaj poeta sprytnie ucina go i dopisuje dalszą „zmyłkową” część. Wszyscy jednak wiedzą, o co chodzi. Znakomity chwyt w duchu nowofalowym, udana próba ominięcia cenzury. Podobnie zresztą, jak w moim ulubionym wierszu tego zbioru, wyrzuconym na sam koniec, a rozpoczynającym się od mocnego, polisemicznego wersu *** [Znam na pamięć czerwone mordy / autobusów]. Czytelnik domyśla się, że nie chodzi przecież o czerwone mordy autobusów ani o czerwone mordy spotykanych w parku smakoszy tanich win, ale o te inne, partyjne gęby. w tym ostatnim wierszu szczególnie trafny wydaje się opis szarej, komunistycznej rzeczywistości, którą symbolizują cztery miejsca: „szpital, salon, posterunek, mieszkanie prywatne”. w życiu zionie beznadzieją i nudą, którą można wypełnić: „wódką, wodą, sportem, gazetą”. No i jeszcze przykład nowomowy, który trawestuje poeta: „Zasadniczo z punktu / Widzenia są krótkie”. Jest to poezja bogata w znaczenia, w wieloznaczności, która poprzez swoją elastyczność jest w stanie przechytrzyć nawet zawodowych cenzorów. Na czoło oczywiście wysuwa się ironia, czy wręcz szyderstwo z owoców radosnej twórczości partyjnych aktywistów, pustosłowie, z którego niewiele wynikało. System maskował słowami swoją faktyczną pustkę, a kłamstwami starano się ją wypełnić, często wskazując fałszywych wrogów. Młody poeta dobrze rozpoznaje zło i stara mu się – na swój sposób – przeciwstawić. a językowa brutalność? No cóż, młodość, buntownicza młodość.

***

Z kolei SlalomW. Banach, Slalom, Bydgoszcz 1980.[8] to zbiór wierszy wydany w 1980 roku przez Kujawsko-Pomorskie Towarzystwo-Kulturalne i Koło Młodych Związku Literatów Polskich. Przed lekturą warto zastanowić się nad tytułem. Slalom kojarzy się przede wszystkim ze sportem, który poeta uwielbiał oglądać. Miał słabość do wyścigów kolarskich, meczów piłki nożnej, siatkowej, tenisa ziemnego. Lubił też sporty zimowe: biegi narciarskie, skoki, jazdę figurową na lodzie, no i slalomem gigantem też by pewnie nie pogardził. (Ciekawe, ale podobne zainteresowania sportem wykazywali też jego poetycki mistrz Tadeusz Różewicz i kolega z bydgoskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich – Kazimierz Hoffman).

Większość słów-kluczy zawartych w poezji Wojciecha Banacha można śmiało odnieść do obszaru miasta. Samo miasto jest dla niego rodzajem labiryntu, który lubi penetrować. Dla młodego wówczas męża i ojca slalom miejski był codziennością. Slalom, żeby zdobyć najbardziej potrzebne towary.

W tym jednym z najwątlejszych ze wszystkich Banachowych zbiorów zwróciłem uwagę na pięć wierszy: Gazeta do owijania, Ostatnia modlitwa Andreasa Baadera, Arytmia przemytnika, Piosenka pogromcy, z listu Wernera do Uty. Ten pierwszy, ironiczny, jest pełen ukrytych, dodatkowych znaczeń, bo jak inaczej odczytać dystych: „zarybiam wannę / gazeta pełna wody”. Przecież nie chodzi tutaj o mokrą gazetę, ale o kłamstwa, które były w niej rozpowszechniane. z kolei Ostatnia modlitwa Andreasa Baadera to jeden z najbardziej znanych wierszy bydgoskiego poety z tamtego czasu, wyróżniony przez jury odbywającego się cyklicznie w Gdańsku Konkursu Poezji Społecznie Zaangażowanej o Nagrodę Czerwonej Róży. Jest to wiersz w jakimś sensie proroczy, bo poeta przewiduje, że Andreas Baader i Ulrike Meinhof staną się – podobnie jak inni mordercy – idolami popkultury. Wielu bezkrytycznie to kupi, ze względu choćby na ich rozpoznawalny i modny w lewicowym światku antyamerykanizm. Ja liryczne przewiduje to przyszłe szaleństwo, już wie, że tamci zawładną zbiorową wyobraźnią i będą mieli swoich młodych, zmanipulowanych następców. Ziarno rzucone na zatrutą glebę musi dać niedobre plony: „Bo do Amen – jak powie poeta w ostatnim wersie – jeszcze daleko!”.

Zbiór niewielki, ale Banach zawarł w nim kilka tekstów, do których regularnie powracał, gdyż chętnie zamieszczał je w późniejszych wyborach wierszy. Do głosu coraz bardziej dochodzi techniczne wykształcenie poety, który ukończył Akademię Techniczno-Rolniczą w Bydgoszczy. w tym zbiorze roi się od takich „technicznych kwiatków”, zbitek słownych, ciekawych połączeń, które kierują nas na właściwy trop. w Piosence pogromcy poeta powie o „neutronowym cacku”, w Arytmii przemytnika o „generatorze funkcji losowej”, „ścieżce Möbiusa i o „czarnej skrzynce”. Wykorzystywanie pojęć matematyczno-fizycznych staje się powoli znakiem rozpoznawczym jego poezji, która nabiera wyrazistości. Banach jest językowo odważny, buntowniczo nastawiony, a dodatkowo – pewnie dzięki wspomnianemu wykształceniu – staje się twórcą niebanalnym, ponieważ widzi świat po swojemu. Siłą tej poezji jest wspomniana przeze mnie oryginalność. Autor pozornie pisze o sprawach znanych, ale potrafi ująć je inaczej, jakby siedząc w sali widział coś innego niż wszyscy.

Zbiór zawiera wstęp krytycznoliteracki autorstwa Czesława Slezáka, który pisze w nim:

Jest to poezja «dnia codziennego», poezja realizmu, wiążącą dążenia poetyckie z nowoczesną cywilizacją, z problemami społeczno-moralnymi. w formie nowatorska, zrywająca z poezją opisową, szeroko u nas rozpowszechnioną przez młodsze pokolenie «zbuntowanych», reprezentatywna dla ukazania prób zaangażowania, z dużą domieszką publicystyki, poezja zimna, wyrachowana, nie posługująca się ani wzruszeniem, ani pięknem, ani liryczną metaforą. […] Nowa rzecz wyraża się szczególnym zainteresowaniem nowym człowiekiem, życiem wielkomiejskim, jego zbiorowością; literacką formą przekazu, czerpiącą z zapisu dokumentalnego, faktomontażu, często nawiązującego do języka sprawozdań, do właściwości stylistycznych mowy potocznej, mowy ulicyC. Slezák, Wstęp [w:] W. Banach, Slalom…, s. 1.[9].

W sierpniu 1980 roku w całej Polsce trwały strajki zakończone podpisaniem Porozumień Sierpniowych. Taki sam stan społecznego niezadowolenia i wrzenia miał miejsce w bydgoskim Famorze – jednej z największych fabryk w kraju. Poeta opowiadał mi, że swoje dwudzieste siódme urodziny obchodził strajkując, a później ciesząc się z podpisanego z rządem porozumienia.

***

Zbiór wierszy SymultanaW. Banach, Symultana, Gdańsk–Bydgoszcz, 1981.[10], wydany w Wydawnictwie Morskim w 1981 roku, jest całkiem pokaźny – na osiemdziesięciu stronach autor zamieścił pięćdziesiąt cztery wiersze. Nie wszystkie są nowe, niektóre już weszły do poprzednich zbiorów, głównie do Slalomu. Nic nie wskazywało jednak na to, że na kolejny tom trzeba będzie poczekać aż do 1991 roku.

W zbiorze pobrzmiewa to, co jest charakterystyczne dla twórczości Wojciecha Banacha, czyli echo Nowej Fali. Bydgoski poeta, młodszy o dekadę od Ryszarda Krynickiego, Adama Zagajewskiego, Juliana Kornhausera, Jerzego Kronholda i Stanisława BarańczakaPowtórzę to jeszcze raz, bo myślę, że to ważne, ale w rozmowach na temat poezji, jakie nieraz odbywałem z autorem Symultany, gdy pytałem go wprost o najważniejszy dla niego nowofalowy tomik, to najczęściej wymieniał zbiór Barańczaka Jednym tchem wydany w 1970 roku.[11], pozostawał pod znacznym wpływem tej właśnie formacji pokoleniowej – ideowo odziedziczył po nich bunt przeciwko bezprawiu władzy. Banach w podobny do nich sposób stara się komentować rzeczywistość. Często pożywką staje się dla niego oficjalny język, plakat wzywający robotników do pracy, afisz informujący o zebraniu podstawowej organizacji partyjnej, który za pomocą ironii demaskuje w sowich wierszach. w jakimś sensie balansuje na granicy tradycji i współczesności, choć niewątpliwie jego poezja pod kątem formalnym wydaje się bardzo świeża. Teksty zamieszczone w Symultanie w większości są niejednoznaczne, posiadają podwójne albo potrójne dno, konstrukcją przypominają matrioszkę.

Można je też traktować jako poetycki komentarz burzliwego końca epoki Edwarda Gierka. Oczywiście nie mam na myśli wielkiej polityki, to nie jest jego świat. Zdaje się, że trochę interesuje go, jakie ta wielka polityka może mieć negatywne skutki oddziaływania na jednostkę, jak niewydolny i skostniały system może ludziom komplikować życie. Ja liryczne zbioru mówi głosem zwykłych ludzi. Rano jedzie autobusem do pracy, ustawia się w kolejce pod sklepem, w pobliskim kiosku kupuje papierosy, interesuje się mundialem, czyta gazetę. Jego wiersze to slajdy pełne codzienności. Tak, codzienność to jedno ze słów-kluczy, bez tego słowa nie da się uczciwie pisać o twórczości bydgoskiego poety. a codzienność – z perspektywy młodego inżyniera z fabryki – jest nieciekawa (przeważnie to, co nieciekawe i złe dla ludzi, bywa inspirujące i twórcze dla artysty), jak napisze w Gnieździe automatów:

Przeliczamy
             chleb na godziny
             godziny na złotówki
             złotówki na dolary
             dolary na chleb

Człowiek dużo czasu traci na liczenie – żeby przeżyć, musi kalkulować, musi kombinować. Najlepiej mieć „kalkulator w głowie”. a rzeczywiście tak było, że punktem wyjścia do tych rachunków były dolary. Kto dziś pamięta, jak bardzo intratnym zajęciem była spekulacja? Kim był „konik”? Obliczano, kto ile zarabia w obcej walucie, porównywano, zestawiano. Dolar był punktem odniesienia, posiadacze dewiz byli chętnie widziani na salonach, czyli w restauracjach, w których dominowała wódka ze śledziem. Rozmawiano oczywiście o pieniądzach, ale nie o złotówkach, tylko o dolarach i markach niemieckich. Gniazdo automatów to ironiczny, ale też gorzki wiersz o ludzkiej nędzy, która wyłania się z bankrutującego systemu.

Wojciech Banach był poetą miasta, a nawet konkretniej – poetą Bydgoszczy. w tym określonym układzie urbanistycznym czuł się najlepiej, to była jego przestrzeń, jego żywioł. Prawda, w późniejszym zbiorach częściej zaczną pojawiać się nawiązania do konkretnych ulic, placów, skwerów, skrzyżowań, jakby poeta jeszcze silniej pragnął wpisać swoją poezję w obręb miasta. Penetracja miejskiego labiryntu stała się jego obsesją. Ponadto Banach był też kolekcjonerem starych pocztówek – a największy jego zbiór pochodzi właśnie z Bydgoszczy. Poeta wędrował więc dwutorowo: w głąb historii miasta, choćby do czasów, gdy powstawały pierwsze kartki pocztowe, a także poprzez fizyczną eksplorację, poprzez przenikanie i drążenie.

Badanie wielkiego skupiska spowoduje, że w jego poezji na plan pierwszy wysunie się człowiek ze zbiorowiska. Twórcę interesowała grupa społeczna, ale jeszcze bardziej relacje, jakie zachodzą pomiędzy jej poszczególnymi członkami; dlatego jest to poezja, którą można by ewentualnie rozpatrywać nie tylko w kontekście socjologicznym, ale też psychologicznym. W jego wierszach wybrzmiewało to, co ludzi łączy, na przykład opór przeciwko władzy komunistycznej, krytyka transformacji ustrojowej, nędza związana z bezrobociem. Banach-poeta, ale też Banach-działacz zdelegalizowanej Solidarności, był wyczulony na problemy społeczne. To wszystko oczywiście później, w kolejnych zbiorach wydanych już po 1989 roku, ale w Symultanie pojawi się wiersz o proroczym tytule Stan wyjątkowy.

Słowo „symultana” pada w zbiorze tylko raz, w wierszu Ostateczna wersja przechodzenia do porządku. Wydaje się, że ma ono związek właśnie z miastem, z różnorodnością, z wieloma możliwościami, jakie ono ze sobą niesie, a nie tylko z grą w szachy. Ale zwracam uwagę na specyfikę symultany, rodzaju gry, w której jeden gracz rozgrywa kilka czy nawet kilkadziesiąt partii jednocześnie. Symultanista-poeta ma do wyboru wiele wariantów, każdy przeciwnik oznacza nowe otwarcie, nowe możliwości, każda partia – jak wiersz – ma swój unikalny przebieg, każda wędrówka przez miasto generuje nowe bodźce, daje nowe impulsy. Zbiór kończy wiersz, który zaczyna się charakterystycznie:

Coraz częściej milczeniem łatwiej opowiadać
skrzyżowaniu myśli z dzielnicami snów
wciąż te same konwersy we własnym sosie

Podoba mi się ten rodzaj zanurzenia, poetyckiej refleksji, czyli „skrzyżowanie myśli z dzielnicami snów”, a penetracja miejskiego, tajemniczego labiryntu stanie się znakiem rozpoznawczym jego poezji.  

***

Poeta milczał dziesięć lat, aż do roku 1991, gdy wyszła jego piąta książka Czarna skrzynkaW. Banach, Czarna skrzynka, Bydgoszcz 1991.[12]. Cóż zmieniło się przez te dziesięć lat w pisarstwie Wojciecha Banacha? Jak zmieniła się jego sytuacja życiowa? Autor wspominał, że lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku upłynęły mu głównie na pracy zawodowej i wychowywaniu trzech córek. Po wprowadzeniu stanu wojennego działał w antykomunistycznej opozycji i wycofał się z życia literackiego. Nieraz powtarzał powszechnie znaną sentencję o udaniu się na emigrację wewnętrzną. Jego protest w sferze publicznej oczywiście nie oznacza, że nie pisał wierszy. Pisał, ale pewnie mniej – i te wiersze znajdą się właśnie w Czarnej skrzynce. Ale od razu doprecyzujmy, że niektóre z wierszy, które weszły do wspomnianego zbioru, poeta napisał jeszcze wcześniej, bo w 1979 roku, gdy odbywał służbę wojskową. Echa służby wojskowej zabrzmią donośnie w kilku jego wierszach (Liczba niejawna, Wręczenie broni, Co jeszcze). w zbiorze tym Banach zawarł też dwa wiersze, które zaprowadzą uważnego czytelnika do jego najbliższych przyjaciół, od lat już nieżyjących poetów: Henryka Słysza i Krzysztofa Solińskiego, a mianowicie Wstęp do GościeradzaZiemia Krzysztofa. o nich nie będę pisał, ale przypomnę historię, o której poeta swego czasu opowiadał – chodzi o wyprawę, którą odbył wraz z Krzysztofem Solińskim do zamieszkałego w Gościeradzu Henryka Słysza. a było to tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego, 12 grudnia 1981 roku. Słysz posiadał własne gospodarstwo położone kilkaset metrów od dworku, w którym pod koniec życia przebywał patron bydgoskiego muzeum Leon Wyczółkowski. Obydwaj zresztą spoczęli na cmentarzach we Wtelnie, malarz na starym, a poeta na nowym. Banach po latach żartobliwie wspominał, że spędzili wiele godzin na rozmowie z panem Henrykiem, a później udali się na przystanek PKS, ale kolejne autobusy nie przyjeżdżały. Czas oczekiwania niepokojąco wydłużał się. Nie wiedzieli jeszcze w tym momencie, jakie dramatyczne wydarzenia mają miejsce w kraju – że generał Jaruzelski, wraz z zależną od niego Wojskową Radą Ocalenia Narodowego, w samym środku zimy wprowadził stan wojenny, mocno przy tym ograniczając transport publiczny. Można by chyba odnieść się humorystycznie do fragmentu wiersza pochodzącego ze zbioru Pole rażenia dotyczącego „czerwonych mord autobusów”, które zawiodły, ale z tego, co pamiętam, to autobusy PKS miały „mordy” innego koloru.

Zwróciłem też uwagę na wiersz Pamiętaj – bo jest to liryczna refleksja na temat przemijania. Upływ czasu jest jednym z najważniejszych motywów w jego poezji. Wydaje się, że opiera się on na podobnym koncepcie jak znany wiersz Wisławy Szymborskiej Trzy słowa najdziwniejsze, w którym laureatka Literackiej Nagrody Nobla zapisała: „Kiedy wymawiam słowo Przyszłość, / pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości”. Banach uparcie podąża tą drogą już od samego początku, od swojego książkowego debiutu, w którego tytule zawarł bardzo klarowną informację o tym, jak ważne jest dla niego przemijanie i ulotność chwili.

W podzielonej na trzy części Czarnej skrzynce najciekawsza jest ta ostatnia, nawiązująca do tytułu: z ustaleń. w wierszu o tym właśnie tytule pojawiają się symboliczne czarne skrzynki. Ten tekst i jeszcze Dział konstrukcyjnypotwierdzają, jak istotne dla bydgoskiego twórcy było wykształcenie techniczne, jak odmiennym językiem (w przeciwieństwie do poetów o wykształceniu humanistycznym) się posługiwał: pełnym specjalistycznych terminów z dziedziny matematyki i fizyki. À propos drugiego wymienionego wiersza pragnę tylko zauważyć, że Banach w zakładzie pracy, w którym pracował przez czterdzieści lat, wykonywał dokładnie to, o czym pisał w wierszu, czyli „kreśli rysunki urządzeń oświetleniowych dla jednostek pływających”, a tymczasem niespodziewanie stażysta zaprojektuje „nowy wzmocniony model / puszki Pandory”.

Do moich ulubionych wierszy z tego zbioru należy Szelest celulozy, krótki wiersz o tym, że „W krajach zacofanych gospodarczo i / politycznie / cukier krystalizuje się z potu robotnika / i jego krwi”. Banach przyznał mi się kiedyś, że ten tekst napisał w 1980 roku, a więc w czasach, gdy nie można było mówić, że Polska jest krajem zacofanym. Piszę to, bo pewnie jest to świadomy zabieg oszukania cenzury: podejrzewam, że autorowi nie chodzi o podły los mieszkańców Kuby czy jakiegoś innego ubogiego kraju, w którym cukier pozyskuje się z trzciny, ale ma na myśli polskich robotników, którzy w chwili próby wytrwali, wykazali się charakterem, pokazali pazur.

Wydaje się, że najlepsze wiersze autor zamieścił na końcu zbioru. Trzy wiersze: Marzec po bydgosku, Manewr, Świąteczne posłaniePodobnie pełen ironii jest wiersz Świąteczne posłanie, który pięknie wybrzmiał w reportażu historycznym Jerzyki tańczą w powietrzu, zrealizowanym przez bydgoski Oddział TVP w czterdziestą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, w którym grupa poetów, a także działaczy b. Solidarności: Wojciech Banach, Grzegorz Musiał, Stefan Pastuszewski i Marek K. Siwiec, wspomina tamte dramatyczne wydarzenia. i ten wiersz kończy się gorzką konkluzją: „nic złego nie może się stać / najwyżej zabijemy was legalnie / bo jesteście winni / bo jesteście”.[13] wydają się dobrze precyzować tamten brutalny czas. Ten pierwszy jest ironicznym komentarzem dramatycznych wydarzeń z 19 marca 1981 roku, gdy grupka działaczy „Solidarności” z Janem Rulewskim na czele zostaje pobita przez funkcjonariuszy ZOMO. Ten wiersz zaczyna się mocno: „Mimo okresu gwarancji / konserwa otworzyła się na rozkaz / jak wypróbowany mechanizm wrzodu”. Gorycz potęguje umieszczony w połowie utworu zapisany dużą literą wers: „POBICI CZUJĄ SIĘ LEPIEJ” i dalej sarkastyczny komentarz: „niż przewidywano”.

Czarna skrzynka doczekała się kilku komentarzy krytycznoliterackich. Wydaje się, że nie zawsze była właściwie rozumiana. Negatywną recenzję zamieścił w „Nowych Książkach” Tadeusz OlszewskiT. Olszewski, Poezja regionalna?, „Nowe Książki” 1992, nr 1, s. 26.[14], zarzucając Banachowi między innymi to, że kilka lat wcześniej książkę o takim właśnie tytule wydał ks. Janusz Pasierb. Zupełnie w innym tonie pisali o poezji Banacha: Stefan Pastuszewski i Jerzy Rochowiak. Ten drugi na łamach „Kujaw i Pomorza” w recenzji Co skrywa „Czarna skrzynka”? zanotował:

Autor Czarnej skrzynki proponuje wiersze pełne paradoksów. Upodobał sobie bowiem ten typ wiersza, który jest charakterystyczny dla tzw. poezji lingwistycznej. Posługuje się zatem mniej lub bardziej zaskakującymi skojarzeniami, skrótami schematów zdaniowych, konceptami… Przedstawia jednak zapisy surowe – bliskie mowie potocznej. Są one i wymyślne, i pospolite. Wynika to pewnie stąd, iż poeta chce się od rzeczywistości oddalić, ale w niej tkwi – i broni się przed tym ironią, zabawą słowami. […] Choć tematyka wierszy dowodzi, że zainteresowania Wojciecha Banacha są rozległe, to jednak nie ujawniają tajemnic, jakich odkrycie zdaje się zapowiadać tytuł książki. Są to wiersze o ciekawych, atrakcyjnych literacko pomysłach. i one właśnie kształtują oryginalność tej poezji, wolnej od taniego liryzmu, przepełnionej spięciami i napięciami – i dlatego pewnie przystającej do naszej codzienności, której tak chętnie przeciwstawiamy, złudne może, wyobrażenia o sobie i świecie, gdy próbujemy otaczającą nas przestrzeń napełnić łagodnościąJ. Rochowiak, Co skrywa „Czarna skrzynka”?, „Kujawy i Pomorze” 27.11.1991.[15].

Czarna skrzynka jest więc opakowaniem zbiorczym, w którym można znaleźć wiersze stare, niemające jeszcze tej siły rażenia, nasycenia ironii jak wiersze późniejsze, często dodatkowo dające do myślenia, bo polisemiczne. Wydaje się, że właśnie ten zbiór stanowi nowe, poetyckie otwarcie w czasach niezwykle brutalnej transformacji ustrojowej.

***

Przez te lata Banach poetycko dojrzał, stał się poetą świadomym. Jego przypadek potwierdza, że doświadczenie życiowe jest dla pisarza kluczowe. i choć dyktatura Jaruzelskiego skończyła się, a rządy przejęli pochodzący z wyboru posłowie i senatorowie, to jednak pojawiły się nowe problemy, nowe bolączki, nowe traumy. Każda epoka potrzebuje swoich kronikarzy, potrzebuje też ludzi zdolnych do poetyckiej refleksji. Na początku lat dziewięćdziesiątych zeszłego wieku Wojciech Banach już tę umiejętność posiadł; później wypadało przede wszystkim wykazać się konsekwencją i nie zejść z raz obranej drogi.

Takie były poetyckie początki Wojciecha Banacha. Człowieka, który wykształcił się w technicznej uczelni, a później jako inżynier przez czterdzieści lat pracował w fabryce. Mieszkał w mieście, o którym powszechnie mówiono, że jest robotnicze. Może mało to wszystko poetyckie, ale człowiek raz ugodzony poetycką strzałą na zawsze pozostanie jej wierny, a jego talent – bez względu na okoliczności – rozbłyśnie z całą mocą.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Bartłomiej Siwiec, Slalom w miejskim labiryncie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 221

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...