Nowy Napis Co Tydzień #026 / W Polsce, czyli nigdzie
W 2003 roku grupa Azorro, tworzona przez Oskara Dawickiego, Igora Krenza, Wojciecha Niedzielkę i Łukasza Skąpskiego, nagrała dla Museum Moderner Kunst Stiftung Ludwig film zatytułowany dość zagadkowo Pyxis systematis domestici quod video dicitur. Film opowiada o polskich artystach wiozących na wystawę do Wiednia kasetę wideo ze swoimi nagraniami. Mężczyźni wyruszają z Krakowa zdezelowanym busem, mijają pokryte śniegiem, szare socjalistyczne blokowiska i pstrokate posttransformacyjne wioski, zatrzymują się na posiłki w przydrożnych barach, robią zakupy na straganach z ogrodowymi krasnalami, nocują w obskurnym czeskim hoteliku. W miarę zbliżania się do Wiednia robi się jednak coraz cieplej, czyściej i ładniej. Dzięki pomocy życzliwych mieszkańców, artyści odnajdują w końcu muzeum i wręczają kasetę oczekującemu ich kuratorowi. Na pozór zwykła historia z życia performerów z prowincji szukających uznania w międzynarodowym świecie sztuki. Tyle że wszyscy – począwszy od artystów, przez chłopców grających w piłkarzyki na postoju, obsługę czeskiego hotelu, imigrantów wskazujących drogę w Wiedniu, aż po samego kuratora: sławnego Mumoka – mówią tam po łacinie. Tytułowa pyxis systematis domestici to właśnie kaseta wideo.
Chciałbym się tu przyjrzeć pewnej współczesnej propozycji określenia polskiej tożsamości, która przypomina mi trochę pomysł grupy Azorro. Propozycja ta pochodzi ze środowiska skupionego wokół „Teologii Politycznej”, rocznika filozoficznego założonego w 2003 roku przez Marka Cichockiego i Dariusza Karłowicza. Pismo to położyło szereg zasług w kształtowaniu polskiej debaty intelektualnej, między innymi w 2007 roku rozpoczęło ważną dyskusję o polskim mesjanizmie. Gdzieś na początku pierwszej dekady XXI wieku w jego kręgu pojawiła się idea określania tożsamości Polski raczej przez kulturowe kategorie Północy i Południa niż popularne dotychczas pojęcia Wschodu i Zachodu. Marta Kwaśnicka w 2011 roku, w eseju który został potem wykorzystany w wydanym przez „Teologię Polityczną” zbiorze Krew z mlekiem,zauważała ostrożnie, że „Polacy są skrzyżowaniem tyleż Wschodu z Zachodem, ileż Północy z Południem”
Polska jest zdolna do wielkości, ma świadomość własnej podmiotowości i swej zasadniczej roli dla kultury i cywilizacji europejskiej (a więc może być po prostu sobą) przede wszystkim wtedy, kiedy jest w stanie wpisać siebie w podstawowy, pradawny podział między Północą a Południem. Spada natomiast w niebyt, staje się ofiarą i przedmiotem nacisku sił zewnętrznych wówczas, gdy zostaje umieszczona na linii podziału Wschód-Zachód.
M. A. Cichocki, Północ i Południe. Teksty o polskiej kulturze i historii, „Teologia Polityczna”, Warszawa 2018, s. 14. [6]
Stawka odwrócenia naszych współrzędnych kulturowych jest więc bardzo duża. Jak głosi ostatnie zdanie książki Cichockiego: „Polska będzie łacińska, albo nie będzie jej wcale”
Chciałbym umieścić przedstawioną przez Marka Cichockiego wizję Polski jako kraju kulturowego Południa w kontekście opisywanych przez Przemysława Czaplińskiego w Poruszonej mapie przemian współczesnych wyobraźni geograficzno-kulturowej. Analizy Czaplińskiego pozwalają, jak sądzę, lepiej zrozumieć stosunek Cichockiego do Zachodu, Wschodu i Środka Europy. Co ciekawe, Czapliński też dostrzegał przejście od osi Wschód-Zachód do osi Północ-Południe, ale postulował raczej zwrócenie się nie ku klasycznemu Południu, lecz ku współczesnej Północy. Różnica między propozycjami Cichockiego i Czaplińskiego oddaje, w moim przekonaniu, jeden z kluczowychdylematów polskiej tożsamości. W pewnym sensie wracamy do 1655 roku. Tak samo, jak w czasie szwedzkiego Potopu, możemy pozostać wierni Rzymowi lub ulec atrakcyjności modelu skandynawskiego. Wydaje mi się jednak, że nie musimy iść żadną ze wskazywaną przez nich dróg, każda z nich pogłębia bowiem naszą kulturalną peryferyjność. Polską tożsamość można bowiem interpretować nie tyle w kategoriach geograficzno-kulturowych, co raczej filozoficzno-teologicznych. Idea polskanie polega na naśladowaniu kogokolwiek, lecz na świadomym budowaniu czegoś zupełnie nowego. Zamiast więc postulowanej przez Cichockiego meridializacji czy sugerowanej przez Czaplińskiego borealizacji można głosić – za Juliuszem Słowackim – program ejdetyzacji polskości
Ruchoma mapa
Przez ostatnie dwa stulecia Polska znajdowała się między Wschodem a Zachodem. Chodzi tu oczywiście nie tyle o kategorie geograficzne, co raczej kulturowe. Wschód utożsamiany był zwykle z niewolą, zacofaniem i biedą, natomiast Zachód kojarzono z wolnością, nowoczesnością i dostatkiem. Nieoczekiwanie w pewnym momencie naszych dziejów znaleźliśmy się między tymi biegunami. Czuliśmy się kawałkiem Zachodu uwięzionym przez Wschód. Z podziwem patrzyliśmy na Zachód, który niestety nie zawsze uważał nas za swoich, i z niechęcią odnosiliśmy się do Wschodu, z zakłopotaniem odkrywając wschodnie elementy w nas samych.
Dziś ta kwestia położenia Polski, fatalnie ciążąca nad naszą kulturą, została właściwie rozstrzygnięta. Odzyskaliśmy wolność, wzbogaciliśmy się i zmodernizowali. Jesteśmy w NATO i w Unii Europejskiej. Pod względem politycznym, społecznym i gospodarczym po prostu znaleźliśmy się na Zachodzie. Strefa przejściowa przesunęła się znacząco na wschód, przebiega teraz raczej przez Ukrainę. Choć nasze oświecone elity wciąż jeszcze lubią orientalizować lud, to tak naprawdę, biorąc pod uwagę dawne współrzędne, w końcu definitywnie znaleźliśmy się na Zachodzie.
Co ciekawe jednak, ta epokowa zmiana, zamiast rozwiać nasze tożsamościowe wątpliwości, wywołuje nieoczekiwanie nowe pytania o miejsce Polski. Jak zauważa ze zdumieniem Czapliński, Polska dziś „nie leży tam, gdzie dotąd leżała”, najwyraźniej „wyprowadza się z dotychczasowej mapy”, a wyprowadzka ta odbywa się „w niewiadomym kierunku i w niewiadomym celu”
Dlaczego doszło do takiego niespodziewanego kulturowo-geograficznego rozchwiania? Czapliński uważa, że wynika ono z braku pewności, czy Polska rzeczywiście już na zawsze znalazła się na Zachodzie. „Pytanie [o położenie Polski] bierze się z obawy, że Polska zbyt słabo weszła do Europy, aby w niej naprawdę być. A skoro zbyt słabo weszła, łatwo może z niej wypaść”
Klasyczne Południe
Europa, jak wskazuje Marek Cichocki, powstała dzięki zderzeniu Północy i Południa. Barbarzyńcy, którzy pokonali ginący Rzym, sami ulegli jego kulturze i po swojemu odtworzyli dawne Cesarstwo. „W historii Europy – powiada – chodzi o nawrócenie się barbarzyńcy z Północy, który w zetknięciu z porządkiem Południa rozpoznaje swoją wewnętrzną pustkę”
Z tego punktu widzenia Polska jest typowym krajem europejskim. Nasza tożsamość została bowiem, tak samo jak wszystkich innych narodów europejskich, ufundowana przez przyjęcie rzymskiej formy. Kluczowe znaczenie miał oczywiście chrzest, co prawda jeszcze w niepodzielonym Kościele, ale w zachodniej tradycji. Cichocki przekonująco pokazuje, jak nasze elity dokonywały świadomego wyboru kultury klasycznej. Widać to na przykład u Wincentego Kadłubka, który wymyślał niestworzone historie, mające włączyć nas w dzieje świata antycznego. Na przykład Krak to właściwie Grakch, mający jakiś nieokreślony związek z Tyberiuszem Grakchusem. Takie kreatywne kronikarstwo wynikało z tego, że – jak pisał z rozbrajającą szczerością mistrz Wincenty –“my dzisiejsi jesteśmy i nie masz w nas sędziwej wiedzy wczorajszości”
W XVI wieku tradycja klasyczna stała się podstawowym punktem odniesienia dla tworzącej się potężnej Rzeczypospolitej. Polskie elity kształciły się w tym czasie przede wszystkim na włoskich uniwersytetach. Sam uniwersytet w Padwie ukończyło 37 biskupów, 12 opatów, 14 wojewodów, 24 kanclerzy i sekretarzy królewskich a Jan Zamoyski był nawet przez pewien czas jego rektorem. Jak argumentuje Cichocki, nasi przodkowie zupełnie świadomie podjęli decyzję, by na piaskach i błotach Północyzbudować ogromną Rzeczpospolitą na wzór dawnej rzymskiej republiki.
Kryje się w tym zachwycająca siła sprawcza imaginacji oraz fascynujący fenomen geograficzno-duchowy Rzeczpospolitej. Miała ona bowiem przecież swoje konkretne geograficzne umiejscowienie [...] ale mentalnie i kulturowo ten wielki potencjał od zawsze nierozerwalnie związany był ze śródziemnomorskim Południem.
M. A. Cichocki, Północ i Południe, dz. cyt., s. 135. [14]
W ten sposób Polska na kilka stuleci stała się obszarem zadziwiającego eksperymentu geograficzno-politycznego, który do dziś określa nasze losy.
Źródłem wielkości Polski było przyjęcie rzymskiej formy, przyczyną naszego upadku natomiast było jej osłabienie. Podtrzymywanie klasycznej formy wymaga nieustannego nawracania się z chaosu, przemocy i zła ku porządkowi, rozumowi i dobru. W pewnym momencie w duszy polskiej Północ wzięła jednak górę nad Południem. Tak jak słusznie zauważał Witold Gombrowicz, ale też powiedzmy Stefan Wyszyński, czasy saskie były w Polsce tryumfem barbarzyństwa. Do tego doszło katastrofalne w skutkach zlekceważenie tożsamościowego niebezpieczeństwa, jakim okazała się ekspansja na Wschód, oraz fatalne zignorowanie kulturowego wyzwania, jakie stawał się rozwijający się Zachód.
Tymczasem w Europie doszło do radykalnej zmiany kulturowej, której wyrazem była nowa konfiguracja wyobraźni geograficznej. Klasyczny ideał społeczności chrześcijańskiej został zastąpiony przez nowoczesną wizję świeckiego porządku. Polegał on nie tyle na urzeczywistnianiu w świecie istniejącej uprzednio formy, lecz na konstruowaniu i narzucaniu mu własnych projektów. Zmiana stosunku do formy doprowadziła do przeorganizowania współrzędnych kulturowych. Centrum świata przeniosło się z chrześcijańskiego Południa na oświeceniowy Zachód i klasyczna oś Północ-Południe została zastąpiona przez nowoczesną oś Wschód-Zachód. Ten nowy podział, jak powiada Cichocki, stał się „symbolem modernizacji i panowania w Europie barbarzyńców, dla których forma przestała być metodą nawrócenia samych siebie, a stała się sposobem na bezwzględną dominację w imię własnej potęgi
Polska, wciąż konstytuowana przez swe odniesienie do klasycznej kultury, stała się dla nowego świata niezrozumiałym reliktem odchodzącej epoki. Fryderyk II wprost nazywał nas Irokezami Europy. Zbyt słabi, by sformułować alternatywę dla zachodniej nowoczesności, staliśmy się ofiarą nowej konstelacji geograficzno-kulturowej. Rozbiory były narzucającą się naturalnie parcelacją anachronicznej klasycznej republiki przez nowoczesne oświeceniowe imperia.
Upadek Polski nie był jednak zanikiem naszej formy. Polska kultura przez dwieście lat była, jak wskazuje Cichocki, przejmującym świadectwem trwałości związku z tradycjami klasycznej Europy. Mimo trzech zaborów, dwóch totalitaryzmów i jednej transformacji, Polska zachowała fundamenty swojej tożsamości, a więc rzymski katolicyzm w sferze religii, republikanizm w sferze polityki i szeroko rozumianą łacińskość w sferze kultury. O żywotności tych elementów świadczyła na przykład nasza uparcie nawiązująca do wzorów klasycznych literatura, masowy republikański ruch Solidarności czy trwałość polskiego katolicyzmu. Do dziś pozostajemy zasadniczo południowcami, nawet jeśli – korzystając z sugestywnego porównania Dariusza Karłowicza – tak jak Jason Bourne straciliśmy pamięć i o naszej tożsamości przypominają nam tylko zapisane w społecznym ciele skłonności, nawyki i odruchy
Barbarzyński Zachód
Teza, że polska tożsamość wiąże się ze źródłami klasycznymi nie jest oczywiście czymś nowym. W XX wieku przypominali o tym wielokrotnie chociażby Zbigniew Herbert, Paweł Hertz, Jarosław Iwaszkiewicz, Teodor Parnicki czy Zygmunt Kubiak. Wydaje się jednak, że Marek Cichocki robi dziś nowy użytek z tej tezy. O ile dawniej nawiązywanie do antycznych źródeł polskości służyło przede wszystkim kulturowemu przeciwstawianiu się Wschodowi, o tyle teraz stanowi podstawę także do dystansowania się wobec Zachodu. Politycznym kontekstem przywoływania Południa nie jest już bowiem dominacja Związku Radzieckiego, lecz poszukiwanie swojego miejsca w Unii Europejskiej. W szczególności południowa tożsamość Polaków pozwala na zachowanie kulturowego i politycznego dystansu wobec niemieckiego projektu europejskiego.
Kim bowiem są Niemcy? Jak stwierdza Cichocki, to w istocie dawni barbarzyńcy, którzy nie potrafili ostatecznie przyswoić sobie klasycznego dziedzictwa i zaczęli tworzyć własne formy, narzucając je sobie i światu. To właśnie stosunek do formy odróżnia klasyczną i niemiecką tożsamość.
Szczególna niemiecka idea formy jako zadania wyraża się przede wszystkim w sprzeciwie wobec świata [...], który uruchamia imperatyw nieustannej zmiany i przetwarzania rzeczywistości [...]. W ten sposób forma staje się sposobem ciągłego narzucania własnej woli.
M. A. Cichocki, Północ i Południe, dz. cyt., s. 315. [17]
Dla Rzymian forma jest czymś już obecnym w świecie, co należy tylko odkryć za pomocą rozumu, zaakceptować wolą i pielęgnować w swoim życiu. Dla Niemców natomiast świat jest niebezpiecznym chaosem, któremu siłą woli należy narzucić stworzoną przez siebie formę. Świat wymaga więc nie tyle rozumnej uprawy, co raczej woluntarystycznej organizacji. Porządek nie jest więc odkrywany, lecz wprowadzany w świat.
Jak dowodzi Cichocki, historia Niemiec to stopniowe wymykanie się klasycznej formie, wynajdywanie coraz to nowych projektów i heroiczne próby ich realizacji w dziejach. Dawniej były to uniwersalistyczne projekty średniowiecznego cesarstwa, dziewiętnastowiecznego liberalizmu i, rzecz jasna, dwudziestowiecznej Trzeciej Rzeszy. „Dzisiaj – powiada Cichocki – uniwersalnym płaszczem, okrywającym niespokojnego Sigurda, stała się Europa”
Północna dusza niemiecka i południowa dusza polska skazane są więc na zasadniczy konflikt. Cichocki idzie zatem dokładnie w odwrotnym kierunku niż większość analizowanych przez Czaplińskiego pisarzy, którzy skłonni są raczej szukać elementów wspólnych między naszymi tożsamościami. Jedni, jak Andrzej Szczypiorski czy Janusz Rudnicki, przedstawiają Niemców jako ofiary wojny, co upodobniałoby ich do Polaków
Najważniejszym wnioskiem z rozważań Cichockiego jest odróżnienie współczesnego, inspirowanego przez Niemcy współczesnego projektu europejskiego od dawnej formacji europejskiej opartej na dziedzictwie klasycznym. Polska jest europejska, ale nie na sposób niemiecki, lecz klasyczny.
Naszego narodowego konserwatyzmu nie da się oderwać od Europy [...] Źródłem Europy [...] nigdy nie był i nie będzie niemiecki uniwersalizm – nieważne, czy przemówi do nas językiem chrześcijańskiego cesarstwa, oświeceniowej cywilizacji czy liberalizmu. Korzenie naszego nieuleczalnego okcydentalizmu tkwią bowiem gdzie indziej – w łacińskim klasycznym i chrześcijańskim Południu
M. A. Cichocki, Północ i Południe, dz. cyt., s. 324. [23].
Z tego względu jesteśmy pełnoprawnymi Europejczykami. Jeśli nie pasujemy do współczesnej Europy, to nie dlatego, że nie jesteśmy wystarczająco europejscy, ale dlatego, że współczesna Europa odeszła od swoich korzeni. Nasz dystans wobec niemieckich projektów czy unijnych regulacji nie jest więc tym samym, co odrzucenie Europy. Sprzeciw wobec Niemiec nie musi być więc wyborem Wschodu, lecz może wynikać z oparcia się na Południu. W rezultacie dystans wobec współczesnego projektu europejskiego może być paradoksalnie obroną klasycznej Europy.
W ten sposób Cichocki przygotowuje ramę pojęciową, w której można pomyśleć istnienie Polski po końcu nowoczesnego Zachodu. Taka rama jest niezbędna, bowiem, jak sugeruje Cichocki, Zachód rozpada się na naszych oczach. Ginie wiara w skuteczność oświeceniowej formy narzucanej światu, w supremację człowieka nad naturą, w dobrodziejstwa rynku, w emancypacyjną siłę modernizacji. Jak jednak uspokaja Cichocki:
Dopuszczając możliwość, że Zachód w tej swojej specyficznej, powojennej formie już nie istnieje, nie dokonujemy wcale żadnego zerwania z kulturą europejską, jakiegoś rewolucyjnego skoku w historyczne nieznane, choć na pewno konieczność definitywnego opuszczenia strefy komfortu, który zapewniał nam przez ostatnie trzy dekady, będzie napawać nas lękiem.
Tamże, s. 127-128. [24]
Upadek Zachodu daje bowiem możliwość odrodzenia Południa. Koniec dominacji niemieckiego wyobrażenia o Europie pozwala na przypomnienie alternatywnej wizji naszej kultury. Powinniśmy więc w końcu zdekolonizować swoją wyobraźnię i podjąć przerwaną przed wiekami uprawę naszej klasycznej formy. Powinniśmy wrócić do „ponownego tworzenia własnych form życia”, opartych na „najważniejszej zasadzie europejskiej kultury”, czyli „przekształcaniu rzymskiej formy”
Wystarczy, jeżeli [...] odwrócimy się plecami do zachodniej ponowoczesności, której nie można już uratować i która wcale nie chce ratunku, i korzystając z własnych form życia, spróbujemy uratować Europę, uratować ją przez nas samych – przynajmniej jakąś jej część.
Tamże, s. 129. [26]
W ten sposób zmierzch Zachodu nie tylko nie musi stać się zmierzchem polskości i europejskości, ale może sprawić, że polskość będzie mogła na nowo rozbłysnąć swoim dawnym, południowym światłem. Dzięki temu nie tylko staniemy się na powrót sobą, lecz przy okazji uratujemy też Europę.
Dziki Wschód
Przemysław Czapliński w Poruszonej mapie sugestywnie dowodzi, że obraz Rosji jest konstytutywnym elementem polskiej tożsamości. Dla Polaków bowiem „Rosja przestaje być osobnym państwem i obcą kulturą, a nawet realnym obszarem zamieszkiwanym przez prawdziwych ludzi, staje się natomiast zbiorem fantazmatów, rojeń, życzeń i lęków. Staje się wewnętrzną cząstką polskiej zewnętrzności”
Marek Cichocki trzyma się jednak z dala od tych niebezpiecznych eksperymentów. Dla niego Rosja pozostaje wręcz groteskowo negatywnym punktem odniesienia. O ile Zachód to nowocześni barbarzyńcy, uwalniający się z rzymskiej formy i zastępujący ją swoimi arbitralnymi konstrukcjami, o tyle Wschód, który nigdy nie zaznał dobrodziejstw klasycznej formacji, jest po prostu pierwotnym barbarzyństwem w czystej postaci. Wschód jest więc antytezą nie tylko Południa, lecz także Zachodu. Cichocki bez skrępowania powtarza więc chyba wszystkie zachodnie stereotypy dotyczące Rosji, od szesnastowiecznego Traktatu o dwóch Sarmacjach Macieja z Miechowa aż po niedawno wydaną przez „Teologię Polityczną” Świętą Ruś Alaina Besançona. Władza w Rosji jest tyrańska, lud – ciemny, obyczaje – azjatyckie, duchowość – zwyrodniała. Zasadniczą cechą barbarzyńskiego Wschodu jest wszechobecna przemoc. Rosja to po prostu „gigantyczna katastrofa, krwawa jatka, straszliwa i gwałtowna śmierć, pożoga”
Zadziwiające, że jednak przez kilka stuleci ten barbarzyński Wschód stanowił przedmiot niezdrowej fascynacji Polaków. W pewnym momencie naszych dziejów, zamiast tak jak inne kraje z naszego regionu rozwijać się wewnętrznie, rozpoczęliśmy niebezpieczną ekspansję na zewnątrz. „Wschód [...] nas [...] całkowicie uwiódł, prawdopodobnie swoim bezmiarem, bezgranicznymi możliwościami, wielką obietnicą nieskończonej mocy”
Punktem zwrotnym w relacjach Polski i Wschodu, jak twierdzi Cichocki, był Katyń. Brutalna rozprawa Sowietów z polskimi jeńcami zakończyła raz na zawsze trwającą kilka stuleci wschodnią przygodę Polaków.
Myślę, że to właśnie w Katyniu Polska i Wschód wzięły ze sobą ostateczny rozbrat. To tutaj coś nieodwołalnie się przemogło, pękło, rozpadło, i myśmy się w naszej duszy ze Wschodem – z nadzieją, którą nam dawał, rozmachem, ale też z katastrofą, jaką tam spotkaliśmy – pożegnali.
M. A. Cichocki, Północ i Południe, dz. cyt., s. 252. [34]
Cichocki idzie tropem wskazanym wcześniej przez Mateusza Matyszkowicza i interpretuje Matkę Joannę od Aniołów Iwaszkiewicza jako opowiadanie katyńskie
Wizja Rosji Cichockiego idealnie wpisuje się w analizowaną przez Czaplińskiego orientalizacyjną poetykę wizytacji, która służy podkreślaniu zachodniego – czy raczej, w tym wypadku, południowego – charakteru naszej kultury. Co ciekawe, orientalizującą perspektywę opowiadania Iwaszkiewicza przenikliwie dostrzegał Matyszkowicz
Od wielu polskich wizytatorów Rosji Cichockiego odróżnia jednak to, że ogłasza koniec naszej misji na Wschodzie. Mało tego, sugeruje, że polska ekspansja była historycznym błędem, który doprowadził do naszej dziejowej katastrofy. Zamiast nieść innym cywilizację i poszerzać swoje wpływy, powinniśmy byli pogłębiać własną tożsamość i zająć się polityką wewnętrzną. Także dziś, zamiast fantazjować o demontażu rosyjskiego imperium, powinniśmy spokojnie wzmacniać swoją podmiotowość. Ostatnio, jak mówi Cichocki, boleśnie przypomniała nam o tym katastrofa smoleńska
Nieobecny Środek
Polska jest krajem Północy, który przyjął formę z Południa. Nie jesteśmy więc ani oświeceniowym Zachodem, ani barbarzyńskim Wschodem. Zdaniem Cichockiego z naszej odrębności nie wynika jednak żadna misja. Nie powinniśmy ani nawracać Zachodu, ani cywilizować Wschodu. Jak zapewnia Cichocki, „Polacy zawsze zadowolą się swoją partykularnością, posługując się polityką jako narzędziem do stworzenia własnego miejsca pod słońcem”
Historia pokazuje jednak, że w naszej części świata nie jest tak łatwo utrzymać własne miejsce pod słońcem. Uznanie południowego charakteru Polaków nie zmienia faktu, że otaczają nas potężne mocarstwa Wschodu i Zachodu. Stwierdzenie to zwykle prowadziło do wniosku, że Polska, aby zachować polityczną podmiotowość, gwarantującą utrzymanie kulturowej odrębności, musi albo stać się tak silna jak Niemcy i Rosja, co wydaje się dość fantastyczne, albo stworzyć w swoim regionie związek państw, który mógłby równoważyć te mocarstwa, co wydaje się również nieprawdopodobne, ale często uważane było za nieco bardziej realne
Czapliński poświęcił w swojej książce wiele uwagi przemianom polskich wyobrażeń o Europie Środkowej w ostatnich latach. Do niedawna nasz obraz regionu opierał się zasadniczo na wizji Milana Kundery, przedstawionej w głośnym eseju Zachód porwany z połowy lat osiemdziesiątych. Według niego Europa Środkowa miała być po prostu kawałkiem Zachodu, który w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności dostał się pod chwilowe panowanie Wschodu
Jak wskazuje Czapliński, dziś jednak coraz częściej wyobrażamy sobie Europę Środkową jako odrębny obszar, różniący się zarówno od Wschodu, jak i Zachodu. Widać to wyraźnie na przykładzie Andrzeja Stasiuka, którego Czapliński określa jako „anty-Kunderę środkowoeuropejskiego dyskursu”
Co dziwne, Cichocki zupełnie milczy o Europie Środkowej. Jest to zaskakujące tym bardziej, że jest on specjalistą od spraw międzynarodowych, a wizja integracji państw między Niemcami a Rosją stale wraca w polskim dyskursie geopolitycznym. Cichocki wspomina jedynie, że Ukraina różni się zasadniczo od rosyjskiego Wschodu, ma bowiem dawne związki z kulturą śródziemnomorską, jest to chyba jednak zbyt mało, by mówić o jakimś regionalnym klasycznym sojuszu
Projekt tożsamościowy Cichockiego, choć ogranicza się tylko do Polski, wydaje się jednak w zadziwiający sposób łączyć podejście Kundery i Stasiuka do Europy Środkowej. Z jednej strony Cichocki uznaje bowiem polską kulturę za wysunięty przyczółek świata klasycznego, co wiąże nas z samymi źródłami tożsamości europejskiej. Z tego względu bliski jest mitowi Kundery. Z drugiej jednak strony ten właśnie klasyczny charakter naszej kultury sprawia, że jest ona wyraźnie odrębna nie tylko od Wschodu, lecz także od współczesnego Zachodu. Paradoksalnie, zbliża to Cichockiego do wizji Stasiuka. Polska z tych samych powodów zostaje więc zarazem włączona w pewną szerszą wyobrażoną formację, jak i wyodrębniona od swoich realnych sąsiadów.
Cichocki milczy na temat Międzymorza, ale temat ten bywał podejmowany w jego środowisku. Niedługo po ukazaniu się wspomnianego już numeru rocznika „Teologia Politycznej” My, Rzymianie ukazał się numer internetowego tygodnika „Teologia Polityczna co Tydzień”, wydawanego przez młodszą część tego samego środowiska, poświęcony właśnie idei Międzymorza. We wstępie do niego Jan Czerniecki pisał:
każda konfiguracja, która wpisuje nas w postoświeceniowy układ Wschód-Zachód staje się powodem pewnej straty. Tracimy swój punkt odniesienia, swoją tożsamość i niestety tracimy politycznie, by ostatecznie stracić byt państwowy. Czy jest możliwość odwrócenia tej tendencji? Czy istnieje jakiś sposób, aby wyrwać się z potrzasku, który wyklucza region znajdujący się „między Berlinem a Moskwą” z możliwości decydowania o samym sobie? A może to czas, aby rozpocząć drogę do ambitnego projektu geopolitycznego – projektu: intermarium?
J. Czerniecki, Projekt: Intermarium, „Teologia Polityczna Co Tydzień” 2016, nr 10. [43]
W ten sposób Czerniecki, a nie Cichocki, dokonuje naturalnego przejścia od odrzucenia geopolitycznej osi Wschód-Zachód do przyjęcia wizji regionalnej integracji obszaru między Wschodem a Zachodem. Należy jednak podkreślić, że wizję tę rozwija bardzo ostrożnie.
Czy jesteśmy w stanie zbudować coś więcej niż własne państwo? Czy mamy elity, które z pełną determinacją wykorzystają moment, który dała nam kapryśna historia? Może wybija godzina tej części Europy, aby wziąć losy całości w swoje ręce? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania, jednak z pewnością należy podjąć próbę wzmocnienia regionu zarówno gospodarczo, ekonomicznie, społecznie, politycznie i – last but not least – militarnie.
Tamże. [44]
W koncepcji młodszej redakcji „Teologii Politycznej” ewentualne Międzymorze miałoby być więc przede wszystkim projektem gospodarczym, na podstawie którego rozwinie się może współpraca polityczna. Tak zresztą, jak zauważa Czerniecki, powstawała kiedyś Unia Europejska. Nikt nie ma jednak żadnych złudzeń co do jakiejkolwiek mocniejszej wspólnoty kulturowej naszego regionu. Kraje Europy Środkowej mogą co najwyżej łączyć rurociągi, sieci energetyczne i doraźne koalicje polityczne, a nie wspólne dziedzictwo, nadające im jakąś tożsamościową odrębność. Nawet w ramach takiego programu Polska nie ma realizować jakiejś uniwersalnej misji, lecz tylko dbać o swoje partykularne „miejsce pod słońcem”.
Centrum i peryferie
Marek Cichocki przeżył w młodości przygodę, która uderzająco przypomina opisaną na początku podróż grupy Azorro. W latach dziewięćdziesiątych został zaproszony na konferencję o integracji europejskiej organizowaną przez Instytut Goethego. „Miałem tam – wspomina – odegrać swoją rolę ubogiego krewnego ze wschodu kontynentu według dobrze znanego scenariusza”
Potwierdzały się wszystkie moje najgłębsze intuicje, że opowieść o Europie można zacząć od Eneasza, a nie od Adenauera czy Schumana, że Rzym jest ważniejszy od Brukseli, [...] i że wobec tych źródeł wszystkie europejskie instytucje, cały ten porządek prawny Unii Europejskiej [...] to są sprawy ważne, ale jednak mocno drugorzędne.
Tamże, s. 85. [47]
Przede wszystkim jednak Cichocki w Rzymie zrozumiał, czym tak naprawdę jest Polska:
Po konferencji poszedłem obowiązkowo na plac Świętego Piotra, który wydał mi się naprawdę ogromny w porównaniu z tym, co widziałem wcześniej na ekranie telewizora. Stojąc przed potężną fasadą bazyliki, nagle pojąłem, że przecież za tymi szacownymi murami rezyduje polski papież. Czyli że ten Rzym, ta cała rzymska forma może być także wypełniana polską treścią. Dla moich rodaków z XVI czy XVII wieku nie byłoby to żadne odkrycie [...]. Pomyślałem wtedy: gdybyśmy jednak znów uznali, że możemy wypełniać polską treścią rzymską formę [...] to moglibyśmy wreszcie przestać myśleć o sobie jak o tych ubogich krewnych ze Wschodu, obsadzanych w dobrze znanym, skrojonym dla nas, przyciasnym scenariuszu
Tamże, s. 85-86. [48].
W tych osobistych wyznaniach doskonale widać egzystencjalną funkcję, jaką pełni uznanie południowej tożsamości Polaków. Dzięki niej bowiem możemy w końcu zatrzeć różnicę między centrum a peryferiami. Polacy, będący dziedzicami klasycznej kultury, mogą się poczuć w Rzymie jak u siebie. Mało tego, dzięki swojej rzymskości mogą też pewniej poczuć się w Berlinie, nie mówiąc już o Moskwie, rozumiejąc, że nasza odrębność wynika tak naprawdę z wyższości klasycznej formy nad barbarzyńskim oświeceniem. Tożsamościowy zwrot na Południe ma być więc sposobem na wyjście z poczucia kulturowej peryferyjności.
Film Azorro boleśnie pokazuje jednak, jak bardzo nieadekwatna jest ta strategia. Obraz ubranych w tandetne skórzane kurtki i dżinsy mężczyzn gawędzących w obskurnym przydrożnym barze po łacinie jest niestety po prostu groteskowy. Mit wspólnej rzymskiej formy rozbija się o brutalną rzeczywistość. Po pierwsze, co warto może przypomnieć, my na peryferiach po prostu nie mówimy po łacinie. Przecież nawet stworzenie dialogów do filmu wymagało pomocy filologa klasycznego, a ich zrozumienie jest możliwe wyłącznie dzięki napisom. Podobnie możemy szczycić się naszymi dawnymi związkami z kulturą śródziemnomorską, ale dziś po prostu niewiele z nich zostało. Po drugie, w centrum też nikt nie mówi po łacinie. Nie tylko w Wiedniu, ale w całej Europie klasyczna kultura chrześcijańska po prostu przestała być istotnym punktem odniesienia. Zagadując tam przechodniów po łacinie ryzykujemy, że zostaniemy uznani za szaleńców. Tak samo nawiązując w polityce do wzorców rzymskich czy powołując się w debatach na prawo naturalne stajemy się dla współczesnego centrum anachroniczni i niezrozumiali. W ten sposób zamiast przekroczyć podział na centrum i peryferie, tylko go pogłębiamy. Podstawowy problem polega jednak na tym, że – po trzecie – nawet mówiąc po łacinie do ludzi mówiących po łacinie, nie mówilibyśmy we własnym języku. Innymi słowy, nawet jeśli zastąpimy oś Wschód-Zachód osią Północ-Południe, to wciąż będziemy pozostawać w logice kulturowej imitacji. Polska wciąż pozostanie peryferiami, choć nie oświeconego Zachodu, lecz rzymskiego Południa. Rémi Brague dowodził co prawda, że naśladownictwo jest cechą konstytutywną kultury europejskiej, bo barbarzyńcy naśladowali Rzymia a Rzymianie Greków, czym innym jest jednak skromność prawdziwego centrum, które mimo wszystko uważa się za naśladowcę, a czym innym nasza rzeczywista peryferyjność. Wizja południowej tożsamości Polaków jest więc niezwykle pociągającą, ale niestety nieskuteczną strategią wyjścia z kulturowej podrzędności.
Przemysław Czapliński w Poruszonej mapie zaproponował inny sposób poradzenia sobie z polską peryferyjnością. Co ciekawe, doszedł on do brzmiącego znajomo wniosku, że „w kulturze polskiej ostatniego ćwierćwiecza zachodzi proces przemiany wyobraźni geograficzno-kulturowej: krystalizuje się oś Północ-Południe, stanowiąca alternatywę dla osi Wschód-Zachód”
Jak dotąd opcja skandynawska nie była jakoś szczególnie obecna w polskiej kulturze. Co prawda w dziewiętnastym wieku Maurycy Mochancki głosił, że Polacy są w istocie ludem Północy, a nie – jak twierdził wówczas Kazimierz Brodziński – ludem Południa, ale ta ekscytująca myśl nie została wówczas podjęta
Wawrzyniec Rymkiewicz zapytał kiedyś prowokacyjnie, co by się stało z polskością, gdyby w rezultacie jakiegoś kosmicznego kataklizmu zostały zniszczone Włochy. Taką właśnie niepokojącą wizję przedstawił ponoć sławny jasnowidz o. Czesław Klimuszko. Czy polska tożsamość opisywana przez Cichockiego potrafiłaby przetrwać taką katastrofę? Wątpliwość Rymkiewicza można rozwijać dalej. Co by się stało, gdyby ten straszny kataklizm objął także kraje skandynawskie? Jak w takiej sytuacji poradziłaby sobie polskość projektowana przez Czaplińskiego? Innymi słowy, czy polska kultura w ogóle jest w stanie istnieć samodzielnie?
Być może, jak sugeruje Rymkiewicz, zamiast oglądać się na Zachód, Południe czy Północ powinniśmy w samych sobie szukać podstawy własnej tożsamości. Taki właśnie program formułował przed wojną przypomniany niedawno przez Rymkiewicza artysta Stanisław Szukalski. Według niego
Polska stała się w IX wieku kolonią Zachodu, została umieszona – a poniekąd umieściła się sama – w pozycji kraju peryferyjnego wobec centrum Europy, którym był najpierw katolicki Rzym, a następnie oświeceniowy Paryż. Polacy nie zdobyli się nigdy na duchową niepodległość: wzory zachowań, sposoby myślenia, style na koniec i gusta estetyczne czerpią z zewnątrz, zamiast tworzyć je na własną rękę. To jest właśnie źródło towarzyszącego nam od wieków poczucia gorszości i drugorzędności wobec Zachodu.
W. Rymkiewicz, Posłowie, [w:] Szukalski, Fundacja Evviva L’Arte, Warszawa 2018, s. 215. [53]
Szukalski chciał więc odrzucić nie tylko Paryż, ale i Rzym, odnaleźć, czy może wynaleźć, polską tożsamość, prawdziwie suwerenną i samodzielną. Sposobem na przezwyciężenie peryferyjności miałoby być więc nie pielęgnowanie klasycznych tradycji czy naśladowanie współczesnych Niemców i Francuzów (lub Skandynawów), lecz powołanie nowego polskiego centrum. Jedyną samodzielną formą, którą mogłoby takie centrum przyjąć, są zapomniane tradycje słowiańskie. Nowa suwerenna polska tożsamość musiałaby być więc zasadniczo pogańska.
Słowiański papież
Czy rzeczywiście jedynym sposobem na przezwyciężenie dylematu między południowym tradycjonalizmem Cichockiego a północnym progresywizmem Czaplińskiego jest lokalny neopoganizm Szukalskiego i Rymkiewicza? Jak sądzę, właściwą odpowiedzią jest, jak zwykle, idea polska, która wykracza poza proste przeciwstawienia tradycji i nowoczesności, partykularności i uniwersalizmu, centrum i peryferii, czy w końcu Południa i Północy. Polski projekt tożsamościowy można rozumieć nie tyle jako przyjęcie formy rzymskiej, co jej twórcze rozwinięcie, zarówno pod względem politycznym, jak i religijnym. W tym sensie trudno mówić po prostu o imitacji. Było to raczej zakładanie nowego centrum, a dokładniej: wyjście poza opozycję centrum i peryferii.
Od samego początku nasz wyobrażony związek z kulturą klasyczną był pełen dwuznaczności. Warto przypomnieć, że już w wizji Kadłubka przodkowie Polaków nie mieli być, jak dawni Anglicy czy Francuzi, spadkobiercami starożytnych Greków czy Rzymian, lecz raczej ich rywalami. Polacy pod wodzą sprytnego Lestka dali potężnego łupnia Aleksandrowi Wielkiemu
Polacy przyjęli formę z Rzymu, ale chcieli ją na Północy zrealizować lepiej, niż udało się to na Południu. Rzeczpospolita nie miała być po prostu kopią rzymskiej republiki, lecz jej nową, lepszą i prawdziwszą wersją. Przede wszystkim miała być chrześcijańska. Jak sądzę, współcześni zwolennicy rzymskiej formy nie zwracają dostatecznej uwagi na zasadnicze napięcie między pogańską formą polityczną a doświadczeniem chrześcijańskim. Dla dawnych Polaków ważniejsze niż nawiązania do Cycerona i Liwiusza okazywały się ostatecznie odwołania do Izajasza i Jeremiasza. W końcu model nowego narodu wybranego przeważył nad ideą nowej republiki. Przecież, koniec końców, nie wybraliśmy sobie cesarza, lecz ogłosiliśmy Najświętszą Maryję Pannę królową Polski a ostatnio nawet przyjęliśmy królewskie panowanie Jezusa Chrystusa. Sam polski katolicyzm też nie był po prostu kopią rzymskiej religijności. Jedno z naszych pierwszych dzieł teologicznych to krytyczny traktat Mateusza z Krakowa O praktykach Kurii Rzymskiej. Nasi myśliciele już w XV wieku rozwijali oryginalną wolnościową interpretację chrześcijaństwa, a w XVI wieku o mały włos nie staliśmy się krajem protestanckim. Rzym był więc niewątpliwie punktem odniesienia, ale raczej jako źródło inspiracji a nie przedmiot imitacji. Przejęliśmy z Południa nie tyle formę rzymską, co formę chrześcijańską. Polacy chcieli urzeczywistnić, na naszych piaskach i błotach, ideał chrześcijański w sposób głębszy i pełniejszy niż ktokolwiek wcześniej. W ten właśnie sposób mogła uwolnić się od naśladowania Rzymu.
Skomplikowany stosunek Polaków do Rzymu widać najlepiej na przykładzie romantyków
wykładał Ojcu św. że przyszła nowa epoka ducha. Upominał go, aby w niej spełnił obowiązek swój. [...] W końcu chwyciwszy Ojca św. za rękę, wstrząsnął nią gwałtownie i zawrzasnął: „Wiedz, że Duch Boży jest dzisiaj w bluzach paryskiego ludu!”
P. Smolikowski, Historya Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego, Spółka Wydawnicza Polska, Kraków 1896, t. IV, s. 187. [57]
Nie sposób przecenić znaczenia tego wydarzenia dla polskiej tożsamości. Największy polski poeta szarpał się z biskupem Rzymu! Robił to jednak nie z nienawiści, lecz z miłości do Kościoła, uznając, że klasyczna forma rzymska stała się nieadekwatna dla chrześcijaństwa. Sądzę, że po 25 marca 1848 roku nie można już po prostu głosić, że polskość polega na przyjęciu rzymskiej formy.
Cichocki wspomina, że doznał tożsamościowego olśnienia podczas wizyty na Placu Świętego Piotra, zdając sobie sprawę, że w tym czasie Polak był biskupem Rzymu. Figura polskiego papieża miała jednak dla naszych romantyków inne znaczenie niż dla Cichockiego. Nie tyle miała potwierdzać rzymskość Polski, co raczej symbolizować nowe chrześcijaństwo, odrodzone między innymi dzięki wysiłkowi Polaków. Niedługo po szarpaninie Mickiewicza z papieżem, Słowacki napisał zagadkowy wiersz Pośród niesnasek, który zrobił zawrotną karierę po wyborze Jana Pawła II. Słowacki, podobnie jak wielu Polaków, pamiętających potępienie powstania listopadowego, miał wcześniej dość niechętny stosunek do papiestwa. W Kordianie szydził z Grzegorza XVI
Oto idzie papież słowiański,
Ludowy brat;
[....................................................]
Zdrowie przyniesie, rozpali miłość
I zbawi świat;
Wnętrze kościołów on powymiata,
Oczyści sień,
Boga pokaże w twórczości świata,
Jasno, jak dzień.Tamże, t. 1, s. 251. [60]
Jest prawie pewne, że Słowackiemu nie chodziło po prostu o to, że kiedyś papieżem zostanie jakiś Słowianin. Miał na myśli raczej zasadniczą przemianę Kościoła, którą wiązał właśnie ze Słowiańszczyzną; bardzo możliwe, że słowiańskiego papieża należy rozumieć jako podmiot zbiorowy, co wcześniej sugerował Słowacki w Kazaniu na dzień Wniebowstąpienia Boskiego z 1845 roku
Dopiero na tym tle zrozumiałe staje się prawdziwe znaczenie wyboru Jana Pawła II dla kultury polskiej. Nie było to, jak sądzę, wbrew sugestii Cichockiego, tylko potwierdzenie rzymskiego charakteru polskiej tożsamości. Wybór kardynała Karola Wojtyły, poety i aktora, człowieka ukształtowanego przez polską poezję romantyczną, można odczytać jako symboliczne uznanie racji Mickiewicza i Słowackiego. Jak starałem się pokazać w Liturgii dziejów, twórczość Jana Pawła II stanowiła bowiem dopełnienie, pogłębienie i uogólnienie całej tradycji polskiego romantycznego mesjanizmu
Marek Cichocki, dostrzegając w polskim papieżu tylko potwierdzenie klasycznej formy naszej kultury, idzie, zapewne nieświadomie, tropem jednego z bohaterów swojej książki, wybitnego zwolennika opcji południowej, Jarosława Iwaszkiewicza. Niedługo po wyborze Jan Pawła II napisał on kilka słów komentarza dla „Więzi”. Nieoczekiwanie zwracał uwagę przede wszystkim na literackie walory jego inaugurującej pontyfikat homilii, nawiązującej do najlepszych rzymskich wzorów:
Kardynał Wojtyła przedstawił swoją wielką sztukę i podniosłe myśli ubrał w wyjątkowo piękną szatę. Homilia rozrosła się w wielki finał, period końcowy, który był jednocześnie cycerońskim podsumowaniem idei. Sądzę, że z tłumu zebranego na Placu św. Piotra niewiele osób potrafiło należycie ocenić to przemówienie.
J. Iwaszkiewicz, Odpowiedź na ankietę: Jak oceniam wybór kardynała Wojtyły na papieża? Jakie znaczenie ma ten fakt dla Kościoła, dla Polski, dla świata?, w: Papież i my, Biblioteka Więzi, Warszawa 1981, s. 73. [63]
Jan Paweł II był więc dla Iwaszkiewicza pokrzepiającym potwierdzeniem przynależności polskiej kultury do rodziny narodów europejskich. Miał nadzieję, że wybór Wojtyły stanie się „otwarciem okna dla kultury polskiej – tak uparcie lekceważonej na Zachodzie”
Jak sądzę, idea polska, sformułowana przez dawnych Polaków, wyrażona przez naszych romantyków i w końcu zuniwersalizowana przez Jana Pawła II pozwala na radykalne wyjście poza opozycję centrum i peryferii. Chrześcijański ideał życia społecznego, choć ma źródła w konkretnym wydarzeniu historycznym, jest doskonale uniwersalny. Jego realizacja, choć może być inspirowana przez różne przykłady, nie jest więc naśladowaniem żadnego kulturowego centrum. Wreszcie, choć projekt ten był podejmowany w historii wiele razy, wciąż jego właściwe rozumienie i urzeczywistnienie jest sprawą przyszłości. Polski mesjanizm wykracza więc poza opozycje partykularyzmu i uniwersalizmu, przeszłości i przyszłości, tradycji i nowoczesności, centrum i peryferii. Kto wie, może zrozumiał to też Stanisław Szukalski, gdy w 1980 roku zaprojektował zdumiewający pomnik półnagiego, umięśnionego i obrośniętego listowiem Jana Pawła II, uniwersalnego, słowiańskiego i chrześcijańskiego herosa, duszącego cepem kosmiczną hydrę?
Gdzie w takim razie leży Polska? Czy znajduje się między Wschodem a Zachodem, czy też między Północą a Południem? Czy powinna naśladować dawny Rzym, współczesną Skandynawię, czy odtwarzać swoją słowiańską przeszłość? Polska rozumiana jako idea pozwala na unieważnienie tych pytań. Jej podstawą są bowiem nie tyle odniesienia historyczne czy geograficzne, co raczej filozoficzne i teologiczne. Dla tak rozumianej polskości konstytutywna jest nie geograficzno-kulturowa oś Północ-Południe, lecz filozoficzno-teologiczna oś Idea-Czyn. Polska ma charakter wertykalny a nie horyzontalny. Jest, jak słusznie pisał Alfred Jarry, nigdzie albo – co na jedno wychodzi – wszędzie. W ten sposób Polska co prawda znika z mapy, ale dzięki temu nie może już nigdy być z niej wymazana. O ile bowiem realizacje idei mogą ginąć, to sama idea pozostaje wieczna i zawsze może być na nowo podjęta. Jak sądzę, to właśnie ten ejdetyczny charakter polskiej tożsamości pozwolił nam przetrwać nie tylko zabory, lecz także wszystkie dwudziestowieczne zerwania, tak sugestywnie opisane przez Ryszarda Legutkę w Eseju o duszy polskiej