Nowy Napis Co Tydzień #089 / Na pohybel hermetystom. O poezji Michała Sobola (na przykładzie „Schronów” i „Wieści”)
Wiersze Michała Sobola to zjawisko dość nietypowe na tle zjawisk i trendów we współczesnej liryce polskiej. Urodzony w 1970 roku twórca, a więc przedstawiciel średniego pokolenia, wyróżnia się poprzez wyraziste nawiązania do określonych tradycji filozoficznych i literackich, co w laudacji na cześć laureata Nagrody Literackiej Gdynia – Sobol otrzymał ją za książkę Schrony – zauważyła przewodnicząca kapituły, Agata Bielik-Robson: „Taką swadą nie błysnął bodaj nikt od czasów Herberta i Szymborskiej”
Zalety tejże poetyki zostały już docenione: Sobol to laureat Nagrody Fundacji im. Zbigniewa Herberta (2016), Nagrody Literackiej Gdynia (2017), Nagrody Literackiej Miasta Radomia (2013); był także nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej (2014). Z kolei za debiutancki tom Lamentacje otrzymał Nagrodę Literacką im. Kazimiery Iłłakowiczówny (2001). Odnoszę wrażenie, że są to w pełni zasłużone laury. Nie samymi nagrodami żyje jednak literatura – ważniejsza wydaje się wszak dyskusja wokół twórczości danego poety, dlatego postanowiłem napisać szkic, w którym omówię metodę pisarską Michała Sobola. Opieram się głównie na jego dwóch ostatnich książkach: Schrony (Nisza, 2017) i Wieść (Nisza, 2019). Co ciekawe, oba tomy zbierają łącznie ponad 150 tekstów – to raczej niespotykane zjawisko, zważywszy na fakt, że średnia liczba wierszy na tom poetycki w Polsce to jakieś 30–35.
Osobność poezji Sobola wynika poniekąd z jego konsekwentnego pozostawania na uboczu środowiska literackiego. Takie są właśnie te teksty: wyciszone, kameralne (wręcz ostentacyjnie prowincjonalne), nie goniące za koniunkturą czy chwilowymi modami. Na portalu Culture.pl można przeczytać:
Sobol chętnie sięga po marginalia, rzeczy i zjawiska pozornie nieistotne, niecharakterystyczne, umykające przeciętnemu obserwatorowi. W tych wierszach tradycyjne wielkie pytania filozofii europejskiej przełożone są na trywialny szczegół, na codzienność w najprostszej postaci
Por.: https://instytutksiazki.pl/literatura,8,indeks-autorow,26,michal-sobol,189.html?filter=S; data dostępu: 15.01.2021. [2].
Rutyna podniesiona do rangi wydarzenia? Raczej idee znajdujące odzwierciedlenie w „nagim życiu”. Warto dodać, że autor Lamentacji odebrał wykształcenie w zakresie historii Kościoła i filozofii, więc naturalną koleją rzeczy będzie obracał się wokół tych zagadnień. Sobol zresztą pracuje (prawdopodobnie nadal) w bibliotece klasztornej, co również nie pozostaje bez wpływu na jego lirykę, w której znajdują się bezpośrednie odwołania do ważnych książek, choć nierzadko trochę zapoznanych, kojarzonych przez wielu czytelników wyłącznie z tytułu, a nie zawartych tam treści i konceptów. Spójrzmy na wiersz Wpływy (z tomu Wieść, s. 80):
[…] pan Orkusz
stwierdził, że po latach znów czyta
rzecz o źródłach powstawania monstrualnych
systemów społeczno-politycznych,
i ku mojemu zaskoczeniu nie była to praca
Bullocka, Koestlera czy coś w rodzaju Zmierzchu
Cesarstwa Rzymskiego Gibbona, ale Wyznania
hochsztaplera Feliksa Krulla i Wspomnienia Rudolfa
Hoessa.
W dalszej części Wpływów można natomiast przeczytać charakterystyczne dla Sobola wyznanie:
także ja, ulegając wpływom
pana Orkusza, który, jak przypuszczam, uległ
wpływom mojej mamy, zawsze przedkładającej
lekkie powieści obyczajowe nad dogłębne
dzieła historio-filozoficzne, nie oglądając się
na intelektualne mody, postanowiłem
na pewien czas zmienić swoje czytelnicze priorytety.
Powyższe wyznanie stanowi wykładnię pisarskiej metody poety: „uleganie wpływom” nie świadczy o epigonizmie, lecz raczej o samoświadomości i próbie wpisania własnej twórczości w wielowiekową tradycję, która jednak miałaby się składać z dzieł o zróżnicowanym ciężarze filozoficznym. Nauczycielami rzemiosła stają się dla podmiotu jego najbliżsi, czyli matka i przewijający się w często w wierszach pan Orkusz. Postać to ciekawa i lekko tajemnicza, w sumie niewiele o nim wiemy, poza tym, że dla Sobola jest kimś w rodzaju autorytetu etycznego oraz intelektualnego. Zawsze zresztą można uznać jego autentyzm za zwykłą sztuczkę autora, dzięki której może ukrywać się za „maską” i wygłaszać różnorakie mądrościowe kwestie. Był Pan Cogito, jest Pan Orkusz
Starając się wskazać na rzeczywiste źródła
pojęć filozoficznych, czy też lekko wyhamować
moje mierzenie się z tą nie tak znowu bardzo
dotykającą mnie materią przemijania, pan Orkusz
stwierdził, że gdy już uporczywe rozmyślanie
nad zagadnieniem upływu czasu wyczerpie się
odsłaniając każdej poznawczo wobec świata
ustosunkowanej jednostce fundamentalne
ograniczenia ludzkiego aparatu poznawczego […]
Zbyt inteligencki etos? Myślę, że nie ma co się zżymać, bowiem Sobol po prostu porozumiewawczo mruga okiem do czytelników, mówiąc: „to ćwiczenie stylistyczne, pastisz wywodów filozoficznych”.
Wątpię, aby Sobolowi zależało na byciu drugim Miłoszem. Pytanie, czy współczesna klasycyzująca liryka może w ogóle mieć prawo bytu bez porozumiewawczych mrugnięć okiem, jeśli nie chce z miejsca trafić do lamusa. Przypomnijmy sobie najwcześniejsze książki Dehnela: przy całej sprawności warsztatowej, jaka przebijała przez te teksty, bywało nazbyt koturnowo. Dopiero tom Ekran kontrolny – a nawet wcześniejsza Brzytwa okamgnienia – przynosiła rozluźnienie klasycystycznych więzów. U Sobola tonacja buffo jest stale obecna, czasami mocniej, czasami słabiej uwydatniona, dzięki czemu jest to poezja żywa, podejmująca ironiczny dialog ze współczesnością, przeszłością (najrzadziej z przyszłością, chyba że za „przyszłość” uznamy pesymistyczną diagnozę wyginięcia wpisanego w losy ludzi i innych żywych stworzeń). Trudno przecież nie wyczuć ironii w wierszu, który został powyżej zacytowany: ironia kończy się dopiero w momencie wyrazistej puenty: „[…] zwrócić / uwagę nie tyle na przemijanie, ile mijanie się / nas i tych z pozoru najbliższych nam […] burków.” Określenie „burek” jest zbliżeniem się do mowy potocznej, ale niekoniecznie musi oznaczać ironię, ponieważ przesłanie całości utworu jest oczywiste: zamiast rozważań o czasie lepiej będzie, jeśli skupimy się na tu i teraz i zaczniemy dostrzegać inne byty oprócz człowieka. Być może Sobol chce przekazać tym wierszem, że zbyt nadmierna eksploatacja pojęć powiązanych z egzystencją ludzi (w tym czasu) prowadzi nierzadko do jałowych dysput, stąd stylizacja na taką właśnie pastiszową „dysputę”. Na ciekawą sprawę zwraca jeszcze uwagę Bartosz Suwiński, pisząc o Schronach: „Sobol czerpie z tradycji powiastki i – jakkolwiek dziwnie to brzmi – z tradycji oświeceniowej bajki. Podporządkowuje wiersz jednej prawdzie, do której konsekwentnie zmierza. Aktywizuje dla jej osiągnięcia całe językowe imaginarium, tak aby klarownie i czysto wybrzmiał morał, nauka, prawda”
Miłość wciąż kwitnie w pieśniach trubadurów,
motyka miała mniej szczęścia;
ulotna miłość przetrwała wieki i dobrze się ma,
wieczna motyka – ułamany trzonek.
(Miłość i motyka; z tomu Wieść, s. 87)
Ot, zwarty tekst, podporządkowany pewnej aforystycznej formule, tytuł z kolei wzięty z oświeceniowej tradycji
Sobol, oprócz wyraźnej skłonności do dłuższych, rozbudowanych wierszy (z pewnymi odstępstwami), ma również ulubione tematy. Na przykład w najnowszym tomie Wieść z 2019 roku spora
[…] Teraz / potrafi z ust wyjąć protezę przy świątecznym
stole, by oddzielić opłatek przyklejony
do sztucznego dziąsła, albo puścić
bąka. Summa teologiczna, uciążliwy wymóg
używania sztućców zrobiły swoje. Tam
dokąd zmierza, ziemski bagaż
kulturalnych manier na niewiele się zda.
I znów Sobol posługuje się antynowoczesną metodą prostego zmierzania ku puencie, skądinąd udanej. Dostajemy od autora Schronów typowy obrazek z prowincji – większość z nas miała bowiem do czynienia z księżmi, stanowią oni bez wątpienia (czy to się komuś podoba, czy nie) pewien rys polskości, szczególnie biorąc pod uwagę społeczność mniejszych miejscowości czy wiosek. Sukces takich seriali jak Ranczo czy Plebania mówi sporo o kwestii religijności – Polacy uwielbiają te produkcje, ponieważ oczywistym jest, że na ekranach telewizorów śledzą poczynania ludzi podobnych im samym: wójt, ksiądz, miejscowa sklepikarka i tak dalej. U Sobola podobnie wygląda polska prowincja, choć nadal nie wiem, czy to podobieństwo można by uznać za komplement. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób taka „serialowość” może drażnić. W ogóle pisanie zbyt wiele o duchownych to w Polsce niebezpieczna sprawa, o czym świadczy brak jakiegokolwiek zainteresowania ze strony jurorów i krytyków najnowszą książką poetycką autora Pulsarów. Nie ukrywam – mnie również ta obfitość wątków kościelnych momentami przytłaczała, ale rozumiem niewypowiedziane wprost założenie Sobola: chodziło o uspójnienie projektu, nawet kosztem ograniczonej cierpliwości czytelnika. Żeby nie pozostać gołosłownym, zamieszczam poniżej kilka przykładów z tomu Wieść:
ksiądz (…) dymem z papierosa składa ofiarę
starym bóstwom natury.
(Wiara i klimatyzacja, s. 59)Ksiądz […] wciąż jeszcze jest
teologiem I dopóki nie usłyszy
tej niedorzecznie wygórowanej
ceny, jaką zaśpiewa zdun,
wciąż jeszcze następcą
Orygenesa, Tertuliana, Augustyna.
(Zdun, s. 69)
Ksiądz niesie zabitego łopatą zająca […]
(Zając, s. 25)
Ksiądz jest kapłanem, ale nie chce
się przyznać.
(Tajemnica, s. 78)
Po kolędzie w charakterze obstawy
jadę z księdzem do banku z małym
workiem pieniędzy
(Po kolędzie, s. 46)
To tylko garść cytatów, bowiem podobnych wierszy jest więcej. Łatwo po zapoznaniu się z taką dawką dojść do wniosku, że Sobol bezsprzecznie ustanowił rekord, jeśli idzie o tematykę kościelną/plebańską. Pozostawiając jednak na boku zgryźliwość, warto zastanowić się, w jakim celu – oprócz uspójnienia tomu – temat ten jest tak mocno eksploatowany. Może po prostu autor wychował się wśród księży (na to wskazują niektóre teksty), więc pisze o tym, co mu najzwyczajniej bliskie? W każdym razie nie wyobrażam sobie Sobola, który nieoczekiwanie zmienia raz obrany kurs i zaczyna tworzyć lirykę wielkomiejską, modną, antyklerykalną – to by zupełnie do niego nie pasowało. Z drugiej strony w Schronach, wydanych trzy lata przed Wieścią, księża jako tacy prawie się nie pojawiali, i – pozwolę sobie na szczerość – tom wcale nie stracił przez to na spójności, która była ustanowiona innymi środkami (przede wszystkim chodzi o większy rygor kompozycyjny, ale o tym powiem więcej w kolejnym akapicie, poświęconym książce z 2016 roku).
Jaki więc obraz katolickiego księdza wyłania się z tych wierszy? Najprościej rzecz ujmując – nieco sowizdrzalski, co zresztą widać w przytoczonych przeze mnie fragmentach: ksiądz przedstawiony zostaje jako kapłan, a nawet porównany do szamana z programu telewizyjnego, innym razem, paląc papierosa, „składa ofiarę starym bóstwom”; autor dotyka też newralgicznych punktów, czyli kwestii finansowych. Nota bene zastanawia mnie „target czytelniczy” takiego rodzaju pisania: nie sądzę, aby zainteresowali się nim ani liberałowie, ani lewica, natomiast dla konserwatywnej części czytelników mogą z kolei wydać się te wiersze momentami zbyt poufałe, rubaszne, czy też zwyczajnie rezonerskie – myślę, że to nie najgorsze epitety, obrazujące według niektórych osób nieco słabsze punkty praktyki twórczej zastosowanej w Wieści.
Zgoła inaczej przedstawia się sytuacja we wcześniejszym tomie Schrony. Do tej pory skupiałem się głównie na najnowszej książce, ponieważ nie doczekała się właściwie żadnych omówień (przynajmniej ja nie odnalazłem niczego sensownego na jej temat w przestrzeni sieciowej), z kolei o Schronach, najbardziej docenianej książce Sobola, parę szkiców krytycznoliterackich napisano (chociażby cytowany wcześniej Bartosz Suwiński – tekst dla „Małego Formatu”). Książka z 2017 roku wyróżnia się na pewno kompozycją: co czwarty wiersz dotyczy współczesnych instytucji. Są to między innymi: szpitale, koszary, banki, szkoły, sklepy. Opisywane w nietypowy, pomysłowy, a przede wszystkim konsekwentny sposób, stanowią oś książki, dzięki czemu Sobolowi udało się nie zamknąć refleksji podmiotu lirycznego w obrębie wspomnień I prowincjonalnych obrazków ze wsi. Przychodzą mi w tym momencie na myśl Stadiony (s. 72):
Ślimaki nie od razu stworzyły drogocenne muszle, zanim to nastąpiło,
szlachetna symetria ich ciał uległa złamaniu [...]
Tak też stadiony rosły powoli,
od wąskiego klepiska otoczonego kamiennymi ławami po rozświetloną
koronę Camp Nou i Maracanę, nie bez głębokich przemieszczeń
dokonujących się w nas.
Wiersz ma nieskomplikowaną budowę, co na dobrą sprawę można poczytać za nadmiar znienawidzonej przez obecną awangardę przejrzystości, z drugiej strony owa struktura świadczy o umiejętnym (bo logicznym) wyrażaniu myśli przez autora. Niby nic złożonego, a jednak tekst – w moim odczuciu – „działa jak powinien”. Mamy tutaj trop międzygatunkowy, który tak bardzo przypadł do gustu jurorom Nagrody Literackiej Gdynia, a ściślej: porównanie ewolucji ślimaków do progresu w konstrukcjach dokonanych ręką człowieka, wreszcie – zdania rozbudowane, lecz nie tak monstrualnie rozgałęzione, jak się to czasem zdarza w Wieści. Natomiast cechą spajającą oba tomy jest postać pana Orkusza (patrz wiersz Spory ze s. 50, w którym Sobol znów ukazuje jego twarz jako inteligenta starej daty, do którego żywi się szczerą atencję) oraz zamiłowanie poety do subtelnie zaznaczanych wątków antycznych, na przykład w nacechowanym niejednoznacznością Lśnieniu
Ognisko rozpalone na piachu
z gałązek z sosen z wydm
zimna noc i zimny piach
wokół ogniska
i w świetle pełni księżyca popiół
tak bardzo podobny do piachu
(Ognisko)
Wszystko, czego pragnie, to ujrzeć
miejsce pod stopami. Unosi
jedną nogę, stawia. Unosi
drugą, rusza dalej.
(Homo viator)
Jakie jeszcze podobieństwa zachodzą między Schronami i Wieścią? Z pewnością lekkie rysy oświeceniowe. Do ostatniego tomu Sobol dołączył bowiem tekst pod tytułem Gąsior I zając, w oczywisty sposób wskazujący na jego zainteresowania literacką oraz ideową spuścizną „wiekiem rozumu”
Łatwo zauważyć, że liryka Sobola pozostaje konsekwentna, skoro przy pewnej dozie cierpliwości można wymienić wspólne motywy dla obu omawianych książek. Jednak jeśli w Wieści głównymi bohaterami tomu byli księża, tak też w Schronach Sobol potrafi napisać poruszające wiersze o ojcu (Wrona, s. 21; Wiadomość, s. 12) czy o ludziach z dawnych lat. Przytaczam dla przykładu dłuższy fragment tekstu pod tytułem Godziny (s. 65) – mając również w pamięci inne tego typu liryki, na przykład Portret niedokończony (s. 44) albo Rafał (s. 38):
[…] Jeszcze młody
mężczyzna z nogami usztywnionymi przez uraz
albo wypity alkohol, chwiejąc się, odkręca
pokaźną część i delikatnie, jak niemowlę,
które zasnęło w ramionach, umieszcza
w dziecięcym wózku. Reszty się domyślam,
lecz zanim ciężki kształt przez dziurę
w ogrodzeniu polnymi drogami trafi na złom,
miną godziny prawie ojcowskiej troski.
Nie ma tutaj ani grama tkliwości, za to sporo empatii, świetnie przepisanego na wiersz zmysłu obserwacji. Cała scena jest obserwowana przez bohatera z okien pociągu, ale przyznać trzeba – bohatera ze sporą dozą wrażliwości i talentu. Śmiem sądzić nawet, że w tworzeniu takich prowincjonalnych „obrazków” Sobol jest dużo lepszy od niesłusznie przecenianego przez niektórych krytyków średniego pokolenia Łukasza Jarosza, który w odróżnieniu od radomskiego poety bez ustanku operuje jednym kadrem. Chodzi o to, że Sobol, nawet jeśli tworzy taki prosty obraz, to już w kolejnym wierszu z tomu potrafi zaskoczyć czymś zupełnie innym (Sezonowi, s. 65), nie wspominając o tym, że specjalnością autora Pulsarów są teksty mocno znarratywizowane, jak Magnolia (s. 32), Wieczny ogień (s. 37) i sporo innych, na omawianie których pozwolę sobie przy innej okazji.
Michał Sobol poprzez swoje ostatnie książki udowadnia, że jest jednym z nielicznych poetów mających zwyczajnie „coś do powiedzenia”. Wiele osób uważa jego lirykę za przestarzałą, wręcz niepotrzebną, ale ja na szczęście się do nich nie zaliczam, i chociaż zauważam miejscami skłonność autora do zbędnej przesady, to nadal pozostaję wiernym czytelnikiem tych wierszy. Cieszy mnie również fakt, że szacowne gremia doceniły książki Sobola poprzez przyznanie mu ważnych nagród – to powinno dawać do myślenia tym spośród nas, którzy kontakty środowiskowe przedkładają nad literaturę, a przecież prawdziwa literatura zawsze „jest gdzie indziej”. Innymi słowy, przypadek tego poety to wyraziste unaocznienie faktu, podług którego nie trzeba nieustannie udzielać się w środowisku literackim, aby zostać przez nie docenionym. Po prostu do zadań poety/pisarza należy twórczość, do krytyka/jurora ocena jej wartości, zaś środowisko to niewiele znaczący dodatek do całej reszty.