Za kolejnym horyzontem otwiera się
świat średnich rozmiarów, przestrzeń, która
daje się poznać, rozłożona na dnie
i miesiące, położone jeszcze niżej.
Fałduje się, opada i wzbiera, wszystko
jest tam na swoim miejscu, a prócz tego
odrobina koniecznego chaosu, miejsce
nigdy nie dotyka nudy. Domy i drzewa
budują rytm, zwarte i rozproszone rzeczy
gadają niezbyt głośno, poszumy i echa
w otwartym oknie; z tarasu prowadzą
ku wartkiej wodzie, za ogrodem lustro,
w którym niebo przejmuje i odbija
książki i mapy z biblioteki. Na nic
nie jest jeszcze za późno, je się niekoniecznie
do syta, z rozmysłem i swobodnie się
siedzi, godzinami, patrzy, użycza
siebie rzeczom, nie kontrolując tempa,
przemierza się pagórki, dziedziny – albo
dziedziny się ustanawia. Odpoczywa się
nad wodą i lustrem. Mówią: nie bój się
innego wiersza, świata, innej kieszeni
ziemi, sięgnąć się nie bój, odbić, poruszyć