Nowy Napis Co Tydzień #058 / Poezja jako bicie po ryju (w masce)
0. Wstęp
Zaczęłam zajmować się poezją po tym, jak w pierwszej gimnazjum przeczytałam *** [jestem Julią] Haliny Poświatowskiej. Miałam wtedy trzynaście lat i mocno dostałam tym wierszem po ryju, chyba pierwszy raz byłam tak oczarowana, zachwycona i zmotywowana do tego, by sama zacząć pisać. Nie miałam jednak żadnego pojęcia o poezji ani żadnych narzędzi formalnych służących dobremu pisaniu, dlatego od tamtego czasu przeszłam długą i żmudną drogę od podejścia „wiersz nie musi się rymować, nie musi mieć rytmu, nie musi dobrze brzmieć, nie musi być ładny, nie musi być dopracowany, nie musi być nowatorski, nie musi robić niczego z językiem, brzmieć to sobie może jakaś tam kiepska piosenka, wiersz ma płynąć z serduszka spontanicznym a mrocznym strumieniem” do podejścia, któremu hołduję obecnie i które postaram się pokrótce i niewyczerpująco przedstawić, eksponując jedne elementy, a inne pomijając.
1. Narzędzia
Metrykalnie mam dwadzieścia sześć lat, emocjonalnie jakieś piętnaście, a mentalnie momentami około siedemdziesięciu, zwłaszcza kiedy siadam do pisania. Myślę w tej chwili o tym, że piszę ręcznie, tanim długopisem na tanim drukarkowym papierze. Zaczynałam ręcznie jako trzynastolatka, mimo że miałam wtedy nieskrępowany dostęp do komputera i edytorów tekstu, i wciąż nie umiem zacząć procesu pisania stukaniem w klawiaturę. Co więcej, najczęściej piszę ciągiem, bez dzielenia na wersy i strofy, bo wers bywa dłuższy niż szerokość formatu A4. Roboczą wersję (przepisuję kolejne robocze wersje przez kilka-kilkanaście kartek, wygląda to tak, jakbym pasażowała linie hodowli komórkowych) przepisuję na komputerze i dopiero wtedy dzielę, przycinam i modeluję, nadając ostateczny kształt.
2. Liryka maski
Liryki maski nauczył mnie Marcin Świetlicki. Było to tak: w wieku siedemnastu lat podupadłam na zdrowiu w stopniu znacznym, przez co musiałam jeden semestr spędzić na nauczaniu indywidualnym. Program tegoż nauczania obcina liczbę obowiązkowych godzin o połowę, więc musiałam ten znienacka zdobyty nadmiar wolnego czasu zagospodarować. Zagospodarowałam pracowitym drukowaniem kolejnych egzemplarzy zestawów wierszy, które posyłałam ręką mojej matki (sama na pocztę pójść nie mogłam) na liczne ogólnopolskie konkursy poetyckie. Jednym z takich konkursów był Konkurs o Złoty Karton III LO we Wrocławiu. Wysławszy wiersze, zdobyłam pierwsze miejsce (co nie było równe wygranej, bo powyżej pierwszego miejsca było jeszcze Grand Prix). W nagrodę dostałam wiele cennych artefaktów, wśród nich: bilety na operę, na którą nie mogłam pójść, karnet do kina, którego nie mogłam wykorzystać, oraz potężną książkę Biura Literackiego pod tytułęm Rozbiórka. Był to mój drugi kontakt z Biurem Literackim. Kilka miesięcy wcześniej, jeszcze nie będąc podupadłą na zdrowiu, odwiedziłam targi książki w Krakowie, a wracając z targów – Empik w Galerii Krakowskiej. O, błogosławione czasy, kiedy w Empikach łatwo było o współczesną poezję. Tąż współczesną poezją, którą odnalazłam na empikowej półce, była pierwsza antologia Biurowego Połowu. Nabyłam ją, a nabywszy przeczytałam pobieżnie i pomyślałam sobie „aha, to tak wygląda najnowsza poezja”.
Wróćmy do Rozbiórki. Jest to książka składająca się z zestawów zmontowanych w następujący sposób: czarno-białe zdjęcie poety + jeden wiersz poety + wywiad z poetą na temat tego jednego wiersza. Dobór nazwisk pozwolił siedemnastoletniej mnie na zapoznanie się z szerokim wachlarzem osiągnięć współczesnej polskiej poezji. Niektóre wywiady mnie zanudziły, inne zachwyciły (przykłady w obu przypadkach sobie podaruję). Niemniej jednak w wywiady wczytywałam się z dużo większą uwagą niż w same wiersze, a z perspektywy czasu najważniejsze było dla mnie chyba to, co mówiła Marta Podgórnik, Miłosz Biedrzycki i wspomniany już Marcin Świetlicki. Ten ostatni zaprezentował wiersz Karol Kot, a w wywiadzie omawiał praktycznie każdy wers, opowiadając, jak zdobywał informacje z życia Karola Kota, które pozwoliły mu na napisanie go. Dostałam tym wierszem po ryju nie mniej niż Julią Haliny Poświatowskiej. No bo jak to? Można napisać wiersz w cudzym imieniu, z jego punktu widzenia, wcielając się w jego osobę? Można wejść w buty seryjnego mordercy, wczuć się w niego, udzielić mu głosu? To olśnienie otworzyło mi bramy do bezkresnej łąki, po której od tamtej pory nieustannie pląsam. Liryka maski to mój ulubiony (choć, wiadomo, nie jedyny) sposób pisania wiersza, od niej często wychodzę, na niej często kończę.
Co mnie pociąga w liryce maski?
Poczucie władzy. Kontrola nad bohaterem, którego ustami poruszam. Wolność kreowania tego bohatera, ale w zarysowanych jego biografią ramach. Morze materiału wyłaniające się z tych biografii i innych elementów, na które natykam się podczas researchu do wierszy. Mnożenie historii dużo ciekawszych niż te, które mogłabym snuć, bazując na własnym życiu. Sprytne przemycanie siebie pod otoczką nie-siebie. Swoiste ćwiczenie z empatii powtarzane za każdym razem, kiedy na przestrzeni wiersza próbuję być kimś innym. Wciąż kolejne i kolejne sposoby na powiedzenie tego samego, bo pisanie wiersza czasami jest dla mnie przelewaniem cieczy w nowe naczynia.
3. Temat
Wiersz musi być o czymś. Nie widzę i chyba nigdy nie widziałam innego wyjścia. Wiersze krążące wokół abstrakcyjnych pojęć automatycznie mnie odrzucają, odczuwam wobec nich organiczny wstręt, odczuwam również wstręt wobec samej siebie, kiedy napisze mi się wers, który jest pod względem tematu mglisty.
Z tego powodu pisanie wiersza bardzo często zaczyna się u mnie od określenia tematu. Krótko, prosto, w jednym zdaniu. „Napiszę wiersz o Łajce rozmawiającej z Elonem Muskiem”. „Wiersz o kobiecie, która zjadła własne dziecko podczas Hołodomoru”. „O zdjęciu indyjskiego słoniątka obrzucanego smołą”. „Śmierć Paula Celana”. „Morderstwa bałtyckich fok”. „Muzeum anatomiczne”. I tak dalej, i tak dalej. Rzadko zdarza mi się zaczynać od pojedynczych fraz, które przypływają bez wiedzy na temat tego, o czym ma być wiersz. Przy czym wiadomo, że wiersz jest konstrukcją wielowarstwową (jak cebula, sklejka, lazania, papier toaletowy, nabłonek wyścielający wiele powierzchni wewnątrz ciała), więc mówiąc o Łajce/Musku/słoniątku/Celanie mówię o innych rzeczach, które świadomie czy nieświadomie przeczuwam, a które krytycy wygrzebują sobie z wierszy pisząc recenzje.
Z pojęciem tematu ściśle wiąże się pojęcie researchu. Lubię wiedzieć, o czym piszę. Ba, zawsze powinno się wiedzieć, o czym się pisze. Wiersz koniec końców często bierze się tego, że intensywnie przebodźcowuję się informacjami dotyczącymi tematu i kuleczki zderzają się w głowie jak cząstki elementarne w Wielkim Zderzaczu Hadronów, dając frazy.
4. Poezja z serduszka
Ogromnie mierzi mnie uskuteczniane przez część ludzi zainteresowanych poezją forsowanie dychotomii w rodzaju istnieją tylko dwa typy wierszy: emocjonalne, a niedopracowane, pisane z serduszka vs. Porządne, a wycyzelowane, pisane na chłodno. Dychotomie zazwyczaj służą mi tylko do tego, by siadać okrakiem na granicy, toteż nigdy nie postrzegałam poezji w ten sposób. Nie widzę problemu w tym, by dobry warsztatowo wiersz był wierszem pisanym z emocji. Ba, uważam, że najlepsze wiersze to wiersze, które są po pierwsze dopracowane pod względem technicznym, a po drugie wypracowane na emocjach i które tymi emocjami emanują (biją po ryju), które poruszają, niepokoją czy w jakikolwiek inny sposób dotykają.
5. Lektury
Pisanie zaczyna się od czytania. Nie widzę innej drogi i nawet wtedy, kiedy wiersz według mnie miał od początku do końca wypływać z wnętrza i nie ulegać naciskom zewnętrznym nawet na poziomie podstawowej pracy warsztatowej, do samego pisania popchnęło mnie przecież czytanie. Nic nie bierze się z wnętrza.
Przez kilka pierwszych lat głównym i chyba jedynym punktem odniesienia była dla mnie wspomniana już w tym tekście Halina Poświatowska, której bardzo dużo zawdzięczam i która wiele mnie nauczyła. Czytałam w kółko jej wiersze, kilka (jeśli nie kilkanaście) razy przeczytałam jej autobiografię (krótkie ustępy mogłabym cytować z pamięci), głęboko fascynowało mnie jej życie. Nigdy wcześniej ani później żaden twórca ani twórczyni nie pochłonęli mnie z taką siłą.
Prócz tego na różnych etapach życia i pisania ważne były dla mnie takie zmarłe już nazwiska jak: Stanisław Grochowiak, Rafał Wojaczek, Elizabeth Bishop, Seamus Heaney, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Andrzej Falkiewicz, Tomasz Pułka, a także wciąż żywe nazwiska jak: Jacek Dehnel, Justyna Bargielska, Joanna Mueller, Katarzyna Fetlińska, Dawid Mateusz, Radosław Jurczak, Ilona Witkowska, Konrad Góra, Maria Cyranowicz i tak dalej, i tak dalej.
Ważność może się brać z jednego wiersza, który da po ryju dostatecznie mocno. Nie ma nic poza biciem po ryju.