18.07.2019

Nowy Napis Co Tydzień #006 / Za literaturą stoją ludzie

Zobacz, jak Wojciech Brzoska wygłasza swoją ars poetica i wysłuchaj debaty

Dlaczego piszę i dlaczego tak, a nie inaczej?

Najkrócej byłoby chyba odpowiedzieć: bo coś mnie ku temu wciąż pcha, bo coś mnie przy tym trzyma. Druga, jeszcze krótsza odpowiedź mogłaby brzmieć: bo czytam. Trzecia: bo widzę i słyszę, a może przede wszystkim odczuwam. Każda kolejna odpowiedź przywodzi na myśl jeszcze inną – bo właśnie szukam odpowiedzi, bo jestem zaintrygowany, bo chcę się czymś podzielić, bo chcę coś skrytykować. Oswoić lęki. Poznać. Skomunikować się. Bo chcę coś trwalej wyrazić za pomocą języka.

Zatrzymam się na chwilę przy tym ostatnim stwierdzeniu i spróbuję, na tyle na ile jestem w stanie, cofnąć się myślami do moich poetyckich początków, a więc czasów sprzed ponad dwudziestu lat. Jest połowa lat 90. ubiegłego wieku, jestem siedemnastolatkiem. W liceum, jak wszyscy, stykam się ze szkolnymi lekturami. I dość szybko zaczynam sobie uświadamiać duże różnice pomiędzy tym, co jest w stanie „dać” mi poezja, a co proza. Czasochłonne śledzenie fabuł często kilkusetstronicowych powieści zdecydowanie bardziej mnie nuży i męczy niż powoduje czytelniczą satysfakcję, a konieczność ich streszczania na prośbę nauczycieli dodatkowo wzmaga awersję. Do dzisiaj, kiedy czytam coś dłuższego, czytam raczej poszczególnymi zdaniami, szukając raczej językowej „gęstości” i metafor, niż jak większość czytelników, będąc ciekawym samej opowiadanej historii. Ciekawi mnie bardziej koniec zdania niż całej książki. Wracając jednak do moich nastoletnich czasów – z poezją rzecz ma się diametralnie inaczej. Już kilka wersów może spowodować zaciekawienie. Wzruszenie. Mam zatem siedemnaście lat. I, będąc w tym wieku, dość intensywnie przeżywam świat. Pierwsza miłość, rozstanie, nastoletni bunt, konflikty z rodzicami. Kłótnie z nauczycielami. Poczucie wyobcowania. Na mojej własnoręcznie ogolonej głowie pojawia się namalowany sprayem przez koleżankę znak zapytania. Czuję, że nadmiar emocji musi gdzieś znaleźć ujście. Kupuję w kiosku notes, potem drugi i zaczynam prowadzić coś w rodzaju dziennika. Zapiski z czasem stają się coraz bardziej lapidarne. Mały format notesu sprzyja krótkim formom. A więc piszę dużo, zapisuję codzienne przeżycia, jest mi trochę lżej. Jednocześnie zaczynam coraz bardziej świadomie słuchać muzyki, chłonąć filmy, interesować się teatrem. Decyzją rodziców zmieniam też szkołę – w poprzedniej wagarowałem, uznają, że potrzebuję zmiany środowiska. Piszę dalej, choć wciąga mnie także teatr: mam grać jedną z głównych ról w spektaklu na podstawie Dżumy Alberta Camusa. Na chwilę przed premierą łamię jednak rękę, co na parę tygodni wyklucza mnie z codziennego, szkolnego życia, a na zawsze, jak się okaże, z teatralnego.

Kiedy mam dziewiętnaście lat, coraz bardziej jestem pochłonięty pisaniem. Jeszcze przed maturą zaczynam interesować się współczesnym życiem literackim, odkrywam Marcina Świetlickiego i Jacka Podsiadłę. Razem z kolegą jeździmy do pobliskiego Mikołowa tropem Rafała Wojaczka. Odkrywam język współczesnej poezji, za pomocą którego można mówić o swoim prywatnym świecie. Kiedy zaglądam do zapisanych dwa lata wcześniej notesów z czymś, co wtedy wydawało mi się wierszami, jestem zszokowany ich słabym literackim poziomem. Szybko palę oba w piecu u dziadków. Razem z kolegą w mysłowickiej drukarni drukujemy za to własnym sumptem arkusze poetyckie z nowymi wierszami i na przerwach w szkole za symboliczną złotówkę sprzedajemy je na zaaranżowanym na korytarzu „stoisku”. Pierwsze spotkanie autorskie mam w schronie w podziemiach liceum wśród zakurzonych manekinów w mundurach. Będąc jeszcze przed maturą, przeglądam czasopisma literackie, wysyłam wiersze na pierwszy konkurs poetycki – w Dąbrowie Górniczej. Dostaję nagrodę. Wśród laureatów jest też Paweł Lekszycki, wówczas już student polonistyki, do dziś mój przyjaciel. Kilka miesięcy później decyduję się zdawać na Uniwersytet Śląski na kulturoznawstwo, bo wiem, że w tym budynku studiują też poeci. Poza Pawłem robi to także kilku starszych kolegów z grupy „Na Dziko”: m. in. Bartek Majzel i Maciek Melecki. W 1998 roku debiutuję wierszami na łamach „FA-artu”, którego redakcja mieści się 50 metrów od siedziby uczelni. Za tym idzie szereg kolejnych publikacji w ogólnopolskich czasopismach literackich oraz nagród w konkursach. Dr Paweł Majerski z Uniwersytetu Śląskiego redaguje Antologię młodej poezji Śląska i Zagłębia „W swoją stronę”. W 2000 roku w Bydgoszczy ukazuje się mój pierwszy tomik.

Piszę o tym wszystkim ze szczegółami dlatego, że te doświadczenia z okresu dorastania bardzo ukonstytuowały mnie poetycko. Wszystko zaczęło się od emocji, lektur, a skończyło na ludziach, z którymi do tej pory mam dobry kontakt. Kiedy kilka lat temu na półce znalazłem nieco już zakurzoną antologię poetycką Po schodach wierszy, sam zacząłem się zastanawiać, kiedy to wszystko tak naprawdę się zaczęło? Z wpisu/dedykacji na stronie tytułowej wynika, iż będąc piętnastolatkiem, otrzymałem ją/wybrałem sobie jako nagrodę za udział w olimpiadzie z języka polskiego oraz osiągnięcia sportowe. Zatem jeszcze szkoła podstawowa. Czyżbym już wtedy miał jakieś poetyckie intuicje?

Wracając jednak do drugiej części tytułowego pytania – piszę tak a nie inaczej, bo pewnie ukształtował mnie konkretny kanon poetyckich lektur. Autorzy wspomniani już wcześniej, ale też na przykład współczesna poezja amerykańska czy wybitni poeci europejscy. Bo jako pierwszy przecież czytelnik swoich wierszy, pracując nad ich ostatecznym kształtem, dążę do tego, aby tekst spodobał się przede wszystkim mnie – tylko to może go przecież ocalić przed ostatecznym wyrzuceniem.

Z tego, dlaczego wybrałem poezję albo dlaczego wiersze wybrały mnie, „wyspowiadałem się” już wcześniej. Pisanie jest dla mnie fascynującą przygodą z językiem, podróżą w znane i nieznane, bo to często język prowadzi nas na przeróżne manowce. Dzięki temu dowiadujemy się wiele i o samych sobie. Chcemy mówić o świecie, wypowiedzieć go za pomocą formy, która wydaje nam się najbardziej adekwatna. Wypowiedzieć go w taki, czasami skomplikowany sposób, w jaki ten świat odbieramy, w jakim ta rzeczywistość dla nas znaczy. A znaczy czasem dramatycznie, czasem ironicznie. Wiersz to nie pamiętnik, warto o tym pamiętać, bo sam jako autor trochę się w nim przeglądam jak w lustrze, niekiedy odsłaniam, czasami też zasłaniam. To taka trochę gra z samym sobą, ale i z czytelnikiem.

Świadome pisanie wierszy towarzyszy mi już, z niewielkimi przerwami, ponad 20 lat. To czas przeróżnych emocji, ludzi, sytuacji. Większość istotnych dla mnie zdarzeń znalazła odbicie w mojej poezji. Skrawki rzeczywistości. Patchwork. Czasami do materii będącej inspiracją podchodziłem bardziej retrospektywnie (jak chociażby w tomiku Przez judasza, nawiązującym do dzieciństwa), częściej chyba jednak łapałem zdarzenia na tzw. gorącym uczynku. Niejednokrotnie inspiracją dla moich wierszy były  filmy czy szeroko rozumiane sztuki plastyczne. Wielokrotnie głos w poezji oddawałem także innym ludziom, znanym osobiście lub nie. Żyjącym bądź nie. Poezja stwarza, jak widać, tak niesamowite pole do dialogu – z samym sobą, ale potem i z innymi – że trudno jest się od niej uwolnić.

Poezja znajduje się też gdzieś poza czasem. Doświadczanie pracy twórczej jest chyba dla każdego artysty, w tym dla mnie, wspaniałą pasją, kiedy na tych kilka chwil zatrzymuje się wszystko, świat zewnętrzny przestaje istnieć, a liczy się tylko wnikanie w kartkę, w materię wiersza, jego podszewkę, wręcz fizyczne stawanie się nim. Jak pisał w jednym ze swoich wierszy mój kolega poeta Radek Kobierski: „Ta kartka jest otwartym oknem – skocz, a dam ci całe królestwo”.Poezja jest też dla mnie nieustanną nauką uważności. Za pomocą wierszy tłumaczę sobie ten świat, układam go sobie, czasem staję obok. Bliski jest mi też stosunkowo niedawny wiersz Marcina Świetlickiego z Drobnej zmiany zatytułowany Euforie i depresje: „To one to robią. To one piszą, to one budują i burzą […]”.

Do tej pory mój wewnętrzny uśmiech budzi sytuacja, kiedy, mieszkając jeszcze z rodzicami, ze strony jednego z nich, po tym jak pokazałem świeżo napisany wiersz, usłyszałem pytanie: a kto ci to kazał napisać?Moja ówczesna konsternacja dziś, po dwudziestu latach, z jednej strony natrafia na wypowiedź Andrzeja Stasiuka, że „książek nie piszemy dla rodziców”, z drugiej zaś, jak widać, nawet w tym tekście napotyka na wciąż niepełne i niewystarczające próby odpowiedzi na pytanie: kto lub co każe mi pisać? W poezję często wpisana jest bowiem jakaś tajemnica, bez niej wiersz przestaje być wierszem, a staje się zwyczajnym komunikatem. Metafizyka. Coś, co każe mi pisać, jest zatem moim wewnętrznym tłumaczem, zagadką, złapaniem za język. Poezja według mnie pyta bardziej niż ocala; zaciemniając, objaśnia; jak tonący brzytwy chwyta się języka, żeby podzielić się nim jak opłatkiem w tej istnej świątyni znaczeń. Jak pisał Andrzej Sosnowski w słynnym wierszu: „Wiersz wychodzi z domu i nigdy nie wraca”. Do ponownego życia powołują go już tylko czytelnicy.

Pomimo tego, że w pierwszej kolejności piszę tylko dla siebie, bardzo istotną chwilą dla ocalenia danego wiersza jest też opinia bliskiego, zaufanego czytelnika. Po wydaniu książki z kolei jestem ciekaw recenzji. Bywają takie, które mnie samemu pokazują nowe oblicza/nowe odczytania moich tekstów, takie, na które być może sam bym nie wpadł. Wiersz jest zatem tylko zaproszeniem do dyskusji, do połowy pełnym naczyniem, które należy wypełnić.

Czy wiersze piszę z tęsknoty? Zdarzało się. Ale także z żalu, złości, miłości, współczucia… Wachlarz emocji jest zatem spory. Nigdy z przymusu, chyba że wewnętrznego. Wiersz jest zatem przede wszystkim przestrzenią wolności, kontrolowanej przez formę, przez język. Jest melodią języka. Piszę, bo znikam.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Brzoska, Za literaturą stoją ludzie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 6

Przypisy

    Loading...