Nowy Napis Co Tydzień #115 / Emily Dickinson – portret integralny? „Wiersze zebrane” w przekładzie Janusza Solarza
Emily Dickinson jest jedną z najważniejszych poetek amerykańskich XIX wieku. W Polsce jej twórczość spotkała się z uznaniem krytyków i zainteresowaniem wielu tłumaczy, którzy próbowali zaprezentować swoje wersje jej poezji na podstawie wybranych utworów. Niestety mankamentem tych edycji bywały próby zamknięcia poetki w szkodliwych stereotypach, czy to pruderyjnej pensjonariuszki, skrępowanej konwenansami epoki wiktoriańskiej (w archaizowanych przekładach Kazimiery Iłłakowiczówny), czy też eksperymentatorki-eskapistki wycofanej z życia społecznego i literackiego (w formalnie „podkręconych” tłumaczeniach Stanisława Barańczaka). Można żałować, że wysiłki kolejnych tłumaczy umacniały te wyobrażenia, które – dodajmy od razu – do dziś rzutują na odbiór autorki także w innych krajach europejskich, poza Francją i Niemcami, które mogą poszczycić się kompletnymi edycjami zbiorowymi. Taką edycją, do tego synoptyczną, czyli dwujęzyczną, i wzbogaconą o motywy graficzne, od niedawna możemy poszczycić się i my. Imponującą liczbę prawie tysiąca ośmiuset wierszy – składających się na Wiersze zebrane – przełożył Janusz Solarz, poświęcając przedsięwzięciu dziesięć lat.
Założeniem tłumacza było, aby trzymać się materii pratekstu i oddać w polszczyźnie jego unikalną rytmikę. Poezje w proponowanym przekładzie są faktycznie bardzo melodyjne, by nie powiedzieć „piosenkowe” (za sprawą zachowanych rymów zewnętrznych i wewnętrznych), ale zarazem pełne typowych dla Dickinson dysonansów, których tekstowymi wykładnikami są wszechobecne znaki pauzy i kapitaliki, wyhamowujące śpiewność utworów oraz zmuszające czytelnika do zatrzymania się przy wskazanych przez poetkę słowach czy obrazach. Aby uniknąć przekładu do wiersza białego, Solarz musiał wykazać się nieraz sporą kreatywnością. Oto dwie próbki:
Because the Flowers unafraid
May lift a look on thine, a Maid
The dreamy Butterflies bestir!
Lethargic pools resume the whir
Że Kwiaty bez strachu krztyny
Na Ciebie patrzą, z Dziewczyny
Kręcą się senne Motyle!
Przerwane muzyczne tryle
W pierwszym dwuwierszu do szczęścia wystarczyła „krztyna strachu” (w oryginale unafraid) i „dziewczyna” (maid), która jednak w filologicznym tłumaczeniu byłaby raczej „pokojówką”. W drugim fragmencie konieczna była zamiana słów: rym objął ostatecznie „motyle” (butterflies) i „tryle” (whir) zamiast wyjściowej pary bestir i whir. Przekładając bestir jako „kręcić się”, tłumacz zrezygnował zarazem z dosłownego „ruszać z miejsca”. Można sądzić, że w tym przypadku kierował się „literackością” wiersza, zakładając, że wybrany przezeń czasownik („kręcić się”) – inaczej niż dosłowny ekwiwalent – pasować będzie zarówno do fizyki lotu motyli, jak i dynamiki „muzycznych tryli” (lub treli), polegających na powtarzaniu sąsiednich dźwięków. Poważniejsze problemy w przekładzie miały dwa źródła i wynikały albo z bogactwa znaczeniowego wierszy – wymuszającego wybór tego, co „ważne i ważniejsze” – albo z naturalnego braku precyzyjnych odpowiedniości między językami. Zmorą tłumacza były przypadki nawarstwienia się wspomnianych czynników, na przykład w utworach personifikujących śmierć. Dostosowanie się w ich wypadku do norm gramatycznych polszczyzny i rodzajnika żeńskiego poskutkowało odromantyzowaniem słynnego wiersza, w którym śmierć (w angielszczyźnie rodzaju męskiego) odgrywa dodatkową rolę kochanka zabierającego pannę na przejażdżkę
W przygotowanej edycji wiersze poetki zostały podzielone dwukrotnie. Raz ze względów praktycznych, na podstawie kryterium tematycznego, stąd trzy osobne, ale za to poręczne woluminy (O śmierci, poetach i pszczołach, O cierpieniu kobietach i kwiatach i O Bogu, wieczności i ptakach), oraz drugi, na podstawie kryterium chronologicznego, z zastosowaniem numeracji z wzorcowej edycji Thomasa H. Johnsona. Wskazane rozwiązania edytorskie mają dwie wyraźne zalety. Pierwszą jest to, że zbiór daje możliwość prześledzenia rozwoju poetyckiego Dickinson (od juweniliów do tekstów dojrzałych), drugą, iż pozwala zapoznawać się z wierszami przez pryzmat głównych aspektów przyrody, które stały się dla nich inspiracją.
Przyroda jako taka stanowi niewątpliwie słowo-klucz do poetyckiego świata Dickinson, klucz niejedyny wprawdzie, ale bez którego nie sposób się obyć. Odrębność poetki zaznacza się już w samym pojmowaniu przyrody. Podam przykład:
Widzimy czym jest ,,Natura” —
To Popołudnie — i Wzgórze —
Zaćmienie — Pszczoła — Wiewiórka —
Ba — Niebo znajdziesz w Naturze —
Ona jest tym, co słyszymy —
Śpiewem Ryżojada — Morzem —
Świerszczem — albo Grzmotem —
Nie — Natura to Sens i Ład —
Natura — jest tym co wiemy —
Choć słów brak dla jej istoty —
Tak bezsilna Nasza Mądrość
Wobec jej Prostoty.
Przyroda to wszystko: popołudnie i wzgórze, pszczoła i wiewiórka, sens i ład (w innych utworach także: materia i Bóg). Wybrane owady, ptaki czy rośliny zostają przez poetkę uczłowieczone, a nawet wywyższone i osobliwie ufantastycznione. Przykładem jest pająk, w którym dostrzega artystę, chcąc uścisnąć mu dłoń:
Pająka w roli Artysty
Nikt jeszcze nie wynajął —
Choć jego Talent czysty
Ochoczo potwierdzają
Miotły tańczące w kurzu
Ze świata wszystkich stron —
Zaniedbany Geniuszu,
Pozwól, że podam ci Dłoń —
Rudzik z kolei jest w jej oczach „archaniołem Gabrielem”, tyle że „w skromniejszych okolicznościach”:
Rudzik to Archanioł Gabriel
W skromniejszych okolicznościach —
Strój określa go socjalnie,
Ledwo Klasa Pracująca —
Cechuje go punktualność
Ogrodnika z Nowej Anglii —
Ta sama skryta witalność,
Choć się większym ciepłem chwali —
Dickinson daje w swoich wierszach wizję przyrody, podległą mechanizmom antropomorfizacji i animizacji, wyrastającą zaś z przekonania o sekretnym i koniecznym związku wszechrzeczy. W poszczególnych utworach autorka stara się stworzyć do tego prywatną mitologię, czy to miejsc i rzeczy, czy też wybranych roślin i zwierząt. Odważę się stwierdzić, że bynajmniej nie oznacza to, że jest przez to poetką ludową lub antyurbanistką, za którą się ją nieraz uważa, wskazując na jej nieliczne podróże. Nie jest dlatego, że wzorce metryczne i stroficzne, charakterystyczne wprawdzie dla ludowych ballad i pieśni kościelnych, traktuje w swoich poezjach niejako ,,pasożytniczo”, dążąc do ich przekształcenia lub wystylizowania. Nie można jej uważać z kolei za antyurbanistkę, gdyż w swoich poezjach – skupionych wprawdzie na naturze – czerpie z różnych rejestrów i słowników angielszczyzny, z tak nieoczywistymi włącznie, jak nomenklatura biznesowa czy giełdowa. Przykładem może być wiersz (przełożony zresztą wybornie), w którym autorka szacuje swój majątek, na który składają się „konta w bankach” na łące, żonkili „akcje” czy „latyfundia” pełne rosy:
Mam „konta” w „Bankach” na łące —
Żonkili „Akcje” — pachnące —
Latyfundia — pełne Rosy —
Sakiewki — odważne Pszczoły
Przywiozły — z rejsów nad chmury —
I Peruwiańskie — Purpury —
W przywołanym utworze w nawias zostaje wzięta wizja świata, w której centralne miejsce zajmuje pieniądz; wizja, z którą autorka niewątpliwie stykała się na co dzień jako córka zamożnego prawnika i kongresmena, skarbnika Amherst College. Podważa on kolejny stereotyp poetki jako eskapistki oderwanej od problemów epoki. Dalsze utwierdzanie tegoż stereotypu jest tym trudniejsze w kontekście utworów mówiących o konflikcie między nauką a religią. Trzeba pamiętać, że Dickinson żyła w epoce, którą definiowała walka o pogodzenie tradycyjnych wierzeń chrześcijańskich z nowymi koncepcjami naukowymi, w tym głównie z darwinizmem. Ewidentnym nawiązaniem do ówczesnych nastrojów społecznych jest jeden z wierszy, w którym nie bez ironii wyznaje, że „Nauce brakuje taktu / I lubi wchodzić w paradę!”.
Wiersze zebrane wreszcie w pełni ukazują złożoność stosunku Dickinson do Boga i instytucji Kościoła, do którego – jak wiadomo – nigdy nie wstąpiła, chcąc pozostać „wierną sobie”. Zbiór czytany z tej perspektywy daje możliwość zapoznania się zarówno z utworami „modlitewnymi”, będącymi dla jednych „aktem wiary”, jak i z wierszami, w których zaznacza się ton polemiczny
Niektórzy święcą Dzień Święty na Mszy —
Ja w Domu wkładam stułę —
Ryżojad jest Chórzystą naszym —
I Sad mam za Kopułę —
Niektórzy święcą Dzień Święty w Komży
Ja tylko Skrzydła wdziewam —
I zamiast bicia na Sumę w Dzwony
Ptasi Zakrystian — śpiewa.
Bóg celebruje, Ksiądz nie z tej Ziemi —
Naucza w kilku słowach,
Nie wiem czy w stronę Nieba idziemy —
Ale idę, tak czy owak.
Przydomowy ogród w wyobraźni poetki przeobraża się w alternatywny kościół, w którym kopułą są korony drzew, a chórzystą ryżojad… Przywołany poemat daje wręcz mistyczną, rzekłbym, wizję przyrody przenikniętej boskością. Dopowiedzmy od razu, że taka wizja nieodległa jest od poglądu utożsamiającego naturę z Bogiem. Panteizm Dickinson – dostrzegany zresztą przez badaczy – wyraża się między innymi w przydawaniu boskich atrybutów owadom czy ptakom odgrywającym role proroków, tajemniczych zwiastunów czy posłańców. W jej wierszach widać nieraz wyraziście, jak wyobrażenie lub obserwacja przechodzą nieoczekiwanie w abstrakcyjne uogólnienie. Podam przykład:
Gdybym tak mogła cały dzień
Sad jak Pszczoła zwiedzać
I wpadać tylko tam gdzie chcę
I Gości nie miewać
I do Jaskrów się zalecać
I poślubić kogo chcę
Tu i tam pomieszkać nieco
Lub lepiej uciec precz
By Policje zmylić wszystkie
Przegnać Je z ich władzą
Aż kark skręcą na Półwyspie
I spokój mi dadzą —
Mówiłam „Dobrze być Pszczołą”
Na Tratwie Powietrznej
I Donikąd mknąć wesoło
Cumując „na Wietrze”
Co za Wolność! Skuty jeszcze,
Więzień marszczy czoło.
Zwróćmy uwagę, jak zaskakująca, a zarazem wizyjna i podniosła jest puenta, w której podmiot liryczny okazuje się więźniem, pszczoła zaś znakiem wolności…
Wiersze zebrane to edycja bardzo udana. Ożywia wizerunek Dickinson i daje podstawy do przewartościowania narosłych wokół niej stereotypów. Przekład Solarza jest dobrej poetycko próby, a przede wszystkim dokładny i obejmujący różne aspekty jej literackiej dykcji.
E. Dickinson, Wiersze zebrane, tłum. Janusz Solarz, Zaułek Wydawniczy „Pomyłka” i Instytut Literatury, Kraków 2021.