Nowy Napis Co Tydzień #073 / Przejrzystość i osobność. Na marginesie książki Tadeusza Dąbrowskiego „Scrabble”
Jako że śledzę nowinki dotyczące PIW, nie mogła umknąć mojej uwadze kolejna publikacja Tadeusza Dąbrowskiego Scrabble, wydana właśnie w warszawskiej oficynie. Minimalistyczna, „mozaikowa" okładka uśmiechała się do mnie z ekranu laptopa, więc pomyślałem od razu: trzeba to będzie kupić i sprawdzić, jak się ma kondycja gdańskiego twórcy. Do jego Czarnego kwadratu, wyróżnionego Nagrodą Fundacji Kościelskich, zaglądam co jakiś czas, nadal żywiąc przekonanie, że to jedna z bardziej zdyscyplinowanych intelektualnie, tematycznie i stylistycznie książek lirycznych ostatnich lat. Każdy tekst jest tutaj domkniętą całością, nie sprawia zarazem wrażenia, aby pełnił rolę „wypełniacza”, co niestety przydarza się wielu tomom poetyckim. Pomiędzy (2013) oraz Środek wyrazu (2016) też trzymają niezły poziom, lecz w moim odczuciu nie dorównują jakościowo Czarnemu kwadratowi. Gdzieś pomiędzy tymi biegunami można by umieścić Scrabble – spod ręki autora wychodzą momentami teksty niezwykłe, konceptualne, silnie zredukowane w swej poetyckości, nasycone filozoficzną głębią, choć nie brak zapisków skleconych jakby naprędce, bazujących na zbyt prostych obserwacjach z życia podmiotu.
Być może ta prostota, o której wspomniałem, razi niejednego czytelnika bądź krytyka w Polsce. Świadczy o takiej sytuacji najdobitniej fakt, że Dąbrowskiego konsekwentnie pomijają jurorzy różnych nagród w Polsce
Jak już wspomniałem, jest Coś poza językiem, o czym można jedynie milczeć. Masz oczy, a nie potrafisz wszystkiego zobaczyć, masz język, lecz nie potrafisz wszystkiego opisać. Ale milczeć trzeba sugestywnie, poetycko, „milczenie o” jest sztuką, którą opanowali nieliczni: Mickiewicz, Norwid, Różewicz. No i ja.
Cyt. za: https://culture.pl/pl/tworca/tadeusz-dabrowski [dostęp: 27.08.2020]. [2]
Mocne, trzeba przyznać, słowa, mogące zniechęcić czytelnika poprzez swą koturnowość i słabo zakamuflowaną megalomanię. Tak czy inaczej, zmierzam do tego, że nieustannie zadziwia mnie różnica między polską a światową recepcją jego twórczości.
Gdyby ktoś chciał być uszczypliwy, mógłby stwierdzić, że wiersze Dąbrowskiego, jak mało które na polskim gruncie, nadają się do translacji, gdyż są „przejrzyste”, zaś jakakolwiek „przejrzystość” stanowi wyraźne odejście od dyrektyw literatury mniej lub bardziej zaangażowanej w lingwistyczne sztuczki, mitu zakorzenionego u podstaw polskiej literatury przynajmniej od czasów Gombrowicza. Ja jednak byłbym bardziej ostrożny, jeśli chodzi o konstatacje mające zdeprecjonować dorobek Dąbrowskiego tylko dlatego, że nie pasuje do modeli, które krytyka wypracowała sobie przez dekady
*
Krąg zainteresowań poety w najnowszym tomie nie uległ zasadniczym zmianom w stosunku do poprzednich tomów. Czytelnik nadal może obcować z wierszami przesyconymi religijnością, co wydaje się ciekawe, biorąc pod uwagę obecną ogólną niechęć do podejmowania takiej tematyki. Jeśli motywy religijne przewijają się, to najczęściej w ironicznym sztafażu (na przykład u Wojciecha Brzoski), tymczasem Dąbrowski całkiem na serio rozgrywa metafizykę, pisząc otwarcie o swoich relacjach z absolutem, osobowo traktowanym bóstwem na wzór katolicki
W pierwszym z wymienionych tekstów podmiot obserwuje dosyć nietypową zabawę chłopca:
Chłopiec bawi się rękawem kurtki. Owija
go sobie wokół szyi, przykłada do twarzy,
kładzie na ramieniu. Zagląda w niego jak
w lunetę [...]T. Dąbrowski, Scrabble, Warszawa 2020, s. 22. [5].
U Dąbrowskiego często pojawia się temat niedojrzałości; pierwsze tomy tego autora można by wręcz uznać za nieco sztubackie, choć jest to według mnie programowe działanie, mające w sobie pewien urok bezpretensjonalności oraz pozwalające na ogląd świata okiem dziecka/młodzieńca. Tak też sytuacja wygląda w przytoczonym wyżej tekście – rękawem bawi się chłopiec, a nieco później okazuje się, że rękaw należy do jego okaleczonego ojca. Podmiotowi ta sytuacja kojarzy się z relacją człowiek – Bóg. Na pierwszy rzut oka to wyjątkowo prosty wiersz, ale nieodłączny mu efekt zaskoczenia spełnia swoją funkcję: wierni jako dzieci (to akurat nie jest aż tak oryginalny koncept), z drugiej strony kalekie bóstwo – nie nieobecne, tylko po prostu ograniczone poprzez niepełnosprawność cielesną. Kontakty obu podmiotów ograniczają się w tym przypadku do zwyczajnej zabawy/gry, gdyż bóstwo istnieje po to, aby zabawiać i zaciekawiać, zaś człowiek wierzący dziwnemu urokowi tej zabawy się poddaje. Rzecz jasna podmiot mówi głównie o własnej relacji z Bogiem, ale myślę, że nie byłoby błędem rozciągnięcie jej specyfiki na ogół wiernych. Cóż, polski katolicyzm odznacza się sporą dawką ludyczności, a nawet infantylizmu, z czego Dąbrowski zdaje sobie sprawę, nawet jeśli nie mówi o tym explicite (to chyba Igor Stokfiszewski pisał niegdyś o społecznych uwarunkowaniach religijności w poezji autora Te Deum).
Z kolei w drugim z przytoczonych powyżej wierszy, czyli INRI, czytamy o historii zbawienia, którą dopełniają osoby Poncjusza Piłata oraz Judasza Iskarioty. Budowa tekstu jest logiczna i niezbyt skomplikowana, jak to najczęściej bywa u Dąbrowskiego. Pierwsza część dotyczy rzymskiego prefekta Judei, druga apostoła-zdrajcy, zaś trzecia stanowi zaskakującą puentę, ograniczoną do słów: „dzieli ich wieczność”. Co to właściwie miałoby znaczyć? Może klucz do rozwiązania zagadki zawierałby się w kontraście „przerażającego spokoju” Piłata do „przerażającej niemocy” Judasza, który jest jakby bardziej uległy wobec logiki zbawienia. Trudno jednoznacznie rozstrzygnąć, gdyż przecież obaj zapisują się niechlubnie na kartach biblijnej historii. Tak czy inaczej, zaskakuje odwaga Dąbrowskiego przy podjęciu tejże tematyki: jak łatwo się domyślić, powstało sporo studiów teologicznych wokół omawianych w wierszu postaci, a jednak poeta bierze je na warsztat. I znów otrzymujemy tu przejrzystą strukturę kompozycji, czytelność środków stylistycznych (chociaż czytelność przekazu pozostaje do rozstrzygnięcia), minimalizm, mocno zauważalny w całych Scrabblach.
Minimalistyczny jest też kolejny religijny liryk poety, Drzewo, w którym zawiera się symboliczny obraz Chrystusa „rozerwanego przez drewno, które na Niego czekało i przez Niego rośnie”. Nawiązuje on, takie mam wrażenie, do słynnej frazy Różewicza
Reasumując, u Dąbrowskiego religia jest obecna w wielu momentach, co zasługuje na uznanie w czasach utylizowania wszelkich znamion metafizyczności, i z pewnością nie jest sprowadzona do roli ozdobnika, bowiem przenika najbardziej prozaiczne sytuacje życiowe. Innymi słowy – zawsze zostaje poszerzana przez perspektywę osobistą.
*
Sporo napisałem o religijności w Scrabblach, choć przecież wiele innych tematów interesuje Dąbrowskiego. Adam Zagajewski w blurbie na tylnej stronie okładki powiada, że młody poeta „posiada temperament realisty, lecz jego realizm jest z natury poetycki, prowadzi do odkryć, nie zaś do oskarżeń”. Rzeczywiście – mało tutaj krytyki społecznej spod znaku Szczepana Kopyta czy Kiry Pietrek, twórców stojących po przeciwnej stronie rozumienia zadań literatury. Autora Te Deum interesują raczej momenty olśnienia, momenty zaskoczenia naturą ludzi i świata, niekoniecznie mające sygnaturę metafizyczną. Spójrzmy na krótki wiersz pod tytułem Profil podwójny:
Patrzę na opuchniętą buraczaną twarz
alpinisty, który już od kilku tygodni
atakuje górę. Przypomina mi
twarz bezdomnego alkoholika, który
kłania mi się codziennie w tunelu metra. Jedni
dochodzą do siebie dołem, inni górąT. Dąbrowski, Scrabble…, s. 25. [8].
Powyższy tekst znów –jak w przypadku INRI i Rękawa– zbudowany jest trójczłonowo: 1. alpinista 2. alkoholik 3. Wniosek (w INRI odpowiednio: 1. sylwetka Judasza 2. sylwetka Piłata 3. Puenta; w Rękawie: 1.chłopiec 2. bezręki ojciec 3. puenta). Tak przejrzysta struktura może nieco irytować, zważywszy że język, którym operuje Dąbrowski, nie jest szczególnie skomplikowany. Jeśli miałbym jeszcze pokusić się o techniczne uwagi, to na pewno zwróciłbym uwagę na zbyt częste stosowanie przerzutni, nie tylko w tym liryku. Przerzutnia z reguły spełnia funkcję dynamizującą tekst, natomiast tutaj sprawia wrażenie przypadkowego zabiegu, mającego wyłącznie poświadczyć, że mamy do czynienia z wierszem, a nie na przykład fragmentem krótkiej prozy. Rozpisanie tego utworu w inny sposób mogłoby przysłużyć się jakości, jednak nie będę się rozwodził zbytnio nad kwestiami technicznymi, gdyż łatwo mogę zostać oskarżony o zwyczajne czepialstwo. Wracając do sedna problemu – banalna wręcz obserwacja rzeczywistości otaczającej autora prowadzi do dość ciekawego, opartego na paraleli, spostrzeżenia. Wyczuwa się wrażliwość na krzywdę ludzką, i nie ma ona zabarwienia politycznego: po prostu empatia jest cechą, która powinna być nieodłączna każdemu człowiekowi, szczególnie jeśli zajmuje się literaturą. Oczywiście bywają skrajne przypadki – przychodzi mi w tym momencie na myśl słynna scena z American Psycho (choć skojarzenie Dąbrowskiego z powieścią Ellisa może wydawać się szalone), w której bohater lituje się nad żebrakiem, aby chwilę później go zamordować. Ilekroć wracam do prozy Amerykanina, nieustannie szokuje mnie okrucieństwo tejże sceny. Z kolei Dąbrowski tworzy podmiot, który kieruje się czysto ludzkimi odruchami – i znów odnoszę, być może prostackie, wrażenie, że sam autor nie jest z wrażliwości wyzuty. Jeśli bowiem u Ellisa bohater jest figurą stworzoną w celu prowokacji, to u gdańskiego poety czasem zaciera się różnica między pisarzem a bohaterem lirycznym – wiele wierszy opowiada o perypetiach człowieka piszącego, który uczestniczy w spotkaniach autorskich w kraju i na świecie, zdaje relację z własnych podróży, mówi bezpośrednio o walce z oporem językowego tworzywa (pozostając przy tym empatycznym obserwatorem świata) – dlatego łatwo zrównać figurę podmiotu zarysowanego w Scrabblach i poprzednich książkach z samym Tadeuszem Dąbrowskim.
Od razu przypomina mi się tekst Spotkanie autorskie, gdzie świetnie zostały opisane rozterki jednego z uczestników tytułowego spotkania: „Wiedziałem, że jeśli wstanę, / odbiorę mu nadzieję, a może nawet życie, / jakbym odłączył go od kroplówki”
Niebezpiecznie jest znać
zbyt wiele słów.
Każde z nich ma swoją
drugą stronę, która
ma także drugą stronę
i tak w nieskończoność.
Lustrzany gabinet słówTamże, s. 38. [10].
Da się odczuć polemikę z poetami „znającymi zbyt wiele słów”, w dodatku skomplikowanych, którzy nierzadko uprawiają ekwilibrystykę lingwistyczną, nie mając w zasadzie niczego sensownego do powiedzenia. Jeśli dobrze pamiętam, to chyba Haruki Murakami stwierdził kiedyś, że zaczął pisać po angielsku, gdyż językiem ojczystym operował na zbyt wysokim poziomie, aby napisać dobrą książkę. Błyskotliwy paradoks, czyż nie? Sytuacja chyba nie do pomyślenia na gruncie polskim, choć Dąbrowski prawdopodobnie byłby bliski pojmowaniu literatury przez autora Norwegian Wood. Oczywiście taka postawa ma swoją negatywną, „drugą stronę” (że zacytuję określenie z Gabinetu luster) – w Scrabblach język prawie zawsze pełni rolę dodatku do zarysowania problematyki ideowej, do podkreślenia przekazu, co mnie osobiście, przy całej mojej sympatii do Dąbrowskiego, nieco irytowało w trakcie lektury. Bywały momenty, że miałem ochotę wykorzystać koncept autora, lecz z użyciem innych, bardziej zniuansowanych, środków poetyckich.
Zagajewski w przywołanej przeze mnie wcześniej rekomendacji konstatuje, że „jego [Dąbrowskiego] wiersze osiągają nadzwyczajny poziom skupienia i gęstości, stanowiąc adekwatną odpowiedź na absurd naszego świata”. Jeśli chodzi o „skupienie”, to zapewne można się z Zagajewskim zgodzić, bo – jak starałem się powyżej opisać – autor Scrabbli w wielu miejscach udowadnia własny zmysł obserwacyjny, postawę uważności wobec innych ludzi i rzeczywistości, natomiast kategoria „gęstości” pasuje (wiersze są wszak przesycone konkretem, mało w nich abstrakcyjnych wtrętów) i nie pasuje do tej liryki (jako że owa „gęstość” nie przekłada się na większą dbałość o formę językową). Śmiem przypuszczać, że taka strategia jest przemyślana i wynika z przesytu szeroko rozumianym nurtem lingwistycznym w polskiej literaturze.
*
W poprzednich akapitach poruszyłem dwa zasadnicze problemy towarzyszące mi podczas lektury najnowszej książki Dąbrowskiego: religijność/metafizykę oraz kwestię relacji świata i języka. Jak zawsze, odczuwam pewien niedosyt, bo przecież tak mało zostało powiedziane, biorąc pod uwagę tematyczną rozpiętość Scrabbli. Mam jednak nadzieję, że w ostatniej części uda mi się dopowiedzieć parę istotnych rzeczy. W tym celu postanowiłem, zamiast standardowego zakończenia, przedstawić dwa wiersze, które z różnych względów najbardziej mnie zainteresowały i być może zachęcą czytelników do sięgnięcia po cały tom.
Pierwszy tekst nosi tytuł Piękny dzień. I znów mamy w nim do czynienia z czytelną, trójdzielną kompozycją: zaczyna się od opisania tytułowego „pięknego dnia”, po czym podmiot oświadcza, iż został zabrany do klatek z królikami. Nie do końca wiadomo, kim jest osoba towarzysząca bohaterowi. Być może autor nie chciał rozpraszać naszej uwagi, skupiając się wyłącznie na czynnikach konieczne do zarysowania sytuacji. Następują słowa, które stanowią clou wiersza: „A może / by je tak wszystkie wypuścić?”
Drugi wiersz, równie udany, nosi tytuł Natchnienie i operuje zupełnie odmiennym – bo humorystycznym – rejestrem emocjonalnym. Bohater wraca z jakichś bliżej nieokreślonych kolonii pisarskich (początek tekstu przypomniał mi poetykę Różyckiego, mającego słabość do zdań złożonych współrzędnie), gdzie rozmawiano głównie o literaturze, co chyba nikogo nie dziwi, gdyż o czym na dobrą sprawę można rozmawiać na koloniach pisarskich? Czytelnik pewnie pomyśli, że oto będzie miał do czynienia z kolejnym wierszem środowiskowym, tymczasem Dąbrowski szykuje niespodziankę:
Po powrocie do domu byłem przekonany,
że zewsząd otaczają mnie poeci, ale
kiedy zapytałem przypadkowego przechodnia:
„Co teraz piszesz?”, usłyszałem: „Goń się,
czubie". I wtedy dotarło do mnie, że ten
człowiek był zły, bo czekał na natchnienieTamże, s. 42. [12].
Urocze, prawda? Ten wiersz ma w sobie coś z satyry, ale na szczęście nie uderza w zbyt oskarżycielsko-ironiczne tony. Puenta jest niebywale „ciepła”, pogodna, przywracająca wiarę w człowieka, który był zły tylko dlatego, że nie mógł znaleźć pomysłu na własny tekst, tym samym gdański poeta błyskotliwie ograł ważkie pytanie: unde malum? Albo inaczej – teraz już będziemy wiedzieć, chodząc po ulicach, dlaczego ludzie tak rzadko się uśmiechają i są dla siebie niemili.