01.08.2019

Nowy Napis Co Tydzień #008 / Po co poetce niepodległość? Studium przypadku

Zobacz rozmowę Józefa Marii Ruszara z Zofią Bałdygą o niepodległości

Zanim zacznę na dobre, pozwolę sobie przywołać wiersz czeskiego poety, Adama Borziča [przeł: Z.B.]. Tekst pochodzi z tomu zatytułowanego Počasí w Evropě (Pogoda w Europie). Wiersz jest bardzo „na temat”.

Adam Borzič
Do wyboru

Co chcesz odnotować?
Zapytał mnie Mechanicznie
Poetycko
Jak wtedy kiedy komputer
staje się maszyną do pisania
a oko nagle wilgotnieje

Kwiaty?
Nagie ciała?
Rozgoryczonych Hiszpanów&Greków?
Smutnych dobrych Norwegów?
Masakry polityczne?
Musie historie z wakacji?
Wielkie podróże astralne?
Tęsknoty?
Obawy?
Odwagi?

1.
W pierwszej chwili trochę panikuję, bo nie wiem. Poetki zawsze pisały wiersze, również w okresach rozmaitych podległości. Poeci też, chociaż zależności społeczne dotyczyły ich w mniejszym stopniu niż te polityczne.

Mówię to i już wciąga mnie dygresja. Samo to słowo nie pozwala mi od siebie odejść. Polszczyzna tak bardzo je oprawiała, polerowała, że aż się wytarło. Nie chce się do niego wracać, ale czasami jednak warto, czasami wręcz trzeba. w tym roku kontekst szczególnie tego wymaga. Niepodległość od rana do wieczora, niepodległa zima, lato, wiosna, a już zwłaszcza jesień.

Wkładam więc niepodległość pod język i razi mnie to otwierające nie. Tak jakby to podległość była stanem wyjściowym. Jakby punktem wyjścia była choroba, którą musimy wyleczyć, żeby nauczyć się samodzielnie oddychać. Co więcej, to nie tylko my, bo sąsiedzi idą podobną drogą. Wystarczy się tylko rozejrzeć – wszędzie wokół nezávislosť, незалежнiсть, nezávislost, u południowych Słowian solidarnie nezavisnost czy Независимост.

Przytaczam te słowa, bo chorobą zawodową tłumaczek jest domaganie się szerszego kontekstu. w tym konkretnym przypadku wspomniana choroba sprawiła, że poczułam się trochę lepiej, bo nie tylko my, oni też mają z tym pewien problem.

A kiedy już wszyscy (my i języki pokrewne) odetchNIEmy, możemy wreszcie zacząć pisać jakieś wiersze. Pytanie tylko, jakie i jak, skoro przez niewyobrażalnie długi czas zajmowali(ły)śmy się obroną językowych pozycji, metaforyczną walką przeciwko komuś. Podległość polityczna rodziła więc podległość twórczą – cel uświęcał środki stylistyczne ku pokrzepieniu serc. Tak było – tak być musiało, trudno jest z tym polemizować.

Niemal sto lat temu ten cel – który przyświecał poetkom i poetom przez 123 lata, czyli niewiele dłużej – został osiągnięty w sensie geopolitycznym. Dokonaliśmy rewolucji na mapie i odmalowaliśmy fasadę. w środku został nam pewien bałagan. Niepodległy, niezależny, ale bałagan.

2.
Będę mówić o sobie, bo nie znam innego świata poza własnym. Urodziłam się w 1987 roku. Swój pierwszy, dość okropny wiersz napisałam dopiero w 1999 roku, ale ideę podległości poezji i konieczności jej podporządkowania celom wyższym wyraźnie pamiętam z lekcji języka polskiego w szkole średniej. To nie ograniczało się zresztą tylko do szkoły, ale jakoś tak wisiało w powietrzu. Tak jakby niepodległość była darem, który może nam zostać w każdej chwili odebrany, jakby o jego przydziale decydowała jakaś potężna siła zewnętrzna, przeciw której nie znamy zaklęcia (czy racjonalniej – antidotum). Jakby czas nie był linearny, jakby mieszało się wokół nas kilka wymiarów, tworząc niezwykle trudną atmosferę, w której każde kolejne pokolenie musi od nowa uczyć się oddychać, wrzucone w zawiesiste ciężkie powietrze gęstniejące od zagrożeń, traum i trupów, niestety też tych schowanych głęboko w szafie.

Nauczyłam się w tym funkcjonować. Wdychać, wydychać, wpuszczać powietrze w przestrzeń własnych tekstów. Tę sztukę – niezbędną, by tworzyć coś artystycznego – da się opanować drogą prób i błędów. Kursu survivalu już nie potrzebuję – odnoszę uspokajające wrażenie, że dziś poradziłabym sobie z dowolną codziennością, którą mają mi do zaoferowania różne państwa Europy i świata. Na razie skorzystałam z dwóch takich przystani i obie zainteresowane strony wyszły z tego bez szwanku.

Problem znajduje się gdzie indziej. Punkt startowy drogi twórczej ówczesnej poetki i poetki dzisiaj jest nadal położony w przeszłości. Dystans biegu nieustannie się wydłuża, a my walczymy z tkwiącymi w nas figurami retorycznymi, których źródło pozostaje dla nas bardzo mgliste albo wcale nie jesteśmy w stanie go wskazać. Brakuje mostu, który łączyłby dwa brzegi, ten zależny i ten niepodległy. Wierzę, że mogłoby powstać arcydzieło inżynierii, które pozwoliłoby nam na wspólny luksus świeżego startu.

O niezależność wiersza walczymy różnymi metodami. Odcięcie, wyparcie, programowe pisanie na tematy inne niż polityczno-społeczne (bo polityka brudna jest, czyż nie?), wybór formy jako elementu nadrzędnego, akcentowanie tożsamości innej niż narodowo-etniczna (to u nas niestety niemal synonim, stąd taki zapis, choć chciałabym zdecydować się na inny), ucieczka do świata liryki osobistej, wsobnej, introwertycznej. Zgodnie z duchem czasów jesteśmy kreatywni, ale czasami rodzima atmosfera dopadnie nas pod innym niebem i wtedy dopiero orientujemy się, jak silna jest potrzeba remanentu we własnym arsenale.

Pamiętam swój wieczór autorski w kawiarnie literackiej „Fra” w Pradze w styczniu 2012 roku. Byłam wtedy studentką ostatniego roku studiów bohemistycznych, przymierzałam się do pierwszych przekładów wierszy czeskich autorek i autorów. Niewiele wcześniej zaczęłam też pracę z uchodźcami i migrantami, najpierw na zasadzie wolontariatu, później także odpłatnie, na (prawie) pełen etat. To ta przygoda zainspirowała mnie do napisania cyklu wierszy zebranych później w wydanym w 2017 roku w Staromiejskim Domu Kultury tomiku „Kto kupi małe kraje”. Te właśnie wiersze czytałam pięć lat wcześniej we „Fra”. Zaskoczyło mnie pytanie z publiczności zadane przez redaktorkę pewnego pisma literackiego. Zapytała, dlaczego wciąż piszę o „tej Polsce”.

Jako ilustracja niech posłuży jeden z wierszy ze wspomnianego cyklu:

Jak ci na imię, Zuzanno, w wannie pełnej jabłek?
Nie jesteś sama, więc nie utoniesz. w tym kraju
nie ma morza. Z góry nie widać morza, więc nie ma po co iść.
Zostańmy i wymyślmy nazwy, które w tej stronie świata
przeżyją nas bez wody.
 

A ja nie pisałam wtedy o kraju, z którego pochodzę, ale o jakimś monstrualnym, wyalienowanym państwie, które pożera własnych mieszkańców. Moje poetyckie obrazy nie miały źródeł nad Wisłą, ale w opowieściach osób, z którymi spotkałam się w swojej pracy. Zbierałam różne wątki i łączyłam je w opowieści, które mogłyby być autobiograficzne, gdybym urodziła się gdzie indziej. Mimo to istnieli czytelnicy automatycznie identyfikujący nieokreślone państwo z wiersza z określonym terenem, z którego pochodzę.

Dało mi to wtedy do myślenia. Było ostatecznym sygnałem, że od Polski nie ma ucieczki, bo nie zawsze tak nas czytają, jak się piszemy, a prawdopodobnie nawet gdybym pisała o utopijnej wyspie na innej planecie, i tak przemycę tam własną pamięć i miejsca, które znam najlepiej, które najbardziej oswoiłam. Pytanie tylko, co z tym zrobić?

Zanim spróbuję odpowiedzieć, chciałabym przywołać jeszcze dwa autobiograficzne szczegóły, które uwarunkowały moje dzisiejsze pisanie i teoretyzowanie. Jak już wspomniałam, mam za sobą 5 lat studiów bohemistycznych w ramach kulturoznawstwa slawistycznego w Instytucie Slawistyki Zachodniej i Południowej Uniwersytetu Warszawskiego. Wybrałam studia trochę po omacku – wiedziałam, że chcę studiować jakiś język i tłumaczyć jakieś wiersze. Wybrałam sąsiada, bo drażniło mnie, jak bardzo jesteśmy w Polsce zapatrzeni w Zachód, jak bardzo nie wiemy, co słychać zaraz obok, choć Czesi zajmują wysokie miejsca w rankingach najsympatyczniejszych narodów. Chciałam pomóc budować most. Nie umiałam zabrać się za ten, który łączyłby epoki i pokolenia, więc zabrałam się za regionalny. Oswoiłam przy tym kolejny język i wiele miejsc, zaczęłam o sobie mówić, że pochodzę z Europy Środkowej. Nie dało mi to jednak szczególnego poczucia niezależności, bo potyczki z widmem podległości wybuchają od czasu do czasu w całym regionie. Nie dość, że nie pozbyłam się własnych demonów, to jeszcze zbyt blisko podeszłam do cudzych.

A później wyjechałam do Armenii, trochę przypadkiem. Zaczęło się od krótkiego wolontariatu i nie chciało się skończyć. Ostatecznie spędziłam na Kaukazie ponad cztery lata. Uczyłam się języka, licząc na to, że zacznę kiedyś przekładać ormiańskie poetki i ormiańskich poetów. Podległość i niepodległość dopadły mnie i tutaj, tysiące kilometrów od tzw. domu. Nagle było tak, jakbym patrzyła na odwieczne problemy własnego regionalnego podwórka przez szkło powiększające. Wszystko nabierało monstrualnych rozmiarów.

Armenia to kraj, który po kilkuset latach rozmaitych dominacji (perskiej, tureckiej, rosyjskiej, potem radzieckiej) nie był w stanie uwierzyć, że jest niepodległy. Poeci i poetki, którzy nie musieli już kopiować dawnych form i przywoływać momentów dawnej świetności, nie bardzo wiedzieli, co z tym fantem zrobić i które zaległości nadrabiać jako pierwsze. Odkrywali, że nie trzeba rymować, że można pisać o sprawach zupełnie codziennych i nie być za to na cenzurowanym. Że nie trzeba emigrować, by pozostać sobą. Obserwowałam to i coraz bardziej tęskniłam za własnym kontekstem. Nie chciałam tamtejszych tekstów tłumaczyć na większą skalę, ponieważ czułam się przy tym, jakbym wyłamywała otwarte drzwi.

Jako ilustrację przytoczę wiersz jednej z moich ulubionych współczesnych poetek ormiańskich, Marine Petrossian [przeł: Z.B.]

Marine Petrossian

Piec


ten pusty pokój –
przypadł mi do gustu
zadomowiłam się w nim –
tylko kiedy pada śnieg
rozpalam w piecu
nie ma tu nic innego
w moim pokoju
nawet to okno
z widokiem na miasto –
przypadło mi do gustu
zadomowiłam się w nim –
nawet to okno
jest gdzie indziej

W styczniu 2018 roku przeprowadziłam się do Pragi „z powrotem do Europy Środkowej”, jak lubię sama o tym mówić. Dałam znajomej do przeczytania zestaw wierszy, które napisałam pod koniec pobytu w Armenii, cykl Stacja Erywań, w którym podsumowuję czas swojego pobytu na Kaukazie. Jest to bardzo słodko-gorzki cykl. Znajoma myślała, że dotyczy Polski. Koło się zamknęło. Jest rok 2018Tekst został napisany w 2018 roku.[1], a my wciąż musimy zadawać sobie pytanie, co z tą niepodległością i o co właściwie walczymy. No i po co nam to, czytelniku?

3.
Co się robi z niepodległością, kiedy już się ją wywalczy? Korzysta odpowiedzialnie, prawda? A jeśli już chcemy spłacać jakiś metafizyczny dług wobec tych, którzy językiem i metaforą walczyli o naszą wolność słowa, róbmy to pracą, a nie patetycznymi wycieczkami w przeszłość. Tak to czuję. Wydaje mi się też, że do dość podobnych wniosków prowadzić powinien rozsądek, dość niedoceniany przewodnik w naszych stronach geograficzno-mentalnych. A szkoda.

W moim świecie idealnym, który wymyśliłam na potrzeby niniejszego tekstu, niepodległość polityczna, czyli to osławione powstanie z martwych powinno oznaczać niezależność języka, który zyskuje w końcu prawo do odkrycia i uporządkowania wszystkich sfer życia, a także rzeczywistości przyćmionych wcześniej zadaniami narzuconym przez okoliczności pozajęzykowe.

Język niezależny nie jest zawłaszczany przez żadne ugrupowania i stronnictwa. Nie może być narzędziem w rękach ideologów. Niepodległość języka pozwala mu na naturalny wzrost i automatyczny rozrost, na wzbogacanie treści i formy. Stwarza warunki do nieskrępowanego rozwoju. Jak jasno widać, bardzo nam do tego ideału daleko. Misja trwa. Walka o niezależność języka toczy się w tekście. Słowo ma moc (znajoma Czeszka powiedziała mi kiedyś, że tylko Polka może tak powiedzieć).

Do tego chciałam dojść. Taka jest moja odpowiedź na pytanie, dlaczego poezja potrzebuje niepodległości: potrzebuje jej, żeby poeta mógł pisać niezależnym językiem, obserwować go i dokumentować, a nawet współtworzyć. Podróżuję po mapie, ale pozostaję w języku i to on jest moim domem. Mogę mieć wiele innych tożsamości, także tych związanych z nowymi miejscami, ale wiem, że one zawsze pozostaną trochę w cieniu. Nigdy nie będę dwujęzyczna, więc też nigdy tak do końca się nie wyprowadzę z Polski, wcale zresztą nie chcę. Gdziekolwiek pojadę, zawsze będę z polszczyzny i będę mogła opisać tylko tyle, na ile ona mi pozwoli. Nasza relacja jest symbiotyczna, więc moim obowiązkiem jest (w miarę możliwości) nie pozwolić na to, by została zepchnięta na terytoria podległe. w niezależnym języku rozstrzygają się rzeczy ważniejsze niż mapie, nieważne jakiej. Niepodległość nie jest wyświechtanym sloganem, niepodległość to projekt.

Praga, sierpień 2018

Rozmowa odbyła się we wrześniu 2018 roku.

 
Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zofia Bałdyga, Po co poetce niepodległość? Studium przypadku, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 8

Przypisy

    Loading...