12.03.2020

Autodestrukcja (w) wersji papierowej

Wielki krytyk literacki Jan Błoński napisał kiedyś, że „istnieją książki, istnieją dzieła, o których myśli się przez całe życie”. Trzeba przyznać, że miał on wyjątkowe szczęście pisać o lekturach ważnych dla polskiej kultury, wybitnych pod względem artystycznym, ale też o tych mających moc zmieniania rzeczywistości społecznej. Swoje największe teksty krytyczne tworzył w czasach, kiedy powstawały książki istotne, przyczyniające się do przeobrażenia polskiej mentalności, odciskających piętno na umysłach i duszach czytelników.

Były kiedyś takie czasy, w których pisarze pisali, bo mieli dla kogo. Współcześnie sytuacja wygląda nieco inaczej: każdy może (a najczęściej chce) pisać, ale co gorsze nie każdy chce być czytelnikiem (zaledwie pięć procent czytających sięgnęło w ubiegłym roku po książki wysokoartystyczne). Współczesna literatura nie ma więc wygórowanych aspiracji, a znając statystyki czytelnictwa, wiemy, że ich mieć ich nie może. Trudno w tej materii o optymizm. W branży wydawniczej liczy się zysk, a ten przynosi literatura rozrywkowa, można powiedzieć – mniej ambitna.

Sięgając po książkę Kokon Joanny Lech, autorki tomów poetyckich oraz tekstu prozatorskiego Sztuczki (za który została nominowana do Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Literackiej Gdynia za rok 2016), można odnieść wrażenie, że jest to jedna z tych pozycji, które mają aspiracje należeć do grona „najlepszych”. Wydawca zapewnia, że będzie to historia o zagubionej kobiecie, która bywa okropna: egoistyczna, bezwzględna, niezdająca sobie sprawy z jakichkolwiek konsekwencji swojego postępowania. Czytamy też:

Jest jednak także brutalnie szczera, a w swoim zagubieniu i dziecięcym egoizmie do bólu ludzka […]. Iga zdaje sobie sprawę, że nie ma łatwych wyjść i pewnego dnia decyduje się na ekstremalny krok.

Brzmi to tajemniczo (jak blurb kryminału), ale też zachęcająco.

Niestety oczekiwania wobec Kokonu rozbijają się już o pierwsze strony, bo książka od początku jest nieznośnie słaba i chaotyczna. Dostajemy ekshibicjonistyczną (w pewnym sensie wręcz psychotyczną) relację postępującej autodestrukcji młodej kobiety. Historia grzeszy dosłownością, nie zostawiając czytelnikowi przestrzeni do namysłu czy też głębszej refleksji. Losy bohaterki Kokonu są nieznośnie nachalne, a ich przejaskrawiony format sprawia, że zamiast uwypuklać opisywane problemy, książka traci autentyczność. Kierując się zasadą, że im więcej przemocy, zła i wulgarności, tym lepiej, bardziej naturalistycznie, Lech przekracza granice sensowności tego typu języka. Język w tej historii nie opowiada, służy raczej wykrzyczeniu złości, frustracji, nienawiści. Tylko że w formie, jaką zaprezentowała Lech, losy Igi nadają się na kozetkę psychoterapeutyczną, a nie na półkę z literaturą.

Zastanawiające, że po książce Anny Cieplak Lata powyżej zera, w której autorka próbowała stworzyć przerysowany obraz polskich gimnazjalistów, uznając swoją powieść za głos całego pokolenia, które jest wulgarne, złe i źle wychowane, autorka Kokonu sięgnęła po ten sam (nietrafiony) model. Próbuje pokazać, że wielokrotne gwałty, bicie i nieszanowanie kobiet, cięcie się, upijanie do nieprzytomności oraz rezygnacja z siebie jest wspólnym, uniwersalnym doświadczeniem. Lech zaserwowała coś bardzo szkodliwego: zamiast dojrzałego spojrzenia kobiety (pisarki, intelektualistki jak mniemam) na ważny i wciąż aktualny problem przemocy, stworzyła życiorys bohaterki, używając do tego celu czegoś w rodzaju pamiętnika nastolatki. Lech wyrwała swoją bohaterkę z kontekstu społecznego, który pomógłby zbudować jej tożsamość. Postać, która miała być uniwersalna jest rozmyta i słabo uchwytna, przez co ciężko jej współczuć, być blisko niej. Szkoda, że nie wiemy, gdzie pracowała Iga (bo aktualnie jest kobietą bezrobotną), gdzie się uczyła, jak wygląda, czy ma jakieś inne relacje, zajęcia, ulubioną muzykę, książkę, film. Niewątpliwie są to szczegóły, które zaświadczają o charakterze.

Igę Imago poznajemy w chwili, w której usiłuje popełnić zabójstwo. Na początku nie wiemy jednak, kogo i dlaczego chce pozbawić życia. Dalsza lektura powinna sprawić, że będziemy się nad tym intensywnie zastanawiać. Czytelnik powinien zatem dostać solidną porcję wiedzy na temat tego, co się stało, że Iga zdecydowała się na tak drastyczny krok. Mamy więc hiperrealistyczne opisy gwałtów (do najbardziej przerażających należy ten, w którym bohaterka zostaje zgwałcona kijem od miotły), alkoholowych libacji, przypadkowych znajomości, przypadkowego seksu, okaleczania się, ataków bulimii i anoreksji. Oczywiście można się zastanawiać, co mogło doprowadzić Igę do tak destrukcyjnych zachowań (wiele wskazuje na to, że była seksualnie wykorzystywana w dzieciństwie), jednak liczne niedopowiedzenia czynią opowieść mglistą, a to utrudnia odbiór. Autorka pozbawia czytelników możliwości skonfrontowania się z przeszłością swojej bohaterki. Poznajemy tylko ostatnią, najbardziej traumatyczną postać przemocy, której podlega Iga. Skoro nie znamy drogi, jaką przeszłą bohaterka, trudno o dobrą relację między nią a czytelnikiem. W konsekwencji postać Igi najpierw drażni, a potem już tylko nuży. Trudno sobie wyobrazić, że życie kobiet od najmłodszych lat składa się z tak koszmarnych zdarzeń – i tylko tak jednostronnie złych – oraz że właśnie takie doświadczenia można uznać za wspólne kobietom w ogóle, jak chciałaby autorka.

W wywiadzie z Emilią Padoł dla Onet.pl Joanna Lech mówi:

Iga to nie tylko moje wspomnienia, na jej postać złożyła się historia życia kilku kobiet, z którymi dorastałam i tych, które opowiedziały mi swoje historie.

Nie dziwi więc, że czytelnik ma wrażenie wszechogarniającego nadmiaru i przesady. Zabiegi konstrukcyjne w Kokonie, zarówno próba stworzenia z Igi everymana, fragmentaryczna fabuła podzielona na krótkie historie z różnych momentów życia głównej postaci (znajdziemy historie odwołujące się do teraźniejszości, do chwil, gdy miała 6, 12, 16 lat), jak również bardzo zła warstwa językowa wprawiają w czytelniczy zamęt.

Kolejną sprawą jest naiwna metafora, wpleciona w tok narracji, a sygnalizowana przez tytuł. Przemiana poczwarki w motyla sugeruje, że przed bohaterką Kokonu rysuje się perspektywa metamorfozy. Tytułowe porównanie wydaje się jednak nieco dziwne – ewolucja motyla jest raczej symbolem dorastania, wzrastania, kojarzy się z cyklem życiowym. Jak chciała to pogodzić Lech z historią przejścia od autodestrukcji i nieustannego odrzucania siebie, zadawania i otrzymywania bólu do – jak sądzę – przerwania tego zaklętego kręgu? Czy dla Lech wyjście z mechanizmu przemocy jest kwestią dojrzałości? Nabierania doświadczenia? W dalszej części wspomnianego wywiadu Lech mówi:

Wiadomo, że każdy musi symbolicznie, w jakiś sposób, zabić swoją przeszłość, żeby stać się w końcu dorosłym. Dla mnie „Kokon” to opowieść o kobiecej sile, która w każdej z nas jest.

Oczywiście trudno się nie zgodzić z tą dość banalną diagnozą – jednak finał książki pokazuje, że bohaterka wcale nie zabija symbolicznie, tylko całkiem realnie popełnia zbrodnie. Dużo w tej książce niezrozumiałych zawiłości i poplątania.

Lech działa podobnie jak internetowi patostreamerzy: ukazuje przerażającą przemoc i zło, tylko nie bardzo wie po co i jak mają się do niej ustosunkować czytelnicy. Objawy, z jakimi zmaga się Iga, bardzo przypominają zaburzenie osobowości borderline, które nader często ujawnia się we wczesnej młodości i w dużej mierze jest wynikiem zaniedbań ze strony opiekunów oraz seksualnych nadużyć i przemocy. Jednak obarczanie czytelników objawami sprawia, że chce się Igę czym prędzej odesłać do lekarza, psychiatry lub psychoterapeuty, aby jej pomóc.

Mimo że problem przemocy wobec kobiet jest tematem społecznie ważnym, książka Kokon autorstwa Joanny Lech nie podejmuje go w sposób przekonujący i nie wskazuje żadnych rozwiązań – chyba że miałoby nim być zabójstwo. Także jedna z wypowiedzi Igi po zakończeniu lektury wciąż mnie zastanawia:

[…] jesteś taki sam jak ja. Jak wszyscy. […] Jesteśmy pełni zła, wierz mi. I każdy jest zdolny do najgorszych świństw. […] Jesteś zepsuty. Od dawna. Skażeni tym jesteśmy. Możemy udawać, a w głębi… Po prostu w nas jest głęboka czarna studnia. Tam się gotuje, bulgoce i przepełnia. Czeka na okazję.

Te słowa mnie nurtują, bo brzmią jak wytłumaczenie – i już nie wiem, czy Kokon jest historią o przemocy, apoteozą zła, czy czymś jeszcze. Ale czym? I dlaczego tak trudno z Kokonu się tego dowiedzieć?

J. Lech, Kokon, Warszawa: W.A.B., 2019.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paulina Dąbkowska, Autodestrukcja (w) wersji papierowej, Czytelnia, nowynapis.eu, 2020

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...