cały ten jazz
tramwaj mknie przez aleję, miejsce zabrudzone. Pętlę
zaznacza obrotem wokół szyi zajezdni. wzdłuż torów mały
hotelik, neutralny teren
do przelotnego romansu. obłuszczone tynki, proch i
sperma. wewnątrz szafy czają się trupy. słychać w niej
chrobot myszy na tle czarnej, pilśniowej płyty – jazz.
w barze, na gwoździu wbitym chybotliwie w ścianę,
powiesiły się zakurzone płaszcze, zwłoki. Niewidomy
pianista – pasażer rozpoczyna pasaż kluczem, który
pasuje do tak niewielu palców. dziś nie milczenie jest
złotem, ale whisky. muzyk poprawia marynarkę. cisza,
aż nagle wyłom. akordy sypią się jak iskry – jazz.
pada wystrzał. może to strzelił korek, może pistolet, może
ktoś stłukł szklankę w dłoni. improwizuję jak z nut.
przesuwam się po twoim ciele, białej klawiaturze.
wznosimy toasty, wyrzucamy butelki z okien na piętrze, na
pohybel wszystkim. twoje źrenice rozszerzone strachem,
tuż przed debiutem. to także jest – cały ten jazz.