Cyganeria
Za dużo wina.
I czytanie Magicznej Pragi Ripellino.
Nad ranem sen. Stuk szkła, gwar kawiarni.
Dym płynie wolno nad lustra Secesji.
Ja i ty. On i ona. Zmęczeni i senni.
Dziecko usnęło na twoich jej kolanach.
Pod suknią biała jedwabistość halki
I czerń żałobna grubej wełny pończoch.
I zaraz już ulice nieznanego miasta.
Na jedną choć noc niechby znaleźć lokum.
Aż ciemnieją nad głową drapieżne gałęzie.
Świt wstaje blady jak twarze gruźlików.
Blask rośnie w górze milczący, odległy.
Za nieb i ziemi rubieżą nietykalne
Ametyst i szmaragd – a tutaj pończochy,
Fiszbiny, wytarte surduty.
I skąd ów obcy, a we śnie ze mną tożsamy?
Czyja rozpacz o świcie, zgasła wola mocy?
I po kim de profundis powtarzam wołanie:
Niech to wszystko przepadnie!
Nie przepada nic.
2010