Fetysz pamięci i pamięć przedmiotu w twórczości Zbigniewa Herberta
Pierwodruk: „Herbertiana. Rwąca rzeka (…) myśli”, red. P. Saniewska, Białystok 2018, s. 57–69.
Zbyt stary żeby nosić broń i walczyć jak inni –
wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza
Z. Herbert „Raport z oblężonego Miasta”
Oto oswajam śmierć –
szlifuję soczewkę pamięci
J. Kaczmarski „Zbigniewowi Herbertowi”
Przesunięta perspektywa
Zacznę od stwierdzenia, które – być może – brzmi banalnie. Zbigniew Herbert w swojej twórczości poświęca wiele miejsca zagadnieniom pamięci i autonomiczności przedmiotu. Co znamienne, herbertolodzy pisali o obu tych kwestiach: dla przykładu Robert Mielhorski rozwodził się nad anamnezą
Halina Herbert-Żebrowska, wspominając brata, wyznała:
Na fotografii wykonanej latem 1939 r. Zbyś jest uśmiechnięty i niższy wciąż od stojącej obok siostry. Przed nim jeszcze cztery lata nauki w szkole średniej. Niestety również tuż przed nim, przed nami wszystkimi i całym światem, apokalipsa II wojny światowej.
W czasie wojny nasza rodzina trzymała się razem, a zły los doświadczał nas boleśnie. Na początku wojny odeszła na zawsze nasza droga babcia, a w roku 1943 niespodziewanie Januszek
H. Herbert-Żebrowska, „Mój brat Zbyszek”, http://www.fundacjaherberta.com/krotki-rys-biograficzny/wspomnienia-rodziny-i-przyjaciol-o-herbercie/halina-herbert-zebrowska [dostęp: 01.09.2018]. [3].
O tym, jak ciężkim doświadczeniem dla Herberta musiała być śmierć babki, świadczą słowa żony poety, Katarzyny Herbert: „Mówił mi wiele razy, że jedyną kobietą, którą w życiu kochał, była jego babka”
Lekkomyślna wyprawa Zbysia na narty w pewien zimowy wieczór 1941 roku zakończyła się wypadkiem. Ortopedyczne leczenie brata, realizowane etapami, trwało około 2 lat i nie przywróciło mu pełnej sprawności. W tym czasie mimo wszystko wyrósł, nareszcie stał się poważniejszym młodzieńcem, który pilnie przygotowywał się do matury w ramach tajnych kompletów. Maturę zdał na początku 1944 r.
Późną wiosną tegoż roku do Lwowa zbliżała się ponownie Armia Czerwona. Istniała obawa, że znów staniemy się obywatelami ZSRR, gdyż zwycięski Stalin nie odda naszego miasta. W tej sytuacji rodzice zdecydowali o wyjeździe do Krakowa, gdzie doczekaliśmy po kilku miesiącach końca wojny
Tamże. [5].
Te wydarzenia układają się w pewien fatalny ciąg, jak gdyby wszystko sprzysięgło się przeciw Herbertowi tak, by zdezintegrować jego osobę. Tak bolesne doświadczenia musiały odcisnąć piętno na poecie, co znalazło wyraz w jego poezji. Śmiem twierdzić – w czym zresztą nie będę nazbyt oryginalny – że Herbert jest poetą, którego formuje II wojna światowa, a nie stalinizm. Julian Kornhauser pisał: „Struna światła, późny debiut typowego przedstawiciela pokolenia Kolumbów, jest przede wszystkim książką o wojnie”
Wracając do słów Kornhausera, można zapytać, dlaczego poeta czeka z opublikowaniem swojego tomu – par excellence wpisującego się przecież w dyskurs ocaleniowy, na który składają się Ocalenie Czesława Miłosza (1945) i Niepokój Tadeusza Różewicza (1947) – aż jedenaście lat. Być może wynika to z Wittgensteinowskiego nakazu: „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć”
Poeta w czasie stalinizmu pielęgnuje pamięć i kształtuje własną dykcję tak, by wystąpić z w pełni ukształtowaną propozycją poetycką
W Trenie Fortynbrasa zamieszczonym w trzecim tomiku poetyckim Herberta atomizacja ciała (leżące osobno ręce, głowa i nogi Hamleta – przedstawiciela „starego porządku”) ekwiwalentyzuje rozpad elementów konstruujących świat. Dekompozycja osoby jest ostatnim stadium kataklizmu, a zarazem najwyższym wyrazem destrukcji
M. Mikołajczak, „Pomiędzy końcem…”, s. 57–58. [12].
„Dekompozycja osoby”, o której pisze Mikołajczak, dokonuje się w akcie wojennym, w oderwaniu człowieka od ziemi. Kornhauser pisał:
Tym bardziej traumatycznego [doświadczenia], że wynikającego przecież nie tylko z nagiego końca dzieciństwa (w chwili wybuchu wojny Herbert ukończył piętnasty rok życia), lecz również, a może przede wszystkim z utraty swojego miejsca na ziemi
J. Kornhauser, „Struna światła…”, s. 20. [13].
To właśnie wojna, pamięć o niej w pewnym stopniu unieruchamia Herberta w stanie przedwojennym, w szeroko pojętej wolności. Herbert zdaje się pozostawać obsesyjnie wierny: ziemi, swojemu pokoleniu, ale przede wszystkim – własnemu dziecięctwu, niejako ukradzionemu tak, jak jego ukochane miasto. Co z tego, że – o czym za chwilę się przekonamy – nie jest do końca wierny prawdzie? Nic.
Lwów – Wilno, Herbert – Mickiewicz
Karol Hryniewicz pisze: „Trzeba pamiętać, że pojęcie pokolenia okupacyjnego jest u Herberta równoznaczne z pojęciem pokolenia Armii Krajowej”
[…] jej [reformy szkolnictwa] wytyczne związane z wychowaniem państwowym i patriotycznym uczniów były tu [we Lwowie] szczególnie akcentowane. Wciąż żywa i pielęgnowana była we Lwowie – jedynym mieście II Rzeczypospolitej, które otrzymało Order Virtuti Militari – pamięć bohaterskich Orląt Lwowskich i obrony miasta przed oddziałami ukraińskimi w 1918 roku oraz przed bolszewikami w wojnie roku 1920
Tamże, s. 54–55. [15].
Ten – stworzony przez wychowawców, serwujących uczniom pozycje klasyków – wulkan męskości wybucha, tworząc konglomerat życia i śmierci. W młodym Herbercie ścierają się dwa sprzeczne pragnienia: chęć poświęcenia się ojczyźnie, zespolenia ze swoimi rówieśnikami oraz najbardziej prozaiczna chęć przeżycia. Z jednej strony mamy wojnę, przecież paradoksalnie pociągającą, a z drugiej kalectwo na tyle dotkliwe, że rodzące poczucie własnej ułomności. Dla Herberta Armia Krajowa jest doświadczeniem wspólnotowości nieporównywalnym z żadnym innym przeżyciem, jest próbą młodości, witalności, która mierzy się ze śmiercią, rzuca jej wyzwanie. Poeta pisał do Jerzego Zawieyskiego o pokoleniu Armii Krajowej: „[…] związek ludzki, w których bił ten sam czas, którzy doznawali tych samych pokus, radości, klęsk”
W doświadczeniu Herberta z ogromnym poczuciem krzywdy splata się przekonanie o winie i wstyd. Jeśli bowiem szerzej przyjrzymy się wojennym losom Herberta, to odkryjemy szereg oczywistych przemilczeń, konfabulacji i pęknięć w wykreowanym wizerunku poety. Monolit kruszy się pod naporem faktów. Joanna Siedlecka przeprowadziła reporterskie śledztwo, w trakcie którego ustaliła, że Herbert nie był AK-owcem, a tym bardziej nie uczęszczał do podchorążówki. To jeszcze nic! Kuzyni poety, Roman i Ludwik (synowie legendarnego generała Mariana Herberta i bracia Edwarda, któremu poeta poświęcił wiersz Guziki) byli volksdeutschami. W 1943 roku w związku z wsypą oddziału AK, działającego w firmie zarządzanej przez Ludwika, kuzyn poety zostaje skazany na śmierć przez podziemie niepodległościowe, a wyrok wykonuje oddział legendarnego bohatera Kamieni na szaniec, Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”. To ten sam „Zośka”, który jest spełnieniem owego ideału, którego pamięć Herbert konserwuje
To zmieszanie sprzecznych, ale uzasadnionych uczuć jest źródłem wielkiego gniewu i frustracji. Toteż Herbert zaczyna konfabulować na temat swoich wojennych losów. O jego wyrzutach sumienia, pewnego rodzaju poczuciu winy – powodowanym tym, że nie poległ, że nie umarł wraz z odchodzącym światem – świadczy fetyszyzacja pamięci, obsesyjne powtarzanie tego, jak ważne jest świadectwo, jak ważna jest pamięć. Kładąc pamięć na ołtarzu, Herbert osłania się przed atakami. Petryfikując ją, staje się jej kustoszem czy nawet właścicielem. Walczy dalej, aż do śmierci osłaniając się od ataków, skądinąd skutecznie. Stąd dla Herberta pokój to wojna à rebours, wojna o pamięć poległych, ale przede wszystkim o prawo do własnej tożsamości, o prawo przynależności do pokolenia, które jest martwe. W gruncie rzeczy z bardzo podobnym toposem mierzył się Tadeusz Kantor w Umarłej klasie.
Właściwie mogę z pełną świadomością stwierdzić, że Herbert, tak jak Mickiewicz, wbrew historii kreuje się na „prawdziwego bohatera”, kompensuje sobie fakt niemożności przyłączenia się do czynnej walki, do tych chłopców „silnych jak stal” – chromy Herbert usprawiedliwia się. Jak wiadomo, lepiej być Germanikiem niż Klaudiuszem. Z dziwną, wręcz młodzieńczą swadą fantazjuje Herbert o walce, a więc o pełni sprawności fizycznej. Wymiar terapeutyczny tych koniecznych wymysłów jest aż nazbyt widoczny. W legendzie, opowieści o walce odnajduje szansę na odzyskanie pełni męskości. To ja prawdziwie walczyłem, to ja prawdziwie cierpiałem – zdaje się mówić Herbert, rehabilitując swoje, podówczas wstydliwe, pochodzenie. Jak Mickiewicz, otrząsający się z poczucia winy z niepodjęcia walki tworzy III część Dziadów, tak Herbert portretuje świat, w którym okłamuje samego siebie. Ta mieszanka niespełnionych nadziei, zaciągniętych zobowiązań i nawracających obrazów pożogi sprawia, że Herbert pamięta, ale nie po to, aby nauczyć się kunsztu przebaczania, jak mógłby sugerować wiersz 17 IX, ale by dać świadectwo winy i zemścić się, by głos oskarżyciela wybrzmiał jeszcze głośniej i sprawił, że sędzia dotkliwiej ukaże „barbarzyńców”, co znajduje wyraz w Przesłaniu Pana Cogito. I przede wszystkim, aby przetrawić własną traumę, determinującą jego dalsze losy. Z poezji Herberta wyziera ogromny żal, żal nijakości: ponieważ nie tylko nie zginął, lecz także nie potrafi z siebie zrzucić doświadczenia wojennego, w pełni się z nim rozliczyć i zapomnieć.
Herbert wiecznie tęskni za swoim utraconym miejscem, za swoją utraconą młodością, za swoją tożsamością, boleśnie przepadłą gdzieś za granicą ZSRR. Tak naprawdę poeta pozostaje wierny nie tylko współtowarzyszom, ale przede wszystkim sobie, młodzieńcowi, któremu dotychczasowy świat rozpadł się w rękach. Dlatego też obsesyjnie wraca myślami do Lwowa, pisze o nim, konstruując mit niemal analogiczny do Mickiewiczowskiego Soplicowa. Ponadto musi się ustosunkować wobec rozpadu świata, którego był częścią, tak więc Herbertowski zwrot ku klasycyzmowi i operowanie dykcją na nim opartą jest kolejnym głosem, opowiedzeniem się w sporze o tożsamość Polaków, siłą rzeczy rozpiętą między Zachodem a Wschodem. W konflikcie wartości Herbert musi wybierać między Rzymem a Syberią i czyni to, powielając wybór Norwida – z pierwszego czyniąc wzór, z drugiego negatyw, co znajduje wyraz chociażby w dwóch skrajnych postawach monarchów, w dwóch figurach Zachodu i Wschodu, światłości i ciemności: są to cezar-filozof (Do Marka Aurelego) i cezar-uzurpator-despota (Bajka ruska). I w tym sporze poeta wypowiada się po stronie wartości, a przeciw antywartościom, wierząc, że w ten sposób pozostaje wiernym przysiędze. Trwa, nie zdradza idei. A prawda i kłamstwa są w jego poezji komplementarne i jedno nie zaprzecza drugiemu, ale współdziałają, służąc pamięci, są podrzędne wobec powinności względem umarłego pokolenia, o którego pamięć toczy się walka. Walkę tę – być może – najlepiej definiują słowa Herberta, stanowiące motto tego artykułu.
Przedmiot podmiotem
Należy jeszcze zastanowić się, jak funkcjonuje Herbertowska pamięć zbiorowa. Jej kodami w poezji Herberta – jak mniemam – są przedmioty, które jako byty właściwie suwerenne, niezależne od właściciela nie ulegają gwałtownym przeobrażeniom, ich trwałość jest nie tylko poświadczeniem osoby wytwórcy, lecz także użytkowników. Kim bowiem dla przedmiotu jest człowiek? Jedynie użytkownikiem, epizodem, bowiem cechą swoistą rzeczy jest ich przejściowość i funkcjonalność. Maciej Czerwiński pisał: „Egzystencja ludzka jest uczasowiona, więc naturalnie wyobraźnia musi mieć charakter narracyjny: konceptualizuje świat jako logicznie połączone przebiegi sekwencyjne (o czym przekonywał Roland Barthes)”
Ziszczeniem tej symbolicznej wspólnoty są właśnie guziki, które nie są już przedmiotem, ale nie są jeszcze podmiotem, tylko hybrydą przedmiotowo-podmiotową. To wszystko dowodzi, jak trudne staje się określenie granic między tymi dwoma umownymi instancjami, opozycjami śmierci i życia, nieistnienia i samoistnienia. Dotychczasowa definicja przedmiotowości – którą można streścić w słowach: przedmiotem jest wszystko, co nie jest podmiotem – wyczerpała się. Z czego to wynika? Z dogłębnego kryzysu człowieczeństwa i wiary w podmiot wywołanego przez II wojnę światową. Herbert żyje właściwie w czasie postapokaliptycznym, zresztą wydaje się doskonale zdawać sobie z tego sprawę. Niewiarę w pamięć o człowieku poświadcza często wykorzystywana w różnych konfiguracjach i delikatnie modyfikowana formuła: „niewiele po nas zostanie” (Do Ryszarda Krynickiego – list) czy „to co po mnie / nas zostanie” (Dlaczego klasycy, Tren Fortynbrasa). Herbert – pouczony empirią II wojny światowej, kiedy to podmiot dokonał samozniszczenia – wie, że żaden człowiek nie jest w stanie spełnić misji niesienia pamięci (znajdziemy to w Przesłaniu Pana Cogito, gdzie podmiot liryczny podważa wyjątkowość wybrańca), toteż powierza to zadanie przedmiotowi. To przedmiot przetrwa podmiot, ale mieści się w tym prawda przewrotna, ponieważ w gruncie rzeczy przedmiot jest świadectwem podmiotu.
Nie można zgodzić się z Utracką, która pisze: „Przedmioty niczyje są martwe, ale martwy jest też człowiek, gdy utraci przedmioty będące materialnymi śladami pamięci, świadkami trwania, «stawania się przeszłości», «rodzenia się tradycji»”
[…]
tak się miesza
tak się miesza
we mnie
to co siwi panowie
podzielili raz na zawsze
i powiedzieli
to jest podmiot
a to jest przedmiot
[…]
(Chciałbym opisać)
Jeszcze bezpośredniej wyraził się Herbert, zrzucając osłonę nadawcy wiersza i wyznając Zbigniewowi Taranience, że „Ten «flirt» tzw. podmiotu z przedmiotem wydaje mi się niewyczerpany w poezji”
***
Więcej utworów Dariusza Żółtowskiego znajduje się w naszej czytelni. Zachęcamy do zapoznania się z twórczością autora.
Artykuł został opublikowany dzięki programowi Tarcza dla literatów.