Głośna jutrznia
Najpierw znika letni firmament
cicho bezszelestnie. Ostatni czarter
mija Kasjopeę. Na nieboskłonie blednie
umowny gwiazdozbiór.
Ginący mrok wyznacza trasę ucieczki.
Predator-jeż zapadł w gęstwie nawłoci
cienie rozpełzły się po kątach.
W bezkres nocy zewsząd wlewa się
nieuchronny przedświt. Opary ponad wilgotnym
trawnikiem. Odwieczny jaśmin atakuje nozdrza
lilie zdają się konkurować z pachnidłem
od Laury Biagiotti.
Z bezczasu wyrywa mnie poszczekiwanie
psów. Narasta ptasi rwetes. Poranne wrzenie
świata hałaśliwa jutrznia.
Między forsycją a winogradem na północnym
wschodzie – jak Bóg przykazał – różowieją zorze.
Dzień któremu patronuje Jan Chrzciciel
budzi się do życia. Zmysłowe ognie Kupały
dawno już pogasły. Magia zaprzeszłych chuci
nie ma mocy sprawczej.
Owszem, w czerwcu najpiękniej w ogrodzie
Ludwiki. Starodawne zaklęcia wprawiają w sentyment:
zwierz w kniei dotkliwa światłość nad archipelagiem
lecz mimo ludzkich starań paproć nie rozkwitnie.