21.01.2020

Klarowna ciemność

Pośrodku życia bywa że śmierć przychodzi: bierze miarę z człowieka.

Kiedy w 1990 roku Tomas Tranströmer – z usposobienia człowiek niezwykle energiczny – doznał, po wylewie, niemal całkowitego paraliżu, wydawało się, że nastąpił kres jego aktywności poetyckiej. Od tego czasu, mimo niemożności mówienia, a przez kilka lat także pisania, szwedzki poeta wydał kilka znaczących zbiorów wierszy. Uczestniczy ponadto w spotkaniach autorskich w rodzinnym kraju i zagranicą. Tegoroczny pobyt autora Gondoli żałobnej w Polsce jest już trzecim z kolei w ciągu ostatnich siedmiu latPosłowie pochodzi w tomu Tomasa Tranströmera „Podsłuchany horyzont” z 2005 roku.[1].

Ciekawe, że doświadczenie choroby ma niewielki wpływ na twórczość Tranströmera. Nawet otarcie się o śmierć i niemoc fizyczna nie zmieniły niczego w jego wierszach. I wydaje się, że nie ma w tym żadnego paradoksu, od początku bowiem ta poezja karmiła się „drugą stroną” tego świata: śmiercią, cierpieniem, ciemnością. Z autobiograficznego eseju Egzorcyzmy (z tomu Muzeum motyli) wiemy. Że nastoletni Tomas doznał jakiejś „ciemnej iluminacji”: „Zimą, kiedy miałem 15 lat, doznałem ogromnego lęku. Dopadł mnie reflektor wysyłający ciemność zamiast światła. Dopadł mnie każdego popołudnia, kiedy zaczęło się zmierzchać, i lęk nie opuszczał mnie wcześniej niż nazajutrz o świcie”. W majakach na jawie chłopiec widział zło wcielone w chorobę: „ludzi zniekształconych na ciele i duszy”. Młodzieńcze lęki były ważnym doświadczeniem, z którego wyszedł obronną ręką. Ten „czyściec”, który wydawał mu się wtedy „piekłem”, sprawił, że jako dorosły artysta pozostał czuły na ciemną stronę świata, ale już bez przerażenia czy smutku.

Krajobraz ciemności w wierszach Tranströmera jest jasny i klarowny. Nie ma w nim strachu, mimo że roi się w nim od śmierci i jej kalendarzowego odpowiednika – zimy, mimo że liryczne sytuacje mają miejsce nocą lub we śnie, a krajobrazy, które przeważają, mają stalowoszary odcień. Ulubioną porą roku wierszy Tranströmera jest jesień i mroczna, północna zima. Październik, listopad i grudzień tak wyraźnie obecne w liryce Tranströmera wywołują mrok. Najczęstszym kolorem jest czarny, kruczy lub smolisty. Najbardziej typową porą dnia – szarówka, zmierzch, zmrok, wieczór i noc z powtarzającym się mrokiem, półmrokiem, cieniem, ciemnością lub czernią krajobrazu, który bywa burzowy lub ołowiany. Powtarzająca się sytuacja liryczna to sen, drzemka, półsen, półjawa lub przywidzenie. Nagromadzenie takich słów-kluczy mogłoby sugerować, że są to wiersze ponure, wyprodukowane w laboratorium niesamowitości. Przeciwnie. Udziela się im spokój i pogoda autora.

Próg światła i ciemności

Już w pierwszym wierszu wyboru (Preludium) pojawia się jedna z najważniejszych sytuacji lirycznych tej poezji: „pionowa podróż”, czyli przechodzenie z jawy do snu i na odwrót. Jawa i sen – życie i śmierć. Moment zawieszenia między dwoma światami opisywany jest w wielu wierszach, ponieważ to dla poety jedno z najważniejszych doświadczeń niezwykłości świata – umożliwia bowiem zauważenie rzeczy najistotniejszych. To sen, rodzaj „wiru śmierci”, pozwala dotknąć nieznanego świata. Jest doświadczeniem groźnym, ponieważ przypomina śmierć – inaczej niepoznawalną – a otarcie się o śmierć daje przedsmak niecukierkowych zaświatów. 

Moment przejścia od sennego widzenia do światła dnia daje radość i pozwala nacieszyć się zmysłowym światem. Winda, „szyb wilgotnej zieleni”, rozliczne drzewa, które pojawiają się w liryce Tranströmera – są znakami wertykalnej łączności dwóch światów. Zwłaszcza drzewo – zwornik nieba i ziemi – ma moc ujawniania wszechobecnej wieczności, a czasami wydaje się, że łączy też życie ze śmiercią w jeden zgodny organizm. Często akcja liryczna ma miejsce o zmierzchu lub też przed świtem (a więc na progu światła i ciemności) i odbywa się w świetle migotliwej lampy z trudem rozpraszającej mrok. Nie są to jednak znaki lęku. Lecz tajne szyfry tajemnicy, jak w wierszu Lamento, gdzie posłańcami rzeczywistości są ćmy – „nikłe telegramy ze świata”. Takie momenty są po to, by ujawnić „nadmiar tego czego nie sposób skryć ni wyjawić!”. Bo nie wystarcza mrok: artyście potrzebna jest samotność na odludziu i cisza – jak powiada Edward Grieg (z wiersza Artysta na północy), który tropi Boga, znajdującego się „blisko”, chociaż nikt nie zna Jego adresu (Rozproszona gmina). Artysta jest bowiem pewnego rodzaju pośrednikiem, łącznikiem, świadkiem, który posiada wgląd w oba światy. To bardzo ważne zadanie, zwłaszcza we współczesnym świecie (W ruchu), w którym kruchość życia współistnieje z migotliwością sensu:

I nie wie nikt, co będzie – tylko to, że łańcuch

pęka i wciąż jest sczepiany na nowo.

Nie ma wątpliwości, że w poezji Tranströmera sztuka jest czymś bardziej rzeczywistym i cudownym, chociaż sam artysta może nie wzbudzać zachwytu swą powierzchownością lub drobnomieszczańskim przyzwyczajeniami (Schubertiana): 

Wiem także – bez jakiejkolwiek statystyki – że tam, właśnie teraz,

w jakimś pokoju ktoś gra Schuberta i że dla kogoś te tony

są bardziej rzeczywiste od czegokolwiek innego

[…]

A ten kto chwyta sygnały całego życia w kilka zwyczajnych akordów

pięciu smyczków kto sprawia, że rzeka przepływa przez

ucho igielne jest otyłym młodym człowiekiem z Wiednia

nazywanym przez przyjaciół „Grzybem” który sypiał

w okularach i stawiał się punktualnie rano przy pulpicie.

[…]

Tyle ufności musimy pokładać, żeby móc żyć dniem codziennym i nie

            zapaść się pod ziemię!

[…]

Pięć smyczków mówi, że możemy zaufać czemuś innemu.

Czemu? Czemuś innemu, i podprowadzają nas kawałek w tamtą stronę.

Jak gdy światło zgaśnie na schodach i ręka – z ufnością – podąża

            za ślepą poręczą prowadzącą w mrok.

Sen, a właściwie senne widzenie jest wszechobecne i zdarza się nawet w dzień, za sprawą „kipieli światła”, która – oślepiając – zluzowała noc, by zaoferować moment „uwięzionej wieczności”. Tak się dzieje w wierszach SjestaTajemnice w drodze. Chociaż świat malowany jest „pędzlami słońca”, poeta potrafi w biały dzień „otwierać oczy w mroku” (Kyrie), bo widzi to, co niedostrzegalne, zagląda pod podszewkę świata. Ciekawe, że podobną umiejętność widzenia dostojny szaman szwedzkiej poezji przypisuje dzieciom i chorym (Po ataku).

Świat widzeń i olśnieni związany jest z bezczasem, zatrzymaniem ruchu i ciszą. Świat jawy, słońca i przyrody znajduje się w nieustannym ruchu i gwarze, jak przypływ i odpływ morza, jak gałęzie, którymi „drzewo bezradnie rzuca”. Pejzaże Tranströmera nie są nieruchome, przeciwnie, są to obrazy w galopie, jak w wierszu Epilog:          

A świat wciąż rozdziera swój namiot

            na nowo. Pewnego dnia, latem wiatr chwyta

            żagle dębu i Ziemię wyrzuca do przodu.

            Lilia wodna wiosłuje ukrytą płetwą

            w ciemnym objęciach stawu, który tez ucieka.

            Ostaniec toczy się w komnatach przestworzy.

            W letnim zmierzchu widać, jak wyspy dryfują

            ponad horyzontem. Dawne sioła

            uchodzą coraz głębiej w lasy

            na kołach pór roku ze skrzypieniem sroki.

Tymczasem Bóg, jeśli już się porusza, to raczej w rytmie wylewów Nilu czy z powolnością epok, ale przede wszystkim – tak jak sen – jest sferą ciszy. Inna rzeczywistość przejawia się milczeniem.

Lecz jest On także niezmienny

i dlatego rzadko tutaj widywany.

Szlaki procesji przecina ukosem.

 

Jak statek płynący we mgle, 

która o tym nie wie. Cisza.

Blada poświata latarni jest sygnałem.

Cisza, noc lub samotność dają nadzieję na doświadczenie Boga, dlatego noc czy mgła albo las z domem na odludziu z trzepoczącym „motylem bielizny” nie są smutne czy straszne. Są widzialnym stanem wyciszenia, sygnałem otwarcia na możliwe doświadczenie transcendencji.

Szwedzkie domy na odludziu

Wyobraźnię poety organizuje szwedzka przyroda ze wzburzonym morzem, wyspą, ale też lasem czy jeziorem. Jest to pejzaż stonowany, lecz nie smutny. Na pewno Tranströmer nie jest człowiekiem miasta, jak większość współczesnych poetów, którzy elementy wiejskiego krajobrazu przyswajają przez porównanie do tworów przemysłowej cywilizacji. W obrazach autora Szwedzkich domów na odludziu nawet ludzie i ich budowle wtapiają się w naturę, ponieważ wyobraźnia liryczna przyrównuje je do występujących w przyrodzie zjawisk. Pewnie jest w tym i zasługa kraju, dbającego, by cywilizacja i ekosfera żyły w zgodzie, a może nawet symbiozie.

Miasto i cywilizacja nie wywołują dobrych skojarzeń. Panuje tam przemoc, śmierć i cierpienie. Oglądane miasta Trzeciego Świata dają szansę obejrzenia egzotycznej nędzy i doświadczenia własnej bezsilności wobec cierpienia innych (W delcie Nilu). Ale także ludzie w bogatym mieście europejskim nie wydają się – a może nawet nie mogą być – szczęśliwi (Galeria):

Ta kobieta kupuje bez przerwy rzeczy

Żeby je rzucić w paszczę pustki

Skradającej się za nią.

 

Nic więc dziwnego, że w wierszu Podróż zwykły wyjazd metrem z centrum na peryferie, za miasto urasta do rangi symbolu i wydaje się być ucieczką z ciemnej sztolni w jasność, z miejsca niewoli w świat swobody, z martwego mroku w barwny pejzaż. Ale poecie nie chodzi o ekologię. Nie jest to też przejaw tęsknoty bukolicznej. Ciemność i mrok są stanem uprzywilejowanym w liryce Tranströmera, bo odkrywają inną naturę rzeczy, a sen jest innego rodzaju poznaniem. Tymczasem Niepoznawalnego nie da się poznać w swej sytuacji stworzonej przez współczesną cywilizację, która ceni eksplorację tego, co jasne, jak w wierszu Szczyty.

Liryka autora Podsłuchanego horyzontu przekonuje, że pełni szczęścia możemy doznać, jeśli nie uciekamy od sztolni snów, piwnic marzeń i głębokich wąwozów widzeń. A jest to możliwe tylko w ciszy i mroku. Te wiersze to poniekąd zachęta do zmiany trybu życia.

J. M. Ruszar, Klarowna ciemność, [w]: T. Tranströmer, Podsłuchany horyzont, Lublin 2005.

 
Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Józef Maria Ruszar, Klarowna ciemność, Czytelnia, nowynapis.eu, 2020

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...