Kodeksy zgładzonych
właściwie bez większego szumu
my azteccy przystaliśmy na to wszystko:
zmianę władz w Tenochtitlánie,
masowe przyjęcie chrztu
nawet zanik języka Nahuatl
na rzecz hiszpańskiego
po pierwsze, nikt przy zdrowym umyśle
nigdy nie wierzył w to,
że ten rozpustny maminsynek Montezuma
był synem bożym
nasi bogowie byli niedoskonali
ale bez przesady
po drugie, (a propos),
tylko najciemniejsi z najciemniejszych wierzyli w to,
że słońce łaknie krwi bezbronnych ofiar,
a jeśli nie dostanie, to nie zaświeci jutro rano
poza tym fetor rozkładających się ciał
u podnóża świątynnych schodów
stał się już, łagodnie mówiąc
przykry
a ten Bóg, co nam przywieźli Hiszpany?
przecież to my jemy Go
i pod postaciami wcale nie obrzydliwymi
z językiem jednak, no, z tym to trochę właściwie szkoda.
cemenahuatl to jakoś ładniej brzmi niż Mundo
coatepantli oddaje więcej niż friso
jednak co robić,
peso to peso
i to peso co rozgromiło nasze wojska
koniec wojen kwiatów
niewielka to szkoda akurat, ale
zrobili nas narodem sklepikarzy i sutenerów
wszystko na sprzedaż
i nie wywabisz monet z hiszpańskich sakiewek
rodzimymi głoskami jak
Quen tlazohti
Oquichtli ixtlahuaz nochi
Co prawda to prawda:
nasi wielcy pisarze żyją zaś dalej
co barwniejszymi obrazami
wyrwanymi z żywych ciał
Kodeksu Ixtlilxochitl
Kodeksu Borbonicus
Kodeksu Borgia i tak dalej
pod szkłem w antyramie
wiszącej nad mydelniczką
szykownych żon urzędników
na średnim szczeblu kariery