KONCERT
Podczas wakacji bezludna dolina Sanu
bywa zatłoczona.
Filharmonia rozpoczyna sezon.
Boscy śpiewacy przybywają
czasem z odległych okolic.
Z wioski nad rzeką przychodzi Mikoła.
Zanim zorza południowa
z siostrą wieczorną się spotka,
plotą się światy - ludzki i boski.
Wtedy Mikoła tuli się do Matki Ziemi,
ona zsyła nań sen naiwnego.
Po obu brzegach rzeki tłum
piskliwy, gderliwy i czykczyrliwy.
Niedługo koncert.
Mikoła śpi.
Na widowni skryta orzechówka
w ciemnobrunatnej czapeczce
składa czarną pelerynę skrzydeł,
obok smukły trzmielojad
próbuje ją kokietować,
za kępą turzyc przycupnęła rodzina
białobrewych świergotków.
Wtem kapelmistrz, brodziec piskliwy,
daje znak: Hididi!
A Mikoła śpi.
Kipi dolina chórem wołosackich derkaczy.
Potem siwerniak, prawdziwy król połonin,
treluje balladę o wietrze,
którego palce pieściły trawę
rdzawą niczym włosy Paraskiewi.
Koncert trwa.
Śpi Mikoła snem błogim, nieprzerwanym
krzykiem kobiet nawołujących do powrotu.
Śni baśń. O chyży malowanej błękitem nieba,
o dziewczynie z lnianozłotym warkoczem,
i o cerkwi, w której święci z Carskich Wrót
uśmiechają się do głupich marzeń.
Na koniec kos - mistrz nad mistrze!
Na jesionowym liściu
układa Pieśń o domu odebranym,
a ona popłynie Sanem tam,
gdzie raj (nie)obiecany.
Bezdrzewne grzbiety górskie,
wsłuchują się w dźwięki
docierające do kamiennych trzewi,
gdy dyrygent gasi melodię
jednym ruchem ptasich skrzydeł.
Bo Mikoła śpi.