16.08.2021

DYDUK

Nikt nie widział, skąd przyszedł.

 

Mówili, że pojawił się, gdy miesiąc
srebrnowłosy przystawił drabinę
do najwyższego klonu lub dachu
zapomnianej cerkiewki.

 

Czasem towarzyszył mu cień
lipcowy, wówczas brał w objęcia
złotolicą południcę. Potem padał
(ofiara najwyższego uniesienia).

 

Stateczni śmiali się z wariata,
dzieci twierdziły, że widziały
skrzydła - układał je w futerale
tak troskliwie, jakby nawlekał
krople rosy na źdźbła.

 

Graj Dyduk – prosiły.

 

Brał skrzypce i wyczarowywał
oberki łąkowe. Deszcz dudnił
na łopianowych liściach, wicher 
akompaniował na akordeonie,
kuklik z kozibrodem wywijali
hołubce, przytulia tuliła się
do jastrzębca, dziewannę
porywał do tańca niecierpek
(baletmistrz nad baletmistrze).

 

Szaleniec! - wołali ludzie, a Dyduk
splatał struny w dźwięki (tak matki
pieszczą dziewczęce warkocze).

 

Jesienią przyprowadził kobietę.

 

To rusalica – mówił, gdy pytali. -
Będzie moją żoną, zamkniemy
oczy i zbudujemy sosnową chatę
z gontowym dachem i kogutem.
Tylko w takim domu świerszcze
ułożą najkunsztowniejsze fugi.

 

Nie pomagały boikeny, klopsy, renklody,
uśmiechy, które przynosił wioskowym
ani modlitwy malowane trzciną.

 

Pomyleniec! - krzyczeli wątpiący.

 

Wtedy odszedł. Księżyc schował drabinę.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adriana Jarosz, DYDUK, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...