LISTOPADOWE SŁOŃCE
jest południe, listopadowe słońce
przemyka się pomiędzy dachami
i mokrym asfaltem
znajduję w końcu to miejsce
johann sebastian bach kończy kantatę
o tajemnicy odkupienia
o grzechu i ostatecznym zwycięstwie prawdy
o czarnej, dobrze parzonej kawie
cavatina ulatuje ku ptasim rejestrom
i ratuszowy zegar zaczyna kuranty
już spóźniony, wypełniam kartę postojową
nagły powiew unosi ptaki
w pustce rozlegają się ich martwe głosy
jak mawiają wiedeńczycy, kawa
powinna być mocna, aromatyczna
i oczywiście słodka jak pierwsza miłość
ale dzisiejsza kawa
ma zapach listopadowego słońca
rozmawiamy więc o polityce
i podobnie nieistotnych sprawach
o codzienności, która zapomina
o przemijaniu, które nie pamięta
o dobrym smaku i kawie
która jest naszym świętem
później w milczeniu
odgadujemy swoje myśli
dyskretnie spijamy to milczenie
tak nagle przejmujące chłodem
i wszystko pamiętamy
i wszystko nas zapamiętuje
i każda miłość jest pierwsza
jak odbite w filiżance spojrzenie
a później znów jest listopad
pachnie kawa, jest południe
i słońce zaczyna zachodzić