Mały reportaż
Na rynku są dwie restauracje. Pijani przechodzą z jednej do drugiej, mijają się jak wagoniki na linie wyciągu.
Koło tych lokali kręci się dostojny, rumiany osobnik z brodą proroka. W białej marynarce, jest równocześnie obecny w dwóch, a nawet w trzech miejscach. Tu całuje z dubeltówki różowego parobasa, tam tłumaczy coś żonie, która ciągnie za rękaw pijanego męża...
Na czterech rogach rynku stoją młodzieńcy w granatowych garniturach w paseczki. Śmieją się z pary turystów. Z malutkiego pana, który ma na brzuszku wielki, staroświecki aparat fotograficzny, i z jego towarzyszki, którą widać przez przezroczysty, różowy płaszcz. Prążkowani tubylcy śmieją się tak zdrowo, że rokokowe fryzury na ich głowach drżą i podskakują. Zmieszani turyści w popłochu podziwiają attykę parszywej kamieniczki, którą szabrownicy rozebrali do fundamentów.
Blaszany głośnik obok ratusza mówi po francusku:
Qu’est-ce que c’est?
Quatre pattes sur quatre pattes;
Quatre pattes attend quatre pattes;
Quatre pattes ne vient pas;
Quatre pattes s’en va;
Quatre pattes reste?
...blaszany głośnik dostaje nagle kaszlu, potem zdrapanym głosem zaczyna wyśpiewywać:
„Albośmy to jacy tacy, jacy tacy, jacy tacy...”.
Z rozbitej budki telefonicznej, gdzie niegdyś wisiała na łańcuszku słuchawka telefoniczna, wybiegł mały czarny piesek.
Paczków, 1954