Pegasus
był identyczny,
jak tamten z mojego snu – grzebał w ziemi kopytem.
jego sierść miała plamy
rdzy i zacieki
z płynnego złota – barwy krwi, z której się zrodził:
gęstej, żółtawej krwi
Gorgony [byłam tam i widziałam
jak odcięto jej głowę].
dałam mu kostkę cukru, a on ostrożnie parsknął,
nim schylił
piękny łeb. jego język był lepki
i ognistoczerwony.
aby odgonić muchy, z gracją machnął
ogonem – rozwidliła się przestrzeń
w ostrym świście powietrza.
głaskałam go przez chwilę
po szyi, zanim ją przewiązałam
szarfą mojej sukienki, do której przyczepiłam
metalowy dzwoneczek.
tak bardzo zapragnęłam
wtulić twarz w dymną grzywę,
lecz oto przybyło kilku
na warczących motorach
i dane mi było dotknąć
tylko gniewne spłoszenie,
nim śmignął, sięgając chmur,
tak delikatnie, tak lekko,
że mój miedziany dzwonek nawet cicho
nie brzdęknął…