17.07.2019

Podróżny. Kilka uwag o jednym z epizodów Zegarka Feliksa Netza

„Bo jesteś wędrowcem” Sándor Márai

1.

Słuchowisko Zegarek Feliksa Netza doczekało się już drobiazgowej interpretacji pióra Barbary Zwolińskiej, niekwestionowanej znawczyni twórczości katowickiego pisarzaB. Zwolińska, Na początku był dźwięk. Twórczość radiowa Feliksa Netza, Gdańsk 2014.[1]. Fabuła utworu została w istotnej mierze ześrodkowana na dyskusji teoretyków i praktyków radia (odnajdziemy w nim aluzję do głośnej debaty z 1935 roku) poświęconej słuchowisku – odrębnej, choć nieskodyfikowanej wówczas formie. Wypowiedzi o sztuce radiowej oraz dramacie radiowym, które dały początek Teatrowi Wyobraźni, prezentowane są w  dziele zarówno przez fikcyjnych bohaterów, jak i realne postaci: Wita Orlicza (pierwowzorem tej postaci był Witold Hulewicz), Sieroszewskiego, Wańkowicza, Bohdziewicza, Eydziatowicza, Makowieckiego, Felsztyńskiego. W świecie przedstawionym utworu Netza pojawiają się również  między innymi Sándor Márai, którego Orlicz spotyka na dworcu kolejowym, Vera, żona Wita, a także Autor słuchowiska. Akcja  utworu rozgrywa się w latach: 1929, 1933, 1939, 2007… i to właśnie na tę niewątpliwą innowacyjność tekstu Netza zwróciła uwagę Zwolińska, w swojej interpretacji podkreśliła bowiem jego główny temat: refleksję nad czasem jako nader istotnym czynnikiem przemian w dziejach radia. Sygnalizuje to symboliczny, bez wątpienia, tytuł, nawiązujący oczywiście do arcydzielnego Zegarka Jerzego Szaniawskiego. Patronat ów zostaje zresztą wskazany w wywiadzie udzielonym przez pisarza miesięcznikowi „Dialog”, w którym stwierdza, że zależało mu na tym, aby „prawda jego [Szaniawskiego – K.A] sztuki, choć niedotykalna (jak duch!)”Metafizyka radia. Rozmowa z Feliksem Netzem, „Dialog” 2009, nr 7/8, s. 171.[2], była mimo to bardzo intensywnie obecna w tekście utworu.

Zamiar ten z pewnością został osiągnięty, bo wieloznaczność składających się na Zegarek epizodów pozwala widzieć w słuchowisku twórczą kontynuację wypracowanej przez autora Dwóch teatrów konwencji scenicznej. Mamy w przypadku sztuki Netza do czynienia – jeśli ująć tę kwestię skrótowo – z podobnym połączeniem dwóch formuł: realistycznej (mimetycznej) i swoiście wizyjnej (imaginatywnej). Szaniawski nie rozstrzygał jednoznacznie, która z owych formuł powinna stanowić dominantę, lecz zauważał w kontekście swego najsłynniejszego dramatu, że jego „realizm nie kończy się tam, gdzie kończą się konkrety dosięgalne zmysłami”S. Flukowski, Dwa teatry jednej rzeczywistości, „Odrodzenie” 1946, nr 20. Cyt. za: K. Starczewska, Wstęp [w:] J. Szaniawski, Dwa teatry. Komedia w trzech aktach, Kraków 1971.[3]. Katowicki pisarz takie założenie zamyka we własnej koncepcji sztuki radiowej: „Myślę, że słuchowisko, w przeciwieństwie do filmu, poszło w stronę wyobraźni, metafory, paraboli, słowem – w stronę poezji”Metafizyka radia…, s. 172.[4]. Zamysł Zegarka komentuje zaś następująco: „Zrozumiałem, że po to wybrałem ten temat, by na chwilę przekroczyć granice i znaleźć się w punkcie, który nazwałbym metafizyką radiaTamże, s. 173.[5].

W konsekwencji Netz kładzie nacisk na to, co – powiedziałbym – stanowi o niepodważalnym artyzmie jego słuchowiska, i co także przesądzało o arcydzielności dramatu Szaniawskiego, mianowicie: metaforyzację treści w takim stopniu, w jakim ów zabieg pozwala na „dopełnienie” realistycznego toku akcji swoistym liryzmem, nastrojowością, niedopowiedzeniem. Być może uprawomocnione byłoby w tym miejscu posłużenie się wprowadzonym (w krytycznoliteracki obieg) przez Karola Irzykowskiego terminem tzw. wielkiej metafory, ponieważ utwór traktujący o „metafizyce radia” wkracza w inną dziedzinę rzeczywistości, niż naocznie dana.

Zegarek Netza jest bowiem – zgodnie z sugestią autora – „swego rodzaju fantazją radiową”. „Fantazja” ta ignoruje ograniczenia czasowe, chętnie zaś posługuje się „eksperymentem temporalnym” (określenie Zwolińskiej) – komplikuje plan fabularny za pomocą zabiegu inwersji, odwraca przebiegi czasowe. Pisarz nie musi więc ograniczać wizji scenicznej do werystycznego prawdopodobieństwa. Kiedy w imię artystycznej prawdy w dowolny sposób traktuje historyczne realia (na przykład przesuwając o cztery lata datę powstania wspomnianego dramatu Szaniawskiego, to jest do 1939 roku) czy improwizuje rozmowę niemogących się nigdy ze sobą spotkać postaci widać w pełni jego twórczą swobodę.

„Fantazja” Netza nie lekceważy bynajmniej dziejowych wydarzeń. Należy podkreślić, że słuchowisku ważne znaczenie nadaje też czas historyczny, obejmujący w przypadku akcji utworu głównie lata 1929–1939 (ze znaczącą cezurą, jaką stanowił wybuch drugiej wojny światowej). Czas historyczny w Zegarku jest „jak fatum ciążące nad losem jednostek, które na to, co je spotyka, nie są w stanie spojrzeć z dystansu, gdyż tkwią niejako w środku przebiegu ich ograniczonych, skończonych historii prywatnych”B. Zwolińska, Na początku był dźwięk…, s. 39.[6]. Wyjątkiem wśród postaci będzie z oczywistych względów zarówno Autor, znający doskonale przebieg dziejów (w epizodzie z jego udziałem mamy 2007 rok, datę powstania słuchowiska), jak i Podróżny, obdarzony niezwykłym zmysłem historycznym, który – jak trafnie pisze – Zwolińska:

Nade wszystko postrzega czas w rozwoju, reasumuje czas historii, formułując takie syntezy, które są udziałem późniejszych historyków. Widać tu wyraźną różnicę między podróżnym a Witem, których wiele łączy, a jednak polski radiowiec do ostatniej chwili nie czuje tego oddechu historii szykującej kataklizm wielki jak II wojna światowa, w czasie którego radio odgrywać będzie zupełnie inną rolę niż dotychczasTamże, s. 40.[7].

Scena wprowadzająca do słuchowiska postać węgierskiego pisarza prowokuje do dalszych pytań o rolę tego bohatera w świecie przedstawionym utworu. Chciałbym w analizie Zegarka skupić się na tymjednym szczególnie znaczącym epizodzie, skonstruowanym kunsztownie i niezwykle precyzyjnie (na przykład w wyzyskaniu wielorakiego sensu motywu ciszy). Powiedziałbym nawet dobitniej: nieepizodycznym epizodzie, w którym doszła do głosu ponownie fascynacja Feliksa Netza Mistrzem Máraiem – przenikliwym pisarzem i myślicielem, błyskotliwym kronikarzem swojej burzliwej epoki.

2.

Fascynacja ta jest czymś powszechnie znanym (pisarz poświęcił postaci Máraiego piękny esej Stary człowiek z San Diego) i często przytacza się taki oto fragment rozmowy Netza z Marianem Sworzeniem:

Tak to ze mną jest, kiedy pada nazwisko Máraiego: jedno skojarzenie rodzi drugie, ponieważ jego dziełu i życiu poświęciłem kilkanaście ostatnich lat, a przez kilka lat nie czytałem nikogo innego poza Máraiem. Czytałem go i tłumaczyłem za dnia, czytałem do poduszki, i po przebudzeniu, zanim wstałem z łóżka. Słowo Máraiego wypełniło mnie po brzegi, na nic innego nie było już we mnie miejscaPole widzenia. Rozmowa Macieja Szczawińskiego z Feliksem Netzem [w:] F. Netz, Ćwiczenia z wygnania, Mikołów 2008, s. 13.[8].

Mniej popularny jest wcześniejszy fragment, w którym w kontekście powikłanej tożsamości poety i uczonego, Adalberta von Chamisso, w połowie Niemca, w połowie zaś Francuza, katowicki pisarz pozwolił sobie na następujące wyznanie: „To ktoś bardzo mi bliski. Mieszaniec. Jak Sándor Márai na przykład. Kogoś takiego wyczuwam na odległość, i podążam za nimTamże, s. 6.[9]”.

Wydaje się, że w słowach tych subtelnie zasygnalizowane zostało wspólnotowe doświadczenie, jakim jest, mimo oczywistych różnic, zasadnicze powinowactwo biografii węgierskiego i polskiego pisarza (a zarazem wytrawnego tłumacza spuścizny autora Wyznań patrycjusza). Podobieństwo to wiązało się z koniecznością dokonania wyboru języka, warunkującego narodową i kulturową przynależność. Márai musiał porzucić ukochane Węgry i umarł na obczyźnie innorodnej mowy („Nie ma innej ojczyzny, jak tylko mowa ojczysta” – notował w sposób niezwykle dobitny w 1975 roku w swoim DziennikuS. Márai, Dziennik (fragmenty), tłum., opracowanie, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2004, s. 473.[10]). Netz pozostał u siebie, ale siebie w polszczyźnie musiał dopiero stworzyć (jako pochodzący z rodziny dwujęzycznej, urodzony z ojca Niemca i z matki Polki, odrzucił niemczyznę)Świadectw tego doświadczenia jest co najmniej kilka. Ograniczę się choćby do przedśmiertnie wydanego tomiku Krzyk sowy (Sopot 2015), w którym odnajdziemy np. przejmujący wiersz Ojciec.[11]. Z pewnością takie duchowe i w jakimś sensie egzystencjalne pokrewieństwo daje poczucie bliskości, także możliwa staje się symboliczna identyfikacja nie tylko tłumacza z tłumaczonym tekstem, ale też jednego życia z drugim („Nie ma pomiędzy tekstem a mną granicy druku” – zauważył Netz na marginesie pracy nad translacją Krwi świętego Januarego), bo we wspólnocie mowy (i losów) przestają istnieć jakiejkolwiek bariery na drodze po-rozumienia. Pisarz podążał zatem – miał ku temu pełne prawo – za Sándorem Máraiem.

Postać Podróżnego w Zegarku wysnuta została w efekcie głęboko przeżytej „lektury” losów i dzieła Mistrza, z biograficznie niepodważalnych faktów i zarazem z domysłów na temat jego życia. W słowie Od Autora zamieszczonym pod tekstem słuchowiska Netz zawarł ważne wyjaśnienia:

Podróżny, z którym spotyka się mój bohater na niemieckiej stacyjce, przedstawia się jako Grosschmid, i jest to rodowe nazwisko Sándora Máraia. Takie spotkanie, które, naturalnie odbyło się tylko w mojej wyobraźni, byłoby możliwe. Prototyp Wita Orlicza, podobnie jak Márai, był wielbicielem Rilkego. Węgierski pisarz był także wielkim entuzjastą radia!F. Netz, Zegarek, „Dialog” 2009, nr 7/8, s. 170. Przywołuję komentarz zatytułowany Od Autora. Pozostałe cytaty podaję z numerem stron w nawiasach.[12]

Ale komentarz Netza nie może w pełni uzmysłowić czytelnikowi, z jak wielkim pietyzmem i subtelną aluzyjnością skonstruował (lub raczej: wykreował w zgodzie z prawdą o życiu węgierskiego twórcy) postać Podróżnego. Ta wierność nie jest wyłącznie świadectwem artystycznego kunsztu, lecz staje się dowodem szacunku i podziwu dla Mistrza. Innymi słowy, „metafizyka radia” dała pisarzowi po raz kolejny sposobność – w formie literackiej, w formie słuchowiska! – złożenia hołdu temu, kogo czytał uważnie, i z kim w istocie czuł duchową bliskość. Grosschmid w Zegarku – zgodnie z dostępnymi informacjami biograficznymi – posiada więc dużo cech literackiego pierwowzoru: jest dziennikarzem pisującym do europejskich gazet, pracuje nad Wyznaniami patrycjusza („ni to powieść, ni wspomnienia, coś pośredniego, coś, jakby to panu powiedzieć, między Thomasem Mannem a Proustem…”, s. 154). Już nazwa znacząca (rodzaj kryptonimu?), jaką autor słuchowiska określił postać, streszcza nader trafnie to, co stało się udziałem Máraiego: los emigranta. Netz w przywołanym już eseju Stary człowiek z San Diego, w którym zajmował się „morfologią wygnania”, pisał wersalikami o CZŁOWIEKU WĘDROWNYM, otoczonym zewsząd obcą mową i dlatego żyjącym na „ruchomych piaskach”F. Netz, Stary człowiek z San Diego [w:] tegoż, Ćwiczenia z wygnania…., s. 46.[13].Czyż nie jest nim do pewnego stopnia Podróżny, rozmawiający z Orliczem po niemiecku i słyszący ten język z dworcowego megafonu?

Aby jednak w pełni zrozumieć literacką kreację bohatera Zegarka, należałoby przywołać kontekst stoickiej z ducha filozofii Máraiego. Najwybitniejsze chyba spełnienie tej filozofii– i bliskie czasowo akcji Zegarka, dające więc wgląd w stan świadomości autora– odnajdziemy w refleksyjnej oraz aforystycznej Księdze ziół z 1943 roku. Interpretowana poprzez jej pryzmat postać Podróżnego stanie się emblematyczna, zwłaszcza że obecny w przywołanym zbiorze motyw homo viator rozumiany być powinien jako figura człowieczeństwa. Wędrowanie to niezbywalny element ludzkiej kondycji, a także niezbędny warunek samopoznania i stoickie ćwiczenie godzenia się ze zmiennością losu. Czytamy w Księdze ziół:

Jako że jesteś wędrowcem, codziennie musisz iść dalej drogą, która jest twoim jedynym celem, a więc prowadzi do poznania twojej duszy i boskiej treści ukrytej w twojej duszy; „A ty jesteś podróżnikiem, przelotnym wędrowcem, nawet w swoim podnajmowanym mieszkaniuS.Márai, Księga ziół, tłum. F. Netz, Warszawa 2003, s. 16–17; 119. Pozostałe cytaty podaję z numerem stron w nawiasach.[14].

Nie może tym samym dziwić, że spotkanie Orlicza i Grosschmida odbywa się na niemieckiej stacyjce, w przestrzeni niczyjej, umownej i tymczasowej, na owych jakby „ruchomych pisakach”. We współczesnej antropologii dworzec kolejowy jest swoistym „nie-miejscem”Zob. M. Augé, Nie-miejsca. Wprowadzenie do antropologii hipernowoczesności, tłum. R.Chymkowski, Warszawa 2010.[15], gdzie relacje między ludźmi znamionuje przypadkowość i naskórkowość, automatyzm zachowań, a indywidualne odruchy należą do rzadkości. Rozmowa bohaterów dowodzi czegoś przeciwnego, jakby Netz na przekór podobnym sądom twierdził, że międzyludzkie relacje w takiej sytuacji mogą zostać nawiązane – pod warunkiem współistnienia w kręgu podobnej wrażliwości. Nić porozumienia, jaka łączy Orlicza i Grosschmida, mogłaby zapewne dać początek przyjaźni, która w etyce Máraiego odgrywa niepoślednią rolę („Przyjaźń jest służbą, mocną i poważną służbą, największą człowieczą próba i rolą”, s. 52).

Etyka ta jest przecież także „etyką ściszonej mowy”Zob. T. Sławek, Państwo i ojczyzna. Zapiski na marginesach „Księgi ziół” Sándor Máraiego [w:] Nie byłem sam. Na siedemdziesięciolecie urodzin Feliksa Netza, red. M. Kisiel i T. Sierny, s. 275.[16] („Trzeba nauczyć się milczeć, co być może jest najtrudniejsze. […] Milczenie jest mądrością”). W myśl takiej etyki słowa powinny być skierowane do bezpośrednich sąsiadów, w towarzystwie których człowiek może najlepiej się spełnić. Dlatego Podróżny, jak relacjonuje w rozmowie z Orliczem, ryknął podczas mityngu propagandowego Hitlera w berlińskim Sportpalast w 1933 roku do będącego w amoku tłumu: „„Cisza!!! Więcej ciszy!!!” Ale nie przekrzyczy pan tłumu. Niech mi pan wierzy, nic go nie powstrzyma” (s. 156).

Netz w tym przypadku nawiązuje do artykułu Máraiego Mesjasz w Pałacu sportuZob S. Márai, Mesjasz w Pałacu Sportu [w] tegoż, W podróży, tłum. i posł. T. Worowska, Warszawa 2012.[17] – celnej diagnozy rodzącego się totalitaryzmu i kultu jednostki, który staje się nową religią mas. W Zegarku ocena ta przyjmuje postać złowieszczego proroctwa:

PODRÓŻNY Nie zdziwiłbym się, gdyby ostatnie zdanie Hitlera brzmiało: „Ja jestem Drogą, Prawdą, Życiem!”. Czy Hitler jest hipnotyzerem, nie wiem, nie jestem pewien. Ale ci z wystrzyżonymi do góry głowami, ta chmara brzydkich kobiet, o tak, ci na pewno chcą, aby ich ktoś zahipnotyzował, trafił się Hitler! Może być! Bo oni chcą odmiany, nie chcą żyć w pojedynkę. Chcą żyć w stadzie (s. 156).

Pisarz, w konsekwencji, wyposaża Podróżnego w te przymioty, które czynią zeń, jak sam siebie nazywa bohater, uważnego obserwatora, zatroskanego o przyszłość Starego Kontynentu. Rozczarowanie nowoczesnym społeczeństwem, zbiorowością bezmyślną i pozbawioną duchowej głębi, staje się refleksem własnej filozofii Máraiego („W ich duszach litość, poczucie wspólnoty uległy wypaczeniu; chciwość, żądza krwi panują w ich nerwach, nieograniczona i zachłanna, żarłoczna i smutna pogoń za rozkoszą”, s. 94). Sceptycyzm czy nawet pesymizm Podróżnego przydaje jego słowom ostrości, jaka cechowała sądy dawnych mędrców, i zapewne taki rys chciał mu nadać Netz. Márai pozostawał dla niego – obok Camusa, Herlinga-Grudzińskiego, Gombrowicza, Jüngera – ważnym, wiarygodnym świadkiem swojej epoki. Być może dlatego epizod na niemieckiej stacyjce ma symboliczną klamrę, w której należałoby dopatrzeć się swoistego kodu i zarazem potwierdzenia zmysłu historycznego Grosschmida-Podróżnego (a być może również autobiograficznej aluzji Netza).

Klamrę tę stanowią didaskalia – w których, jak przystało na słuchowisko – wszystko rozgrywa się na poziomie dźwięków. Na początku epizodu, gdy słychać „zgiełk w restauracji dworcowej”, już za chwilę „z głośnika w bufecie kolejowym nagle rozlegają się dźwięki «Strasznego dworu»”, aria z kurantem: „Cisza dookoła”. Orlicz, który to usłyszał, żywo zapewne reaguje, skoro zwraca uwagę Podróżnego (tak nawiązuje się rozmowa). Po chwili natomiast następuje „gwałtowna zmiana stacji, teraz z głośnika płyną ludowe pieśni tyrolskie z jodłowaniem” (s. 153). Didaskalia wieńczące epizod są symboliczną zapowiedzią historycznych wypadków: „Śpiew kilkunastu mężczyzn brzmi, jakby śpiewał tłum: «Und MorgendieganzeWelt»” (s. 157). To przejście z polszczyzny w niemczyznę daje zaskakująco wymowny efekt również w innej, może nieco ryzykownej, interpretacji – zaszyfrowanym autobiograficznym sygnale, że nie wszyscy ulegli presji mowy ojców. Jak Feliks Netz.

3.

Zapewne „metafizyka radia” umożliwiła spotkanie tych, którzy nigdy się nie spotkali (Sándor Márai prawdopodobnie nie miał kontaktu z Polakami, o czym wspomina Netz w eseju Stary człowiek z San Diego). „Swego rodzaju radiowa fantazja” – jaką jest Zegarek – zawdzięcza prawdopodobnie swoje istnienie prawdziwej sile wyobraźni, która „buduje coś nowego, cudownego i zaskakującego tylko z rzeczywistości. Zobaczyć rzeczywistość – to przedsięwzięcie o wiele bardziej zaskakujące i fantazjotwórcze niż budowanie z obłoków urojonych zamków, które się rozwalą przy pierwszym podmuchu rzeczywistości” (s. 83–84).

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Karol Alichnowicz, Podróżny. Kilka uwag o jednym z epizodów Zegarka Feliksa Netza, Czytelnia, nowynapis.eu, 2019

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...