Portret
Elizabeth Barrett Browning
(A Portrait)
Namaluję ją tak, jak ją widzę.
Dziesięćkroć kwiecie lilii opadało,
Odkąd jej oko słońce oglądało.
Twarz ma niczym lilia czystą,
Co na kształt kwiatu cudnie wykrojona
Swym własnym pięknem zdaje się przyćmiona.
Owal policzków ledwie zabarwionych
Mógłby rozpłynąć się w powietrzu czystym,
Gdyby nie połysk jej włosów złocistych.
Jak korne modły u świątyni progu,
Czoło przeczyste jej i uświęcone,
Błękitem oczu dwojga rozświetlone.
Twarz i postać ma dziecięcą,
Lecz zbyt cicha jest, łagodna,
By być miana dziecka godna.
Jak dziecię jednak nieskażona, prosta,
Szczera, posłuszna, w gotowości stoi,
Czuła na każdy przejaw twojej woli.
Żywe światełko - jak wszystkie stworzenia młodziuchne,
Jak małe ptaszki czy zboże zielone
Kiedy wiatr dmuchnie przypadkiem w ich stronę.
Zupełnie wolna od wszelkich porywów
Głośnej, tak pogardzanej przez nią wesołości,
Największą rozkosz znajduje w miłości.
Wybiera rozrywki innym,
Lecz spokojne – kiedy sama
Spędza czas przy twych kolanach.
Gustuje w cichych, spokojnych rozmowach;
W miłym zaciszu swej małej komnatki,
Czas spędza z książką lub podlewa kwiatki.
Głos jej, co zwykle cicho szemrze,
Bywa jak srebrny strumień rwący,
W którym pulsuje – tak to czujesz – słońce.
Uśmiech nieziemskim się wydaje,
Jakby od ludzkich myśli oderwany
Daleko bardziej niźli żarty tanie.
Gdyby ją jaki znał poeta,
Canzony śliczne o niej by układał,
Madrygałami pod niebo wysławiał.
Gdyby zaś kto malował jej portret,
Pewnie uwieczniłby ją mimo woli
Z głową w kręgu aureoli.
Ten, kto będzie wiersz ten czytał,
Szepnie: „Jakbyś stworzył żywą
Małą Unę świątobliwą!”
Zaś marzyciel, ten sam portret
Widząc, krzyknie ze wzruszeniem:
„To mój anioł, lecz z imieniem”
Obcy człek – gdy ją zobaczy,
Będzie miękkie sączyć słowa,
Pieściwe jak ptasząt mowa.
Każdy tylko o tym marzy,
By twardą ziemię, gdy przechodzi rankiem,
Wyścielić trawą i wonnym tymiankiem.
I wszystkie serca zanoszą dziś modły
Szczere, prawdziwe: „Kochaj ją, o Panie!”
I wszyscy wiemy, że tak też się STANIE.