Sześćdziesiąt sześć
Blask złota na niskim stole, na lśniącym parkiecie
wydobywa przestrzeń z mroku. Rozedrgane słońce
budzi mnie ze snu. Łatwo wtedy uwierzyć
w podarowany dzień.
O dziesiątej trzydzieści według letniego czasu jestem
już na świecie. Odzywają się Sztokholm i Wiedeń.
Rozkołysany tramwaj na nieboskłonie
ponad miastem. Piękno aż bolesne.
Jesień atakuje babim latem. Uwodzi złocistością klonów
purpurą berberysów karminem sumaków. Tegoroczny
październik, jeśli idzie o przepych barw, może iść
w zawody z najnowszą technologią.
W salonie ze sprzętem elektronicznym feeria kolorów
oraz nastrój nabożnej ekscytacji. Ale jedynie w parku
liście tak szeleszczą pod stopami.
Celebrujemy z żoną odświętny posiłek. Golonka rozpływa się
w ustach. Kandyzowany imbir drażni podniebienie
nie daje zgnuśnieć od nadmiaru arkadyjskich tonów
od kwietyzmu albo kuszącej harmonii.
Rzeka starego złota zwiastuje kres dnia. Bryza rozkołysała
tonie na Kamionku. Wodne ptactwo ze sceptycyzmem
podpływa do brzegu. Współczesna Niobe? Antygona?
Medea? Ksantypa? skamieniała na ławce.
Chłopcy grają w piłkę.
Zbieracz miażdży kolejną puszkę z aluminium. Alejką
biegnie wierny wyznawca joggingu. Opar spowija ścieżki
w Parku Skaryszewskim.
Wzdłuż witryn modnej sieciówki dla młodych
jak w transie krąży Czarny Roman… I pomstując
ciska na chodnik resztki jadła.
Drętwy przymus wciąż jeszcze
pęta jego kroki, gdy klient magazynu przymierza koszule.
Jedną z nich kupi zresztą nim zapadnie zmierzch.
Zanim usłyszy Happy Birthday z ludnej Barcelony,
z mokrego Oregonu serdeczne Sto Lat. Kurtuazja?
Żywe uczucia? Ręka Opatrzności?
Bez względu na odpowiedź.
Mały dziś jest świat.